Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Od jakiegoś czasu czułam potrzebę podzielenia się z kimś tą historią. Trudną,…

Od jakiegoś czasu czułam potrzebę podzielenia się z kimś tą historią. Trudną, niejednoznaczną, bo ciężko tu wskazać winnego, ale w moim odczuciu niewątpliwie piekielną. Wreszcie się zdecydowałam, ale wrzucam ją jako osoba niezalogowana - to jest zbyt osobiste, mimo że dotyczy odległych czasowo zdarzeń.

Miałam ok. 7 lat, kiedy "dostałam w prezencie" psa - piękna suczka rasy bokser, szczeniaczek z legalnej hodowli. Słowa "dostałam w prezencie" wzięłam w cudzysłów, ponieważ moi rodzice zdawali sobie sprawę z tego, że pies to nie zabawka dla dziecka, a siedmiolatka to nie pełnoprawny opiekun psa. Ale ja, zachwycona i dumna z posiadania psa, garnęłam się do opieki nad nią - pilnowałam pory spacerów, dbałam, aby zawsze miała w misce wodę (jedzeniem dla psiaka zawsze zajmowała się moja mama - a dlaczego, o tym za chwilę), bawiłam się z nią, wpuszczałam do łóżka, gdy piszczała w nocy na swoim posłaniu - to ostatnie akurat surowo zabronione, ale potrafiłam długo czekać, aż rodzice zasną, aby po cichutku zawołać Lolę (imię zmyślone) do siebie do łóżka.

Wybór psa był przez moich rodziców starannie przemyślany. Byłam cichym, mocno wycofanym dzieckiem, zdecydowali się na boksera jako wesołą, towarzyską i pełną energii rasę, w dodatku suki mają bardzo silny instynkt opiekuńczy. Sprawdziło się. Przez kilka lat Lola była moim najlepszym przyjacielem i czujnym opiekunem, z nią czułam się bezpiecznie, nauczyłam się bawić i szaleć, relacje z rówieśnikami bardzo się poprawiły ("wow, ale masz fajnego psa!").

Niestety, o ile wybór rasy był "trafiony", to hodowli już nie bardzo. Krótko po zakupie Loli okazało się, że sunia cierpi na chorobę skórną, objawiającą się okresowo wzmożonym swędzeniem (głównie uszy, okolice ogona i brzuch), potrafiła w ciągu kilku minut podrapać się do krwi, rany goiły się ciężko i zostawały brzydkie strupy, niektóre (np. na końcówkach uszu) nie znikały nigdy. Później, gdy miała ok. pół roku, zachorowała na żółtaczkę. W pewnym momencie choroby była tak słaba, że nawet nie zawoziliśmy jej do weterynarza, to wet przyjeżdżał do nas, przypuszczam, że za niemałe pieniądze. Przeżyła, ale z silnie uszkodzoną wątrobą, a więc ze ścisłą dietą do końca życia. Nie było wtedy gotowych, specjalistycznych karm dla psów, więc moja mama przygotowywała jedzenie dla Loli ściśle wg zaleceń - z tego, co pamiętam, to przede wszystkim nic tłustego, na pewno były też inne wymagania.

Brzmi jak bajka, prawda? Szczęśliwa, odpowiedzialna rodzina, zajmująca się psem z pełnym poświęceniem i dbająca o niego niezależnie od tego, co się podziało i jakie są tego koszty...

No niestety, bajka skończyła się, kiedy rodzice postanowili zakończyć farsę już od kilku lat niesłusznie nazywaną małżeństwem. Tych kilka najgorszych miesięcy wspominam jako nieustające pasmo kłótni, wręcz awantur, a ja, wówczas 13-latka, płakałam w poduszkę i wołałam Lolę do łóżka - już nikt nie zwracał uwagi, że pies śpi ze mną. W końcu ojciec się wyprowadził, któreś z nich wniosło sprawę o rozwód, którego szczegółów niby próbowali mi oszczędzić, ale i tak wiem, że był obrzydliwy - z obu stron wyciąganie wszystkich możliwych grzeszków i przewinień... Świat mi się prawie zawalił - prawie, bo miałam Lolę, która w tamtych dniach jak nigdy była mi podporą, powierniczką, przyjaciółką. Dbałam o nią jeszcze bardziej, przejęłam te obowiązki, które dotychczas leżały w gestii ojca - wcześniej mój ojciec zajmował się "ułożeniem" psa, za młodu nauczył ją posłuszeństwa, chodzenia na smyczy (nigdy nie ciągnęła), podstawowych komend, no ogólnie Lola była dobrze wychowanym i posłusznym psem, mnie po odejściu ojca pozostało tylko zadbanie o to, aby tego wszystkiego nie zapomniała. Nie było łatwo, bo dla niej byłam raczej jej "szczeniakiem" i towarzyszem zabaw, a nie osobą, której należy słuchać, ale chyba dawałam radę.

Nadeszły wakacje. Mama wysłała mnie do swoich rodziców, Lola została w domu, bo "u babci i dziadka nie ma warunków na pobyt psa". Nikt nie słyszał wtedy o telefonach komórkowych, ale ciotka (mieszkająca dwa bloki dalej niż babcia) miała telefon stacjonarny, moja mama też. No i zadzwoniła któregoś dnia z informacją:

- Wiesz, oddałam Lolę.

- Jak to? Jak to oddałaś? Mamo!!! Jak mogłaś oddać Lolę?

- No oddałam, nie martw się, poszła w dobre ręce, ja już nie miałam siły się nią zajmować, musiałam. Jesteś już duża, powinnaś to zrozumieć.

- Jak jestem już duża, to mogłam się nią zajmować! Dlaczego mi nic nie powiedziałaś, że chcesz to zrobić? Komu ją oddałaś?

- No...

Chwila olśnienia z mojej strony... Kto by chciał starszego (miała ok. 6-7 lat wtedy), schorowanego psa? Lola dla mnie była najpiękniejsza na świecie, ale każdy nawrót choroby skórnej zamieniał ją w pokrytą zaskorupiałymi strupami paskudę, w dodatku wymiotującą po całym mieszkaniu po każdym niewłaściwym dla niej posiłku (zdarzało jej się to co jakiś czas, mimo że ściśle przestrzegaliśmy ustalonej dla niej diety).

- Nie oddałaś!!! Dałaś ją do uśpienia, zabiłaś ją!!! Zabiłaś!!!

Rzuciłam słuchawkę koło telefonu i poszłam wyć do jakiegoś kąta. Nie na długo, bo przyszła ciotka i mnie z niego wyciągnęła. Chciała pocieszyć? utulić? wytłumaczyć? Nie, przyszła nawrzeszczeć na mnie, że jestem wrednym, egoistycznym dzieckiem, które nie rozumie, jaką traumą był dla mojej matki rozwód...

Dla tych, którzy w tym momencie już znaleźli "czarny charakter" tej całej opowieści - moja matka niedługo później wylądowała w szpitalu z ciężkim rozstrojem nerwowym, ten rozwód faktycznie dał jej w kość.

Nie szukam winnych. Może to byłam ja - gdybym jeszcze więcej czasu poświęcała Loli, gdybym przejęła WSZYSTKIE obowiązki związane z nią, może tak by się nie stało. Może to jednak moja matka była "ta zła" - nie dawała rady i wybrała najprostsze (i najgorsze) rozwiązanie. A może to mój ojciec, który zostawił wszystko za sobą jak niepotrzebne śmieci i miesiąc po wyprowadzce miał już nowego psa (boksera, a jakże!).

P.S. Jeśli są jakieś nieścisłości w mojej historii, proszę weźcie pod uwagę, że większość rzeczy pamiętam z perspektywy 7-letniego i nieco starszego dziecka, mogłam coś źle zrozumieć, przekręcić, nie zapamiętać.

dom

by ~X001
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Armagedon
6 12

@victoriee: Pierniczysz!

Odpowiedz
avatar BlueBellee
13 23

@victoriee: To ja chyba mam katar :P Dla mnie piekielne, ale za mało owocowe. Malinowa, to by dla pewności, że historia dla wszystkich będzie piekielna, dodała pewnie, że ktoś ją lał kablem albo molestował.

Odpowiedz
avatar singri
41 45

@victoriee: A ja wierzę w tę historię. Moja matka też mi nigdy nic nie mówiła o domowych sprawach, a potem oczekiwała, że ot tak, bez proszenia, przejmę większość domowych obowiązków. Nie było ani jednej rozmowy w stylu "Singri, teraz mam więcej pracy, chciałabym, żebyś przejęła codzienne zmywanie (zmywałam i wcześniej, ale jakoś tak sporadycznie) i utrzymywała dom w czystości. Będę cię kontrolować, ale wierzę, że sobie poradzisz." Ja bym tak powiedziała mojej córce. Z moją matką wyglądało to mniej więcej tak: "Jezusmariaolaboga, naczynia w zlewie, w pokoju syf (salon) a ta znowu siedzi i książkę czyta, wszystko muszę robić sama, znikąd pomocy, jaka ja jestem nieszczęśliwa..." Tylko skąd miałam wiedzieć, że mam np pozmywać, skoro zawsze robiła to mama?

Odpowiedz
avatar Minny_Jackson
10 12

@singri: Jeszcze gorzej, gdy chcesz pomóc i słyszysz "Ja zrobię", a potem wrzeszczy na ciebie, że siedzisz na kompie i oglądasz bajeczki dla dzieci (anime) i nic w domu nie robisz! I tylko mnie, bo przecież braciszek sprzątać nie musiał. Meh.

Odpowiedz
avatar leprechaun
5 7

Widzę, że ten pokrętny, paradoksalny typ myślenia i zachowania jest powszechny wśród polskich rodzicielek. ;) Ja jeszcze potrafiłam opierdziel dostać, jeśli za często pytałam, czy w czymś pomóc. No nie dogodzisz takim osobom, one chyba po prostu lubią narzekać i użalać się nad sobą. :D

Odpowiedz
avatar Va_faill_Elaine
-1 5

@Minny_Jackson: Moja matka jest identyczna. Jako nastolatka i "młoda dorosła" wyrażałam chęć pomocy i/lub zrobienia czegoś za nią, ale ona nie "ja sama" "ja to zrobię" itd, a potem darcie paszczy o to, że wszystko robi sama.

Odpowiedz
avatar Minny_Jackson
0 4

@Va_faill_Elaine: To jest syndrom "niewolnicy XXIw". I kobiety uczą tego swoich córek, bo przecież synuś jest od tego by mu usługiwać. :) Z moją też przeszłam niezłe piekło, a teraz jak siedzi na zwolnieniu to już w ogóle. Gdy wcześniej ogarniałam wszystko i było czyściutko to mnie na rękach nosiło, jak teraz sama to wszystko robi - znowu jestem leniem, który leży i pachnie. Ehh.

Odpowiedz
avatar kosimazaki
26 36

gdy przyjdzie ten czas.. oddaj matke do domu starcow i nigdy nie odwiedzaj

Odpowiedz
avatar Zimny
-2 4

Albo jeszcze lepiej, ubezwłasnowolnienie i eutanazja.

Odpowiedz
avatar Bryanka
23 27

Miałam kiedyś sukę. Dostałam ją jako już dorosłego psa, ale tak się złożyło, że była dla mnie prawdziwym psem obronnym, słuchała się we wszystkim, itp. Pewnego dnia psica zniknęła. Podobno uciekła (taaa...). Po pewnym czasie, w trakcie kolejnej ostrej wymiany zdań z moją matką, dotyczącej jak zwykle tego jaką jestem fatalną córką, mamuśce się wymsknęło "A tak w ogóle to pies zdechł! Przestań histeryzować!". Także tego... Minęło już dobre 10 lat, ale ja tego nigdy nie zapomnę.

Odpowiedz
avatar cassis
22 30

Twoja matka pozbyła się psa żeby odegrac się za to co zrobił ojciec. Skoro to on chował psa, zaraz po rozstaniu miał kolejnego boksera, to zrobiła to żeby jego zabolało. Głupio, bez pomyślunku, ale jak popadła w problemy zdrowotne a pewnie i psychiczne po traumie - nie myślała jasno. Bardzo ci współczuję, choć chyba i tak lepiej że się rozstali. Moja matka jak chciała dopiec ojcu, to prała mnie. Wywlekała w nocy z łóżka, kiedy spałam, ciągnęła do salonu i prała, dopóki on nie usłyszał i nie zszedł na dół mnie bronić. [miałam pokój na parterze, także ze względu na psy, bo spały u mnie i ja je rano ogarniałam] Także tego... to mogłaś byc ty a nie pies jako ofiara :(

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
10 14

@cassis: WTF... Jakim z*ebem trzeba być żeby takie coś odwalać. A to nie podchodzi już pod jakiś paragraf? Nie powinna się tym policja zająć?

Odpowiedz
avatar Agrotora
0 4

@cassis: Na podstawie czego nawet wysnuwasz wnioski o jakiejkolwiek zemście? Nie przyszło Ci do głowy, że uśpiła go, by mniej cierpiał? To nie był zdrowy pies, a stary i schorowany. Gdyby chciała się zemścić, to by raczej powiedziała o tym jej ojcu a nie swojej córce, mówiąc że sunię oddała. Może i jestem dziwna, ale wolę się w ludziach dopatrywać dobrej woli, a nie zakładać od razu, że są zwyrodnialcami.

Odpowiedz
avatar aegerita
23 27

Bardzo przykra historia, współczuję, że tak się zawiodłaś na rodzicach. Na obojgu w sprawie rozwodu, bo dorośli ludzie powinni umieć się rozstać tak, żeby dziecko nie cierpiało. A na mamie dodatkowo za zabicie Twojej przyjaciółki. Ja rozumiem, że wstrząs, że rozstrój nerwowy czy depresja. Ale złe samopoczucie nie usprawiedliwia zabijania. Nigdy.

Odpowiedz
avatar minutka
9 13

@aegerita: Niestety, niektórzy ludzie nigdy tego nie zrozumieją... :(

Odpowiedz
avatar Minny_Jackson
12 22

Twoja matka jest najzwyklejszą suką. :) Niby można wybaczyć, ale ja nie potrafiłabym. Fakt uśpienia psa oznacza, że w dupie ma ciebie i twoje uczucia. Ją obchodzi tylko własna dupa. A na starość jeszcze będzie wymagać opieki 24h, bo ona taka biedna starsza pani i tyle uwagi ci poświęciła w dzieciństwie. Jak ja nie cierpię takich ludzi.

Odpowiedz
avatar kosimazaki
6 14

@Minny_Jackson: patrz moj poprzedni komentarz (sugerowalbym raczej eutanazje ale to w naszym kraju nierealne). No i do kompletu wielkie zdziwienie ze "biednymi schorowanymi starszymi ludzmi" dorosle dzieci nie chca sie zajmowac.

Odpowiedz
avatar andtwo
2 8

Przykre, że oboje rodziców było tak zapatrzonych w siebie i swoje dupska, że nie widzieli, jak dużą rolę w twoim życiu odgrywał ten pies. Ja też miałam dwa boksery (suczki) i uważam, że są to najcudowniejsze psy na świecie :)

Odpowiedz
avatar bazienka
-1 9

mam tylko nadzieje, ze zerwalas kontakt z ta kobieta, bo wstyd nazywac ja matka

Odpowiedz
avatar LoonaThic
1 3

Smutne, cholernie smutne, po prostu :( Matka zapewne chciała się odegrać na ojcu za tego psa, zapewne nie myślała jasno. Zwłaszcza, że jak piszesz - musiała mieć profesjonalną pomoc psychologiczną. Nie wiem jak to skomentować - po prostu - przykro mi :( Pozdrowienia :(

Odpowiedz
avatar Zimny
2 4

Pies, który już trochę żyje w domostwie i zaprzyjaźnił się z domownikami, jest członkiem rodziny... tak się po prostu nie robi.

Odpowiedz
avatar Agrotora
1 3

Rozumiem, że twoja sunia znaczyła dla Ciebie wiele i zabolała Cię jej śmierć, ale czemu nie porozmawiałaś o tym z matką? Z tego co piszesz, to psina się już bardzo męczyła i takie rozwiązanie według mnie było po prostu ulżeniem w jej cierpieniu. Nie wykluczone, że takie rozwiązanie było nawet zasugerowane przez weterynarza. Wnioskując po tym, jak matka chciała Ci przedstawić sytuację, starała się oszczędzić bólu również Tobie mówiąc, że ją oddała. Odejście tego psa to już była tak naprawdę kwestia czasu. Przykre jest, że podjęta została taka a nie inna decyzja, ale Twoja matka mogła już po prostu nie widzieć innego rozwiązania. Jeśli Twoja rola w opiece nad nim ograniczała się do zabawy i podawania picia, to siłą rzeczy spadła decyzja na Twoją schorowaną rodzicielkę. Trochę martwi mnie też fakt, że większość widzi cierpienie psa, a nie widzi w tej sytuacji również tego ludzkiego. Przecież ta kobieta nie udawała, gdyż trafiła nawet z rozstrojem nerwowym do szpitala. Sama miałam wilczura, którego uwielbiałam. O jego śmierci dowiedziałam się również przez telefon jak byłam na obozie. Rodzice nie podali mi szczegółów. Później dowiedziałam się, że zmarło z braku powietrza w aucie. Winny był mój ojciec, który w ogóle o nim zapomniał zostawiając go w zamkniętym szczelnie samochodzie w środku lata. Mogłam go znienawidzić. Mogłam mu z tego powodu przebaczyć. Wybrałam jednak to drugie, choć naprawdę nie było łatwo.

Odpowiedz
avatar Mary10
-1 1

@Agrotora: Niestety to prawda, że miłośnicy zwierząt bardziej przejmują się zwierzęcirm niż człowiekiem. Wydaje mi się że im ktoś bardziej kocha zwierzęta tym bardziej nienawidzi ludzi. Takie osoby są aspołeczne, więc swoje błędy zrzucają na ludzi, którzy "nie potrafią docenić jak wspaniałymi osobami są miłośnicy zwierząt". I nie ważne, że właściciel psa może być chory, zmęczony, biedny. Musi według tych zooterrorystów jak osoby komentujące powyżej wpieprzać korzonki a pieskowi dawać karmę premium 100 zł za kilogram, samemu nie mieć żadnych przyjemności, a pieskowi kupować designerskie zabawki i dać się pogryźć pieskowi gdy mu odbije szajba. Ludzkość upada, gdy bardziej ludzie przejmują się "biednym" pieskiem, które zagryzło dziecko.

Odpowiedz
Udostępnij