Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dzisiaj będzie o psychologach. A raczej o tym, że kiedy słyszę słowo…

Dzisiaj będzie o psychologach. A raczej o tym, że kiedy słyszę słowo "psycholog", to jeżą mi się włosy na karku i mam ochotę prychać jak kot.

Kiedy miałam "naście" lat, zaczęły się moje problemy z tarczycą. Problemy te uderzyły mnie dosyć nagle. Choroba musiała rzecz jasna rozwijać się dużo wcześniej, ale z jej powagi zaczęłam zdawać sobie sprawę dopiero wtedy, kiedy pojawiły się poważne objawy. Najpierw przez dwa tygodnie źle się czułam i często robiło mi się słabo. W końcu dostałam drgawek i zaczęłam się dusić. Przyjechała karetka, ratownicy doprowadzili mnie do stanu używalności i polecili zbadać tarczycę.

Oczywiście okazało się, że faktycznie wszystkiemu winne są problemy z hormonami. Mimo to objawy utrzymywały się przez bardzo długi czas. Często było mi słabo, ciągle drżały mi mięśnie, nie mogłam w nocy spać, miałam często wrażenie, że jestem zmęczona i pobudzona jednocześnie. Przy mówieniu drżał mi głos. Dostałam skierowanie do szpitala dziecięcego, z którego wypisano mnie po tygodniu, ponieważ według lekarzy za mało schudłam (więcej na ten temat napisałam w innej swojej historii). Przed wyjazdem dostałam jednak możliwość porozmawiania z psychologiem. Kiedy weszłam do gabinetu, niemalże od razu dostałam podsunięty pod nos test, który wydał mi się bezsensowny, ale mimo to wypełniłam go najskrupulatniej, jak potrafiłam. Razem z kartą wypisu otrzymałam więc również opinię psychologiczną, z której wynikało, że... jestem chora, ponieważ to mój sposób na zwrócenie na siebie uwagi. Mimo to specjalista zalecił w razie potrzeby terapię, więc po powrocie ze szpitala udałam się do poradni.

Pierwszy psycholog, który ze mną pracował, stwierdził, że przyczyną wszystkich moich problemów jest prawdopodobnie niechęć chodzenia do szkoły i problemy w nauce (co nie było prawdą, bo uczyłam się bardzo dobrze i było już po egzaminach), a moje objawy na pewno znikną, jeśli ułożę sobie lepszy plan odrabiania lekcji. Jako terapię zalecił nauczenie się pisania lewą ręką.

Drugi psycholog, którego otrzymałam, kiedy pierwszy został przeniesiony do innej poradni, zaczął ze mną rozmawiać. Często zadawał mi całkowicie abstrakcyjne pytania i miałam problemy ze szczerą odpowiedzią. I chociaż byłam bardzo zdeterminowana, bo chciałam sobie pomóc, nasze rozmowy wyglądały mniej więcej tak:

Psycholog: Jak się wtedy czułaś? Pamiętasz?
Ja: Ciężko mi powiedzieć, to było dawno temu, ale raczej nie czułam się z tym źle.
Psycholog: A może jednak?
Ja: Nie, pamiętałabym, gdybym przeżywała negatywne emocje.
Psycholog: Ale mi nie pasuje, że ty się czułaś z tym dobrze. Zastanów się, czy jednak nie było źle.

Jednak czara goryczy przelała się, kiedy wyznałam psychologowi, że nie radzę sobie w nowej szkole (poszłam do liceum o wysokim poziomie nauczania i przez swoje fizycznej dolegliwości często nie mogłam skupić się na materiale, nawet jeśli potem w domu dawałam z siebie wszystko), ale jednocześnie poprosiłam, żeby nie mówił o tym moim rodzicom, że chcę mu się tylko wygadać. Psycholog zapewnił, że mogę mu zaufać. Po powrocie do domu czekała mnie awantura, bo jednak rodzice okazali się o wszystkim świetnie poinformowani. Przestałam przychodzić na umówione spotkania.

Skończyło się tym, że wylądowałam u psychiatry, który przepisał mi leki. W efekcie przez dwa lata leczyłam tarczycę psychotropami, bo żaden lekarz nie przepisał mi odpowiednich lekarstw, tłumacząc moją chorobę słowami: "Jeszcze dojrzewasz, może z tego wyrośniesz", "Taka najwidoczniej twoja uroda" itp.

Głęboko wierzę, że są na świecie psychologowie, którzy chcą pomagać ludziom i świetnie się w tym odnajdują, ale sama już nigdy później się do żadnego nie udałam i mam szczerą nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała już tego robić.

psycholog

by AskeladdsWife
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
9 13

Chorą tarczycę kazali ci leczyć u psychologa?

Odpowiedz
avatar AskeladdsWife
11 13

@Day_Becomes_Night: Chorą tarczycę kazali mi przetrzymać, bo jest szansa, że z niej wyrosnę (!), u psychologa polecali leczyć objawy, które według nich chyba efektem problemów osobowościowych.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 7

@AskeladdsWife: Super eksperci. Nikt nie pomyślał,że te problemy osobowościowe mogą wynikać z chorej tarczycy...

Odpowiedz
avatar Euferyt
-3 5

@Day_Becomes_Night: Lekarz w państwowej służbie zdrowia nie ma za zadanie wyleczyć. Jego rolą jest wstępna diagnoza, ewentualnie zaleczenie lekami i wypisanie do domu. Poszerzona diagnoza, doradztwo i leczenie to zadanie dla prywatnej służby zdrowia. Nas zwyczajnie nie stać by dbać o pacjentów.

Odpowiedz
avatar AskeladdsWife
3 5

@Euferyt: Dobrze wiedzieć, jakie jest rzeczywiste nastawienie lekarzy do pacjentów. Tylko ci ludzie kiedyś składali przysięgę. Ona nie obowiązuje, jak w zasięgu wzroku pojawi się więcej pieniążków?

Odpowiedz
avatar szafa
2 2

@Euferyt: No ciekawe, bo ja mam zaje8istą lekarką rodzinną, która jeszcze nigdy niczego nie zbagatelizowała i zawsze daje wszelkie potrzebne skierowania. Na NFZ

Odpowiedz
avatar greggor
-3 23

Przecież psychologia to nawet nie nauka, tylko dziedzina. Coś o podobnym statusie jak chiromancja, grafologia czy Reiki.

Odpowiedz
avatar Jaladreips
-3 23

@greggor: psychologia to gówno. Nie zapomnę jednej śmiesznej laski, która to "coś" studiowała i myślała, że będzie łamać ludzkie umysły. Siedzieliśmy w ogródku piwnym i gadaliśmy, kiedy nagle mi wypaliła, że w tym momencie właśnie kłamię. Dlaczego? Bo mówiąc do niej, spojrzałem na ułamek sekundy w górę i na lewo, a to oznacza, że człowiek kłamie. Spojrzałem, bo koło głowy latała jej osa. No, ale psychologia wie lepiej :D:D:D

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 czerwca 2018 o 15:31

avatar I_m_not_a_robot
10 12

@greggor: Ignorancja. Nie wiem co rozumiesz przez psychologię, ale jest to dziedzina nauki, oparta na badaniach, eksperymentach statystyce, jak najbardziej stosuje się tu metodę naukową... Oczywiście, jeżeli psychologię redukuje się tylko do psychoanalizy, leżenia na kozetce, opowiadania panu z bródką o swoich problemach tylko po to, żeby usłyszeć że miało się w dzieciństwie złe relacje z matką, albo ojciec miał za silną rękę, to faktycznie jest to jedna wielka bzdura. Ale psychologia to jednak coś trochę innego, dużo bardziej skomplikowanego.

Odpowiedz
avatar greggor
-1 1

@I_m_not_a_robot: Jak mi podasz równanie szczęścia, albo wzór przestrzenny stanu lękowego, to zacznę psychologię traktować poważnie.

Odpowiedz
avatar Shi
0 0

@greggor: podaj mi równanie opisujące złamaną kość lub wzór przestrzenny opisujący powód przez który mózg nie wysyła odpowiednich bodźców do produkowania hormonów tarczycy. Nie ma? To co? Medycyna to nie nauka?

Odpowiedz
avatar greggor
0 0

@Shi: "podaj mi równanie opisujące złamaną kość" - siła razy ramię. "wzór przestrzenny opisujący powód przez który mózg nie wysyła odpowiednich bodźców do produkowania hormonów tarczycy." - np wada genetyczna. Co wygrałem?

Odpowiedz
avatar WilliamFoster
6 8

Mam nadzieję, że nie dostaniesz drgawek cztajac mój komentarz, gdyż akurat reprezentuję znienawidzoną przez Ciebie profesję. Przykro mi, że masz takie doświadczenia. Gdyby to ode mnie zależało, to opisanym przez Ciebie osobnikom kazałbym zeżreć na sucho dyplomy ukończenia studiów, o ile jakieś mają. Poznałem niestety zbyt wielu nawiedzonych baranów, aby móc uwierzyć w tą historię... Psychologa obowiązuje ta sama zasada, co lekarza - przede wszystkim nie szkodzić! Wsparcie musi odpowiadać potrzebom pacjenta i uwzględniać bezwarunkowo biologiczne przyczyny problemów. A zasada poufności, jest już absolutnie święta. Przykro mi, cholernie mi przykro. I wstyd, za tych ćwoków...

Odpowiedz
avatar WilliamFoster
2 6

@AskeladdsWife, i tu sie mylisz. Różnica tkwi w tym, czy pracujemy z osobą chorą na zaburzenia psychiczne, czy z kimś, kto np. chciałby popracować nad swoją asertywnością. Analogicznie, ktoś po złamaniu i w trakcie rehabilitacji jest pacjentem fizjoterapeuty, a ktoś, kto wpadł na masaż, jest tylko klientem.

Odpowiedz
avatar WilliamFoster
4 8

@AskeladdsWife: Mam wrażenie, ze to bezcelowe, ale postaram sie jeszcze raz na spokojnie Ci wytłumaczyć. Pacjent to osoba korzystająca z opieki zdrowotnej (wg. WHO), zatem jako pracownik służby zdrowia określam osoby z którymi pracuję jako pacjentów. Tak samo jak pielęgniarka, fizjoterapeuta, czy logopeda. I nie chodzi o kompleks "nie bycia lekarzem". Po prostu taka nomenklatura. Kiedy pracowałem dla MOPSu, to miałem podopiecznych, na szkoleniach mam kursantów itd. Psychologia nie jest dziedziną medycyny, jest niezależną nauką, zarówno czerpiącą z odkryć biologii, medycyny i nauk społecznych, jak i wspierająca je w obszarze swoich zainteresowań. Termin "klient" został przeforsowany przez psychoterapeutów (którzy nie zawsze są psychologami) i pierwotnie miał służyć destygmatyzacji i upodmiotowieniu pacjentów, choć w chwili obecnej raczej jest wyrazem postępującej komercjalizacji. Ja osobiści zdecydowanie wolę pojęcie pacjent, gdyż w moim odczuciu nakłada to na psychologa/terapeutę większe poczucie odpowiedzialności. Może właśnie tego zabrakło psychologom, z którymi miałaś pecha pracować? A tak na marginesie... Z twojej historii wynika, ze lekarze też dali ciała na całej linii. I nie negując błędów moich kolegów po fachu, to brak odpowiedniego leczenia hormonalnego, to już nie ich wina.

Odpowiedz
avatar aka
3 5

@AskeladdsWife: w psychiatryku pracują również psychologowie i przychodzą do nich pacjenci, a nie klienci.

Odpowiedz
avatar szafa
1 3

@WilliamFoster: Nie obraź się, ale skąd psycholog ma znać biologiczne przyczyny? Nie jest lekarzem.

Odpowiedz
avatar WilliamFoster
0 0

@szafa: Nie obrażam się i wyjaśniam: "biologiczne podstawy zachowania" to przedmiot przesiewowy na studiach. Ignorant w zakresie fizjologii i neurologii, nie powinien mieć szans na przejście dalej. Każdy psycholog, który pracuje z pacjentami psychiatrycznymi, powinien również mieć przynajmniej podstawową wiedze w zakresie farmakoterapii (chodzi głównie o wpływ leków na zachowanie). Zdziwię Cię może, ale to właśnie psycholodzy wykonują testy organicznych uszkodzeń mózgu i choć mamy prawo nie wiedzieć, jak nazywa się trzecia fałdka po prawej stronie licząc od linii środkowej prawego płata czołowego, to doświadczony psycholog po kilku testach potrafi wręcz opisać obraz zmian w mózgu, zanim jeszcze pacjentowi zrobi się TK czy tez RM. Brak znajomości objawów somatycznych powiązanych z psychiką, czy tez objawów i chorób somatycznych koniecznych do diagnozy różnicowej (czyli co jest moją broszką a co lekarską), to ignorancja. Niestety, ktoś, kto skończył psychologię ale 10 lat pracował w dziale HR, a potem zabiera sie za "terapię" pacjentów, jest tak samo wydolny, jak okulista , który staje przy stole operacyjnym.

Odpowiedz
avatar dorota64
1 3

Absolutnie nie twierdzę, że opieka zdrowotna czy oświata działa perfekcyjnie, ale jakoś trudno mi uwierzyć w to bo wszędzie gdzieś w tle jest wszyscy są głupi tylko ja wiem najlepiej. Jeśli do kogos wzywaja karetkę i sprawa jest tarczycowa to oznacza przełom tarczycy (bywa śmiertelny) i zabierają do szpitala jak z zawałem. W szpitalu dziecięcym miałaś schudnać? To miała byc kuracja odchudzajaca? W nadczynnosci tarczycy się chudnie-czyli nie nie stwiedzono nadczynnosci i cię wypisano. "Bezsensowny test u psychologa" podejrzewam, że jakis najzwyklejszy test sprawdzajacy inteligencję. Sprawdzali czy nie jesteś kretynką,to choroba odtarczycowa. Bardzo często takie dolegliwości bez wyraźniej przyczyny somatycznej są spowodowane problemami w szkole. Często nieuwiadomymi. Więc zaczęto od tego. Potem piszesz,że w nowej szkole było kiepsko (na tyle, że rodzice zrobili ci awanturę) a ty się bardzo starałaś. No i znowu sprzeczność bo zrozumiałam,że chorowałaś duzo wczesniej i wtedy to nie przeszkadzało? Układy rodzinne też nieciekawe- rodzice nie wiedzieli,że chorujesz i dlatego ta awantura?

Odpowiedz
avatar AskeladdsWife
-3 5

@dorota64: Nie moja wina, że wizyta karetki polegała jedynie na podaniu zastrzyku. W szpitalu stwierdzono niedoczynność tarczycy. Wypisano mnie, bo nie schudłam na ichniejszych jedzeniu, które miało mnie odchudzić. Bycie kretynem czy niższy iloraz IQ to choroba odtarczycowa? Jeśli terapię osoby z silnymi zaburzeniami psychosomatycznymi profesjonalnie leczy się stwierdzeniem, że pewnie jest leniwa i to wszystko przez złe stopnie, to ja się nie dziwię, że tak szybko z tym cyrkiem skończyłam, bo to najwidoczniej był instynkt. Czytaj ze zrozumieniem: bardzo dobrze uczyłam się w gimnazjum, a w szkole średniej radziłam sobie gorzej ze względu na chorobę. Na szczęście mimo to ją skończyłam i dostałam się na wymarzone studia, nawet pomimo całkowitego zaprzestania terapii. Rodzice nie wiedzieli, że choruję, ale mądrzejsi od psychologa nie byli, więc bardziej ufali jemu niż mnie. Podejrzewam, że nagadał im po prostu strasznych bzdur.

Odpowiedz
avatar dorota64
-1 3

@AskeladdsWife: Nie wiem dlaczego zminusowono Twoją wypowiedź. Może nie jestem tak zupełnie przekonana do końca , ale Twoje wyjasnienia na moje wątpliwości brzmia rozsądnie

Odpowiedz
avatar szafa
2 4

@AskeladdsWife: Pewnie za "silne objawy" i "rodzice nie wiedzieli". Coś tu nie pasi

Odpowiedz
avatar Euferyt
-5 7

Psychologia to paranauka. Metoda by od ufnych ludzi wyciągać pieniądze. W zamierzchłych czasach, ludzie radzili sobie bez tej profesji. Po prostu wychodzili z domu i rozmawiali z przyjaciółmi. A teraz? Depresja za depresją ale jak wyjdziesz na miasto to spotkasz tylko dwa typy ludzi: dorośli spieszący do domu, albo nastolatkowie/młodzież (8-30 lat) z nosami w telefonie. Największa patologia to spotkania towarzyskie, gdzie młodzi siedzą koło siebie, nie rozmawiają tylko klikają w ekran - to się pytam, po jakiego ch*ja postanowiliście się spotkać..

Odpowiedz
avatar leprechaun
1 3

@Euferyt: Kiedyś ludzi z zaburzeniami psychicznymi leczono pijawkami, egzorcyzmami lub spaleniem na stosie, w zależności od przypadku. ;) Poza tym wydaje mi się, że kiedyś przypadków depresji było mniej, ponieważ a) zwyczajnie nie znano takiego pojęcia, więc nie diagnozowano zaburzeń nastroju jako depresji; b) zaburzeń nastroju ogółem było mniej, ponieważ ludzie żyli w bardziej naturalny sposób, niż robią to teraz - silniejsze więzi z rodziną, wolniejsze tempo życia, planowanie jedynie najbliższych kilku miesięcy, a nie lat wprzód etc.etc. Oczywiście nie idealizuję, bo był też brud, smród, ubóstwo, ludzie umierający głodu, kompletny brak opieki zdrowotnej etc.etc. Ale gdy porównuję tylko na przykładzie moje pokolenie - rodzice - dziadkowie - pradziadkowie, to mam nieodparte wrażenie, że na przestrzeni lat jesteśmy zmuszani do coraz bardziej zdehumanizowanego trybu życia, stąd wysyp zaburzeń psychicznych. Widzisz, a jak ja sobie lubię wyskoczyć do pubu na pintę Guinnessa i luźne pogaduszki z ludźmi, to mnie rodzina wyzywa od alkoholików i "kto normalny gada z obcymi ludźmi w pubie". ;)

Odpowiedz
avatar Shi
0 2

@Euferyt: ok, przekażę mojemu ciału, że rozmowa z przyjaciółmi ma blokować wychwyt zwrotny noradrenaliny i dopaminy i takim sposobem wyleczyć mnie z depresji. W końcu przecież to, że ją mam to wina tego że za mało wychodzę z domu i rozmawiam z ludzmi, a nie tego, że wychwyt zwrotny jest nieprawidłowy :)))

Odpowiedz
avatar Noob
-1 1

Skąd tyle przemądrzalców na tematy chorób i zaburzeń psychicznych? Nerki się psują, wątroba się psuje, płuca się psują, to dlaczego niby taki skomplikowany organ jak mózg miałby się nie psuć? A, i fakt, że istnieją (i zawsze istniały, po prostu wiedza była za mała) choroby/zaburzenia, po których jeszcze nie tracisz kontaktu z rzeczywistością, jak depresja czy problemy z zaburzoną osobowością również nie jest jakiś niewiarygodny - to że masz w tym momencie chore nerki, nie znaczy od razu, że sprawa jest tak poważna, że musisz jeździć na dializy.

Odpowiedz
Udostępnij