Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Tyle się mówi o wypadkach, że nie umiemy jeździć itd. Wiecie co?…

Tyle się mówi o wypadkach, że nie umiemy jeździć itd.
Wiecie co? Przestało mnie to dziwić.

Jeśli człowiek idzie na kurs prawa jazdy i jedyne co słyszy to:
- nie zdasz egzaminu
- to będzie na egzaminu
- uważaj, bo na egzaminie..
- po co chcesz to robić? tego nie ma na egzaminie
- egzamin i egzamin...

30h jeździsz tylko po trasach na których jest egzamin...robisz plac na słupki, bo egzamin...idziesz kurs z myślą, że chcesz się nauczyć jeździć i słyszysz w kółko o egzaminie i robisz tylko to co jest na egzaminie...

A i tak mało kto jeździ jak na egzaminie... to jaki to ma sens?
Jaki sens ma system, w którym nawet instruktorzy mają wszystko gdzieś?

instruktor prawo jazdy

by ~kita
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
18 18

Kurs na prawo jazdy ma przygotować Cię do egzaminu. W 30 godzin nie bardzo jest czas na coś więcej. Jeśli chcesz umieć więcej, zawsze możesz, a nawet powinieneś się doszkalać.

Odpowiedz
avatar timo
3 11

@mietekforce: nie, kurs ma przygotować do uczestniczenia w ruchu drogowym jako kierujący pojazdem danej kategorii. Nawet nazywa się to "nauka jazdy", a nie "nauka zdania egzaminu na prawo jazdy". Jeśli 30 godzin (czy ile tam teraz ma kurs) to za mało, żeby nauczyć kursanta jeździć, to właściciele szkół jazdy i instruktorzy powinni w tej sprawie interweniować w ministerstwie i gdzie tylko, żeby tę liczbę godzin zwiększyć. Przecież nie dość, że poprawi to przygotowania przyszłych kierowców, to leży w ich interesie: więcej godzin to większy zarobek.

Odpowiedz
avatar DziwnyCzlowiek
9 9

@timo: Można by też wziąć się za egzaminatorów, którzy na potęgę oblewają ludzi za głupoty. Przez to instruktor stara się jak najlepiej przygotować Cię do egzaminu a nie ma czasu na inne rzeczy. Myślę, że instruktorzy nie mieliby nic przeciwko temu by wymagane było 60 a nawet 100 godzin. Tylko pytanie, kto by wtedy chodził na kurs, który kosztowałby 5 tysięcy złotych.

Odpowiedz
avatar timo
0 6

@DziwnyCzlowiek: oblewanie bez powodu skończyłoby się, gdyby ludzie zaczęli korzystać z przysługującego im prawa do odwołania od wyniku egzaminu. Po to są kamery w pojazdach egzaminacyjnych, żeby dało się zweryfikować przebieg egzaminu. Ale nie, bo jakieś 85% tych "niesłusznie uwalonych" doskonale wie, że popełniło błędy i doskonale sobie zdaje jakie. Ale przecież kumplom przy piwie nie wypada się przyznać, więc oczywiście jest ckliwa historyjka, jak to oni świetnie jechali, a egzaminator ch*j i uwalił. Druga sprawa - nie brak idiotów, którzy idąc na kurs uważają, że teorię ktoś im włoży łopatą do łba i poza uczestnictwem w zajęciach teoretycznych (na których śpią albo zajmują się telefonem) nie robią nic, żeby się czegoś nauczyć. Ewentualnie dzień czy nawet parę godzin przed egzaminem próbują gorączkowo zakuwać Z TESTÓW. A wystarczyło samodzielnie przeczytać ze zrozumieniem prawo o ruchu drogowym, a nie uczyć się jak małpa bezmyślnie na pamięć odpowiedzi do testów. Chyba działa, bo jakoś do tej pory zdawałem za pierwszym razem (z wyjątkiem C+E, na którym nie ma teorii, a jedynie praktyka - drobny, ale jednak błąd, o który pretensje mogę mieć jedynie do siebie), a jak w necie czy gazetach pojawiają się artykuły typu "10 pytań egzaminacyjnych, na które błędnie odpowiada najwięcej osób", to jakoś zawsze lub prawie zawsze rozwiązuje je poprawnie w 100%. A "prawko" kat. B robiłem 17 lat temu, C 14 lat temu, więc przepisy zmieniały się wielokrotnie. Mimo to jakoś potrafię być z nimi na bieżąco, bo to jest OBOWIĄZEK kierowcy, żeby znać przepisy ruchu drogowego. Reasumując - strach jeździć po polskich drogach, wśród kierowców, którzy nie chcą się uczyć, a uczyli ich instruktorzy, którzy nie chcieli, nie mogli i nie potrafili nauczyć poprawnie jeździć. Co do drugiej kwestii - kto chodziłby na kurs za np. 5 tys.? Widzisz, przypadkiem poruszyłeś ciekawą kwestię. Bo podstawowe pytanie brzmi: komu prawo jazdy i samochód są rzeczywiście niezbędne? Dziś robi każdy - bo może, bo tanio, bo wygodnie, bo wypada, bo szpan... Gdyby było drogie, każdy by się zastanowił: czy tego potrzebuje, czy mu się opłaca. Jeśli to się zwróci, bo będziesz pracował jako kierowca albo prowadził firmę wymagającą jeżdżenia - jak najbardziej. Ale jeśli mieszkasz w dużym mieście z dobrą komunikacją zbiorową, do pracy masz nawet te 20 przystanków z jedną przesiadką, ale za to pod blokiem nie ma gdzie postawić auta, a abonament na parkingu kosztuje kilkaset złotych, to bierzesz kalkulator i liczysz, czy opłaca się robić prawko i utrzymywać samochód, żeby pojechać raz w tygodniu na większe zakupy (bo małe robisz 100 m od domu) i raz w roku na wakacje. Przy okazji taki stan rzeczy wpłynąłby na redukcję liczby samochodów na ulicach, co (oprócz walorów ekologicznych) z kolei pozytywnie wpływa na przepustowość dróg, a co za tym idzie na większą efektywność komunikacji miejskiej, która robi się bardziej atrakcyjna dla innych. Koło się zamyka, bo w ten sposób sporo osób mogłoby zrezygnować z tak naprawdę niepotrzebnych im samochodów.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 22 stycznia 2019 o 10:58

avatar bleeee
-2 2

@timo: Zaraz ktos powie, ze znow chwale Zachod. Ale pochwale - w UK nie ma obowiazkowych kursow, badan medycznych i innych cudow. Badanie wzroku na egzaminie wyglada tak, ze egzaminator mowi 'A widzisz ta tablice rejestracyjna?' -A widze. 'No to dobrze'. Jest cos co sie nazywa provisional driving licence - musisz przykleic duze, zielone P na samochodzie i jako pasazera musisz miec osobe z 3-letnim doswiadczeniem za kierownica. I nie mozesz (chyba) na autostrade wyjezdzac. I wiecie co? Provisional driving licence dostaje sie bez ZADNEGO egzaminu. I drogi nie sa jakos szczegolnie niebezpieczne, chociaz ludzie czasem jezdza 'jak chca', jednak ginie mniej osob. Ciekawe dlaczego? :O

Odpowiedz
avatar GoshC
0 0

@bleeee: drobny błąd: osoba z Provisional Driving License nakleja na samochód czerwone L - takie samo jak w Polsce. Zielone P jest odpowiednikiem polskiego zielonego listka - oznacza nowego kierowcę.

Odpowiedz
avatar Habiel
-1 7

Egzamin na prawo jazdy to też kpina. Nie sprawdza on w ogóle umiejętności, nie mówiąc już o tym, że to czego się wymaga na egzaminie w ogóle nie sprawdza się w rzeczywistości. Blokowanie ruchu, bo jak się za szybko wyjedzie to przecież wymuszenie; miejsca parkingowe ciasne, pomiędzy dwoma autami geniuszy parkowania i do tego jeszcze stres, bo jak nie zdasz, to zmarnujesz pieniądze (za moich czasów egzamin kosztował 170 zł z teorią). I w sumie nie znam nikogo, kto by trafił na fajnego egzaminatora, a wręcz każdy ze wspomnień moich i moich znajomych, dążył do zestresowania i ulania.

Odpowiedz
avatar FlyingLotus
0 6

@Habiel: teraz właściwie też tyle kosztuje - teoria 30 złotych a praktyka 140. Wyobraź sobie ten ból, kiedy np. potrącasz pachołek albo auto stacza ci się z górki...

Odpowiedz
avatar kitusiek
8 10

@Habiel: Nie wiem czy to obowiązek, czy tylko "dobra wola egzaminatora", ale mnie przed egzaminem uspokajali, że przy parkowaniu równoległym będzie miejsca na przynajmniej dwie długości samochodu. Przy prostopadłym z kolei mówili, że jeśli każą zaparkować w jakimś określonym miejscu, a miejsce jest zbyt ciasne, to trzeba głośno i wyraźnie powiedzieć, że nie ma tam miejsca i zaparkuje się w pierwszym lepszym miejscu. Z egzaminatorami mam takie przygody, że dopiero przy czwartym podejściu do praktycznego trafiłem na człowieka, który nie szukał każdej jednej pierdoły, za którą można by było wpisać na kartę egzaminacyjną błąd. I dopiero wtedy zdałem.

Odpowiedz
avatar Jaladreips
5 7

Kurs ma na celu przygotować do egzaminu. WORDy służą przede wszystkim do trzepania hajsu z poprawek, dlatego bezczelnie uwalają każdego, za wszystko. Cały system jest do wymiany. Powinno być tak, że uczysz się jeździć na własną rękę z wynajętym instruktorem, a jak uznasz że już potrafisz to umawiasz się z egzaminatorem i zdajesz autem swoim/pożyczonym/wynajętym.

Odpowiedz
avatar DziwnyCzlowiek
7 7

@Jaladreips: Też nie rozumiem np. kwestii tego, że jak auto CI zgaśnie dwa razy to oblewasz. Przecież jeździsz na ich aucie. Nie znasz go to po pierwsze. Po drugie auta z wordu mogą mieć "zajechane sprzęgła" i dla kogoś nie doświadczonego trudna jest obsługa takiego samochodu. Co to sprawdza według WORDU? Umiejętność jazdy czy autmatycznej asymilacji z nowym pojazdem?

Odpowiedz
avatar kitusiek
7 9

@maat_: U mnie wszystko zależało od instruktora - jeden uczył "normalnie", dwóch "na słupki" - jeśli jedziesz do przodu, po minięciu lusterkiem któregoś słupka robisz jeden pełny obrót kierownicą i po minięciu jakiegoś innego prostujesz. W drugą stronę dokładnie tak samo. Podejście równie sensowne co twierdzenie, że umiejętność przejechania łuku na placu jest niezbędna do poradzenia sobie na drodze. Chociaż z drugiej strony, podczas moich podejść do egzaminu, swoje egzaminy zdawało kilku mistrzów, którzy na łuku nawet nie skręcali i wjeżdżali prosto w słupki..

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-2 6

@kitusiek: SERIO?! Ale mówisz poważnie czy jaja sobie ze mnie robisz? To przeciez to absurd! Więcej to w sumie złodziejstwo i zbrodnia! To stwarzanie zagrozenia dla życia i zdrowia!

Odpowiedz
avatar Habiel
5 7

@maat_: Owszem, potwierdzam. Też mnie tak uczono. Jeden słupek i wtedy obracasz kierownicę. I w sumie od czasu egzaminu nie użyłam ani razu takiego łuku jak oni wymagają-bez poprawek i perfekcyjnego za 1 podejściem, a mój wjazd do garażu jest po swoistym łuku, a niby on ma służyć wjeździe do garażu właśnie.

Odpowiedz
avatar szczerbus9
1 3

@maat_: Mnie uczono łuku na słupek w szybce tylnych drzwi... Zdałem za 1 i nie robię z tego problemu...Sposób na jeden obrót kierownicą też kojarzę, chociaż nigdy gonie stosowałem... Sam łuk nie wiem czemu służy, bo nawet ruszania z ręcznego podobno nie możesz użyć w czasie egzaminu na mieście... Co do 30h jazd, trochę mało nie powie, ale powinno być przygotowaniem do egzaminu i do zmienności sytuacji w mieście. Ja zdawałem w mieście oddalonym o 60km od mojego, więc się tam jeździło. Traktowałem to jako coś złego, ale jak widzę teraz Luba ma zdawać w naszym mieście, to jest porażka. Jeden instruktor ciągła ją jedną trasą, więc i tak nie zna miasta. Ładował jej same łatwe rzeczy, które z prowadzeniem mają niewiele wspólnego (choćby parkowanie tyłem, którego na egzaminie nie ma)... Poza tym granice auta pokazywałem jej na podwórku listewką... Tego nawet ja się uczyłem w domu, ale u mnie nie raz jechałem łącznie na cal luzu... Z rzeczy, które wypadało by nauczyć się na kursie to poślizgi, ale do tego bym podchodził ostrożnie (nauka jest na FWD, a i ja, i Luba mamy RWD, a ty maat słyszałem, że masz rwd/4wd, co do każdego napędu są inne zachowania). Jak dla mnie niech uczą jak uczą, ale niech powstają, lub będą udostępniane miejsca, gdzie będzie można się czegoś samemu nauczyć... Na własnym aucie, na początku żeby ktoś wytłumaczył jak się uczyć...

Odpowiedz
avatar kolorowa7
2 2

@szczerbus9: ja zdawalam prawko 4 lata temu i mogłam użyć ruszania z ręcznego na mieście, jesli sytuacja tego wymagała np. przejazd kolejowy, który miał spory kąt nachylenia.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 3

@Habiel: @szczerbus9: Myslałam, że to żart z tymim słupkami! Przecież to jest kompletnie przerażajace!

Odpowiedz
avatar DziwnyCzlowiek
0 0

@maat_: A ja uważam, że akurat nauka placu na słupki jest w porządku. WORD oblewa kandydata za dwa popełnione błędy. W normalnych okolicznościach masz tyle podejść ile potrzebujesz by zaparkować samochód. Również w normalnych okolicznościach każda sytuacja jest inna. Raz masz więcej przestrzeni raz mniej. WORD ma idealny łuk i człowiek, który jeździ 2 tygodnie ma go zrobić perfekcyjnie w dwóch podejściach. Do tego dochodzi stres samego egzaminu. Więc lepiej nauczyć się na słupki i tą głupotę zdać bo w normalnej jeździe i tak nie występują praktycznie takie warunki. Ten plac w ogóle niczego nie sprawdza (może z wyjątkiem ruszania pod górę bo to w życiu się przydaje faktycznie). Zastrzeżenia bym tu kierował do WORDU i tego jak wygląda egzamin a nie instruktorów.

Odpowiedz
avatar DziwnyCzlowiek
0 0

@szczerbus9: Ruszania z ręcznego można używać na egzaminie i jest to nawet wskazane. Jest to najbezpieczniejsza forma ruszania pod górę bo samochód nie cofa się nawet o milimetr.

Odpowiedz
avatar krzychum4
1 3

Kurs to jak sama nazwa wskazuje Nauka Jazdy, nic więcej, poślizgi to tylko teoria, a po co to trzymać? No szkoły i tak jadą po kosztach, więc po co wysilać się ponad to by kursant zdał? WORDy mają kasę z uwalonych egzaminowanych, więc interes się kręci i wątpię by szybko to się zmieniło.

Odpowiedz
avatar kolorowa7
3 3

Cieszę się, ze mialam instruktora "starej daty". Uczył tego co będzie na egzaminie ale i przy okazji tlumaczył jak to wszystko wygląda na drodze już po egzaminie. Wexmy choćby zawracanie na jezdni, na egzaminie musisz wykonać konkretne schematyczne ruchy zawraca nie na 3 to się chyba nazywalo), normalnie tak nie robimy i mnie to egzaminator tłumaczył, pokazywał jak coś zrobić, jak wyjeżdzac z podporządkowanych aby nie utrudniać ruchu innym. Ja miałam szczescie ale zgadzam się, ze system wymaga poprawki. Wiele moich znajomych po zdanych egzaminach nie potrafiło nic, bo instruktorzy uczyli tego co jest na egzaminie, zeby statystyki były lepsze.

Odpowiedz
avatar DziwnyCzlowiek
-1 3

Instruktor chciałby Cię nauczyć jeździć ale w 30h się nie da! Możesz wykupić dodatkowe 60h ale kogo na to stać? Więc uczy się jak zdać egzamin. Choćbyś przejeździł 100 godzin z instruktorem, który ma swoje pedały i mówi Ci co masz robić to i tak nie nauczyłbyś się jeździć taki jest fakt. Jeździć możesz się nauczyć tylko sam. To tak samo jak z nauką np. rysunku. Ktoś może nauczyć Cię podstaw, ktoś może nawet wziąć ołówek do ręki i pokazać CI jak co się robi. Jednak nauczysz się rysować tylko siedząc sam w pokoju, próbując stosować wiedzę, którą ktoś Ci przekazał.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 stycznia 2019 o 12:01

avatar smokk
1 1

Prawda jest taka, że człowiek uczy się jeździć dopiero po zdaniu prawka.

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
-1 1

a może by tak rozliczać instruktorów, jak i egzaminatorów według tego czy dany kursant w ciągu najbliższych trzech lat nazbierał punktów, miał kolizje i wypadki ze swojej winy.

Odpowiedz
avatar omel
3 3

@PiekielnyDiablik: tak. A do więzienia wsadzajmy rodziców, ginekologów i położne zamiast samych sprawców. Przecież to ich wina że Seba czy inny Andrzej zgwałcił Karynę pod remizą. Albo nie, lepiej... Karynę zamknijmy, po co się z waginą rodziła? I na drogach to samo, ktoś ci się wrąbał w bok bo nie zatrzymał się na stopie? No i dobrze, do pierdla, widocznie nie byłeś dość "twardy, odporny i niezawodny" na drodze.

Odpowiedz
avatar Leniwiec98
0 0

W Australii musisz miec 120 godzin jazd, bo inaczej nie mozesz zdawac. Chyba ze masz ponad 21 lat to wtedy godziny sie nie licza. Ten system wydaje sie dzialac i na serio mozna sie w miare nauczyc jak jezdzic bezpiecznie a nie zeby tylko zdac.

Odpowiedz
avatar kartezjusz2009
1 1

Ja zdawałem egzamin kilka razy. Po drugim podejściu instruktor zdziwiony mówił, że przecież jeżdżę dobrze. Oczywiście między "dobrą jazdą" a "perfekcyjną" jest spora różnica, dlatego mimo lat wciąż nie uważam się za asa dróg, ale takiego "średniaka". Uczono mnie zarówno zdania egzaminu, jak i konkretnych warunków na drodze. Ze dwa razy nawet jechałem po autostradzie. Ale fakt - czasem brakuje mi nauki konkretnych czynności. Te wykonuję po prostu ostrożniej. Co do propozycji zmiany systemu: można próbować. Ale zapewniam, że nie każdy system, który gdzieś działa, musi zadziałać w Polsce. Są inni ludzie, inna kultura, inne przepisy drogowe. Niby wszystko podobne, ale szczegóły czasem mają znaczenie.

Odpowiedz
avatar inka121
0 0

To zależy, jak to często bywa, od człowieka. Ja zdawałam 10 lat temu, mój instruktor był bardzo dobry choć straszny choleryk. Ale uczył praktycznych zachować, nie tras egzaminu. Wystarczy rozeznać się w opiniach o poszczególnych szkołach jazdy, u nas też był koleś po kursach u którego, wiele osób przechodziło do "mojego".

Odpowiedz
avatar marius
0 0

Poszłaś/poszedłeś do złej szkoły jazdy. Mój instruktor uczył do egzaminu oraz uczył też zachowania na drodze.

Odpowiedz
avatar razzor91
0 0

Matko, że to na główną trafiło. Nie ma opcji nauczyć kogoś jeździć w 30h. Były plany, nie wiem czy weszły o obowiązkowych doszkoleniach dla nowych kierowców itd. Oczywiście, kurs mógłby trwać nie 30h, ale 60, czy 100, ale wtedy jego koszt byłby znacznie większy i to od razu stałoby się problemem. Inna sprawa, że niektóre wytyczne egzaminów są oderwane od rzeczywistości. Np. wtargnięcie pieszego na drogę to już egzamin uwalony, nieważne co zrobisz. Kurs ma Cię nauczyć zdać egzamin, a jeździć masz się nauczyć zdobywając doświadczenie na drodze lub doszkalając się w ośrodkach do tego stworzonych. Tyle

Odpowiedz
avatar Nikusia1
0 0

Ja się uczyłam na kursie też rzeczy, których na egzaminie raczej nie ma: parkowanie tyłem, równolegle - podobno zdarza się bardzo rzadko, tak rzadko, że większość moich znajomych się tego nie uczyła (może taka specyfika miasta, bo praktycznie parkingów równoległych tam nie było - jak chciałam przećwiczyć, to jechałyśmy w jakieś jedno specjalne miejsce, gdzie są). Instruktorka regularnie zaskakiwała mnie dziwnymi miejscami, zapomnianymi uliczkami o dziwnej organizacji ruchu czy manewrami w nietypowych miejscach i nie uważam, żeby to był czas zmarnowany, bo poza "tak jedź na egzaminie" nauczyłam się bardzo wielu przydatnych rzeczy, które później mi się przydały. Pamiętam jak świeżo po kursie jechałam gdzieś z koleżankami i były szczerze zdumione, że umiem zaparkować tyłem (i to w dodatku sporym kombi). A co do samych egzaminów to też wspominam je bardzo miło, nikt nie szukał dziury w całym, egzaminatorzy byli mili i kulturalni. :D

Odpowiedz
avatar Rafikk222
0 0

Mam ojca instruktora nauki jazdy, serio staje na głowie by ludzi nauczyć choć trochę jeździć, jak masz 30 godzin praktyki to kiedy masz się nauczyć normalnie? To jest bardzo mało czasu i trzeba uczyć tego by uczeń zdał, inaczej będzie gadał że szkoła do dupy bo go nie nauczyli, prawdziwą naukę jazdy zaczynasz jak zdasz egzamin i jeździsz samochodem

Odpowiedz
avatar eryczano
0 0

Z egzaminami temat jest prosty, na kat. B uczy się zdać egzaminu bo to małe pojazdy dla wszystkich, plac sprawdza czy planowaliśmy kontrolę i podstawy obsługi pojazdu, miasto sprawdzą czy potrafimy stosować zasady ruchu drogowego. Na innych kategoriach zasady są zupełnie inne. Kat C oraz CE to praktycznie tylko nauka panowania nad pojazdem. Uczy się skupiania uwagi nie tylko na drodze ale też bierze się pod uwagę znaki, drzewa, zakręty bo to jest wymagane do bezpiecznej jazdy pojazdem. Najbardziej szalone moim zdaniem są egzaminy na A gdzie egzamin całkowicie odbiega od rzeczywistej jazdy motocyklem bo ogromny nacisk na placu kładzie się na powolne manewry których tak dużo w codziennej jeździe nie ma. Każdy egzamin posiada jakiś absurd który został stworzony po to aby sprawdzić czy kursant opanował specjalne zadanie "odsiewające". Siedząc ostatnio w poczekalni WORD Częstochowa widziałem jak 7 na 10 osób potrącało słupki na łuku. Jak można kogoś kto nie opanował tak prostego manewru doprowadzić do ruchu drogowego? Na CE kamieniem milowym wielu osób jest łuk i parkowanie ale tego trzeba się nauczyć bo ile można wyrządzić szkód? W motocyklu wiele osób ma problemy z ósemkami albo wolnym slalomem, służy to temu aby sprawdzić czy kursant potrafi panować nad maszyną na której spędził aż 25 godzin czy może brak mu jeszcze zdolności manualnych. Jak wcześniej napisałem w jeździe motocyklem w ruchu drogowym nie ma sytuacji gdzie wykonuje się 8 a nawet jeśli to podparcie nogą nie wpływa na bezpieczeństwo. Absurdalne zadania na egzaminie służą do kontroli kursantów jak pytania kontrolne w ankiecie. W życiu zdawałem różne egzaminy na prawo jazdy i ani razu nie miałem sytuacji aby egzaminator nie wyjaśnił mi gdzie popełniłem błąd. Nie posiadam tylko kat. d

Odpowiedz
Udostępnij