Jestem tłumaczem - nie takim od umów i dokumentów, tylko takim od książek :-)
Jestem freelancerem, pracuje w domu, współpracuję na stałe z dwoma wydawnictwami i okazjonalnie jeszcze z trzema innymi.
Zwróciło się do mnie kiedyś wydawnictwo X. Nazwy nie podam :-) - ale wydawnictwo szacowne, z "marką", wydające głównie książki naukowe i podręczniki akademickie. Temat książki średnio mi pasował, ale że akurat miałem "przestój", to pomyślałem że wezmę - zawsze to jakieś pieniądze, a poza tym w razie czego można sobie zawsze w CV wpisać "tłumaczenia dla wydawnictwa X" - i od razu każdy potencjalny klient / pracodawca inaczej na człowieka patrzy...
Niestety, to był błąd. Książka okazała się potwornie nudna, źle napisana, pełna błędów rzeczowych. Redakcja żądała ode mnie różnych idiotycznych (naprawdę idiotycznych!) przeróbek. Pieniądze były niewielkie, w umowie - płatność w ciągu 40 dni (!), i to nie od oddania tłumaczenia, ale od jego zatwierdzenia (co im zajęło kolejne trzy tygodnie...). Zresztą i tak się z tą płatnością spóźnili...
Wymieniać mógłbym długo - ale najlepsze miało miejsce na końcu. Oddałem już cały tekst, ze wszystkimi idiotycznymi zmianami etc. Po kilku dniach dzwoni do mnie jakaś pani redaktor z wydawnictwa X, która opracowywała książkę - i tłumaczy mi, że prześle mi kurierem wydruk (! - jak za króla Ćwieczka - po co papier marnować i płacić za kuriera, jak można przysłać pliki w .pdf?) całej książki po wstępnym złamaniu, żebym przejrzał i powiedział, czy jako tłumacz akceptuję wszystkie wprowadzone zmiany (redakcja zawsze coś poprawia, skraca, przesuwa...). OK., w zasadzie nie muszę tego robić - ale w naiwnym odruchu uznałem, że to objaw szacunku do tłumacza, który ma prawo sprawdzić, co zrobili z tłumaczeniem, pod którym - bądź co bądź - pospisuje się własnym nazwiskiem.
Ale pani redaktor już prawie się rozłączając mówi, że przyśle mi DWA egzemplarze. – Ten drugi to po to, żeby pan mógł opracować indeks.
SŁUCHAM?!
Mocno zdziwiony pytam panią, czy jest pewna, że to ja mam opracowywać indeks. Dla niewtajemniczonych: opracowanie indeksu rzeczowego w naukowej książce do TYPOWA praca redakcyjna, nie mająca nic wspólnego z zadaniami tłumacza, a przy tym zajmująca (w zależności od grubości książki) od dwóch-trzech dni do tygodnia i dłużej.
Ale pani twardo że tak, mam to zrobić. Sięgnąłem po umowę i (wciąż ze słuchawką przy uchu) zacząłem ją czytać, choć i bez tego byłem pewien, że mam rację. Zacytowałem pani redaktor odpowiednie fragmenty umowy, z których jednoznacznie wynikało, co należy do moich obowiązków. I zasugerowałem (nieco złośliwym tonem), że oczywiście mogę ten indeks zrobić, jeśli wydawnictwo podpisze ze mną stosowną umowę i zapłaci mi za to odpowiednią sumę.
Pani szybko powiedziała, że "w takim razie to ona jeszcze sprawdzi" - i rozłączyła się.
Następnego dnia kurier przywiózł mi - rzecz prosta - JEDEN wydruk, a o indeksie nikt więcej mi nic nie mówił.
Mówiąc wprost: pani redaktor myślała, że znalazła jelenia który za darmo odwali ZA NIĄ cztery czy pięć dni roboty... Bo, jak się domyślacie, zrobienie tego indeksu (co później przez znajomego sprawdziłem) należało oczywiście do jej obowiązków.
Potem tylko moja żona śmiała się ze mnie, kiedy na drzwiach pokoju w którym pracuję wywiesiłem tabliczkę z logo wydawnictwa X i napisem: "Tych klientów nie obsługujemy".
pewnie zdawało się jej, że skoro jesteś osobą prywatną a nie jakąś firmą to co Ci szkodzi, niestety w tym kraju każdy chce na każdego zwalić swoją pracę
OdpowiedzW każdym kraju, bo tak leży w ludzkiej naturze ;)
OdpowiedzPo co mam to robić, skoro zrobi za mnie jakiś frajer - typowe myślenie niestety.
Odpowiedz"Książka okazała się potwornie nudna, źle napisana, pełna błędów rzeczowych" - to, że nudna to rozumiem, w końcu to książka naukowa, a jak się danym tematem nie interesujesz, to jest nudna, ale właśnie właśnie, skąd niby wiesz że jest źle napisana i pełna błędów rzeczowych? Rozumiem, że tłumaczyłeś z obcego na polski? Skąd jako tłumacz wiesz, że książka naukowa posiada błędy? No chyba, że interesujesz się danym tematem w stopniu wysoce zaawansowanym. Nie to, żebym się czepiał, ale jakoś dziwnie mi to wygląda ;)
OdpowiedzA jak tłumaczysz to musisz przy tym logicznie myśleć, wyrazy niektóre maja znaczenie kilku słów.
OdpowiedzTaaa, wytłumaczcie mu to eksperci, bo tłumacz na pewno nie ma pojęcia, o czym mówi :P hehehehe kto tu pisze, gimnazjum?
OdpowiedzZgadza się :). Po kiego się wymądrzają? Dopiero mają akomodację oka i udają greka :).
OdpowiedzOtóż to, sportowiec, autor historii jest zabawny. O błędy rzeczowe mogą się spierać fachowcy w danej, wąskiej dziedzinie i to oni mogą wyrokować co błędem jest, a co nie. Tłumaczem książek naukowych bywają fachowcy w danej dziedzinie (niekoniecznie tak wąskiej jak problem, który opisuje książka), grunt, aby mieli solidne podstawy teoretyczne. Jeśli porządne wydawnictwo zleca tłumaczenie takiej książki osobie spoza specjalistów danej dziedziny, to nie jest porządne a zaledwie aspirujące i szukające kogokolwiek. Choć autora rozumiem, bo zapewne nie wiedział czego się podejmuje. Jednak ta pycha w twierdzeniu o błędach rzeczowych powoduje jeden wielki rotfl.
OdpowiedzTak, bo prosty tłumacz nie ma prawa niczego doczytać ani zrozumieć, tylko leci automatem.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 9 kwietnia 2011 o 17:42
jenefo, nie ma prostych tłumaczy. Albo jest się tłumaczem od konkretnej dziedziny, albo jest się tłumaczem beznadziejnym. Za prostych tłumaczy uznaję sekretarki, czy handlowców, którzy nie muszą wiedzieć dużo o niczym, ale mało o wszystkim. Nie doczytasz tego, na co porządny tłumacz przeznaczył całe studia.
Odpowiedz@sportowiec, ocelota: tłumacz (mówię o tłumaczu od książek) to taki gość, który musi po trochu znać się na wszystkim, jak każdy (przepraszam za wyrażenie) humanista. Gdyby książka traktowała o fizyce kwantowej, to pewnie bym błędów nie zauważył - ale też o fizyce kwantowej raczej bym nie wziął tłumaczenia. Ale ta książka była z dziedziny bardziej "humanistycznej", wyobraź sobie (szczegółów nie podam, ale chodziło m. in. o wiedzę historyczną i geograficzną). Parę błędów wyłapałem od razu (i w polskim wydaniu ich nie ma, czyli redakcja także uznała, że mam rację). Parę było też takich, że nie byłem pewien, ale tak na "humanistyczne oko" wydawało i się, że coś nie tak. I co wtedy robi porządny tłumacz? Sprawdza. Czasami nawet idzie do (uwaga, trudne słowo) biblioteki (bo wbrew temu co Wam się wydaje naprawę nie wszystko da się znaleźć w sieci). POdam prosty przykład: autor (skądinąd profesor z szacownej angielskiej uczelni...) napisał, że w 1935 r. na skutek referendum kraj Saary został przyłączony do Francji. Tymczasem każdy kto ma jakieś pojęcie o historii Europy w XX w. wie, że było dokładnie przeciwnie: mieszkańcy raju Saary zadecydowali w plebiscycie o przyłączeniu do Niemiec. Tak więc, wyobraźcie sobie, WIEM o czym mówię. Poza tym było masę błędów w pisowni nazwisk na przykład (tak, tłumacz SPRAWDZA pisownię nazwisk i nazw geograficznych). Dlaczego w oryginale były takie błędy? Nie wiem. Mam tylko pewne podejrzenie: autor pisał tę książkę będąc już w mocno starszym wieku. Podejrzewam, że po prostu pamięć mu szwankowała - a redakcja (ta brytyjska, na tamtej uczelni) pewnie nie miała odwagi poprawiać merytorycznie uznanego autorytetu. Albo po prostu wszyscy myśleli, że skoro to pisze TAKI naukowiec, to już merytorycznie sprawdzać nie trzeba, wystarczy korekta językowa... Nie wiem. Tak więc - wybaczcie ten przydługi komentarz - po co się mądrzyć, jak się nie wie? Tłumaczyliście w życiu jakąś książkę? Wiecie jak się to robi? ...tak myślałem. :-)
OdpowiedzŹle myślałeś, jestem doktorem nauk o Ziemi, a choć dyplom uwzględnia każdą dziedzinę ww., moja jest ściśle ukierunkowana. W życiu nie podjęłabym się tłumaczenia czegokolwiek z geografii fizycznej, nie mówiąc o geologii czy geofizyce, jeśli znam się na geoinformatyce, gegrze społecznej czy psychologii środowiskowej. Książek nie tłumaczyłam, tylko pojedyncze artykuły. Wzięłam kiedyś taki z chemii polimerów myśląc, że nie może być bardzo trudne, ale mnie doszczętnie zjadło mimo, że każde określenie po polsku potrafiłam mniej więcej opisać. I tak, jeśli mowa o tłumaczeniach, wiele z nich poraża swoją naiwnością, a niestety nie każdy mądry człowiek potrafi pisać po angielsku, żeby nie trzeba było korzystać z tłumaczy. W Twoim przypadku, gdy błędy są szkolne, a nie dyskusyjne, wtedy jest inaczej. Sądziłam bardziej, że jakiś laik (jak ja z tych nieszczęsnych polimerów) zabrał się za temat, na którym się troszeczkę zna i coś mu świta. I na koniec. Geografia historyczna to przedmiot nieobowiązkowy na gegrze, niewiele wydziałów go wprowadza bo są znacznie pożyteczniejsze rzeczy do wypełnienia planu. Najczęściej występuje nawet nie tyle pod postacią osobnego przedmiotu co sygnału, że takie coś jest, a ponieważ dostęp do źródeł i statystyk polega tylko na pojechaniu i wyciągnięciu, często jest używany przez magistrantów i doktorantów. I uważałabym z tym humanizmem geografii, bo chociaż są prace geografów bardzo humanistyczne (zresztą mi bliskie), to są to szczątki między pracami społecznymi.
Odpowiedz@ocelota: Myślałam, czy nie dopisać "sarkazm" do swojego komentarza, chyba trzeba było... Ja na przykład, jeśli cokolwiek opracowuję, to lubię to i owo doczytać albo skonsultować się z kimś, kto wie więcej. Tu założyłam po pierwsze, że człowiek nie wziął to tłumaczenia tematu z kosmosu, a po drugie, że w razie czego potrafi zapytać kogoś o jakiś szczegół. Po trzecie, nie zakładam od razu czyjejś "śmieszności" i niekompetencji. Być może przedstawiona metoda pracy jest Ci obca, chociaż nie powinna, pani doktor :)
OdpowiedzTylko bez wyzywania od doktorów ;) Jeszcze mi każą opowiadać historyjki z pracy. To był tylko przykład a propo's Twojego ukierunkowania tematu w stronę historyczno-geograficzną. Ki diabeł, myślę. Idąc dalej tym tokiem można by pomyśleć, że człowiek piszący maturę z historii i geografii jest już na tyle specjalistą w obu, że znając biegle język z powodzeniem może tłumaczyć. Zresztą jeśli chodzi o krótkie teksty (do 20 str), na temat dobrze znany, biegły język nie jest specjalnie potrzebny, bo grunt żeby biegle znać tylko (lub aż) specyfikę tej wąskiej dziedziny. Sama nie śmiem zabierać się za książki, bo poziom opanowania języka i dokładność nie ta. Grunt, że nie muszę liczyć na dziwne tłumaczenia tego, co w Polandii wyjdzie za 10 lat, a co już dawno jest na tapecie na Zachodzie.
OdpowiedzJezu, a mi został rok do skończenia studiów o specjalizacji translatorskiej... jak pomyślę, że będą mnie czekać różne przeboje, to aż mi się odechciewa.
OdpowiedzI ja również popieram ocelota - jak można zlecać tłumaczenie akademickich książek technicznych humanistom ?! Nie mówię tu o tej historii bo i tak jest za mało danych, żeby wysnuć o czym ta książka nawet w przybliżeniu, ale niby dlaczego nadal używa się książek z lat 60 do nauki podstaw? Bo po prostu nowe są nic nie warte.. I wcale nie kwestionuje tego, że autor znalazł błędy... nie jest to trudne w obecnych podręcznikach. Humanista tak do korekty językowej. Humanista tłumaczący podręcznik do fizyki - wolne żarty. Później zakorzeniają się takie zwroty jak "pattern recognition" jako "analiza obrazów"... widać tłumacz wiedział o czym pisze...
OdpowiedzMazurku kochany, czy GDZIEKOLWIEK w moim tekście przeczytałeś, że ta książka była "techniczna"??? Czy dla Ciebie "książki naukowe i podręczniki akademickie" to tylko książki "techniczne"? Przeczytaj uważnie mój wpis, a także komentarze. To NIE BYŁA książka "techniczna". To była książka na tematy związane z geografią i historią, czyli jak najbardziej na tematy humanistyczne. Książki "technicznej" (albo właśnie z dziedziny fizyki) na pewno nie zgodziłbym się tłumaczyć. Jeśli w książce znajdujesz błąd taki, o jakim piszesz - nie wiń tłumacza: od wychwytywania takich kwiatków jest _redakcja_merytoryczna_. Ja rozumiem, że nie każdy jest humanistą, ale czy prosząc o zwykłe czytanie ze zrozumieniem wymagam zbyt wiele?...
OdpowiedzZmodyfikowano 3 razy. Ostatnia modyfikacja: 14 kwietnia 2011 o 10:40
@Mazurek ja akurat znam tłumaczenie "pattern recognition" jako rozpoznawanie obrazów :) Czy tak trudno nazwać to rozpoznawaniem wzorców? Gorsze są chyba te Polishingi typu: Target, autentykacja itd...
Odpowiedzjahnalbie oczytany... "Nie mówię tu o tej historii bo i tak jest za mało danych, żeby wysnuć o czym ta książka nawet w przybliżeniu" I ty mi mówisz o czytaniu ze zrozumieniem... biblijna drzazga i belka w oku ;)
Odpowiedz??? Dwa cytaty. Najpierw z Twojego tekstu: "jest za mało danych, żeby wysnuć o czym ta książka nawet w przybliżeniu". A teraz z mojego komentarza dodanego 5 dni przed Twoim: "szczegółów nie podam, ale chodziło m. in. o wiedzę historyczną i geograficzną". Czy to wystarczające przybliżenie? Tłumacz nie musi być fachowcem w każdej dziedzinie (choć oczywiście nie powinien brać do tłumaczenia czegoś, na czym się kompletnie nie zna). Je jednak pisząc, że (cytuję z podstawowego tekstu): "Temat książki średnio mi pasował" nie miałem na myśli tego, że "nie mam pojęcia o czym mowa", tylko że niespecjalnie mnie to interesowało. Tak, wyobraź sobie, że czasami tłumacz jest zmuszony tłumaczyć rzeczy których nie uznaje za ciekawe ("dla chleba, panie, dla chleba") - ale to NAPRAWDĘ nie znaczy, że się na nich nie zna. W tym co piszesz o "starych" i "nowych" podręcznikach akademickich jest sporo racji, ale z jednym zastrzeżeniem: że dotyczy to "klasycznej" wiedzy, a nie nowoczesnych dziedzin nauki, które rozwijają się w takim tempie że podręcznik sprzed 10 lat jest już po prostu nieaktualny. Tu akurat ciekawe jest to, że autor był właśnie naukowcem starej daty, po najlepszych brytyjskich uczelniach, z dorobkiem naukowym jak stąd do Władywostoku. A tu takie błędy... Dodam jeszcze, że odsyłając tłumaczenie załączyłem listę znalezionych błędów - i dodałem na końcu adnotację, że "skoro ja - który nie jestem fachowcem w tej dziedzinie - znalazłem tyle bzdur, to nie wątpię że jest tam jeszcze masa innych bzdur, których nie wyłapałem"...
Odpowiedz