Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Będzie o przedmiotowym traktowaniu zwierząt. Wakacje trwają w najlepsze i jak co…

Będzie o przedmiotowym traktowaniu zwierząt.

Wakacje trwają w najlepsze i jak co roku możemy usłyszeć masę historii o porzucaniu naszych puchatych pupili. To naprawdę przerażające, jak wielu ludzi uważa, że zwierzęta są głupie, nic nie czują i można je wyrzucić, gdy się znudzą, albo zaczną zawadzać.

Mieszkam na obrzeżach małego miasta. Miasta posiadającego schronisko dla zwierząt. Może nie jest ono jakieś super, ale zwierzęta mają tam zapewniony suchy kąt i coś do jedzenia. Mimo to niektórzy ludzie dalej wolą komuś podrzucić niechcianego zwierzaka. Bo przecież łatwiej wrzucić komuś za płot małego kociaka i pozbyć się problemu, niż samemu się nim zająć, prawda?

Kota znalazłam rano. Burza, pada, grzmi, a między tym da się usłyszeć rozpaczliwe miauczenie. Z małą pomocą mojej rodzicielki, futrzak został złapany, wysuszony i nakarmiony oraz umieszczony w bezpiecznym miejscu, tak, by nie miał kontaktu z pozostałymi kocimi rezydentami.

Zanim ktoś napisze, że zostawiła mi go pod drzwiami jego kocia matka. Mam w domu dwa koty, oba mają już swoje lata, ale nadal trzymają się dobrze i tworzą zgrany duet, dobrze broniący swoich włości, nie ma więc mowy, by kocia mama wybrała mój ogród na swój tymczasowy dom. Druga sprawa, kotek został umieszczony w pomieszczeniu nad miejscem, gdzie został znaleziony i przez cały dzień głośno obwieszczał swoją obecność przy otwartym na oścież oknie. Miałam kiedyś małe koty i wiem, że gdy matka zostawi gdzieś młode, niedługo potem po nie wraca, a gdy nie może ich znaleźć, miauczy równie głośno, co one. Po prostu chodzi i nawołuje do skutku.

Już na pierwszy rzut oka mogłam zauważyć, że z kotem jest coś nie tak. Zdecydowanie za chudy, miał problemy z zachowaniem równowagi, zwaliłam to jednak na to, że pewnie od jakiegoś czasu nie jadł. Mimo że jest wystarczająco duży, by przyjmować stały pokarm, nie chciał nic zjeść ani wypić. Została podjęta decyzja o podaniu mu specjalnego mleka dla małych kotów w strzykawce, oraz o zawiezieniu w poniedziałek do weta.

W międzyczasie zwierzak postanowił się załatwić i cóż, krótko mówiąc, nieźle się upaprał. No nic, kot brudny, to trzeba go umyć, dorosła jestem, zwierzaka przyniosłam, to teraz wypada się nim zająć. Kot do łazienki i zabieram się do roboty.

[Teraz uwaga bo będzie obrzydliwie, osoby o słabszych żołądkach proszę o ominięcie akapitu].

Gdy przyniosłam kota do domu, został pobieżnie obejrzany. Był w miarę czysty, nie miał pcheł czy kleszczy i poza trochę skołtunioną sierścią na brzuchu i niską wagą, wydawał się w miarę zadbany. W trakcie mycia okazało się jednak, że to tylko pozory. Pod skołtunioną sierścią kotek miał ranę oraz stadko pasących się na niej larw. Naprawdę nie mam pojęcia, kim trzeba być, by doprowadzić zwierzaka do takiego stanu, bo takie coś nie robi się z dnia na dzień.

Szybka decyzja, usuwamy to, co możemy, tak by nie zrobić mu krzywdy, suszymy, żeby się nie wyziębił i dzwonimy do weta. I tu pierwszy problem. Godzina późna, sobota, wszystko pozamykane, ale jest! Numer alarmowy, opisany jako całodobowy, więc dzwonię. Opisuję sytuację, odpowiadam na pytania. Jestem mile zaskoczona, nie zostałam po prostu zbyta.

Niestety osoba w słuchawce informuje mnie, że mimo iż z mojego opisu wynika, że to ciężki przypadek, oni obecnie nie są w stanie pomóc i żebym dzwoniła na straż miejską, bo oni mają podpisane umowy i mają obowiązek takiego podrzutka zabrać i zawieźć w odpowiednie miejsce.

No nic, podziękowałam, rozłączam się i szukam w internecie odpowiedniego numeru. W międzyczasie moja mama dzwoni do znajomego weterynarza, próbując dowiedzieć się, co jeszcze możemy zrobić. No nic nie możemy zrobić.

Dzwonimy na straż miejską, a tam dostajemy informację, że tak, oni mają obowiązek, tak oni mają podpisane umowy, ale weterynarz o tej godzinie nie odbiera telefonu. Człowiek, który ma płacone pieniądze za to, by przyjmować ciężko chore zwierzęta o każdej porze dnia czy nocy, nie odbiera, bo jest późno. I to nie tak, że to jakiś odosobniony przypadek braku komunikacji. Dyspozytor już na wstępie powiedział, że on może spróbować, ale żebyśmy się nie nastawiały, bo raczej o tej porze nikt nie odbierze.

I teraz pytam, co miałabym zrobić, gdyby ten zwierzak został na przykład potrącony, miał połamane kości czy cokolwiek innego sprawiającego okropny ból i zagrażającego jego życiu. Czy to zwierzę nie powinno mieć chociażby prawa do szybszej i bezbolesnej śmierci? Zdaję sobie sprawę, że nie każdego zwierzaka można uratować, ale czy miałabym go skazać na konanie w męczarniach przez bliżej nieokreślony czas, czy może sama powinnam mu skrócić cierpienia w mniej humanitarny sposób? I to tylko dlatego, że komuś nie chce się pracować, bo jest późno, a to tylko głupi zwierzak? Jak dla mnie tacy weterynarze powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności prawnej za niewywiązywanie się z podpisanych umów. Bo jeśli mu się nie chce pracować o tej godzinie, to proszę bardzo, nie musi, na pewno znajdzie się inny, który podejdzie do swojej pracy poważnie.

A co do tych, którzy porzucają zwierzęta, naprawdę nie wiem, co macie w głowach, ale coraz bardziej skłaniam się ku temu, by wprowadzić jakieś testy psychologiczne przed adopcją/kupnem pupila.

Co do kota, jestem pewna, że przebywał wcześniej u kogoś w domu. Jak wspomniałam, był w miarę czysty, nie miał pcheł ani kleszczy i, co najważniejsze, ktoś nauczył go korzystać z kuwety.

I na koniec mały apel do obrońców zwierząt, o których ostatnio tak głośno. Wiem, że zapewne posypią się za to minusy, ale proszę was, zamiast toczyć wielką batalię z hodowcami zwierząt futerkowych, zajmijcie się bliższymi nam problemami, jak uświadamianie ludzi o konieczności sterylizacji zwierzaków. Nie tylko samic, ale i samców. Kampaniami informacyjnymi, adopcjami i domami tymczasowymi.

ludzka_głupota zwierzaki

by Mare
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Iras
10 14

"W trakcie mycia okazało się jednak, że to tylko pozory.Pod skołtuniona sierścią kotek miał ranę, oraz stadko pasących się na niej larw. Naprawdę nie mam pojęcia kim trzeba być by doprowadzić zwierzaka do takiego stanu, bo takie coś nie robi się z dnia na dzień." Niestety jednak robi sie to z dnia na dzień. Wystarcza niewielka, ale paskudząca się ranka, czy nawet otarcie w stanie zapalnym, jedna mucha - i po kilkunastu godzinach już jest pasące się stado larw. A much zazwyczaj jest więcej niż jedna.

Odpowiedz
avatar Iras
11 11

@Lobo86: Czytaj ze zrozumieniem, albo sobie daruj najlepiej. Gatunków much jest wiele i nie każdy nadaje się do oczyszczania ran. Gdyby muchy tykały tylko tkanke martwicza, nie byłoby sytuacji, że zwierzak jest żywcem zżerany. A niestety sytuacje takie zdarzaja sie bardzo czesto. Muchy nie sprawdzaja czy na ranie jest proces martwiczy. Im wystarcza, że jest co żreć.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 5

@Iras: muszyca nie rozwija się w kilka godzin. Na to potrzeba minimum kilka dni.

Odpowiedz
avatar Iras
5 7

@Lobo86: Jak już mówiłam- gatunki much są różne. W przypadku muchy domowej larwy wykluwają się około 8 -14h po złożeniu jaj. W przypadku muchy plujki z kolei larwy pojawiają sie po około 2 dniach. Nawet jeśli larwy sobie juz wesoło zapitalają na żywym zwierzęciu to jednak nie jest to jeszcze stan muszycy. Do niej faktycznie potrzeba więcej czasu, bo o muszycy powinno się tak naprawdę mówić dopiero, gdy larwy zaczną drążyć w ciele. W zwiazku z czym - nie każda inwazja larw na ciele jest muszycą, za to każda może się nią stać. Chociaż też niekoniecznie w zalezności od ilosci larw i paru innych czynników. Ważna jest tu też jeszcze jedna kwestia - larw nie obchodzi CO wsuwają, byle to było organiczne. Dlatego też do pojawienia się ich może dojść również bez zadnej rany - gdy np. długowłosy zwierz dostanie biegunki, albo nawet przy fizjologicznym stanie jakim jest cieczka. Wydzieliny zlepiające sierść są dla larw takim samym żarciem jak rana. Zaniedbanie jak najbardziej jest czynnikiem sprzyjającym, ale nie zawsze jest ono obecne - najgorszy przypadek muszycy z jakim miałam do czynienia dotyczył psa, u którego "zaniedbanie" trwało jakieś półtora dnia. i nie było spowodowane przez właścicieli. Lato, gorąco - ludziska z psem miastowi. Pojechali do jakiejś rodziny na wieś. Nagle wyszła sytuacja, że musieli szybko wrócić do miasta coś załatwić - rodzinka stwierdziła, że po co psa będą wlec, jak i tak zaraz wracają (kilka h do miasta, załatwienie, odpoczynek i powrót. Pies w międzyczasie dostał biegunki, a ze był to długowłosy owczarek - to łagodnie mówiąc - się przybrudził. Gdy dotarli do lecznicy tył psa to była obrzydliwa, wijąca się masa. Pies nie przeżył.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 3

@Iras: ale tu jest mowa o zainfekowanej ranie właśnie....

Odpowiedz
avatar RudyLisek
19 19

@Hideki: Co jest złego w sterylizacji zwierząt?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
19 25

@RudyLisek: No co Ty, nie wiesz? Przecież to odbieranie samcom męskości! Oraz szansy na niekontrolowany rozród oraz powiększenie ilości bezdomnych zwierzaków, no kto by tego nie chciał??? ;)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
14 18

@Meliana: ta jasne. Akurat sterylizacja suk to zabezpieczenie przed ropomaciczem i pierdylionem innych chorób na tle hormonalnym.

Odpowiedz
avatar artemisia
15 15

@Drago: Zapomniałeś o legendzie, że kotka/suczka bez chociaż jednego miotu jest niespełniona :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 9

To może najpierw się doucz zamiast rozsiewasz jakieś mity rodem z ciemnogrodu? Dziwnym trafem jestem właścicielem ponad 8letniej suki po sterylce i jest okazem zdrowia. Z jej miotu natomiast żyją tylko te psy, które poddano sterylizacji lub kastracji. Nie ma psów po sterylce, które by z tego powodu cierpiały. Jest za to od metra psów, które brak sterylizacji wysłał na tamten świat. Jak nie przez ropomacicze, to przez ciąże urojone lub zwyczajnego raka na tle hormonalnym. O biznesie opartym na uśmiercaniu psów za chwilę. Przez brak powszechnej sterylizacji mamy drugą w Europie największą populację psów ogółem i pierwszą psów bezpańskich. Mamy też największe schroniska. Żebyś miała świadomość - mówimy tutaj o ponad 7,5 miliona psów. A ponad 70% nigdy weta nie widziało. Wiesz o jakiej skali pieniądza my w ogóle mówimy? w 2013 było dość głośno, bo dwa schroniska pokłóciły się o 117 psów. Myślisz, że ktoś komuś chciał je wcisnąć na siłę? Nic bardziej mylnego. Oba schroniska chciały je mieć dla siebie, bo to oznaczało zarobek 117tyś złoty dla jednego (rozliczającego się miesięcznie) i drugiego (opłata jednorazowa) w wysokości 234 tysięcy zł. Dla przypomnienia - mamy 7,5 mln psów, z czego większość jest bezdomna. To miliardowy biznes opierający się na uśmiercaniu psów tak naprawdę. Bo większość schronisk przyjmuje wyłapane psy, przyjmuje za to opłatę, a potem taki pies jest uśmiercany najczęściej. A wszystko może to się kręcić właśnie dzięki brakowi powszechnej sterylizacji. O biznesie pseudohodowli nawet nie wspomnę.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 7

@Meliana: pozwól, że zacytuję: "– A zabijanie? Jak to się odbywało? Odpowiada inna wolontariuszka: – O tym mogą powiedzieć tylko byli pracownicy fundacji Magdy Sz. I ona sama. Doły pełne martwych psów znaleźliśmy tuż za ogrodzeniem. A w nich dziesiątki sztuk świeżej jeszcze padliny i mnóstwo bielejących już kości. Według Inspekcji Weterynaryjnej w latach 2006-2009 najwięcej psów zniknęło ze schronisk w Białogardzie (832), Nowym Dworze koło Lubartowa (618), Łodzi (582) i aż 1069 w zamkniętym w 2008 roku schronisku w Wołominie. – Sprawę Wołomina badał dwa lata temu wynajęty przez kilka organizacji obrońców zwierząt prywatny detektyw – wspomina jedna z aktywistek. – Facet trafił przy tej okazji na wietnamskie psie rzeźnie i dziwaczny eksport dziesiątek psów do Niemiec. Nie dokończył pracy. Znaleziono go z rozbitą głową, martwego. Sytuacją w polskich schroniskach zajęła się Najwyższa Izba Kontroli. Stwierdziła, że nielegalne zabijanie psów może być też tuszowane przez fałszowanie dokumentacji. Sytuacja, kiedy psów w ewidencji schronisk po prostu brakuje, to bowiem skrajność. Manipulacja danymi jest znacznie subtelniejsza. Efekt? Nie da się ustalić faktycznej liczby psów, które się przez te placówki przewinęły, ani też określić, co się z nimi stało później. W Bytomiu mimo 53 kontroli przeprowadzonych w ciągu trzech lat przez służby weterynaryjne i miejskie nie zdołano ustalić przyczyn wysokiego wskaźnika śmiertelności zwierząt (48,1 proc.) O Korabiewicach inspektorzy NIK napisali: „Do rejestru nie wpisywano wszystkich psów, których przyjęcie potwierdzono osobom dostarczającym je do schroniska. Z analizy danych zawartych w rejestrze wynika, że w latach 2008-2011 do schroniska przyjęto 930 psów, podczas gdy według informacji z 15 gmin w tym okresie z ich terenu dostarczono do Korabiewic 1753 psy” I tak to trwa od lat i jest możliwe tylko i wyłącznie dzięki brakowi powszechnej sterylizacji. A ty płacz dalej nad "nienaturalnością" sterylizacji/kastracji i jakie to zło się zwierzętom z tego tytułu dzieje.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 13 sierpnia 2018 o 13:03

avatar konto usunięte
3 9

@Meliana: "Gdyby schroniska miały obowiązek uśpić zwierzęta chore, stare i czekające na adopcję dłużej niż np. 6 miesięcy (tak jest chyba na wyspach i w Stanach, ale pewności nie mam), a pozostałe chipować i prowadzić rzetelną dokumentację każdej sztuki, analogicznie jak w gospodarstwach rolnych, to takich sytuacji by nie było." I tu widać, że nie masz bladego pojęcia o czym piszesz. Taki obowiązek istnieje. W niektórych gminach uśmierca się 98% wyłapanych zwierząt. Do schronisk trafia jedynie 2%. Ale pomimo obowiązku chipowania i sterylizacji w schroniskach, to mniej jak 1 na trafiający tysiąc przechodzi odpowiednie zabiegi. Cytowane fragmenty mają kilka lat. Od tamtego czasu przybyło kilkadziesiąt schronisk, a ogólna liczba samych tylko psów w schroniskach wzrosła. Tylko jak się fałszuje rejestry i przebija dwukrotnie liczby, mając śmiertelność na poziomie niemal 50% to myślisz, że ktokolwiek nadąża za tym? A skąd się twoim zdaniem biorą się nowe zwierzęta zapełniające ten system? Bo ludzie nie sterylizują tylko wyrzucają psy. Bo przecież sterylizacja jest "nie boża". Ale kilkanaście szczeniaków każdego roku można wyrzucać. Bo tak. Sam współpracowałem z fundacjami i ratowałem szczeniaki. Nie masz bladego pojęcia o czym w ogóle piszesz.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
9 13

@Meliana: pozwól, że podsumuję. Oddawanie psa do schroniska i uśmiercenie go jeśli w przeciągu x miesięcy go nikt nie przygarnie jest ok, ale sterylizacja, która ma zminimalizować ilość psów w schroniskach ok już nie jest. Bezdomność i śmierć ok, ale niegroźny zabieg chirurgiczny zwiększający jakość życia psa to bestialstwo i wybryk przeciwko naturze. Powiem tak: twój kompas moralny jest wręcz absurdalnie rozjechany.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 7

@Meliana: wazektomia nijak nie rozwiązuje problemu. To lizanie lodów przez szybkę.

Odpowiedz
avatar vonKlauS
0 0

@Armagedon: "Straszenie ropomaciczem to taki bacik napędzający strach, czyli również kieszenie weterynarzy.". Diana. Tak się zwała nasza sunia. Dawno temu to było. W okresie cieczki na smyczy ją prowadzałem psy odganiając, a w domu nosiła majtki (stare, od siostry) z podpaską. Aż kiedyś na zdrowiu podupadła. I ją także źle wysterylizowano. I kolejna operacja. Po paru latach skończyło się rakiem narządów wewnętrznych.

Odpowiedz
avatar popielica
5 7

@Meliana,@Armagedon - czy posiadacie wykształcenie weterynaryjne, że tak autorytatywnie wypowiadacie się w tych kwestiach? Wykastrowałam (w sensie - zleciłam) w życiu kilkadziesiąt zwierząt, jeszcze większą ich liczbą po zabiegu się zajmowałam i komplikacje były tylko w jednym przypadku, gdy sukę kastrował konował, dwa dni po porodzie, po czym wrzucił do zewnętrznego kojca. Na szczęście pod opieką dobrego weta szybko doszła do siebie. Sama mam w tej chwili kilka psów, staruszków, wszystkie prócz "najnowszego" kastrowane i ludzie mi nie wierzą, gdy mówię, w jakim są wieku, bo są w tak dobrej kondycji.

Odpowiedz
avatar popielica
5 7

A stwierdzenie, że lepiej zabijać psy, które nie znajdą domu w pół roku, niż zapobiegawczo kastrować, zakrawa o poranoję...

Odpowiedz
avatar Armagedon
-5 7

@popielica: Zaczynam się zastanawiać, czy - łącznie z panem Lobo86 - nie dostaliście jakiegoś zaćmienia umysłowego? Tacy obrońcy biednych zwierzątek, a propagujecie ich okaleczanie? Wy się najpierw zdecydujcie, o co wam dokładnie chodzi? Czy pozbawianie psów - jeszcze przed ich całkowitą dojrzałością fizyczną (płciową) - gruczołów dokrewnych ma służyć braku możliwości rozmnażania, czy też robi się tak DLA ZDROWIA zwierząt? Bo jeśli chcecie mnie przekonać, że chodzi o to drugie - to mnie nie przekonacie. Spróbujcie wysterylizować dziewczynkę przed pierwszą miesiączką, lub chłopca pozbawić jąder w dzieciństwie. NA PEWNO będą rozwijać się prawidłowo w zdrowiu i szczęściu. Wystarczy podawać im odpowiednią karmę. Jeśli robi się coś - PODOBNO - z miłości do psów, to nie traktuje się ich przedmiotowo. Wmawianie komuś, że pozbawienie jakiegokolwiek stworzenia organów, które wymyśliła sama natura w celu prawidłowego rozwoju organizmu - jest zwykłą demagogią. Tylko że teraz panuje taka moda. Czysto, schludnie, bez kłopotów. Suka bez cieczki, pies bez popędu. Żywe pluszaki w ogóle niezainteresowane swoim gatunkiem. Najlepiej wyłącznie na smyczy, tuż przy nodze. Może kolejnym posunięciem będzie zakładanie worków stomijnych? Bo po co, właściwie, psu odbyt? Po co ma srać na trawniku, skoro może bezpośrednio do worka? Nikt tu nie propaguje niekontrolowanego rozmnażania psów. Nikt nie nawołuje do puszczania samopas suk z cieczką. Nikt nie twierdzi, że najlepszym rozwiązaniem jest usypianie, lub topienie psich noworodków. Chodzi tylko o inne metody pozbawiania płodności. Bo jeśli pies ma ochotę bzyknąć suczkę, to niech ją sobie bzyknie NA ZDROWIE, byleby szczeniaków z tego nie było. A skoro "od hormonów" dostaje się raka, to może by wszystkie kobiety, po urodzeniu dwójki/trójki dzieci, miały możliwość usunięcia jajników "na wszelki wypadek"? O macicy i jej szyjce nie wspominam, bo one nie produkują hormonów. Mogą sobie być.

Odpowiedz
avatar Gbursson
0 4

@Armagedon: a wszystko to spiseg BigVetFarmy!!!11111oneoneone Jeśli się na czymś nie znasz, to się nie wypowiadaj. I nie – znanie się "bo miałam suczkę i ona była zdrowa bo niesterylizowana" nie jest znaniem się.

Odpowiedz
avatar aegerita
3 3

@Armagedon: No to popłynęłaś z analogiami O_O Fakt, sama mam mieszane uczucia co do tzw. wczesnej kastracji (nawet w wieku 4-5 miesięcy), bo zdania na temat wpływu zabiegu na rozwój organizmu są bardzo podzielone. Ale po osiągnięciu dojrzałości płciowej gdzie widzisz okaleczanie? U zwierząt, które nie mają społecznej potrzeby życia w rodzinie, usunięcie popędu płciowego (poprzez wykluczenie hormonów wywołujących ten popęd) nie zmniejsza jakości życia. Psy nie są ludźmi, gorylami, słoniami czy delfinami, które mają bliskie więzi rodzinne i przez całe życie utrzymują kontakt z rodzicami. Widziałaś kiedyś psy, które po "bzyknięciu się" utrzymywały ze sobą partnerski kontakt poza okresem cieczki u suki? To nie jest psychologiczna potrzeba założenia rodziny, to instynkt rozmnażania. A jeżeli instynkt ten należy uciszyć dla wyższego dobra (bo za dużo jest bezdomnych psów), to nie widzę argumentów przeciw kastracji, chyba że zdrowotne. Co do argumentu zdrowia zaś - psy i koty obu płci (o innych gatunkach nie wiem, bo nie interesowałam się dogłębnie tematem poza tymi dwoma) statystycznie żyją dłużej po kastracji. Już samo to jest dla mnie wystarczającym argumentem "za", bo chcę, by moje zwierzaki były ze mną w dobrym zdrowiu jak najdłużej. Argument, że wykastrowany pies nie interesuje się w ogóle swoim gatunkiem, jest zupełnie chybiony. Pies może nawiązywać relacje z innymi psami nawet bez chęci "bzykania" wszystkiego, co się rusza. Oba moje (wykastrowane) psy przejawiają żywe zainteresowanie otoczeniem, psami w tym otoczeniu również.

Odpowiedz
avatar ForMudBloodBeer
12 14

"Miasta posiadającego schronisko dla zwierząt. Może nie jest ono jakieś super, ale zwierzęta mają tam zapewniony suchy kąt i coś do jedzenia. Mimo to niektórzy ludzie dalej wolą komuś podrzucić niechcianego zwierzaka." Niestety, albo stety - zależy jak spojrzeć, nie jest łatwo oddać zwierzaka do schroniska. Nie przyjmują od osób prywatnych.

Odpowiedz
avatar mlodaMama23
4 4

W moim mieście przyjmują bez problemu. Zwierzak jedynie musi zostać znaleziony na terenie miasta.

Odpowiedz
avatar Meliana
0 4

@mlodaMama23: Słowo klucz - ZNALEZIONY. A co z przypadkowym przychówkiem od własnej, niewysterylizowanej kotki, albo z jakimkolwiek innym zwierzakiem, nad którym opieka właściciela przerosła? Najczęściej taki słyszy, że "trzeba było myśleć" i jakieś banały o odpowiedzialności - ale zwierzaka nie wezmą, bo właściciela przecież ma, a schronisko jest dla BEZDOMNYCH. Co niby jest w jakiś sposób logiczne, ale problemu nie rozwiązuje.

Odpowiedz
avatar jass
-2 4

@Meliana: No bo trzeba było myśleć, jak ma się niewysterylizowane zwierzę latające po dworze luzem to nie trzeba geniusza żeby się domyślić, że prędzej czy później pojawi się potomstwo. Poza tym w dzisiejszych czasach rozpuszczenie wici wśród znajomych w mediach społecznościowych żeby znaleźć kilku takim maluchom dom to naprawdę nie jest problem. Także tak naprawdę takie oddawanie własnych zwierząt do schroniska to albo wybitne lenistwo, albo efekt głupoty.

Odpowiedz
avatar popielica
5 7

@Meliana: czyli jesteś przeciwko kastracji, ale uważasz, że jak ktoś zwierzęcia nie dopilnuje, powinien mieć możliwość pozbycia się potomstwa w schronisku, gdzie będzie żyło na koszt gminy (czyli podatników) i zasilało szeregi zwierząt bezdomnych? Paranoja.

Odpowiedz
avatar aegerita
1 1

@ForMudBloodBeer: Ja tak tylko przypomnę, że w świetle prawa "oddanie" zwierzęcia do schroniska jest przestępstwem. Miało dom -> teraz jest bezdomne = porzucenie. Ustawa o Ochronie Zwierząt określa to jako znęcanie się i przewiduje konkretną karę.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 3

@aegerita: i tak i nie. Po prostu do schroniska prywatny właściciel nie może oddać. To nie tak, że to podchodzi pod porzucenie. Niemniej jednak, od tego też są wyjątki i nawet od takich prywatnych osób schroniska przyjmują. Ale to epizody łączące się z różnej maści podbramkowymi sytuacjami. Kiedyś funkcjonowało coś takiego jak okienko życia dla porzuconych zwierząt. Ale ludzie tyle zwierząt tam wrzucali, że musieli je zamknąć, bo nie dawali rady, bo każdego dnia ludzie podrzucali od kilku do kilkunastu zwierząt.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 sierpnia 2018 o 11:37

avatar aegerita
1 1

@Lobo86: A pod co innego może podchodzić. Jeżeli zwierzę było czyjeś, a teraz jest bezdomne, to albo się zgubiło/uciekło, albo zostało porzucone. Jakie inne możliwości widzisz? Kwestia tego, gdzie zostało porzucone (przywiązane w lesie, wywalone z samochodu na szosie, przerzucone w nocy przez płot schroniska czy wprowadzone do tego schroniska), jest oczywiście istotna, ale drugorzędna. Porzucenie to porzucenie, jest znęcaniem się i jako takie przestępstwem. Wiele schronisk - mniej lub bardziej niechętnie - przyjmuje psy domowe, bo po prostu załoga obawia się, co w razie odmowy przyjęcia spotka porzucanego zwierzaka. Oczywiście wiem, że porzucenie psa nie jest w Polsce ścigane, karane ani nawet powszechnie potępiane. Tak jak zresztą większość przypadków znęcania się nad zwierzętami. Ale przestępstwem jest.

Odpowiedz
avatar kierofca
6 12

Ile można zarobić na zajmowaniu się "bliższymi nam problemami", a ile na zagrożeniu istnienia farmy futerkowej, wstrzymaniu jakiejś budowy, czy przejęciu czyjegoś gospodarstwa?

Odpowiedz
avatar kudlata111
6 10

To co napisałaś i To czym naprawde powinni się zająć obrońcy zwierząt, NIE JEST MEDIALNE. To nie będą mieli czym się chwalić, nie będzie zdjęć z "udanych" akcji.

Odpowiedz
avatar popielica
4 8

"I na koniec mały apel do obrońców zwierząt, o których ostatnio tak głośno. Wiem, że zapewne posypią si za to minusy, ale proszę was, zamiast toczyć wielką batalie z hodowcami zwierząt futerkowych, zajmijcie się bliższymi nam problemami, jak uświadamianie ludzi o konieczności sterylizacji zwierzaków. Nie tylko samic, ale i samców. Kampaniami informacyjnymi, adopcjami i domami tymczasowymi." Jeżeli twierdzisz, że organizacje prozwierzęce nie zajmują się kampaniami promującymi kastrację, adopcjami i prowadzeniem domów tymczasowych, to znaczy, że żyjesz w szklanej bańce. Większość organizacji zajmuje się właśnie tym, a i te, które zajmują się zwierzętami futerkowymi (przy czym nie bardzo wiem, czemu zajmowanie się psami i kotami miałoby być ważniejsze - te zwierzęta odczuwają ból tak samo) nieraz zajmują się i domowymi (np. Viva). Ale skoro uważasz, że robią to źle/niewystarczająco, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś sama założyła taką organizację i działała na swoich zasadach. P.S. dobrze, że zajęłaś się kociakiem. Mam nadzieję, że dojdzie do siebie.

Odpowiedz
avatar kierofca
1 7

@popielica: o vivie ostatnio był całkiem ciekawy reportaż. Warto oglądnąć jak doprowadzają ludzi do ruiny, jeśli spodoba im się jakaś nieruchomość.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 7

@kierofca: z własnego doświadczenia - dowalanie fundacjom i organizacjom wszelakim jest u nas popularne. Dlaczego? Bo w przypadku zwierząt w PL, to ich wyłapywanie/utrzymanie/uśmiercanie to wielomilionowy biznes. Fundacje i organizacje to niechciana konkurencja, która nie dość, ze zawyża standardy i uświadamia ludzi, to jeszcze odbiera dochód.

Odpowiedz
avatar Armagedon
2 2

@Lobo86: A możesz nieco rozwinąć temat? Bo nie kumam do końca na czym ten wielomilionowy biznes polega, kto te miliony zgarnia, a kto beceluje kasę? Państwo?

Odpowiedz
avatar kierofca
2 4

@Lobo86: No nie wiem czy pokazanie faktu że fundacja odbiera zwierzęta, co do których jedynie oni mają wątpliwości w kwestii dobrostanu, po czym stawiają rachunek byłemu właścicielowi za sto i więcej tysięcy można nazwać "dowalaniem fundacjom" :) Owszem, to jest biznes, ale jest też rujnowanie ludzi (często wiekowych) którzy z dobrego serca przygarnęli zwierzaki, a opieka nad nimi ich przerosła.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
6 6

@kierofca: a to jest właśnie manipulacja. Viva nie wystawiła żadnego rachunku. Rzeczony rachunek na 120 tysięcy zł (bo podejrzewam, że do tego pijesz) wystawiła gmina. To opłata jednorazowa na utrzymanie ponad setki psów ich opiekę weterynaryjną przez czas trwania dochodzenia/procesu sądowego. Przy czym taki proces trwa ok 2 lat średnio. Takich przypadków jest duuuużo więcej. Gmina odbiera zwierzęta i przekazuje fundacjom lub schroniskom. Za ten proceder najczęściej wystawiana jest faktura, a zwierzęta są dowodem w sprawie. A dokładnie mówiąc - faktury za leczenie weterynaryjne wystawiane przez lecznice i opinie weterynarzy o stanie zdrowia. Fundacja sama w sobie nie ma takiej mocy (w tym prawnej), aby odebrać komukolwiek zwierzę. Generalnie całość "afery" powstała na zlecenie pewnego hodowcy norek, który ma zatarg z fundacją. W sprawie Vivy było wiele dochodzeń. Żadne nie okazały się prawdziwe. Za to autorzy pomówień wielokrotnie kończyli z wyrokami.

Odpowiedz
avatar popielica
3 5

@kierofca: wiesz, w telewizji można znaleźć programy, w których całkiem na serio wypowiadają się płaskoziemcy czy zwolennicy Jerzego Zięby. Trzeba umieć podchodzić z dystansem do tego, co się ogląda. Vivę podałam tylko jako przykład, ale skoro już o nich mowa, to nie raz mi pomagali, w tym przy odbiorze skrajnie zaniedbanego psa i żadne rachunki nie były wystawiane. BTW, Viva przez swoją działalność ma wielu wrogów, choćby we wspomnianym środowisku futrzarskim. Tym bardziej więc trzeba mieć poprawkę na to, co można usłyszeć i znaleźć na ich temat.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
15 15

To, to jeszcze nic. Na mojej grupie sąsiedzkiej jakiś czas temu oburzona kobieta pisała swój przypadek. Będąc na spacerze znalazła kilka szczeniaków zamkniętych w torbie "straganówce" (taka ala torba z Ikei, z suwakiem). Chciała zgłosić przestępstwo na Policji, bo przecież oczywiste, że szczeniaki same w torbie, w lesie się nie znalazły. Ktoś je tam po prostu wyrzucił. Niestety nie było to takie oczywiste dla policjanta, który zgłoszenia nie chciał przyjąć, ze względu na brak cech przestępstwa, bo przecież to mogły być młode jakiegoś bezpańskiego psa, które same wlazły do torby....

Odpowiedz
avatar Gbursson
1 1

@Morog: Ić stont. Że też jeszcze żyjesz...

Odpowiedz
Udostępnij