Po 2 latach od ostatniego wpisu na piekielnych mam masę materiału - czuję się wręcz zobowiązany nim podzielić. Tutaj będzie trochę długo.
Ten wpis będzie początkiem mini-serii, temat przewodni: szukanie pracy.
Historia nr 1:
Po dosłownym tłumaczeniu z angielskiego, nazwa firmy to "Stan Ulica". Taki będzie mój stan zamieszkania jak tak dalej pójdzie. Firma ta jest dużą korporacją, mam paru znajomych, którzy w niej pracują, polecali, chwalili. Spróbowałem. Seria niefortunnych zdarzeń zaczęła się właśnie tutaj.
Założenie konta u nich na stronie, wypełnienie danych o sobie, aplikacja na jakieś otwarte stanowisko. Normalka. Parę dni później telefon od miłego Pana z Indii (firma ma tam oddział rekrutacyjny) z cudownym akcentem (Hindusów z mocnym akcentem za s********a nie idzie zrozumieć jak mówią po angielsku). Seria głupich pytań jak to w korpo, "numer buta, woli Pan psy czy koty, cola czy pepsi". Po rozmowie, miły Pan z Indii umawia mnie na spotkanie "fejs tu fejs". Ważne: na tym etapie dowiedziałem się, że stanowisko na jakie aplikowałem to jedno z takich ogólnych jakie mają w firmie, czyt. przydzielony do konkretnego działu jesteś dopiero później.
Sama rozmowa trwała godzinę, rekruterzy zobaczyli, że najbardziej interesuje mnie coś z IT, niekoniecznie finansów (czym głównie zajmuje się firma) ale nie zamykam się też na taką opcję. "Przekażemy Pana CV do działu IT, jak coś będzie to trzeba odbyć nową rozmowę, a w międzyczasie to co dzisiaj rozpoczęliśmy pójdzie swoim torem.".
Mail od Pana z Indii z zaproszeniem na kolejną rozmowę. Pierwsza lampka zapaliła mi się już tutaj. O ile w poprzednim dostałem adres oraz imię i nazwisko rekrutera o którego mam pytać na recepcji, o tyle w tym mailu był już tylko adres. Stwierdziłem, że nie może to mieć aż takiego znaczenia i udałem się na rozmowę, cały czas będąc w przekonaniu, że druga rozmowa kwalifikacyjna = albo mają stanowisko w IT, albo zakwalifikowałem się na następny etap związany z tym pierwszym stanowiskiem.
Na recepcji czekam 5min, 10min, 15min - coś jest nie tak. Podchodzę do recepcjonistki, pytam czy coś się stało, odparła, że w systemie nie może znaleźć żadnego rekrutera, który byłby przydzielony do rozmowy kwalifikacyjnej ze mną, ale robi wszystko żeby rozwiązać problem i za chwilkę ktoś po mnie zejdzie. Czekam kolejne 15min, nic. Po raz kolejny pytam, kobieta z bezradnością mówi, że robi co w jej mocy. Czekam dalej. R - recepcjonistka, J - Ja.
R: *wychyla się zza biurka* Proszę Pana, mam dla Pana złą wiadomość...
J: Nie wiem czy może być coś gorszego niż 40 minut bezcelowej wegetacji w fotelu.
R: Faktycznie, ma Pan rozmowę kwalifikacyjną o tej godzinie, ale nie pod tym adresem...
J: ???
Faktycznie, rozmowę mam mieć w oddziale firmy, który jest jakieś 30min od miejsca w którym się znajduję, do przejechania +/- pół miasta. Rekruterzy tam po mnie schodzili, no ale mnie nie było. Jak to się stało?
*beep beep* dzwoni miły Pan z Indii, który wysłał mi w mailu zły adres. "Hał ar ju, ar ju fajn ziomek?". Pomimo, że przez ostatnie parę minut w mojej wyobraźni morduję go na różne sposoby, kulturalnie tłumaczę dlaczego nie jestem "fajn". Tłumaczy się z błędu, przeprasza, pyta czy uda mi się dotrzeć na rozmowę pod właściwy adres, z lejącą się pianą z pyska potwierdzam. Po dotarciu, poznaję rekruterów, idziemy do pokoju zwierzeń i rozmawiamy.
Pointa:
Rozmowa kwalifikacyjna nie była na stanowisko IT, nie była też kolejnym etapem rekrutacji związanym z docelowym stanowiskiem na jakie aplikowałem - była to po prostu ta sama rozmowa, którą już w tej firmie odbyłem. Kiedy powiedziałem rekruterom jak to tak naprawdę miało wyglądać, byli zdziwieni. Rozmowę odbyliśmy tak czy siak, pomimo tego, że zadawali mi te same pytania, które dostawałem wcześniej.
Nie dość, że kompletny brak organizacji, to jeszcze odbyłem 2 takie same rozmowy na to samo stanowisko w tej samej firmie.
" No i nie potrafię tego bardziej streścić. " Pozwól, że spróbuję: "Aplikowałem na wolne stanowisko w dużej i polecanej przez znajomych korporacji. Pierwsza rozmowa na infolinii z Indii. Potem umówione spotkanie, które poszło mi znakomicie i mam czekać na kolejny etap + ewentualnie mają się odezwać z działu IT tejże firmy (jestem informatykiem), więc podwójna szansa zdobycia stanowiska. Dostałem maila z Indii o miejscu kolejnej rozmowy. Po przyjechaniu na miejsce i odczekaniu swojego okazuje się, że nie ma mnie w systemie. Ja oczy w słup, ale ok - pani w recepcji wyjaśnia sprawę po czasie: spotkanie dzisiaj mam, ale pod innym adresem. Kurła pieknie! No to dzida z wywieszonym ozorem na drugą stronę miasta. Co się okazało? To nie kolejny etap. Zostałem umówiony kolejny raz na tą samą rozmowę wstępną, którą już odbyłem. Wszyscy przepraszają itp, ale ostatecznie pracy dalej nie mam. Jak najprostsze rzeczy rozwlekasz w takie elaboraty, to ty nigdzie pracy nie znajdziesz....
Odpowiedz@Lobo86: "Jak najprostsze rzeczy rozwlekasz w takie elaboraty, to ty nigdzie pracy nie znajdziesz...". > historyjka napisana w internecie > rozmowa na żywo z... kimkolwiek Albo mi się wydaje, albo to mogą być dwie różne rzeczy.
Odpowiedz@Lobo86: masz problemy z czytaniem lub po prostu nie lubisz czytać, to nie czytaj.
Odpowiedz@ziomek74: wydaje ci się. Pewne rzeczy wynikają z posiadanych cech charakteru. Albo umiesz zwięźle i prosto przekazać co ci siedzi w głowie - albo nie. @kudlata111: to nie w tym rzecz. Czepnąłem się do "krócej się nie dało". Dało. I to bardzo łatwo, bo 2/3 opowiastki ma się nijak do samej piekielności.
Odpowiedz@Lobo86: powiedz proszę po co czytać całą książkę ogniem i mieczem skoro można przeczytać to https://www.bryk.pl/lektury/henryk-sienkiewicz/ogniem-i-mieczem.streszczenie-krotkie Ps. skoro twierdzisz że bez sensu pisać pełną wersję.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 listopada 2018 o 13:14
@kudlata111: z filmami tez to dziala ;) https://youtube.com/watch?v=UC14Yqt3MWY
Odpowiedz@kudlata111: gdzie ja twierdziłem, że bez sensu pisać pełną wersję? Chce - niech pisze. Ale niech nie usprawiedliwia to hasłem "krócej się nie dało". Dało i nijak nie zmieniło to sensu wypowiedzi, ani niczego nie ujęło historii.
Odpowiedz@Lobo86: Zgadzam się, dało się krócej, już na ten moment wersja została skrócona, natomiast do twojej wersji jej nie skrócę bo zwyczajnie moja podoba mi się bardziej. Jesteś wyjątkowo czepialski, na szczęście to tylko internet i nie muszę już brać udziału w tej bezsensowej dyskusji i diagnozowaniu cech mojego charakteru - mogę cię kompletnie zignorować. Miłego dnia!
Odpowiedz@ziomek74: " zwyczajnie moja podoba mi się bardziej. " I dobrze. Każdy pisze jak chce swoje historie. Ale jak rozpisujesz elaborat pod hasłem "krócej się nie dało", to może być to właśnie przyczyną twojego braku zatrudnienia. Zamiast krótko i zwięźle - 3 tomowa epopeja. Rekruterzy tego nie lubią.
OdpowiedzCos jednak jest nie tak albo z twoim wykształceniem albo ze znajomoscia angielskiego albo jedno i drugie. Tak się składa, ze sama jestem w branży... i obecnie firmy przescigają się wręcz w sposobach na pozyskanie pracownika. Pracowników IT jest obecnie mniej niz ofert pracy, więc to, że ktoś nie może długo nic znaleźć nie swiadczy o nim za dobrze. Mam znajomych co prace na stanowisku Juniora łapali jeszcze w trakcie studiow, a czasem nawet na ich poczatku... Proponuje jednak zastanowić sie nad sobą. No jest jescze opcja nieumiejetnego szukania.
Odpowiedz@TakaFrancuska: Ale ja tutaj w ogóle nie nawiązuję do tego, czy mnie zatrudnili czy nie, polecam czytanie ze zrozumieniem. Tutaj piekielność opiera się na tym, że rekruter jest tak zorganizowany, że dostaję zły adres, tracę czas, nikt nic nie wie na temat mojej rozmowy - no bo jakże by mieli wiedzieć, skoro jestem w złej placówce.
Odpowiedz@TakaFrancuska: Nie mogę edytować poprzedniego komentarza. Pardon, nawiązywałem do tego czy mnie zatrudnili czy nie, usunąłem już tę część tekstu. Podsumowując, to czy mnie zatrudnili czy nie nie ma tutaj nic do rzeczy, chodzi o brak organizacji.
Odpowiedz@TakaFrancuska: przecież to nie jest wina kandydata, że dostał zły adres ;)
OdpowiedzWspółpraca z rekruterem i to tak jak szukanie pracy w urzędzie pracy. To nie chodzi o to żeby oni tobie znaleźli pracę tylko żeby oni mieli co robić żeby mogli się wykazać. Faktycznie to czy cię zatrudnili czy nie nie jest istotą tej historyjki.
OdpowiedzMoże pocwiczyc angielski, bo te akcenty nie sa takie straszne jak sie wydaje. Trzeba sie tylko odrobine osluchac.
Odpowiedz@nursetka: nie chcę zabrzmieć nieuprzejmie, ale nie potrzebuję osłuchiwać się z angielskim, wystarczająco dużo go słyszałem i używałem w "karierze" zawodowej żeby stwierdzić, że Hindusi mówiący ze swoim akcentem brzmią niezrozumiale. To samo tyczyć się może też innych, wszystko zależy od tego czy ktoś pracuje nad tym akcentem, wymową czy nawet intonacją słów.
Odpowiedz@ziomek74: Widocznie nie osluchales sie wystarczajaco mimo ze jezyka uzywasz. Ja pracuje z Hindusami, Pakistanczykami, Afrykanami i problem ze zrozumieniem Hindusow mialam tylko przez pare dni. Natomiast mam problemy ze zrozumieniem akcentu z Glasgow, ale nie mam kontaktu ze Szkotami wiec nie mialam okazji sie przyzwyczaic. Nie bede obwiniac Szkotow za to ze ich nie rozumiem bo maja ciezki akcent.
Odpowiedz@nursetka: Opinia jest jak dupa, każdy ma swoją. Ty uważasz, że moim obowiązkiem jest się z tobą osłuchać, a ja uważam, że twoim jest używać danego języka zrozumiale i przynajmniej starać się pracować nad akcentem czy wymową/artykulacją. Co do Szkotów to mam anegdotkę z życia wziętą, kiedyś parka Szkotów mi powiedziała żebym się nie przejmował, bo oni sami czasem nie rozumieją co do siebie mówią :)
Odpowiedz@nursetka: Gwoli ścisłości, ja mam na myśli sytuację w której angielski (albo wstaw tu jakikolwiek inny język w którym jest prowadzona rozmowa) nie jest językiem ojczystym. Bo z "Nie bede obwiniac Szkotow za to ze ich nie rozumiem bo maja ciezki akcent." się zgodzę. Natomiast jak ktoś do mnie mówi w jakimkolwiek języku to on się ma postarać żeby być zrozumiałym, czy ja mam się starać go zrozumieć? Poza tym, w tekście to jest bardziej docinka, wstawka humorystyczna niż pojazd po Hindusach.
Odpowiedz@nursetka: Akcenty nie są straszne. Podkreślam: akcenty! Czyli różne warianty wymowy osób dla których angielski jest ojczystym językiem. Jeżeli obcokrajowiec niezrozumiale mówi po angielsku, to nie jest żaden "akcent", tylko ta osoba po prostu nie umie w tym języku mówić! Jeżeli ktokolwiek ma problemy ze zrozumieniem takiej osoby, oznacza to nic innego jak to że powinna się ona tego języka poduczyć. A jeżeli uważasz że rozumiesz angielski Hindusów, to mogę Ci podesłać dwóch kolegów z pracy - jak zrozumiesz chociaż połowę z tego co mówią, to stawiam dobre wino. Ja żeby z nimi się dogadać potrzebuję tłumacza i niektórzy rodowici Anglicy też, pozostali udają że rozumieją. Później są różne śmieszne problemy, gdy okazuje się że jednak nie zrozumieli. Do dziś nie mam pojęcia dlaczego te osoby zostały zatrudnione.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 5 grudnia 2018 o 18:22
GHR po prostu jest w Indiach, faktycznie jest problem czasem żeby się dogadać ale nie ma problemu aby powtórzyli coś parę razy. Zresztą dużo procesów jest tam przeniesionych. Dobra firma na pierwszą pracę albo już stanowiska wyższego szczebla, tak poza tym to.. ;)
Odpowiedz