Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pod koniec studiów i po prawie 5 latach przepracowanych w moim pierwszym…

Pod koniec studiów i po prawie 5 latach przepracowanych w moim pierwszym zawodzie (tłumacz) w branży, która kompletnie mnie nie pasjonowała (marketing i badania rynku), postanowiłam poszukać pracy związanej z moim drugim zawodem, który dużo bardziej mi odpowiada (teatrolog).

Papier dobrej uczelni już prawie miałam, bo obrona za pasem. Doświadczenie również, bo w czasie studiów dużo udzielałam się w różnych teatrach na różnych stanowiskach, zarządzałam własnym zespołem, odbyłam kilka staży itd. Do tego dorzućmy wykształcenie filologiczne, znajomość języków i można wysyłać CV. W kraju, w którym mieszkam, ofert w tej branży nie brakuje, bo branża kulturowa bardzo prężnie działa. Ale co mnie podkusiło, żeby ze wszystkich możliwych propozycji pracy wybrać akurat tą jedną, to nie wiem.

Przyjęłam bowiem ofertę pracy w polskim teatrze na obczyźnie, mimo że po głowie chodziły mi te swojskie przysłowia "Polak Polakowi Polakiem" czy "Jeśli Polak za granicą ci nie zaszkodził, to już ci pomógł".
Teatr jest młody, mało znany, więc i pracy jest tam sporo. Miejsce dosyć nietypowe, a spektakle trzymają poziom i mają potencjał. Co więc było tam piekielnego? Dyrektorka i jej perwersja narcystyczna.

Rozumiem, że zarządzanie taką strukturą, ulokowaną w mało teatralnej dzielnicy, w mieście, które liczy prawie 400 teatrów, jest trudne, stresujące i męczące. Uważam jednak, że nie daje to nikomu prawa, by wyżywać się na pracownikach i traktować ich gorzej niż guano.

Po pierwsze, szanowna pani dyrektor miała napady złości. Często nieuzasadnionej. Pierwszy raz, miałam okazję zetknąć się z jej wybuchem w dniu, w którym podpisałam umowę. Pani dyrektor wpadła do biura, w którym dyskutowałam z nowymi koleżankami i nie spodobało jej się to, że siedziałam przygarbiona i słuchałam tłumaczeń koleżanki, która pokazywała mi co, gdzie i jak. Nasłuchałam się, że nie podoba jej się to, że nie mam energii (?!), że przychodzę do teatru tylko po umowę (sama zaproponowała podpisanie umowy wcześniej i wiedziała, że do drugiej połowy sierpnia, moja dyspozycyjność była dosyć ograniczona przez obronę i okres wypowiedzenia w starej pracy), że jak ona przyjechała do tego kraju to brała każdą pracę, bez względu na to ile płatną i często na czarno (mówiłam jej, że przechodziłam przez ten etap prawie 7 lat temu), i jeszcze kilka innych tego typu rzeczy. Wiem, że już wtedy powinnam wziąć nogi za pas, ale tak bardzo zależało mi na tej pracy...

Po drugie, nie można było przyznać się, że darzy się innego reżysera sympatią, bo zaraz dyrektorka bardzo dobitnie mówiła, co sądzi na temat gustu pracownika. Nawet jeśli sama nie znała pracy danego reżysera. Jako teatrolog, do teatru chodzę bardzo często, a co za tym idzie, mam swoich ulubieńców wśród aktorów i reżyserów, których poczynania śledzę. Dowiedziałam się więc, że lubienie więcej niż 2-3 reżyserów oznacza, że mam gust do czterech liter. A podziwianie pracy Krzysztofa Warlikowskiego to już w ogóle tragedia. Jedyną słuszną artystką do podziwiania jest dyrektorka.

Po trzecie, dyrektorka tak była utwierdzona w swojej wspaniałości, że nie potrafiła zrozumieć dlaczego jej teatr nie odnosi sukcesów. Kazała nam dzwonić do najważniejszych przedstawicieli prasy oraz telewizji i pytać ile kosztuje pojawienie się na okładce gazety lub w telewizji. Reklamy w metrze czy na ulicy również musiały być największe i najdroższe, mimo że ich skuteczność była niska w porównaniu do mniejszych i tańszych reklam. Jako smaczek dodam, że cały teatr jest wytapetowany jej nazwiskiem. Ta megalomania jest jej często wytykana w krytykach. Ona jednak uważa, że krytyczne artykuły piszą osoby, które ją znają i jej zazdroszczą (np. pracownicy lub członkowie zespołu, których zwolniła).

Po czwarte - wbijanie szpileczek. Dyrektorka była mistrzynią w walce podjazdowej. Kiedy widziała, że ktoś na deser przyniósł sobie ciastko czy inne słodycze (obiady jedliśmy z reguły na tarasie w teatrze), to nie omieszkała powiedzieć głośno takiej osobie, że nie powinna jeść słodyczy, bo przytyła. Nieważne czy ta osoba była przy kości czy wręcz przeciwnie.
Bardzo kontrolowała też godzinę, o której wychodziliśmy z pracy. Jeśli wyszło się z pracy dokładnie o godzinie, w której kończyło się pracę (lub godzinę później), to następnego dnia można było się liczyć z wykładem na temat bycia funkcjonariuszem. Nadgodziny oczywiście nie były płatne. Sam fakt, że wiedziałam, o której kończę pracę, był źle widziany. Ja wiem, że w teatrze jest dużo pracy w sezonie, ale w sierpniu, poza sezonem, tej pracy było akurat tyle, że mieliśmy jeszcze czas pograć w internetowe gry w biurze...

Po piąte, brak umiejętności zarządzania teatrem i pracownikami był bardzo widoczny. Stażystka miała większy zakres obowiązków i większą wiedzę na temat funkcjonowania teatru niż normalny pracownik. Każdy był sobie szefem. Każdego dnia, z innymi pracownikami rozdzielaliśmy sobie obowiązki, bo kilka osób było zatrudnionych na tym samym stanowisku, a na innym stanowisku nie było nikogo. Ogarnięcie wszystkiego, to była jedna wielka improwizacja. Do tego, nie mieliśmy wglądu w kwestie finansowe, co w moim przypadku było kluczowe. Jak mam ogarnąć budżet produkcji spektaklu, jeśli nie wiem ile co kosztuje i ile kasy mogę w coś włożyć? Mogłam się za to dowiedzieć od dyrektorki ile wynosi ją moje miesięczne zatrudnienie.

Wyraziła również swoje zdumienie, że nie traktuję teatru jak swojego domu, a jej jak drugiej matki (pracowałam tam ledwo tydzień). No i co ja w ogóle robię w domu, kiedy do niego wracam? Pewnie patrzę się w ściany, a mogłabym posiedzieć w teatrze, Dowiedziałam się również, że pewnie rodzice nie nauczyli mnie sprzątać, bo widząc brudne szyby powinnam od razu chwycić za szmatkę i je umyć. Zmywać po innych też powinnam.

Odeszłam z tego teatru ostatniego dnia mojego okresu próbnego, czyli po 2 tygodniach. W tym samym czasie, umowę wypowiedzieli wszyscy pracownicy administracyjni. Dyrektorka była przekonana, że jeden z pracowników nastawił nas przeciwko niej w ramach zemsty za to, że zwolniła jego przyjaciela.
3 dni później dostałam pracę w większym, bardziej znanym teatrze na stanowisku, które bardzo mi odpowiada. Nie jest to praca idealna, bo piekielności również jest sporo, ale na pewno lepiej mi to na zdrowie wychodzi niż praca u piekielnej rodaczki.

zagranica praca teatr

by petitemelodie
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
9 17

Hmmm a czym się zajmuje teatrolog w teatrze? Bo z samych definicji to tyle w tym sensu jakby zatrudnić krytyka filmowego na plan filmu...

Odpowiedz
avatar petitemelodie
23 23

@Lobo86: Ja akurat ustawiłam sobie studia (poprzez wybór przedmiotów) pod kątem produkcji i dystrybucji spektakli i właśnie tym się głównie zajmuję - szukam sponsorów, mecenasów i koproducentów, układam budżet, czuwam nad ekipą artystyczną i nad tym, by pieniądze włożone w produkcję wróciły do teatru. Teatrologia jest jednak na tyle szeroką dziedziną (przynajmniej w kraju, w którym mieszkam), że równie dobrze mogłabym być krytykiem, nauczycielką, agentem teatralnym, rzecznikiem prasowym, koordynatorką promocji, technikiem, administratorem, reżyserem lub jego asystentką, scenografem, czy pracować na praktycznie każdym stanowisku jakie istnieje w teatrze.

Odpowiedz
avatar petitemelodie
12 12

@Lobo86: Nie wiem jak to w Polsce wygląda, zarówno na studiach jak i w branży. Na dyplomie mam napisane, że jestem teatrologiem, a specjalizacja wychodzi dopiero z doświadczenia zawodowego. Tutaj, gdzie mieszkam, raczej mało jest kombinatorstwa i gwiazdorzenia, bo, mimo sporej ilości teatrów, wszyscy się znają, a różne wieści szybko obiegają branżę. Chyba gorzej jest w telewizji, bo już kilkakrotnie widziałam kryzys w wykonaniu "pani z telewizji", która poczuła się bardzo urażona tym, że dziewczyna w kasie jej nie rozpoznała, pomyliła podobnie brzmiące nazwisko i dała jej bilety kogoś innego. Co z tego, że ona sama nie zauważyła, że podeszła do kasy, a nie do stanowiska z zaproszeniami. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie były to jakaś super znane prezenterki czy coś w tym stylu. Raczej kaliber pogodynki prezentującej pogodę o 5 rano... Ci najbardziej znani są zaskakująco mili i pokorni.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 15

@petitemelodie: "Na dyplomie mam napisane, że jestem teatrologiem, a specjalizacja wychodzi dopiero z doświadczenia zawodowego. " W sumie dobre rozwiązanie, bo daje szerokie możliwości rozwoju. Miałem tą wątpliwą przyjemność chwilowego obcowania z gwiazdą pierwszego BigBrothera w PL. O dżisas. Dla takich ludzi jest specjalne miejsce w piekle. Natomiast bardzo miło wspominam kontakt z Maciejem Stuhrem czy Mirosławem Baką (byli po prostu klientami sklepu). Z "celebrytów" świata sportu to Głuchowski Paweł jest klasą samą dla siebie. Mega profesjonalizm w zasadzie w każdym aspekcie kontaktów zawodowych. Takich kontaktów mniej lub bardziej przelotnych miałem trochę i faktycznie "pogodynki z 5 rano" zdają się być tymi najgorszymi....

Odpowiedz
avatar petitemelodie
14 18

@Lobo86: Maciej Stuhr jest świetny. Bardzo ciepły człowiek. Podobne wrażenie zrobili na mnie Andrzej Chyra, Stanisława Celińska i Magdalena Cielecka. Kilka gwiazd światowego formatu, które miałam okazję gościć w teatrze, również zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Cały teatr był ustawiony na baczność, czerwony dywan i te sprawy, a oni po prostu przyszli i chcieli, żeby traktować ich normalnie. Miód na moje serce.

Odpowiedz
avatar petitemelodie
8 16

@Jorn: Jakie kompleksy? To tylko dosyć ironiczne stwierdzenie faktu. Nie wiem czy mieszkasz/mieszkałeś kiedykolwiek za granicą, ale zazwyczaj pierwszą radą jaką się tutaj dostaje to „wystrzegaj się Polaków”. I, niestety, sprawdza się to w rzeczywistości (to nie był pierwszy raz kiedy przejechałam się na współpracy z Polakami). Zresztą wystarczy spojrzeć na grupy na Facebooku (Polacy w...), żeby przekonać się jak bardzo pomocni bywają nasi rodacy. Owszem, inne nacje również są piekielne i opiszę to w kolejnej historii dotyczącej mojej obecnej pracy, jednak muszę przyznać, że żaden Francuz, Brytyjczyk, Hiszpan czy Marokańczyk nie wbił mi tylu szpil i nie podrzucił mi tylu kłód pod nogi, co kochani rodacy.

Odpowiedz
avatar Bryanka
-1 11

@petitemelodie: No ja się tutaj trochę z Jornem zgodzę. Powiem szczerze, że tylko raz trafiłam na piekielną rodaczkę, reszta była (jest) spoko. Gdybym miała mówić o najbardziej piekielnych szefach czy współpracownikach, to czepiłabym się Irlandczyków, bo na takich akurat trafiłam. Ostatnio Portugalczyk, który przyszedł "do nas" do pracy stwierdził, że nie lubi swoich rodaków mieszkających za granicą. Podobną są dwulicowi i wbijają nóż w plecy.

Odpowiedz
avatar Jorn
-1 11

@petitemelodie: Mieszkam za granicą od 12 lat. Na tutejsi Polacy bardzo mi pomogli, ja też pomagam nowym. Najwyraźniej obracasz się w burackich kręgach, ale na to nic nie poradzę, sama musisz określić grono swoich znajomych.

Odpowiedz
avatar petitemelodie
-1 13

@Jorn: Wśród bliższych znajomych, Polaków mam bardzo mało i oni akurat są naprawdę fajni. Tyle, że mamy również podobną emigracyjną historię - nie zamykamy się w polskim gronie, studiowaliśmy w tym kraju, nasi partnerzy są obcokrajowcami itd. Kiedyś udzielałam korepetycji z języka Polakom i pomagałam im załatwiać różne sprawy administracyjne. To doświadczenie bardzo zniechęciło mnie do dalszej pomocy rodakom, ale to materiał na inną historię. Spotkałam się również z ostracyzmem ze strony moich sąsiadów, po tym jak dowiedzieli się, co robię w życiu. Nawet nie odpowiadali na moje „dzień dobry”. ;) Warto również zauważyć, że tu gdzie mieszkam, większość Polonii pochodzi z Rzeszowa, Kolbuszowej i okolic. Ci ludzie naprawdę nie cieszą się zbyt dobrą sławą.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 7

@petitemelodie: "większość Polonii pochodzi z Rzeszowa, Kolbuszowej i okolic. Ci ludzie naprawdę nie cieszą się zbyt dobrą sławą. " A Sosnowiec? Radom? :D a i tak cały kraj się jednoczy jak chodzi o "krawaciarzy" :D

Odpowiedz
avatar petitemelodie
1 9

@Lobo86: Ludzi z Sosnowca i Radomia tutaj akurat jak na lekarstwo, więc giną w tłumie. Ale wśród Polonii utarło się już powiedzenie „lepiej pracować u Araba niż u Kolbucha”. ;) Jak ktoś pisze o nieuczciwym pracodawcy-Polaku, to wiadomo już skąd ten pracodawca pochodzi. ;)

Odpowiedz
avatar Jorn
2 8

@petitemelodie: U mnie z Białegostoku i Siemiatycz. I co z tego? Ludzie jak ludzie. W większości nie są debilami, którzy uparcie twierdzą, że podejście do innych jest funkcją kraju czy regionu pochodzenia.

Odpowiedz
avatar petitemelodie
-5 7

@Jorn: Brawo za pokazanie klasy. Nigdzie nie napisałam, że podejście do innych jest zależne od pochodzenia. Jeśli mieszkasz za granicą, to wiesz, że różne stereotypy mniej lub bardziej prawdziwe utrwalają się wśród Polonii w stosunku do innych Polaków, a także do przedstawicieli innych nacji. Nie wybielam tu nikogo i, jak już napisałam wyżej, inne narodowości też są piekielne. Warto jednak spojrzeć prawdzie w oczy - Polscy święci nie są i pisanie o tym wprost nie jest zbrodnią. Mnie jest przykro, że taka fajna inicjatywa jak teatr promujący polską kulturę, ma tak piekielną dyrektorkę, przez co inne polskie instytucje nie chcą współpracować z teatrem.

Odpowiedz
avatar Bryanka
3 9

@petitemelodie: Polacy święci nie są...tak samo jak święci nie są Włosi, Portugalczycy, Tajowie, i można by dalej wymieniać ;) Czyli skoro stereotypy są tak dla Ciebie ważne, to gdy poznajesz jakiegoś Polaka, to od razu podchodzisz do tej znajomości z rezerwą? Z ciekawości pytam.

Odpowiedz
avatar Jorn
3 5

@petitemelodie: Napisałaś. A że sama przed sobą nie chcesz się do tego przyznać, to już twój problem.

Odpowiedz
avatar petitemelodie
-1 9

@Bryanka: Po pierwsze, zgadzamy się w tym punkcie, że nikt nie jest święty. Szkoda tylko, że pod historiami o przywarach Włochów, Brytyjczyków, Hiszpanów czy Niemców, nikt tak zaciekle nie bronił tych nacji i nie zwracał uwagi na to, że, na przykład, Polacy też często mają problemy z posługiwaniem się językiem obcym. Jednak kiedy ktoś napisze niepochlebną opinię o Polakach, to zaraz zlatują się obrońcy uciśnionych. Trochę wieje hipokryzją... Po drugie, mnie osobiście stereotypy nie obchodzą i nigdy się nimi nie kieruję w życiu prywatnym czy zawodowym. W tej kwestii pisałam o Polonii ogólnie. Na przykład, we Francji Polacy wystrzegają się muzułmanów, a w Wielkiej Brytanii Rumunów i Bułgarów, bo pośród społeczności utarły się różne, mniej lub bardziej prawdziwe przekonania. To, że jakaś grupa społeczna wierzy w jakiś stereotyp czy opinię, nie oznacza, że osoba, która stwierdza fakt (w tym przypadku ja) również idzie za tym tłumem. Uważam się za otwartą osobę. Nie oceniam nikogo ani po kolorze skóry, ani po narodowości, ani po religii. Stwierdzenie "Polak Polakowi Polakiem" jest ironiczne (nie wierzę, że muszę to tłumaczyć...). Gdybym kierowała się tym stereotypem, nie przyjęłabym tej pracy. Nawet nie wysłałabym tam CV.

Odpowiedz
avatar petitemelodie
-5 7

@Jorn: To już nie mój problem, że nie potrafisz czytać ze zrozumieniem i nie wyłapujesz ironii w tekście. ;) Chociaż biorąc pod uwagę teksty o kompleksach i epitety w poprzednich komentarzach, nie powinno mnie to dziwić. Bez odbioru.

Odpowiedz
avatar Bryanka
3 5

@petitemelodie: "Szkoda tylko, że pod historiami o przywarach Włochów, Brytyjczyków, Hiszpanów czy Niemców, nikt tak zaciekle nie bronił tych nacji i nie zwracał uwagi na to, że, na przykład, Polacy też często mają problemy z posługiwaniem się językiem obcym. Jednak kiedy ktoś napisze niepochlebną opinię o Polakach, to zaraz zlatują się obrońcy uciśnionych. Trochę wieje hipokryzją..." I tu się nie zgodzę, bo wielokrotnie pod historiami użytkownicy pisali to samo, że nieważna nacja, ważny charakter. Nie nazwałabym siebie "obrońcą uciśnionych", po prostu uprzejmie się z Tobą nie zgodziłam, co jak widać, zabolało, być może z powodu nerwowej reakcji Jorna. I tak, niestety bardzo często nie widzę ironii w tekstach, rzadziej mi się to zdarza w rozmowach na żywo. Z różnych powodów. Poza tym zauważyłam, że bardzo dużo osób zasłania się użyciem ironii tudzież żartu, gdy chcą bronić swoich racji ;)

Odpowiedz
avatar PooH77
2 2

petitemelodie, zernkij na PW, proszę :).

Odpowiedz
avatar BlueBellee
3 3

@petitemelodie a nie wiedziałaś wcześniej, że tak jest? Bo w komentarzu napisałaś "Tutaj, gdzie mieszkam, raczej mało jest kombinatorstwa i gwiazdorzenia, bo, mimo sporej ilości teatrów, wszyscy się znają, a różne wieści szybko obiegają branżę". No gdybyś wiedziała, to czemu chciałaś tam pracować? A ta dyrektorka, to artystka według swojego mniemania, czy znana? Nie musisz pisać kto, jeśli nie chcesz, ale jestem ciekawa. W ogóle ciekawa historia i coś innego, więc jak dla mnie pisz więcej ;] Ale przygotuj się na dyskusje i na to, że nie każdy się z Tobą zgadza. To "bez odbioru" lekko infantylne było.

Odpowiedz
avatar petitemelodie
1 1

@BlueBellee: W przypadku tego teatru, sytuacja jest trochę inna. Bo, owszem, pracownicy starszych, bardziej znanych teatrów się znają i każdy wie, gdzie kto pracuje czy pracował, jakim był pracownikiem itd. Do tego dochodzi rotacja między teatrami, które czasami po prostu wymieniają się pracownikami. Zapraszamy się wzajemnie na spektakle, i tak dalej... W przypadku teatru, który opisałam, jest trochę inaczej, bo dyrektorka sama odcina się od teatralnego środowiska. W jej mniemaniu, spektakle prezentowane na różnych scenach w mieście są nic niewarte, a jedyna sztuka, która jest godna oglądania, to ta, wyprodukowana przez nią. Dla niej, inny teatr to konkurencja, a nie partner. A, wbrew pozorom, dobre stosunki z innymi teatrami są bardzo ważnym narzędziem promocyjnym. Tak jak napisałam w historii - wyrażenie sympatii do jakiegokolwiek innego reżysera, a szczególnie do Krzysztofa Warlikowskiego, który często gości na tutejszych scenach, jest odbierane przez nią jako zdrada. Jeśli zaś chodzi o dyrektorkę, to nie jest ona znana ani w Polsce ani tutaj. Nie przeszkadza jej to jednak w tym, by kreować się na "jedyną prawowitą dziedziczkę" Grotowskiego czy Kantora (bo kiedyś uczestniczyła w warsztatach organizowanych przez nich) czy regularną współpracownicę Jerzego Stuhra (bo raz zagrała epizodyczną rolę w jednym z jego filmów). Tutaj też kreuje się na ulubioną aktorkę tego czy tamtego reżysera oraz na gwiazdę jednej z najważniejszych tutejszych scen. Smutna prawda wychodzi jednak po kilku kliknięciach w Google. Jednak kiedy wytkniesz jej kłamstwa, to ona będzie twierdzić, że to spisek i że ktoś pozmieniał informacje czy coś.

Odpowiedz
Udostępnij