Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Często pojawia się temat służby zdrowia w roli głównej, więc i ja…

Często pojawia się temat służby zdrowia w roli głównej, więc i ja dodam swoje 3 grosze.

Podczas ferii zimowych byłam na wsi u siostry. W pewien dzień rano zaczął bolec mnie brzuch. Znałam ten ból doskonale, bo miałam drobne kamyki w woreczku żółciowym i takie bóle zdarzyły się już kilkakrotnie. Lecz przyznam, lekko mnie to zaskoczyło, ponieważ rano jak i poprzedniego dnia jadłam jedynie chleb z twarogiem. Nic tłustego.
Wzięłam leki przeciwbólowe i poszłam z dziećmi na sanki. Była to godzina 11 w niedziele.

Gdy wracałam czułam, że ból jest silniejszy. Akurat miałam wracać z mężem do miasta, więc stwierdziłam, że od wypadku przyspieszę swoją podróż.

Jechałam 2,5 godziny w bólach. Już silniejszych. Wiedziałam, że może to trwać kilka godzin, więc nastawiałam się na to. W domu kolejna dawka leków, które nic nie pomogły. Po tym jak zaczęłam wyć z bólu, mąż zadzwonił na pogotowie. Karetka przyjechała szybko. Pomacali, zmierzyli ciśnienie (200/100) oraz cukier (200) dali leki na nadciśnienie oraz kazali wykupić ketonal, coś jeszcze i pojechali. Do 30 minut ból powinien ustąpić. Nie ustąpił. Po 2 godzinach po rozmowie męża z dyspozytorką ta znów wysłała karetkę. Przyjechała większa ekipa, lepiej wyposażona. Byli w szoku jak usłyszeli „zalecenia” swoich kolegów po fachu oraz faktu, że nie dostałam od nich leków (których jak usłyszałam, gdy rozmawiali między sobą, nie mieli).

Zabrali się do roboty, wenflon, leki dożylne. Poczekali aż ból zacznie słabnąć i pojechali. Była to 1 w nocy. Ból zelżał, lecz nadal go czułam, ale poszłam spać. Pospalam... 30 minut. Ból nawrócił, bardzo silny. Pojechałam na SOR taksówką, innej możliwości nie było. Mąż musiał zostać z dziećmi w domu, a nie mieliśmy nikogo do pomocy. Jak już trafiłam na SOR to miałam szczęście, bo okazało się, że przede mną nikogo nie ma. Wzięli mnie od razu.

Kroplówki, badania, już nie wiedziałam co się wokół mnie dzieje. Kroplówki w końcu dały ulgę, badania wyszły ok i o 7 w poniedziałek wróciłam do domu. W zaleceniach było napisane, że mam wrócić na SOR w trybie natychmiastowym, jeśli zaczną mi między innymi żółknąc oczy.

Koło 10 napiłam się łyk wody, pojawił się przeszywający ból. Ale minął po kilku minutach. Byłam tak słaba, że cały dzień spałam. Bolało mnie ciągle, ale mówili, że podrażniony woreczek może bolec, więc nie narzekałam. Bolało w nadbrzuszu, w centralnej części. Przy każdym kroku, oddechu. Wieczorem myślałam już, że to żołądek. W końcu nie jadłam nic już od ponad 30 godzin.

Ugryzłam wiec wafla ryżowego i napiłam się łyka wody. Po 10 minutach dostałam bardzo silnego bólu, silniejszego niż wcześniej. Wzięłam leki i spróbowałam iść spać, byłam ciągle osłabiona. Przysypiałam, lecz co jakiś czas budził mnie ból. Około 2 w nocy chciałam już umrzeć i pobiegłam wymiotować. Niestety nie było czym. Synek też wymiotował, więc byłam pewna, że dodatkowo złapaliśmy wirusa. Po tym epizodzie przeszło i mogłam iść spać dalej. Rano obudziłam się z lekko żółtymi oczami na samym dole. Zastanawiałam się co robić, ale około 11 we wtorek, pojechałam jednak na SOR myśląc, że będę zawracać jedynie tyłek.

Dużo się nie pomyliłam, Pani w okienku marudziła, że trzeba operację zrobić i będzie spokój, że przecież nic mi nie jest. Według niej oczy mogą być żółte po ataku. Nie chciała słuchać, że boli, że ledwo chodzę już, bo jestem tak słaba, że mam dość.
W końcu po moim uporze stwierdziła - dobra, zbadamy.
Moja kolej nadeszła po około godzinie. Kroplówki, badania, chcą zrobić usg. Ok, róbcie cokolwiek, byleby mi ulżyć.
W usg wyszło, że mam poszerzone drogi żółciowe i coś jeszcze. Po 10 minutach przyszły wyniki badań z krwi.

Nagle słyszę „o ku**a”.
Podsłuchuję, że rozmawiają o czyiś wynikach badań - duży poziom bilirubiny i tragicznie wysoki poziom amylazy trzustkowej. Szybko telefon na oddział i tekst „nie wychodź, przywozimy do Was na chirurgię pacjentkę. Młodziutka. 24 lata.” Wtedy już wiedziałam, że to o mnie mowa. Okazało się, że jeden z kamyczków poszedł sobie na wędrówkę w drogi żółciowe i doszło do ostrego zapalenia trzustki. W dodatku byłam już maksymalnie odwodniona.
Dowiedziałam się, że gdybym z tym poczekała jeszcze kilka godzin, może dzień, to osierociłabym dzieci.

Spędziłam tam tydzień. Doszłam do siebie. I tu pojawia się kolejna piekielność. Trzeba wyznaczyć termin zabiegu usunięcia woreczka. Umawiają mnie za 2/3 tygodnie do poradni chirurgicznej. Zaznaczają, że pilne, trują mi, że muszę jak najszybciej usunąć, że to się może powtórzyć.

Ok, nadszedł termin, był to początek marca. W poradni spędziłam kilka godzin (byłam umówiona na godzinę), by dowiedzieć się, że muszę jeszcze odbyć konsultacje z anestezjologiem. Więc pani przyjdzie do nas 10 maja... opadło mi wszystko. Mam już, teraz, natychmiast usunąć, ale termin na kolejną konsultacje jest za 2 miesiące?! Czyli mam się zoperować sama czy jak?

Na drugi dzień dzwonię do szpitala i chce umówić się do anestezjologia prywatnie. Mówię jaka sprawa i wtedy miła pani mówi STOP. Skoro zabieg ma być na NFZ, to muszę iść do anestezjologa na NFZ. Nie powiem, wkurzyłam się.
Poszłam prywatnie do chirurga, z innego szpitala. Od ręki wystawił mi termin za 2 miesiące, bo do zrobienia sterta badań (mam planowaną jeszcze znacznie poważniejszą operacje, też u niego).

W chwili obecnej jestem po zabiegu, wszystko poszło super, a ja mogę normalnie funkcjonować bez obawy, że coś się stanie.

Szpital Kraków

by nie_idealna_mama
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Habiel
13 13

Przeżyłam prawie to samo. Też opisałam na piekielnych (jeśli jesteś ciekawa to powinna być na moim profilu), więc się nie będę powtarzała. XXI wiek, państwo rozwinięte, a ignorowanie pacjenta i zbywanie go jest na porządku dziennym. Jak jest młody, to przecież za młody, aby coś było. A gdy osoba starsza? No przecież jest stara, wiecznie żyć nie będzie. Po prostu NFZ.

Odpowiedz
avatar greggor
1 7

No ale gdyby nie państwowa służba zdrowia, to by ludzie UMIERAŁY POD PŁOTYMA!

Odpowiedz
avatar estase
10 12

@piesekpreriowy: Tragicznie ? Przeczytaj sobie jedną ze swoich historii, to zobaczysz co to znaczy tragicznie pisać.

Odpowiedz
avatar Koralik
7 7

@estase: Jedną z dwóch, bo z jakiegoś powodu jedna jest zduplikowana.

Odpowiedz
avatar kitusiek
5 5

@piesekpreriowy: A myślałem, że to ja mam kompleksy. Widać chęć zaistnienia na głównej u nierozgarniętych trolli jest większa.

Odpowiedz
avatar juanita
8 12

Jak można wiedzieć o kamieniach w woreczku i nic z tym nie robić, tylko tak sobie z tym chodzić? Przewlekła kamica może prowadzić do nowotworu pęcherzyka żółciowego, który jest jednym z najgorzej rokujących nowotworów. W zasadzie nie do wyleczenia.

Odpowiedz
avatar aka
4 4

@juanita: Większość ludzi ma kamienie w PĘCHERZYKU żółciowym, nie ma dolegliwości=o tym nie wie i nic się nie dzieje. Jasne, że może się rozwinąć nowotwór, ale to nie jest na tyle częste, by sama obecność kamieni była bezwzględnym wskazaniem do operacji.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

@aka: ale bohaterka opowieści wiedziała o kamieniach. Także albo to zlewała i nie leczyła, albo trafiła na kolejnego lekarza - półmózga, który stwierdził "małe są, każdy je ma, nie ma sensu leczyć".

Odpowiedz
avatar katem
0 2

@juanita: Ponad pół roku miałam okropne bóle. Na SORze razu jednego kazali mi zrobić gastroskopię. Zrobiłam. Wykazała lekką gastropatię. Lekarz dał mi metronidazol i zalecił lekką dietę. Zażądałam coś na ciśnienie, bo podczas napadów bólu ciśnienie skakało mi do 200/115. Przez 3 miesiące od diagnozy bóle sie powtarzały co jakieś 2 tygodnie - zawsze w nocy lub weekend. W przychodni nocno-świątecznej lekarka, gdy mnie drugi raz zobaczyła, nakrzyczała na mnie, że się nie leczę i nie chciała przyjąć do wiadomości, że po każdym ataku idę do lekarza (podstawowego). Dostaję metronidazol i no-spę. Po czterech miesiącach tych regularnych ataków (mimo wprowadzenia dosyć restrykcyjnej diety) lekarz dał mi w końcu skierowanie na usg. Zrobiłam je oczywiście prywatnie dnia następnego. Wyszły kamienie w woreczku żółciowym. Jakie leczenie zaordynował lekarz ? 2 litry wody dziennie, cynarex, dietę niskotłuszczową i po miesiącu kontrolne usg (już bez skierowania). Prawie miesiąc udało mi się przeżyć bez ataków. Kolejny atak przeżyłam faszerując się no-spą i pyralginą (+ captopril na ciśnienie, bo skakało do owych 200/115). Przytrafiły mi się kolejne 3-4 takie ataki. Przy pomocy wspomnianych środków przeszły - po 6-12 godzinach. I wreszcie nadszedł taki, który po 12 godzinach nie chciał przejść mimo poczwórnej dawki pyralginy i no-spy. O godzinie 4.30 mąż mnie zawiózł na SOR. I ów SOR (w Szpitalu Wojewódzkim w Olsztynie) muszę pochwalić. Położyli mnie, dali jakieś kroplówki i około południa bóle ustąpiły. Wezwali lekarza od usg (sobota), porobili badania. I zaczęli mnie odwiedzać lekarze - gastrolog i chirurg. Lekarka, która mnie przyjmowała i oni obydwaj dociekliwie wypytywali mnie, ale to alkoholu sobie pijam. Gdy bóle mi ustąpiły, a lekarze sobie poszli sądziłam, że mnie wreszcie puszczą do domu. Okazało się jednak, że zostaję w szpitalu. Lekarz prowadzący powiedział mi, że miałam fatalne wyniki wątrobowe - jakbym miała niemalże marskość wątroby (stąd te pytania o spożywany alkohol). Potem mi dopiero powiedział, że to właśnie te ataki kolki żółciowej tak uszkadzają wątrobę. Poleżałam tydzień. Kazali mi umówić się na operację i dali leki - w tym jeden rozpuszczający określonego rodzaju kamienie. Termin mam na koniec lipca, ale od miesiąca (od czasu wyjścia ze szpitala) ataki mi się nie zdarzają (czasem lekko ssie, ale po jednej no-spie przechodzi). Może te tabletki działają i nie będzie trzeba operacji ? Co piekielnego w tym - lekarz leczący mnie cynarexem i wodą. Gastrolog, do którego poszłam po zaordynowaniu tego leczenia (prywatnie, ale na wizytę czekałam ponad miesiąc), w sumie nic nie powiedział krytycznego o koledze, ale wystarczyła mi jego mina. Można się leczyć, ale musisz sobie być diagnostą i terapeutą, bo trafisz tak, jak ja. Pan doktor z przychodni rodzinnej, broń Boże, skierowania do gastrologa mi nie dał.

Odpowiedz
avatar natalia
1 1

@juanita: Nie wypisuj takich bzdur. Nikt nie wycina pęcherzyka z powodu samej obecności kamieni, bo jakieś 2 czy 3% szansy na nowotwór. Albo ataki muszą być co najmniej dwa, albo musi istnieć ryzyko, że atak będzie miał miejsce, gdy operacja będzie utrudniona albo niemożliwa - planowana ciąża, daleka podróż. Autorka miała bezobjawowe kamienie, więc nic z nimi nie robiła, jak zrobiły się objawowe, to zrobiła, więc wszystko ok.

Odpowiedz
avatar slothqueen
1 1

@Lobo86: Same kamienie niosą mniejsze ryzyko powikłań niż operacja usunięcia pęcherzyka, więc półmózgiem to byłby lekarz zlecający operację na niepowikłaną kolkę żółciową.

Odpowiedz
avatar Pierzasta
4 4

Ja miałam to szczęście w nieszczęściu, że z takim atakiem bólu jak Ty, po kilku godzinach zwijania się i krzyków z bólu na SORze, wzięli mnie od razu pod nóż i wycięli pęcherzyk, bez zbędnych, dodatkowych konsultacji- pamiętam jak na mnie wrzeszczały pielęgniarki czy ktoś ze nie moge prosto podpisac zgody na operację, a ja nie byłam w stanie nawet utrzymac długopisu, więc w sumie nawet nie wiedziałam co podpisuję- czy zgodę na wycięcie nerki czy co. i było mi już wszystko jedno, byleby przestało boleć. Tylko że u mnie nie było przed operacją wiadomo co mi jest, że to kamica, bo konsultację w sprawie bóli miałam u gastrologa mieć za... kilka miesięcy dopiero. Na SORze podejrzeli perforację wrzodu żołądka, bo tylko pobieżnie mnie lekarz obejrzał i zostawił na te kilka godzin, co samo w sobie jest piekielne, bo gdyby to była dziura w żołądku tak jak rzucił do mojej mamy przez pójściem sobie, to ja tej operacji mogłabym przez kilka godzin nie doczekać...

Odpowiedz
avatar Monomotapa
1 1

Kiedy wylądowałam w szpitalu z tym samym, najpierw spędziłam tam dwa tygodnie, które spędzono na wygaszeniu ostrego zapalenia trzustki. Powodem jest to, że organ ten może pęknąć, gdy dotknie się go w trakcie operacji, wtedy można sobie wybierać termin pogrzebu, nie ściągania szwów. Wyznaczono mi termin na luty, ze względów bezpieczeństwa. Niestety, 13 dni później (dzień przed Wigilią) wróciłam z kolejnym zapaleniem, tym razem czekano tylko nieco ponad tydzień na operację (trzeciego zapalenia bym już nie przeżyła), z tego samego powodu. Nie jest więc oczywisty powód twojego oczekiwania.

Odpowiedz
avatar MyCha
2 2

@ejbisidii: A co ta informacja zmieni w moim życiu?

Odpowiedz
avatar ejbisidii
-2 2

@MyCha: XDD Serio? Może warto używać wyrażeń poprawnych?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

@ejbisidii: nie ma co się czepiać o nie istotne bzdety skoro 90% lekarzy też mówi o woreczku żółciowym.....

Odpowiedz
avatar ejbisidii
-3 3

Spoko. "Idem włanczyć światło, bo mój kolega przyszł".

Odpowiedz
avatar kitusiek
4 4

@ejbisidii: Tak samo nie ma czegoś takiego jak "katar", bo wg nomenklatury medycznej to "nieżyt nosa". Kij z tym, że z tym określeniem z ust lekarza spotkałem się aż raz. Kolejna wojująca o całkowite pozbycie się języka potocznego? To jakaś nowa moda?

Odpowiedz
avatar natiiaa
2 2

U mnie kamienie w woreczku żółciowym wykryto jeszcze w gimnazjum po tym, jak skarżyłam się na częste bóle brzucha. Dostałam skierowanie do chirurga dziecięcego w innym mieście, bo ten w szpitalu nie wiedział "co z tym zrobić". Jak tłumaczył : nie zdarza się to u dzieci. Potem dowiedziałam się, że mam nic nie robić, bo woreczek jest mi potrzebny i dopóki wytrzymuję z bólem, to " niech sobie będzie ". Dopiero przed maturą, gdy bóle były nie do zniesienia dostałam termin na usunięcie kamieni laparoskopowo. I tu historia miałaby swój koniec gdyby nie fakt, że tydzień po operacji, w dniu umówioney zdjęcia szwów, po obudzeniu się poczułam taki ból, jak nigdy dotąd, wysoko w okolicach mostka. Nie mogłam chodzić ani nawet mówić. Koleżanka zawiozła mnie prawie nieprzytomną do szpitala, gdzie przez prawie godzinę czekałam na zbadanie, ponieważ lekarz dyżurujący był nieuchwytny. W między czasie zaczęłam wymiotować i tracić przytomność. Dopiero wtedy zajął się mną lekarz. Zostałam zabrana na oddział i zostawiona sama w sali po pobraniu krwi. Dopiero mój ojciec, który przyjechał po moim telefonie, wymógł podanie jakichkolwiek leków na ten ból. A był tak silny, że nie pamiętam całego dnia, budziłam się w momencie, gdy kończyła się kroplówka.Wieczorem usłyszałam, że przyjęłam tyle leków, że kolejnej kroplówki nie dostanę, mogę co najwyżej dostać zastrzyk w tyłek, co w sumie nie wiele pomagało. Jakąś godzinę po tym do sali wbiegli lekarze i pielęgniarki, kazali założyć fartuch i podpisać papiery bo "potrzebna jest szybko operacja". Żadnych tłumaczeń na temat tego, co mi jest, ani dlaczego. Rodzice dowiedzieli się tylko, że to prawdopodobnie wyrostek i trzeba operować. Takie " szczęście " tydzień po planowanym zabiegu... Tym razem zamiast 3 dni na oddziale spędziłam prawie tydzień - "na wszelki wypadek".

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

A potem dziwota,że ludzie wierzą w jakieś alt medy i szarlatanów. Lekarz olewa pacjenta z bólami,potem się okazuje,że pacjent ma raka i dostaje się pacjentowi za olewanie stanu zdrowia.

Odpowiedz
avatar ern
1 1

W chwili obecnej jestem po zabiegu, wszystko poszło super, a ja mogę normalnie funkcjonować bez obawy, że coś się stanie. Nie byłbym taki pewien. W drogach żółciowych kamienie też się tworzą. Jak masz tendencję do kamicy, to ona magicznie nie znika po usunięciu pęcherzyka. Wśród osób po cholecystektomii kamica przewodowa występuje w 5-20% przypadków.

Odpowiedz
Udostępnij