Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Od kilku lat pracuję jako niania. Zazwyczaj opiekuję się jednym dzieckiem (lub…

Od kilku lat pracuję jako niania. Zazwyczaj opiekuję się jednym dzieckiem (lub rodzeństwem) na cały etat, jeśli mam czas i siłę, to zajmuję się jeszcze dodatkowo jakimś maluchem.

Przy pełnoetatowej opiece staram się zawsze mieć podpisaną umowę, szczególnie że do niedawna umowy dla niań były współfinansowane przez państwo. Rodzice wypłacali tylko pensję dla niani, niania odprowadzała podatek, wszystkie składki były płacone z budżetu państwa (teraz działa to na innych warunkach).

W swojej pracy zazwyczaj trafiam na bardzo miłych ludzi, opiekuję się dzieckiem przez rok/dwa – do czasu pójścia malucha do przedszkola. Chcę Wam jednak opowiedzieć o pewnej rodzinie, u której wytrzymałam tylko 1,5 miesiąca, a z perspektywy czasu sama się sobie dziwię, że dałam radę tak długo znosić to, co tam się działo.

Bohaterami historii są Piekielna Mamusia [PM], jej mąż i ich synek – mały miał wtedy 2 lata. Opiekowałam się nim od początku lipca do połowy sierpnia.

Na rozmowie kwalifikacyjnej wszystko było dobrze, podobnie na kilku spotkaniach w czerwcu, kiedy to mieliśmy sprawdzić, czy się dogadujemy (ja z rodzicami i ja z dzieckiem). Piekielności pojawiły się dopiero, kiedy zaczęłam tam pracę na dobre.

1. Umowa.

Od początku mówiłam, że chcę podpisać umowę, bo zależy mi na składkach, na ubezpieczeniu itp. W czerwcu widzieliśmy się kilka razy, decyzja o zatrudnieniu miała dopiero zapaść, więc nie ponaglałam. Ale w lipcu przypominałam już codziennie, że pora podpisać umowę.

PM najpierw mnie trochę zbywała, bo ona musi poczytać, jak ta umowa działa (wyjaśniałam jej to wcześniej dokładnie już kilka razy), musi zobaczyć, kiedy będzie miała czas jechać do ZUS-u zawieźć dokumenty (wymagało to jednej wizyty, a przez pierwsze dni PM codziennie „pracowała z domu” - przynajmniej połowę czasu spędzała na zakupach/zabawie z dzieckiem/wypytywaniu mnie o moje życie prywatne).

Ostatecznie PM zebrała się na odwagę i powiedziała mi, że jej się ten cały pomysł z umową nie podoba, no bo po co mi ona? Na pewno jak tylko podpiszemy umowę, to ja pójdę na zwolnienie i tyle mnie będą widzieć. Powinnam założyć własną działalność, przez pierwsze dwa lata jest niski ZUS, to i ubezpieczenie będę miała! Aha.

Ostatecznie umowę z bólem serca ze mną podpisała, w zasadzie nawet nie ona, tylko jej mąż.

2. Posiłki dla dziecka.

Wyobraźcie sobie, że dwuletnie dziecko nie było nauczone gryźć jedzenia (nawet kilkumiesięczne niemowlę gryzie biszkopty, banana, jabłuszko). Mały dostawał wszystko zblendowane, chociaż miał komplet zębów, a gryźć ogólnie umiał, bo gryzł zabawki, mnie też mu się zdarzyło „kąsać”.

Odpowiedzialność za nauczenie dziecka jedzenia pokarmów stałych została przerzucona na mnie (efekty moich starań były marne, bo skoro mały nigdy gryźć nie musiał, to w wieku dwóch lat nie zamierzał się nagle uczyć czegoś, co było dla niego mniej wygodne niż jedzenie papek).

W kwestii jedzenia przerażające było dla mnie też to, że mały musiał dostawać posiłek co około godzinę, „bo będzie głodny”. Oczywiście dziecko najedzone po śniadaniu nie chciało godzinę później jeść kisielu, ale poleceniem od PM było, żeby „jakoś go przekonać”, a jak nie chce, to zmusić, żeby zjadł chociaż trochę. To, że dziecko pluło, uciekało, a czasem nawet zaczynało płakać nie miało znaczenia... Godziny posiłków i ilość tego, co mały zjadł musiały być zapisane w kalendarzu.

3. Spacery.

Był ciepły lipiec, temperatura około 8.00 rano wynosiła jakieś 21-22 stopnie, oczywiście z upływem dnia było coraz cieplej. Mały miał zawsze chodzić w chustce pod szyją, a jeśli wiało (ciepły letni wiatr), to dodatkowo w bluzie/kurtce. Zawsze w długich spodniach (może dwa razy mogłam mu założyć krótkie spodenki na dwór).

Inna sprawa, że na podwórko nie wychodziliśmy zbyt często, bo zawsze było za ciepło/za zimno/za słonecznie/za wietrznie. Pewnie siedzieliśmy wtedy w domu? Ależ skąd! Dziecko musi chodzić na spacery, bo to zdrowe, więc rowerek biegowy pod pachę i na spacer prosto do garażu podziemnego!

Długość spaceru musiała być zapisywana w kalendarzu.

4. Rozwój mowy.

Kiedy zaczęłam pracę u tej rodziny, chłopiec znał może ze trzy słowa, na pewno było to „mama” i jeszcze dwa inne. PM pewnego dnia wymyśliła, że jako niania mam obowiązek nauczyć jej dziecko mówić! Okej, dużo do niego mówię, pokazuję mu różne rzeczy, w końcu załapie i zacznie mówić, jakieś nieśmiałe próby już były. Ale nie! Bo tak to nie ma prawa zadziałać! Mam uczyć małego dokładnie pięciu nowych słów dziennie! Po powrocie PM z pracy była odpytka i oczywiście mały nie uczył się słów tak szybko, jak PM by sobie życzyła, za co ochrzan zbierałam ja (dzisiaj wiem, że jeśli dziecko nie gryzie i nie żuje pokarmu, to zazwyczaj prowadzi to do problemów z rozwojem mowy, ale wtedy nie łączyłam tych dwóch faktów).

5. Zaufanie do niani.

Większość dzieci płacze, kiedy rodzice wychodzą do pracy, a one muszą zostać z nianią (nawet jeśli swoją nianię lubią). Z doświadczenia wiem, że trwa to czasem kilka dni, czasem kilka tygodni, ale mija. Ale żeby minęło, podejście rodziców musi być zdrowe.

Tymczasem PM codziennie przed wyjściem żegnała się z synkiem tak, jakby miała go nie widzieć przez miesiąc (to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, chociaż tłumaczyłam jej, że szybkie pożegnania sprawdzą się lepiej).

Ale nie wiecie jak wkurzające i bolesne jest, kiedy codziennie dziecko zaczyna płakać, bo wie, że mama wychodzi na wiele godzin, a matka zaczyna go wypytywać o to, czy niania je bije, czy na nie krzyczy itp. PM wymagała świadomej odpowiedzi od dwulatka, który potrafił tylko losowo kiwnąć głową. Jak czasem kiwnął twierdząco na jej pytania o bicie i krzyczenie, to dostawałam ochrzan, że ona przeze mnie nie może iść do pracy, bo musi mnie pilnować (często zostawała w takich sytuacjach w domu i pracowała z sypialni).

6. Rozpraszanie dziecka.

Kiedy PM zostawała w domu, ciągle przeszkadzała nam w zabawie. Mały chciał budować z klocków? No to budowaliśmy. Chciał robić coś innego? To robiliśmy to. Nie wiedział czego chce? Podsuwałam mu pomysły, aż coś mu się spodobało.

Kiedy dziecko się czymś zainteresuje, potrafi się bawić przez dłuższy czas. Uczy się skupienia na danej czynności i tak dalej. Ale PM potrafiła co 10-15 minut przychodzić do nas i sprzątać małemu sprzed nosa to, czym właśnie się zajmował i zmuszała go, żeby zajął się czymś innym, bo ona chce, żeby jej syn był wszechstronnie uzdolniony! No i oczywiście ochrzan dla mnie, że źle się zajmuję dzieckiem.

Był taki czas, że małemu spodobało się rysowanie, więc spędziliśmy jakieś trzy czy cztery dni z rzędu na rysowaniu (nie całe, po prostu co jakiś czas mały wracał do kredek, rysował kilka minut i zajmował się czymś innym). Mama dostała obrazki, wszystko super. Pewnego dnia mały pokazuje na kartki, bo chce malować, ale nie ma kredek. Szukamy, szukamy. No nie ma. Okazało się, że PM je schowała, bo mały za bardzo polubił rysowanie i nie rozwija się w innych dziedzinach.

7. Czas pracy.

Byłyśmy umówione, że generalnie moje godziny pracy to 7.00-17.00, ale może się zdarzyć przesunięcie o godzinę, wtedy PM da mi znać wcześniej. Okazało się, że w praktyce oznacza to tyle, że o pierwszej w nocy budzi mnie SMS od PM, że mam być godzinę wcześniej w pracy (coś takiego zdarzało się czasem nawet dwa razy w tygodniu).

Ale i tak hitem jest dla mnie taka sytuacja: jestem po 10 godzinach pracy, zbieram się do wyjścia, a PM pyta, czy przyjdę za godzinę i zostanę z małym jeszcze na cztery godziny, bo ona się z kimś umówiła. Była oburzona, że się nie zgodziłam, poszła do drugiego pokoju do męża i mówi do niego „Nie możemy iść razem, bo Rudut się nie zgadza zostać z małym. I co my mamy teraz zrobić?! Powiedziała, że jak ma pracować czternaście godzin, to mogłam ją chociaż uprzedzić!”. No tak, niewdzięczna ja popsułam jej plany na wieczór...

A wyjście z pracy wcale nie oznaczało końca pracy! Telefony przestałam odbierać, jak zobaczyłam, z jakimi bzdurami PM do mnie wydzwania, ale potrafiła bombardować mnie SMS-ami w stylu „nie ma nożyczek, gdzie je dałaś?”, „mały ma bąbel od ugryzienia komara, czemu go nie pilnowałaś?” itp.

Zostałam nawet oskarżona o przywłaszczenie takiego elementu z rzepem, który przyczepia się do kasku rowerowego. Jasne, kolekcjonuję takie rzeczy... Rzep znalazł się kilka dni później u męża PM w kieszeni, bo odpiął małemu, jak byli na spacerze i o tym zapomniał.

Mąż PM był raczej biernym obserwatorem tego wszystkiego. Jemu też się obrywało, nieraz mnie przepraszał za zachowanie PM. Tylko dziecka mi w tym wszystkim szkoda.

Sytuacje, które opisałam, to kropla w morzu (a przypominam, że pracowałam tam tylko przez 1,5 miesiąca). Jeśli będziecie chcieli więcej, to chętnie opiszę.

niania

by Rudut
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar DarkHelmet
4 8

A w jakim wieku są rodzice tego dziecka?

Odpowiedz
avatar Rudut
8 10

@DarkHelmet: Wtedy tata miał na pewno 35 lat (bo to wyszło przy jakiejś rozmowie), dokładnego wieku PM nie znam, ale była trochę młodsza od męża. Obstawiałabym jakieś 32-33 lata.

Odpowiedz
avatar DarkHelmet
1 13

@Rudut: Spodziewałam się starszej kobiety. Takiej której zegar biologiczny wystykał przedostatnią godzinę na zrobienie sobie dziecka. Takim najczęściej odwala.

Odpowiedz
avatar andtwo
19 19

Moja koleżanka ma kuzyna, który był wychowywany w podobny sposób, ale bezpośrednio przez mamę. Studia skończył, ale nigdy nie pracował (obecnie ponad 30 lat), ze znajomymi nie wychodził nigdzie, bo to rozrywka dla plebsu. Kiedyś rodzina kazała mojej koleżance znaleźć kuzynowi dziewczynę. Kuzyn przez ponad 20 min opisywał wymagania, jakie ma wobec potencjalnej kandydatki. A, jeszcze jedno, studia skończył, bo ma bogatego tatę :)

Odpowiedz
avatar DarkHelmet
10 14

@andtwo: A zaoferowali jej wynagrodzenie? Znalazłaby konkretną koleżankę i razem mogłyby nieźle na tym wyjść.

Odpowiedz
avatar Bryanka
18 18

No co chcesz...po prostu hodowali sobie dziecko :D

Odpowiedz
avatar Rudut
13 15

@Bryanka: Najgorsze jest to, że widziałam, że PM naprawdę swojego synka kocha, tylko działała totalnie po omacku. Czytała ciągle jakieś książki i strony internetowe o wychowywaniu dzieci, codziennie wymyślała jakieś nowe metody wychowawcze (często sprzeczne ze sobą). Miałam cały czas wrażenie, że ona ma jakieś problemy z przyswajaniem informacji - bardzo często coś przekręcała, opowiadała bzdury o dość oczywistych rzeczach. Tak jak z tą umową - tłumaczyłam jej kilka razy jak to dokładnie działa, powiedziałam jej, jakie dokumenty trzeba przygotować, a ona nie mogła tego załapać. Nie rozumiała nawet, jakie korzyści nam obu daje podpisanie tej umowy dla niań (uaktywniającej). Jedyne co widziała, to możliwość, że pójdę na zwolnienie.

Odpowiedz
avatar Bryanka
7 9

@Rudut: Wiem o co Ci chodzi, mam nieprzyjemność pracować z taką osobą. Nie słucha co inni próbują przekazać i często są to oczywiste i logiczne rzeczy. Też wysyła smsy w środku nocy i potrafi oskarżać innych o jakieś bzdury. Tylko, że w jej przypadku mamy podejrzenia, że jest uzależniona od środków przeciwbólowych i ma ciężkie stany lękowe i paranoje.

Odpowiedz
avatar layla999
17 17

O jezu, jaka patologia. Strasznie mi szkoda tego dzieciaczka. :(

Odpowiedz
avatar JolaG
14 14

Czekam na więcej !

Odpowiedz
avatar Rudut
16 16

@JolaG: Zaczęłam spisywać resztę, niebawem na pewno coś wrzucę ;) Najwięcej piekielności zdarzyło mi się w czasie, kiedy pracowałam u tej rodziny, ale mam też kilka innych historii związanych z moją pracą.

Odpowiedz
avatar Celaena
20 20

Rudut Szczerze Tobie współczuję. Sama opiekuję się dziećmi od 15 lat i raz trafiłam na podobną rodzinkę. Mamusia od zajścia w drugą ciążę niemal od początku była na zwolnieniu, gdy ja zajmowałam się pierwszym chłopcem. Normalnym było, że mamusia gotowała zupę w poniedziałek ( tylko dla dziecka, gdyż sama stołowała się na mieście) i tą samą zupę dziecko miało jeść do piątku- bo przecież nie wyleje - na szczęście mieszkałam w tej samej wiosce i zabierałam szkraba na obiady do siebie. Z młodszym gdy się urodził miałam pozwolenie na spacery maksymalnie 2x w tygodniu- bo dziecko się przyzwyczai i będzie ciągle chciało wychodzić a ona spacerów nie lubi i chodzić z dzieckiem w weekendy nie będzie! Zostawienie dwótygodniowego niemowlaka ze mną na 2 dni i nockę, bo jechali na ślub jej brata- z nocowaniem w hotelu, obecnością dziadków na zabawie i reszty rodziny... No i ostatnia sytuacja po której nie wytrzymałam- młodszy był jeszcze w brzuchu. Starszy miał kiepski dzień ( jakaś infekcja- katar, stan podgorączkowy itp) Czytamy z chłopcem książeczki na dywanie- matka od ponad godziny rozmawia z koleżanką przez telefon, w pewnej chwili idzie do kuchni zrobić sobie herbatę. Chłopiec biegnie do "mamusi", wiesza się jej nogi - mamo pobaw się ze mną - teraz nie mogę - to chodź mi poczytaj - teraz nie mogę, nie mam czasu...( cały czas nawija przez tel.) -a czemu nie możesz, czemu musisz pracować? ( były dni gdy mamusia wykonywała jakieś zlecenie w domu) - bo taką podjęłam decyzję, takiego dokonałam wyboru... Mamusia zaparza herbatę po czym kieruje się w stronę sypialni, chłopiec zaczyna płakać, prosić żeby go matka przytuliła...A ten chole..y babsztyl krzyczy na chłopca że ma jej dać teraz spokój bo ona rozmawia, po czym zatrzaskuje młodemu drzwi przed nosem. Dziecko przez dobre pół godziny siedziało pod drzwiami i szlochało a ta krowa ani razu z pokoju nie wyszła żeby syna przytulić i uspokoić . Jak ja wychodziłam, wracał tatuś, wtedy były 2h bajek przed tv kolacja i spanie. Po co takim ludziom dzieci?!

Odpowiedz
avatar Eloe
5 5

@Celaena: Bo tak wypada, bo można śliczne zdjęcia na fejsa wrzucać, bo rodzina truła dupę a asertywność to takie trudne słowo, bo niektórym się wydaje, że dzieci są jak zabawki- pobawisz się chwilę, apotem odłożysz na półkę.

Odpowiedz
avatar astrazione
1 1

Biedny chłopak. Też byłam nianią, tacy ludzie mi się nie zdarzyli. Ale teraz mam dwuletniego synka i strach bierze jak pomyślę, z jakimi rodzicami będę się zadawać :D

Odpowiedz
avatar Poziomeczka
4 4

Mam dziecko w podobnym wieku, nie wyobrażam sobie tak go traktować. Jak ułoma, za przeproszeniem. Dziecko w takim wieku dobrze prowadzone rozumie już bardzo dużo. Na tyle dużo, że moje (o zgrozo!) posiada już obowiązki. To co prawda zbieranie zabawek w swoim pokoju po skończonej zabawie albo włożenie kubka do zmywarki ale widzę, że sprawia mu to mnóstwo frajdy.

Odpowiedz
avatar jonaszewski
4 4

Jak dla mnie niektóre z tych rzeczy podpadają pod znęcanie się nad dzieckiem... Mam taką znajomą, która miała obsesję na punkcie karmienia dziecka. Wyznawała zasadę, że jak się synowi ulało, to znaczy, że trzeba dopełnić. Efekt taki, że (wg późniejszych słów ojca) rozepchała dziecku jelita do tego stopnia, że uciskały na moczowody i zrobił się zastój z zapaleniem miedniczek nerkowych. Nie umiem zweryfikować, czy to medycznie możliwe, ale w szpitalu rzeczywiście wylądowali. Przegrzane, spocone dzieci w wózkach, opatulone jakimś kocem, widuję bardzo często. Pół biedy, kiedy widać, że rodzicowi też zimno, ale często rodzic jest w szortach i koszulce, a dziecko się męczy. No, ale spacerów po garażu to nie przebije...

Odpowiedz
avatar sziva
6 6

Miałam znajomą, która swojemu dzieciakowi zabierała zabawki z ręki, gdy tylko skupiło na nich uwagę na dłużej niż 5 sekund, bo skoro ma tyle zabawek, to ma się nimi wszystkimi na raz bawić. Na uwagę, że dziecko będzie mieć problemy ze skupieniem się na czymkolwiek w wieku późniejszym, reagowała agresją. Oczywiście potem był lament, że dzieciak nie umie się na niczym skupić, ale winy swojej w tym nie widziała. Puszczanie dwulatka, aby sobie pobiegał na głównym skrzyżowaniu na osiedlu też było normą, bo to kierowcy mają uważać. Nagrodą za umycie zębów była czekolada. Potem był płacz, że dzieciak ma w każdym zębie dziurę, ale czekolada z menu nie zniknęła. Chłopak pobił kolegę w przedszkolu. Tekst mamusi: Biłeś się w przedszkolu? Mama jest z ciebie taka dumna! Potem zdziwienie, że dziecko dokazuje w przedszkolu, a panie to się wszystkie uwzięły i chyba jej synka nie lubią, bo ciągle jakieś uwagi zgłaszają. Chłopak ostro nabroił w sklepie. Zapowiedziała mu, że karą będzie brak bajek wieczorem. Po kwadransie na otarcie łez kupiła mu zabawkę, żeby nie płakał, a braku bajek nie było, bo "on już zapomniał co nabroił". Podważanie zdania ojca przy dziecku to była norma, więc dzieciak nauczył się ignorować wszystkich, a nawet jeśli coś zmalował, to leciał do mamusi się pochwalić. Goście często dostawali na dzień dobry "z kopa i z pięści" od młodego. Tekst matki: On się tak cieszy, że cię widzi.

Odpowiedz
Udostępnij