Piekielna Szefowa mi się przypomniała...
Historia działa się ze 4-5 lat temu. Szczęśliwa jak prosię w deszcz, że udało mi się znaleźć pracę pn-pt od 8.00 do 16.00 (czyli Młoda w przedszkolu od 7.00 do 17.00... no ale zaopiekowana, a ja MAM PRACĘ!) nie zwracałam uwagi na mnóstwo niedogodności, nieprawidłowości, jak i na wredny charakterek szefowej. A tak na marginesie, nie wiecie przypadkiem, czemu pracodawcy nie chcą zatrudniać kobiet "z przychówkiem" w wieku żłobkowym/wczesnoprzedszkolnym? Tak tylko pytam...
Prawie równocześnie ze mną u Piekielnej Szefowej zatrudniła się Kasia. Kasia była szczęśliwą mężatką i "posiadaczką" dziecka płci żeńskiej w przedziale wiekowym 8-10 lat (wybaczcie, teraz już nie pamiętam dokładnie). I któregoś dnia zadzwoniono do niej ze szkoły, że córka chora, ma gorączkę, dreszcze, czy przyjedzie ją odebrać? No nie, nie przyjedzie, ale szkoła bliziutko od domu, niech córka idzie, a ona pomyśli. Po upewnieniu się (telefonicznym), że córka dotarła bezpiecznie do domu, z dużą obawą udała się do szefowej poprosić, czy mogłaby wyjść z pracy 2 godziny wcześniej, żeby iść z dzieckiem do lekarza. Wróciła bardzo szybko z nieszczególną miną, ale to nie koniec...
Nasza Piekielna Szefowa miała "przeuroczy" zwyczaj - kiedy szło się do niej do biura z jakąś sprawą/prośbą, najczęściej odpowiedź była krótka i negatywna. Po czym przychodziła do nas, na stanowiska pracy (telemarketing) i przy wszystkich długo i obrazowo wyjaśniała DLACZEGO NIE, mieszając z błotem, wyśmiewając itp. Tak też było i teraz. Kasia usłyszała, że:
- Szefowa ma już dość takich pracowników, co to by chcieli więcej wolnego, niż pracy (no sorry, Kasia nie pracowała zbyt długo, ale to była jej PIERWSZA prośba o jakiekolwiek wolne - przypominam, dwie godziny!).
- A mąż to nie może iść z dzieckiem do lekarza? (był w delegacji na drugim końcu Polski).
- "Dziecko ma gorączkę? To polopiryna i pod kołdrę!"
W tym momencie nie wytrzymałam. Szybciej, niż pomyślałam, wypaliłam:
- Można jeszcze na trzy zdrowaśki do pieca.
Piekielnej Szefowej urwał się słowotok. Poczerwieniała, potoczyła wokół groźnym spojrzeniem - większość pracowników usiłowała udawać, że wcale się nie śmieją... Wydała z siebie jakieś obrażone prychnięcie i potuptała do biura, na odchodne rzucając do Kasi przez ramię:
- Niech pani idzie! Ale ja te dwie godziny pani odliczę!!!
I do dzisiaj męczy mnie pytanie - co i z czego ona jej chciała odliczać? Pracowałyśmy na umowę o dzieło, z wynagrodzeniem prowizyjnym, czyli "ile sprzedasz, tyle masz".
Tę niewątpliwie atrakcyjną i rozwojową pracę rzuciłam niedługo później, jak tylko znalazłam coś bardziej normalnego.
call_center
Nie od dziś wiadomo, że największym wrogiem kobiety jest inna kobieta.
Odpowiedz@dyndns: Nie pojmuję kto może minusować powyższą wypowiedź. To czysta prawda.
OdpowiedzOdpowiedź na swoje pytanie masz w swojej historii. Nie chcą zatrudniać kobiet z dziećmi w wieku żłobkowo-ptzedsxkolnym że względu na ilość zachorowań tych dzieci, a co za tym idzie ilość zwolnień lekarskich. Osobiście miałam kierowniczkę, która mi powiedziała, że nie życzy sobie więcej L4, a miałam 3,bo inaczej się pożegnamy. Cywilizowany kraj, umowa o pracę i takie groźby.
OdpowiedzSzefowa piekielna to fakt. Ale znam też nadużycia w drugą stronę, gdzie bank przyjazny dla pracowników z dziećmi (realnie dla kobiet z dziećmi, mężczyźni nie mieli takich przywilejów) był robiony w wuja kosztem pracowników bezdzietnych. Dzietna mamunia, która zaplanowała sobie, ze dzisiaj to ona wyjdzie szybciej z pracy tak się rozbestwiła, ze zaczęła cedować swoje obowiązki PRZED telefonem od babci, ze dziecko źle sie czuje! No po po prostu jasnowidzka! PS Nie chcą, ponieważ dziecko w pierwszym roku złobkowo/przedszkolnym często choruje na potęgę.
OdpowiedzOdniosę się do przedszkoli i żłobków. Nie wiem jak jest teraz w Polsce, ale w Anglii od pewnego czasu zaczyna się jakaś parodia. Przyjaciółka ma dwójkę dzieci w wieku żłobkowo - przedszkolnym. Wielokrotnie byłam świadkiem jak dzwonili do niej z prośbą o odebranie syna (lub obu) z trywialnych powodów, np: dzieciak popłakał się przy zabawie (nie jakaś histeria), kichnął i się usmarkał (miał katar sienny, wszyscy byli o tym uprzedzeni, ale zrobili lament, że grypa), nie chciał zjeść banana, nie chciał się bawić z dziećmi. Kumpela ma własną działalność, więc jest zazwyczaj dostępna, ale wyobraźcie sobie kobietę pracującą na etacie 8-16, wzywaną co drugi dzień, bo dzieciak kichnął. Jako pracodawca pewnie nie byłabym zachwycona, chociaż w Anglii JESZCZE zatrudniają kobiety w wieku produkcyjnym.
Odpowiedz@Bryanka: to normalne. W PL też tak jest. Ba - mało tego - przedszkolanki nie mogą też podawać żadnych leków (w tym i tych stale przyjmowanych jak np insulina, leki na astmę, czy antyalergicznych). Zasadniczo - prawidłowo. Bo nie "system" to wymusił, ale ilość problemów (i komplikacji) scedowanych na opiekunki (bez przeszkolenia i odpowiedniej wiedzy) przez samych rodziców. Po prostu "system" broni się przed nieświadomymi błędami, za które w innym wypadku ponosiłby odpowiedzialność.
Odpowiedz@Lobo86: Nie prawda, w Polsce nikt nie wzywa rodziców z takich powodów
Odpowiedz@maat_: mnie raz wezwano do "zapalenia spojówek", po czym okazało się, że to "zapalenie" wywołał płacz i zanim dotarłam po odbiór śladu po nim nie było...
Odpowiedz@maat_: oczywiście, że tak. Mam akurat chrześniaczkę w przedszkolu i wiem jakie potrafią być przeboje. Poza tym pierdylion takich historii wrzucają różni rodzice na grupę sąsiedzką. Zasadniczo większość jest zgodna - taki obraz rzeczy jest spowodowany nieodpowiedzialnymi rodzicami. I dlatego wszawica, która prawie że zniknęła za moich czasów przedszkolno-podstawówkowych obecnie wróciła.
Odpowiedz@Lobo86: Na początku byłam w stanie to jeszcze zrozumieć (z punktu widzenia opiekunów), ale stało się to nagminne i dotyczyło totalnych pierdół. Żeby było zabawniej, to dzisiaj inna znajoma mi opowiadała, że tuż przed wakacjami zadzwonili do niej ze szkoły, że jej 8-letni syn nie chce zjeść obiadu. Zrobili z tego całą aferę. Przecież wiadomo, że świat się skończy jeśli dziecko raz nie zje obiadu :D
Odpowiedz@Bryanka: biorąc pod uwagę ile jest zaburzeń odżywiania i problemów z tego tytułu to mnie to nie dziwi. Lepszych tysiąc takich bezpodstawnych alarmów niż jeden zlekceważony przypadek np anoreksji (to nie jest zarezerwowane dla dziewczynek tylko). Nie bez przyczyn dzieci w naszych szkołach umiera więcej jak górników w kopalniach. Część to wypadki, a część to samobójstwa (presja rówieśnicza z powodu wyglądu i majętności). Dzisiaj 12laki same sobie zakładają grupy na fb i dzielą się "dietami odchudzającymi", robią wyzwania pod tytułem "x dni bez obiadów" itp. I to jest dramat czasów dzieci wychowanych przez internet.
Odpowiedz@Lobo86: Wiesz, ja rozumiem obserwowanie takiego dziecka, czy je posiłki, ale robienie afery z powodu JEDNEGO niezjedzonego obiadu to dla mnie gruba przesada. Dzieciak nawet nie był chory. Po prostu nie był głodny.
Odpowiedz@Lobo86: Mam dziecko w przedszkolu ani razu takiego absurdu nie słyszałam ani od pracowników przedszkola ani od innych rodziców.
Odpowiedz@Bryanka: Zimą w Anglii potrafią w środku dnia zadzwonić do wszystkich rodziców i zażądać natychmiastowego przyjechania po dziecko, bo spadło 5 centymetrów śniegu. Nikt nie potrafił udzielić odpowiedzi na pytanie jakie zagrożenie ten śnieg powodował w stosunku do dzieci przebywających w solidnym murowanym i ogrzewanym budynku. Absolutnie nie przesadzam, historia miała miejsce ostatniej zimy.
OdpowiedzJa tu widzę jeszcze jedną piekielność: pracę na umowę o dzieło przy spełnianiu warunków umowy o pracę: pracowałaś w miejscu i czasie wyznaczonym przez pracodawcę i pod jego nadzorem. P.S. "piekielna szefowa", nie "Piekielna Szefowa", bo to nie jest nazwa własna.
Odpowiedz@Papa_Smerf: masz całkowitą rację. Zastanawiam się zatem skąd minusy?
Odpowiedz@Papa_Smerf: Nie jest ogólnie nazwą własną, ale w tym konkretnym przypadku chodzi o tę konkretną szefową, więc można uznać za imię i nazwisko tej konkretnej osoby.
Odpowiedz@GlaNiK: nie, nie można. Słów "piekielna szefowa" nie można uznać za imię i nazwisko, bo to nie jest imię i nazwisko, tylko określenie. Nie twórz własnych zasad.
Odpowiedz@Papa_Smerf: W obecnych czasach wszystko można. Gdyby ta pani faktycznie miała na nazwisko Piekielna (co może się zdarzyć), to tylko od fantazji jej rodziców zależałoby, czy miałaby na imię Szefowa. No i od urzędniczki USC rejestrującej dziecko ;) Dobra, a teraz poważnie. Skoro "Piekielna Szefowa" nie może być użyte jako imię i nazwisko, to potraktuj to jako pseudonim, który jej nadałam. Pseudonim to też nazwa własna, więc niech zostanie, jak jest. P.S. Mój wujek miał kiedyś suczkę, na którą wszyscy wołali Sunia. Po prostu jej imię, nadane jej przez hodowców (pies był rodowodowy) było na tyle pretensjonalne, że nikt go nie używał. No ale Sunia to też nie jest nazwa własna, tylko zdrobniałe określenie samicy psa, czyżbym powinna napisać "sunia", pisząc o tym konkretnym psie?
Odpowiedz@Papa_Smerf: Wskaż mi zasady, które tego zabraniają. Jakbym napisał książkę i jedna z postaci nazywała się Piekielna Szefowa to też uznałabyś, że to złamanie zasad? To, że jest to także określenie ogólne nie wyklucza użycia tego jako nazwy własnej i właśnie wielkie litery są po to by to podkreślić.
Odpowiedz@GlaNiK: W którejś książce była postać z gry, nazywająca się Totolotek Półdarmo. I kto autorowi zabroni? :)
Odpowiedz@eulaliapstryk: Jak to kto? @Papa_Smerf zabroni, stwierdzi, że nie można i tyle, książka pewnie do spalenia (wycofania ze sprzedaży) w całym nakładzie. <koniec ironii>
OdpowiedzMoże ja jestem jakiś inny (niektórzy powiedzą że to oczywiste), ale w sytuacji kryzysowej typu chore dziecko nigdy nie prosiłem o możliwość wyjścia. Zwyczajnie szedłem do szefa i mówiłem: szefie jest tak że muszę iść bo... Odpracuję, albo potrącaj z wypłaty. Działało zawsze. A miewałem różnych szefów. Uważam się za dobrego pracownika, nie nadużywałem cierpliwości itd. Ale jeśli miałem pożar w burdelu to nawet przez myśl mi nie przeszło prosić. Są rzeczy ważna i najważniejsze. Praca nigdy najważniejsza nie będzie.
Odpowiedz@tatapsychopata: Stanowczy facet to stanowczy facet, a stanowcza kobieta to podła s*ka ;)
Odpowiedz@tatapsychopata: Zgoda, ale jeśli robisz to nagminnie (jak zapewne część dzieciatych kobiet), to prędzej czy później szef cię z pracy wyrzuci. Dla ciebie najważniejsze jest dziecko, dla szefa jego firma (albo praca, jeśli sam ma szefa).
Odpowiedz@Fomalhaut: No nie nagminnie, skąd. Mieć nagminne pożary w burdelu? To sam bym się wywalił z każdej roboty na zbitą mordę.
Odpowiedz@tatapsychopata: O to, to, to! Takiego sposobu załatwiania podobnych spraw nauczył mnie mój mąż, po tym jak pewnego razu naprawdę fatalnie poczułam się w pracy. Poszłam grzecznie do kierowniczki i zapytałam, czy mogę wyjść wcześniej, bo istnieje spore ryzyko, że padnę, i nie wstanę-oczywiście poudawała, że się przejęła, ale do domu mnie nie puściła, a całą sytuację próbowała obrócić w żart, i stosować szantaż "jest nas za mało, jak cię puszczę, to dziewczyny sobie nie poradzą, nie pójdą na przerwy, i w ogóle koniec świata nastąpi... Kiedy mąż mnie odebrał od razu dostałam prikaz na przyszłość-następnym razem nie pytaj, tylko mów "wychodzę wcześniej, ponieważ..., odrobię wtedy a wtedy". I cud normalny-kiedy kilka miesięcy później dopadło mnie w pracy zatrucie, poszłam do tej samej kierowniczki i już o nic nie pytając oznajmiłam, że wychodzę, jakoś nikt mnie nie zatrzymywał, a nawet, mimo, że było nas tyle samo co przy pierwszej sytuacji, wyznaczyła dziewczynę, która poczekała ze mną na męża. Świat się nie skończył, nikt nawet pretensji nie miał... Ot, ciekawostka, jak nasze podejście wpływa na podejście otoczenia.
OdpowiedzCóż, odpowiedź na pytanie masz w swojej historii - pracodawcy generalnie nie są szczęśliwi gdy pracownicy w losowych momentach pracy muszą się zrywać bo chore dziecko, bo nie ma dziecka kto odebrać itd.
Odpowiedz"A tak na marginesie, nie wiecie przypadkiem, czemu pracodawcy nie chcą zatrudniać kobiet "z przychówkiem" w wieku żłobkowym/wczesnoprzedszkolnym? Tak tylko pytam." Zwolnienia ze względu na chorobę dziecka. W skrajnych wypadkach to absencja przez 1/4 miesiąca.
Odpowiedz