Sytuacja miała miejsce w mojej dawnej szkole i dotyczy nauczycielki chemii.
Istotnym dla historii jest, że kobieta ta nie mieszkała w miejscowości, w której znajdowała się szkoła oraz opiekowała się osobą, z którą trzeba spędzać czas 24/7.
W związku z taką sytuacją poprosiła, żeby wszystkie lekcje jakie miała prowadzić odbywały się w dwa dni. Dyrektor się zgodził, sytuacja taka trwała kilka lat. Wszyscy byli zadowoleni... Do czasu zmiany dyrektora.
Nowy dyrektor ułożył/kazał ułożyć plan tak, żeby lekcje chemii odbywały się w ciągu pięciu dni po dwie - trzy godziny dziennie. Nauczycielka poszła do niego i poprosiła o zmianę, jednak się nie zgodził. Nie mając większego wyboru, złożyła wypowiedzenie.
Szukano zastępstwa i dość szybko je znaleziono. Nowa nauczycielka również nie mieszkała w mieście, w którym znajdowała się szkoła i nie byłaby w stanie przyjeżdżać codziennie, szczególnie że uczyła jeszcze w innej szkole.
Dyrektor postawiony przed takimi faktami... zmienił plan tak, że wszystkie lekcje chemii odbywały się w ciągu dwóch dni.
dyrektor
Słowa klucz "szybko znaleziono zastępstwo". Śmiem twierdzić, że nauczyciel chciał się pozbyć starej nauczycielki, a zastępstwo miał już upatrzone.
Odpowiedz@rodzynek2: Nauczycielka chemii wzięła kiedyś urlop na rok (nie wiem jak to się nazywa, ale chodzi o to wolne, które nauczyciele mogą wziąć raz na 10 lat) i wtedy na ten rok przyszła kobieta z innej szkoły. I to ona została nową nauczycielką po tym, jak poprzednia przyniosła wypowiedzenie. Mi się po prostu wydaje, że to był pretekst, bo nauczycielka chemii z nowym dyrektorem (pracował w tej szkole zanim awansował na to stanowisko) nigdy nie pałali do siebie sympatią.
Odpowiedz@Marcelinka: To się nazywa profesjonalnie "Urlop dla poratowania zdrowia". Słyszę tę nazwę ciągle, bo moja mama się ciągle odgraża, że w końcu go weźmie, ale znając ją na groźbach się skończy i nigdy z tego nie skorzysta ;)
OdpowiedzKutas i tyle.
Odpowiedz