Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Będzie o służbie zdrowia. I będzie dość długo. Historia sprzed 4 lat.…

Będzie o służbie zdrowia. I będzie dość długo. Historia sprzed 4 lat.
Słowem wstępu i w celu wyeliminowania ewentualnego posądzania mnie o roszczeniowość i nieznajomość realiów: mam bardzo duży szacunek dla pracy całego personelu służby zdrowia. Moja mama od 1979 roku jest pielęgniarką, od 1998 roku pracowała na dwa etaty, od 2010 pracuje na trzy etaty: w szpitalu wojewódzkim, w prywatnej klinice i w pogotowiu (o czym już było w moich historiach) - zajmuje się najcięższymi przypadkami-wcześniakami, taki OIT/OIOM dla dopiero co urodzonych dzieciaków. Wiem, jak ciężko pracują pielęgniarki, wiem, że często są na nogach 36h/48h i wiem, że często nie jest winą pielęgniarek, że ze zmęczenia powiedzą coś niemiłym tonem lub w nerwach.

Ale to, co mnie spotkało w jednym z warszawskich szpitali, a wcześniej w wielu przychodniach, zanim znaleziono przyczynę mojego stanu (nie)zdrowia, przechodzi najśmielsze oczekiwania.

Zaczęło się w październiku - zabolał mnie brzuch. To nie był jakiś duży ból - raczej skłaniałam się ku temu, że dostanę tydzień wcześniej okres, zdarza się, wzięłam prochy i tak jechałam kilka dni. Okresu nie dostałam, ale ból był mniejszy, przyzwyczaiłam się i funkcjonowałam w miarę normalnie. Po kilkunastu dniach od pierwszego bólu dostałam tego okresu - okres minął, ból był nadal.

Poszłam do gina, bo myślałam, że coś jest nie tak od strony "kobiecej" - powiedział, że nic niepokojącego nie ma, przebadał mnie (usg, cytologia, badania krwi) - wszytko było okej.

Mijały kolejne tygodnie, a ten ból był nadal - poszłam do rodzinnego - dała skierowanie na badania ogólne krwi, skierowanie do gastrologa - badania okej, gastrolog na "pilne" - też nic niewykryte.

"Jest Pani zdrowa, może kiepsko Pani je? Może się Pani uderzyła? Może stres" - tak! Stres - sama sobie uświadomiłam, że miałam kiepskie miesiące ostatnio - trochę problemów rodzinnych, wypadek w najbliższej rodzinie, sporo pracy, nagła ciąża siostry. Gastrolog dał mi L4, wzięłam, tydzień przeleżałam w domu i ten ból nie mijał, a wydawało mi się na przestrzeni miesięcy, że nie mija, że w zasadzie boli mnie wciąż, każdego dnia.

Po nowym roku moja lekarz rodzinna i pielęgniarki już zaczęły mnie posądzać o to, że symuluję lub mam problemy psychiczne. W zasadzie usprawiedliwione chyba, bo badania miałam dobre, a wciąż skarżyłam się na ból brzucha.

Na początku lutego zastępowałam koleżankę w sekretariacie i pamiętam, jak na krześle siedziałam skulona w kłębek, z podciągniętymi nogami, bo inaczej nie dałam rady wysiedzieć. Żołądek już tak sobie rozwaliłam przeciwbólowymi, że miałam potworne zaparcia, które tylko potęgowały moje samopoczucie. Miałam podwyższoną temperaturę, byłam potwornie zmęczona.

Tego dnia moja dyrektorka kazała mi zwolnić się z pracy i bezwzględnie iść do lekarza, bo jak powiedziała "tak źle to Pani jeszcze nigdy nie wyglądała".
Nadal nic.

Wzięłam dwa dni urlopu na żądanie i myślałam, że odpocznę, wezmę coś nasennego, wyśpię się i jakoś to będzie - wrócę z siłami do pracy.
Uprzedzając Wasze pytania - mieszkałam wtedy z dala od najbliższej rodziny. Z resztą i tak nikt by się mną nie dał rady zająć: moja mama była bardzo chora i brat się nią zajmował, siostra była w zagrożonej ciąży. Musiałam sobie radzić, a że jestem osobą, która nie powie, jeśli naprawdę nie ma potrzeby i nie lubi zwalać swoich problemów innym - nie mówiłam nikomu prócz lekarzy i pielęgniarek.

Przy kolejnej wizycie u rodzinnego, lekarka zaproponowała mi konsultację z chirurgiem. Że to już ostatnia opcja wg niej i że naprawdę, jeśli on nic nie zauważy, położy mnie do szpitala by mnie przebadali od stóp do głowy, bo ona już nic nie może mi dać prócz silniejszych przeciwbólowych.

Poszłam tego samego dnia do chirurga (uprzedzając wątpliwości - miałam wtedy pakiet medyczny w sieciówce na E... i tylko dlatego mogłam sobie pozwolić na to, by robić te wszystkie badania, usg itp. pewnie w państwowej przychodni byłoby ciężko, albo musiałabym płacić mnóstwo pieniędzy).

Chirurg kazał mi się położyć, odsłonić brzuch, nacisnął w dwóch miejscach, skuliłam się w kłębek z bólu - zapytał mnie tylko czy ktoś jest ze mną lub może po mnie przyjechać czy pielęgniarki mają załatwiać transport do szpitala - wyrostek. Zdziwiłam się jego diagnozą, bo byłam przekonana, ze wyrostek boli nagle i silnie, a nie miesiącami, próbowałam go przekonać, że jednak to nie to i że boli mnie od października. Powiedział mi, ze mam odruch jakiś tam i że prawdopodobnie jest zapalenie otrzewnej i trzeba operować.

Zadzwoniłam po mojego kumpla - zabrał mnie na SOR, gdzie ze skierowaniem z ostrym brzuchem czekaliśmy od 19 do 5:30 rano. Ja w tym czasie przeszłam konsultację z: lekarzem dyżurującym na izbie przyjęć, ginekologiem, ortopedą, gastrologiem, trzema studentami medycyny na praktykach, chirurgiem, a mój kumpel usłyszał w międzyczasie sugestię by mnie zabrać do psychiatry lub od razu na leczenie do szpitala, bo jestem uzależniona od przeciwbólowych - gdyby to był wyrostek to przecież nie trwałoby to tyle czasu.

Ostatecznie przyjęli mnie na oddział. Pamiętam, jakim wybawieniem dla mnie było to, że sanitariusz podjechał z wózkiem i powiedział, że nie ma potrzeby bym się męczyła idąc na salę i że mnie zawiezie. Nawet jak teraz, po latach o tym myślę, to jestem mu ogromnie wdzięczna, bo był tej nocy jedyną osobą, która okazała mi trochę ludzkich uczuć.

Na sali podłączyli mi kroplówkę i spałam kilka godzin. Gdy się obudziłam było po 18, przyszedł lekarz, zrobił wywiad, powiedział, że mam nic nie jeść i nie pić i jak kolejka operacji minie i będzie wolna sala, to mnie wezmą.
Wzięli mnie jakoś po południu następnego dnia. Do tego czasu stałam się wykończona, miałam gorączkę, nudności, nie mogłam spać - przyszła pielęgniarka, która rzuciła mi, że mam się rozebrać, przykryć prześcieradłem i czekać na łóżku, które wprowadziła na salę. Nie byłam w stanie się sama rozebrać, wstać z łóżka. Przyszła po chwili, a ja dałam radę tylko siedzieć na łóżku. Pamiętam, że pomogła mi wtedy kobieta, która była ze mną na sali, zdjęła mi piżamę i jakimś cudem pomogła się dostać na łóżko, pielęgniarka tylko patrzyła i czekała.

Z sali operacyjnej pamiętam dwóch wesołych lekarzy, który mi kazali liczyć od 1 do 10 i śmieli się, że mistrzowie nie zasypiają po 10 i liczą raz jeszcze. Doliczyłam do trzech. Tyle pamiętam.

Obudziłam się jakoś w nocy, dosłownie na kilkadziesiąt sekund, miałam żółtą kołdrę - pomyślałam - o, jak fajnie, kołdra w żółte kwiatki, nie wiedziałam, ze w szpitalu mają takie - i usnęłam. Okazało się, że to nie kołdra ma żółte kwiatki. To ja wymiotowałam żółcią, ale nie ogarnęłam tego.
Jak weszła pielęgniarka rano rzuciła tylko - "było wołać o miskę, a nie zapaskudzić łóżko. Teraz będzie Pani w tym spać, salowe zmienią pościel wieczorem". I tak cały dzień leżałam w swoich wymiocinach, aż nie przyszedł kumpel i nie zdjął ze mnie tej kołdry i nie posprzątał przy łóżku - ja sama nie byłam w stanie. Nadal czułam się okropnie, miałam dreszcze, gorączkę, wymiotowałam. Przez opieszałość (tak powiedziała mi jedna z lekarek) i brak wystarczająco wcześnie diagnozy - miałam zapalenie otrzewnej.

I ten stan utrzymywał się kolejne kilka dni, a gdy tylko czułam się na tyle okej, że mogłam przejść sama z łóżka do toalety, wypisałam się na własne żądanie, bo nie mogłam już wytrzymać. Kiedy mogłam w końcu jeść-pielęgniarki powiedziały mi, że mam sobie sama ogarnąć catering, bo w szpitalu to takich rarytasów nie mają by mnie karmić (mam celiakię, o czym informowałam na izbie przyjęć, gdy mnie przyjmowano na oddział). Na szczęście ratowali mnie trochę znajomi, którzy coś podrzucali i na zmianę przychodzili mi pomóc w szpitalu.

Pielęgniarki i salowe mnie nie cierpiały i wciąż dawały mi o tym znać. Np. poprzez to, że przez pierwsze dni, kiedy nie dałam rady wstawać, dawały mi "kaczkę" dwa razy dziennie, nie sprzątając jej, póki nie zrobił tego ktoś z moich znajomych; kiedy wymiotowałam w nocy, nie dostawałam miski, więc wymiotowałam na podłogę lub na pościel, bo nie byłam w stanie ruszyć się z łóżka - później przychodziły i mówiły: "przyjdzie ktoś do pani, to posprząta, jak się napaskudziło, trzeba samemu sprzątać". Lekarze reagowali podobnie: "zwymiotowała Pani, trudno, posprząta pani jak się pani lepiej poczuje".

Po pobycie tam byłam koszmarnie upokorzona, czułam się jak śmieć, a byłam naprawdę chora - a co dopiero mają powiedzieć osoby, które naprawdę nie mają nikogo, zupełnie nikogo, a trafiają do takiego szpitala?

słuzba_zdrowia

by Gonzo
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar kabo
21 27

@Morog: nie rozumiem, co ma na celu takie poprawianie, skoro większość ludzie ma widać zakodowaną poprzednią nomenklaturę i ją stosuje. Czy określenie 'sluzba' jest w jakiś sposób obraźliwe, ponizające?

Odpowiedz
avatar Ursueal
18 22

@kabo: Ministerstwo Zdrowia wciąż posługuje się "służbą zdrowia" w swoich dokumentach, równolegle z "ochroną". Takie poprawianie to wymuszanie zmiany w języku na siłę, zamiast zostawić rzecz naturze.

Odpowiedz
avatar kabo
24 26

@Morog: chyba staże. Co w takim razie ze służbą np w wojsku, dlaczego tam się nikt nie oburza? Służba to też misja, taka funkcja bardzo potrzebna całemu społeczeństwu, a przez to szanowana. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek traktował lekarzy jak służących, dobry lekarz zawsze cieszy się szacunkiem, zły niekoniecznie, żadne nazewnictwo tego nie zmieni.

Odpowiedz
avatar Armagedon
20 22

@Morog: No tak, stosowane od dłuuugich dziesięcioleci pojęcie "służba zdrowia" nagle stało się uwłaczające. Używanie go oznacza brak szacunku dla pracowników medycznych. I żadnej tępej pale nawet nie zaświta, co właściwie ten zwrot oznacza. Bo nie oznacza on, bynajmniej, że ktoś ma być służącym pacjenta/chorego, a - z definicji - oznacza, że działania osób związanych z lecznictwem OGÓLNIE służą zdrowiu. Przynajmniej powinny. Ale, faktycznie. Wziąwszy pod uwagę dzisiejsze podejście do chorych, śmiało można powiedzieć, że praca większości medyków zdrowiu nie służy, a wręcz przeciwnie. Wobec tego zmiana nazewnictwa wydaje się zasadna. Szkoda tylko, że przeciętny pacjent nie odczuwa, żeby jego zdrowie było w jakiś szczególny sposób chronione. Skoro na wizytę u byle jakiego konowała musi czekać kilka miesięcy. Chyba, że ma sporo kasy, wtedy może chronić się sam, prywatnie. I jeszcze, zastanawiam się, dlaczego pracownicy innych zawodów, w nazwie których występuje słowo "służba" jeszcze nie protestują? Na przykład służb specjalnych, służb porządkowych, służb ratowniczych, wojskowych, komunalnych, celnych, drogowych, sanitarnych, granicznych, hotelowych, leśnych, więziennych... no i jeszcze kilku innych, zapewne? Może nie mają aż tylu kompleksów?

Odpowiedz
avatar wkurzonababa
7 9

@Morog: Widze potencjał na pracownika SŁUŻBY zdrowia jak w historii powyższej. Gratuluje

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

Zauważyliście, że spośród wszystkich służb: duszpasterskiej, oczyszczania miasta, wojskowej, więziennej i tak dalej, to tylko lekarzom przeszkadza określenie "służba", bo to im uwłacza? Zauważyliście, że nigdy nie domagają się pieniędzy na całą opiekę zdrowotną, zwiększenie limitów na badania czy wydłużenie czasu wizyty, a zawsze o podwyżki? A wiecie, że lekarzy jest tak mało, bo to Naczelna Izba Lekarska ustala limity kierunków medycznych? Rola Ministerstwa jest w tym wypadku minimalna, bo oni tylko ogłaszają to, co im Izba podsuwa. I to jest podyktowane tylko i wyłącznie tym, aby lekarze dobrze zarabiali. Nigdy się z tym nie kryli. Bo przy stałym budżecie na wypłaty większa ilość lekarzy oznacza podział na większą ilość kieszeni = spadek zarobków. Ten problem był podnoszony dość głośno kilka lat temu, ale skutecznie to zamieciono...

Odpowiedz
avatar Mill_Lena
2 2

@Lobo86: Ja myślę, że raczej nie chodzi o to, że sformułowanie "służba zdrowia" komuś uwłacza. Podejrzewam, że bardziej chodzi o to, że kiedyś istniała służba zdrowia jako zorganizowana struktura, centralnie zarządzana. Obecnie nic takiego nie istnieje. Niestety dla wielu osób, nieświadomych jak zorganizowana jest ochrona zdrowia, pojęcie "służba zdrowia" jest mylące, bo zakładają oni, że nadal mamy jakąś odgórnie zorganizowaną strukturę i wyciągają z tego wniosek, że jeżeli zostali źle potraktowani przez lekarza albo źle leczeni, to odpowiedzialność za to ponosi "służba zdrowia". Każda przychodnia, szpital, poradnia, itp. to są odrębne byty prawne i każdy z nich odpowiada sam za siebie, a nie jakaś ogólna "służba zdrowia", która jako centralnie zarządzana struktura nie istnieje od bardzo dawna. Dobrze by było, aby wszyscy byli tego świadomi.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 18 lipca 2018 o 10:13

avatar konto usunięte
1 1

@Mill_Lena: Ale to tylko organizacja prawna. Podobnie każda filia banku jest osobną firmą, każda żabka, media markt i tak dalej. Ot - optymalizacja podatkowa. Służba zdrowia jest mocno zhierarchizowana, są pewne sformalizowane procedury postępowania, wymogi i tak dalej. A wszystkie usługi są wycenione i płacone z NFZ. Dlatego mamy podział na państwówkę i prywatę. Teoretycznie jak przyjdzie dzieciak z katarem i kaszlem do pediatry, to w każdej przychodni w kraju powinien zostać potraktowany takim samym schematem leczenia.

Odpowiedz
avatar Mill_Lena
0 0

@Lobo86: Obawiam się, że jest odwrotnie. 1. Przychodnie, szpitale, poradnie, itp. w żaden sposób nie są podobne do organizacji Media Markt. Sklepy Media Markt są własnością jednego podmiotu prawnego, nawet jeżeli każdy ze sklepów jest osobną firmą. Właścicielem wszystkich sklepów Media Markt jest holding Media-Saturn-Holding GmbH, z kolei właścicielem tego holdingu jest Ceconomy AG. Za funkcjonowanie sklepów Media Markt odpowiada holding, są centralnie zarządzane i mają jednego, końcowego właściciela. 2. Sklepy Żabka nie mają jednego właściciela i nikt centralnie nimi nie zarządza, bo to franczyza. Każdy sklep jest osobną firmą nie tylko do celów podatkowych, ale faktycznie jest samodzielny, nie ma nad nimi holdingu, który byłby właścicielem wszystkich tych sklepów i nimi centralnie zarządzał. Właściciel marki firma Żabka Polska S.A. jedynie udziela licencji, ale każdy sklep działa samodzielnie. 3. Sformalizowane procedury postępowania, wymogi, standardy, itp. muszą spełniać absolutnie wszystkie placówki medyczne także te, które nie mają umowy z NFZ. To tak jak w każdej działalności. W budownictwie też jest ogromna liczba procedur, norm, standardów i wymogów, ale to przecież nie oznacza, że firmy budowlane są częścią jakieś hierarchicznej struktury, że istnieje "służba budowlana" :) 4. Przychodnie, poradnie, szpitale mają swoich odrębnych właścicieli - najczęściej prywatnych - i nie ma nad nimi żadnego nadrzędnego właściciela, nikt nimi centralnie nie zarządza. Możesz to łatwo sprawdzić na przykładzie przychodni do której jesteś zapisany. Zapewniam cię, że jej właścicielami są prywatne osoby i nikt więcej. Przychodnia nie jest elementem żadnej hierarchicznej struktury. Umowny podział na "państwówkę i prywatę" odnosi się tylko do tego, czy dana, prywatna przychodnia ma podpisaną umowę z NFZ na refinansowanie, a nie do tego, że jest ona własnością państwa (bo nie jest), ani że jest częścią jakiejś hierarchicznej struktury (nie jest), ani że jest centralnie zarządzana (nie jest). Co ciekawe nikt nie mówi, że istnieje "służba farmaceutyczna". A przecież wszystkie apteki mają podpisane umowy z NFZ na realizację recept na leki refundowane. Jakoś nikt nie ma wątpliwości, że apteki nie są centralnie zarządzane i nie są częścią żadnej hierarchicznej struktury.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 19 lipca 2018 o 8:37

avatar wkurzonababa
25 25

Nóż w kieszeni się otwiera. A potem zdziwienie, że ludzie, którzy mają takie doświadczenia potem nie rozumieją strajków i innych tego typu akcji.

Odpowiedz
avatar Ursueal
5 13

Jeżeli w przychodni sugerowano autorce choroby psychiczne, trzeba było iść do psychiatry. Niezwykle często - za często! - to właśnie ci lekarze rozpoznają schorzenia ciała, które powinni leczyć ludzie z zupełnie inną specjalizacją.

Odpowiedz
avatar Armagedon
0 6

@Ursueal: Nie jestem taka pewna...

Odpowiedz
avatar scandal
1 1

@Ursueal: Jestem po operacji tętniaka mózgu. Zauważyłam u siebie problemy z pamięcią. Lekarz który mnie operował stwierdził że to pamiątka po operacji, możliwy jest problem z ukrwieniem hipokampu. On sam nie może wypisywać skierowań na badania (neuroradiolog) więc poprosił o to neurologa. Neurolog stwierdziła że skoro pamiętam gdzie mieszkam to na pewno nie jest to problem medyczny tylko mam udać się do psychiatry. Skierowania nie wypisała. Niektórzy lekarze chyba po prostu lubią odsyłać pacjentów do psychiatry :)

Odpowiedz
avatar Agness92
22 26

Ostatnio czytalam artykul ze faceci z takimi samymi objawami maja iles % wieksza szanse na poprawna diagnoze niz kobiety, bo kobiety "przesadzaja" "maja okres" i czesciej wysyla sie je do psychiatry kiedy skarza sie na bol...

Odpowiedz
avatar Bryanka
14 18

@Agness92: To by się zgadzało. Miałam podobnie z wyrostkiem, przełaziłam z bólem jakieś 2 tygodnie i myślałam, że to niestrawność. Na SOR trafiłam przypadkiem jak się porzygałam na wizycie u ówczesnych "teściów". Lekarz mnie też z początku obśmiał, bo miałam tylko 37.8 temperatury. Potem zrobili mi chyba ze 4 USG, w tym 2 dla studentów, bo podobno "nietypowy przypadek".

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 8

@Bryanka: znam kobiety, które mając okres dzwonią na SOR, bo je "boli". I żeby faktycznie były to bóle odbierające świadomość, ale nie - dostają od ratownika paracetamol w najsłabszej dawce i po paru minutach "życie mi pan uratował!"

Odpowiedz
avatar polaquita
3 3

@Agness92: Tak, są badania na ten temat. Nowotwory u mężczyzn diagnozuje się do pół roku, u kobiet ponad rok.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
9 13

Abstrahując Mam wrażenie, ze Twoja Mama nie pracuje na 3 etaty tylko w trzech miejscach a to jednak róznica.

Odpowiedz
avatar ewilek
5 13

@maat_: Praca na etacie nie musi być w pełnym wymiarze godzin.Dlatego określenie, że ktoś pracuje na kilku etatach może być całkowicie słuszne.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 7

@ewilek: Dlatego mówię, ze nie jest to wymiar godzin: 3x8 = 24 tylko określenie liczby pracodawców

Odpowiedz
avatar polaquita
1 3

@maat_: czyli pracuje na trzech niepełnych etatach czyli tyle co normalni ludzie?

Odpowiedz
avatar szafa
5 5

@maat_: O, widzę, że nie tylko mnie to irytuje, gdy ktoś mówi "bo ja pracuję na trzech etatach i jestem zarobiona!", a później się okazuje, że pracuje mniej niż ja "na jednym" ;). Żeby unikać takich nieścisłości lepiej podać, ile godzin tygodniowo wyrabia.

Odpowiedz
avatar Gonzo
0 2

@szafa @polaquita: Wyjaśnię, bo niektórzy nie rozumieją, że można pracować na trzech etatach, nie w pełnym wymiarze godzin.I nie, nie jest to tyle co normalnie ludzie, tylko u różnych pracodawców. Na cały etat mama pracuje w szpitalu wojewódzkim. dodatkowo jeździ jako załoga karetki, minimum 80h w miesiącu, ale 80 było tylko raz, zazwyczaj jest o 2-3 dyżury więcej (czyli ok. 110h-120h). Dodatkowo w prywatnej klinice ma 4 dyżury po 12h czyli razem ma prawie 340h w miesiącu. Czyli średnio dziennie pracuje ponad 11h. Na pewno więcej niż Ty @szafa

Odpowiedz
avatar Cinka
11 11

Kochana, pisz koniecznie do rzecznika praw pacjenta... możesz powołać wielu świadków na zaistniałe zaniedbania w opiece zdrowotnej... toć to kpina... nie sądzę byś ugrałajakieś odszkodowania ale może jak narobisz im koło pióra to innym się taka krzywda nie będzie działa ;/ co za mentalnośc ludzka... naprawdę współczuję

Odpowiedz
avatar unana
16 16

@Tolek: po Twoim komentarzu domyślam się, że nigdy nie byłeś w takim stanie jak autorka. Uwierz mi, że gdy ledwie kontaktujesz trudno jest upominać się o swoje. Nie życzę ci byś kiedykolwiek leżał zdany na łaskę osób, których g*wno obchodzi Twoja godność.

Odpowiedz
avatar ewilek
2 4

@unana: autorka niewiele mogła zrobić ale jej bliscy juz tak. Mój mąż roznioslby personel tego oddziału. Poruszył by wszystkie możliwe instytucje z mediami włącznie. Tak zachowywali się bo czuli się bezkarni. Bierność pacjentów i ich rodzin rozzuchwalila tylko towarzystwo. Wiem co mówię bo sama musiałam działać gdy moja matka leżała w szpitalu. Zresztą opisywałem juz to na Piekielnych.

Odpowiedz
avatar Tolek
5 5

@ewilek: Zgadzam się z Tobą . Dokładnie tak, jak napisałaś.W innych wpisach jest opisane, jak upierdliwi pacjenci potrafią zatruć życie,i personelowi, i innym pacjentom. A tutaj ZERO reakcji na ewidentne chamstwo i kompletne olewanie biduli, która znalazła się w szpitalu nie dla własnego widzimisię i dodatkowo bardzo cierpiąca. Co za chamy i bezduszne buraki tam pracują ? A że czują się bezkarni, to jest wynikiem tego, że nikt im nie narobił koło pióra, i dodatkowo potraktował w ten sam sposób, jak te bezduszne monstra.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 7

"Kiedy mogłam w końcu jeść-pielęgniarki powiedziały mi, że mam sobie sama ogarnąć catering, bo w szpitalu to takich rarytasów nie mają by mnie karmić (mam celiakię, o czym informowałam na izbie przyjęć, gdy mnie przyjmowano na oddział)" Wszystko mi się zgadzało do tego momentu. Moja żona kilka razy była w szpitalu. Za każdym razem mówiła, ze nie może glutenu. Nikt w to nie wnikał - dostawała dietę bezglutenową. Dalej nie były to rarytasy, ale nic z glutenem nie dostawała. I tak jest nawet w najbardziej upodlonych szpitalach. Dalej dostajesz kromkę chleba z plasterkiem mortadeli. Tyle, że pieczywa kukurydzianego. Poza tym nie klei mi się jeszcze jedna rzecz: jak byłaś zbyt słaba i nieprzytomna, żeby ogarniać że robisz pod siebie, wymiotujesz na pościel i tak dalej, to jakim cudem ogarniałaś jak często pielęgniarki się tobą zajmują? Jakim cudem odbierałaś (w sensie normalnego zrozumienia) kąśliwe uwagi i złośliwości? Pytam, bo ja w takim stanie na pytanie o kluczyki od czołgu odpowiem mamrocząc pod nosem "sprawdź w plecaku", bo jedyne co bym zakumał to słowo "kluczyki". Poza tym nie raz bywałem w odwiedzinach u rodziny leżącej w szpitalach wszelakich (w różnych miastach) i takie historie też znam - babki (i faceci) skarżący się na kompletne zaniedbania ze strony personelu medycznego (pielęgniarki/salowe), co w rzeczywistości nieźle rozmijało się z prawdą. Bywało tak, że pacjentka była sprawdzana kilka razy na godzinę, a skarżyła się, że nikt się nią nie interesuje. Tylko jak była powalona złym stanem zdrowia i lekami i była zwyczajnie nieprzytomna jakieś 22h na dobę, to co ona mogła kumać? Przecież pielęgniarka nie siedzi przy łóżku pacjentka w gotowości 24/7.Siłą rzeczy może zdarzyć się i tak, że pacjent się zesra pod siebie albo na siebie zwymiotuje i tak leży godzinę, czy dwie....i nijak nie wynika to jakiejkolwiek złej woli. Jak ktoś pisze sam takie historie, to patrze na nie przez palce. Co innego jak ktoś pisze z rodziny, który bywał kilka razy dziennie zastając ciągle ten sami widok....ale ciężko traktować poważnie słowa osoby w majakach....

Odpowiedz
avatar polaquita
4 8

Mam pracuje na trzy etaty? To znaczy 120h w tygodniu? Aha

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 2

@polaquita: skoro już tak liczymy - 3 etaty, a na każdy 8h dziennie = 24h na dobę ;) 3 etaty w rozumieniu potocznym - praca w 3 różnych miejscach, ale w każdym w niepełnym wymiarze godzin.

Odpowiedz
avatar lowipe
1 3

@polaquita: Tak samo wiarygodne jak cała bajka.

Odpowiedz
Udostępnij