Jak wygląda wizyta u wykładowcy w celu sprawdzenia, dlaczego nie zdało się kolokwium? Poszedłem, zadzwoniłem dzwonkiem i się przekonałem:
[drzwi otwierają się z siłą zdolną powalać tury i nieuważnych studentów stojących przed nimi]
- CZEGO?!
- Dzień dobry, czy można...
- NIE MOŻNA!
[drzwi zamykają się].
uczelnia
Być piekielnym i jeszcze się z tego powodu żalić na piekielnych,no mistrzunio dosłownie.
OdpowiedzA mógł zabić...
Odpowiedz@toomex: A mógł, w ostatniej chwili mnie naszło że stanie centralnie przed drzwiami to może nie być najlepszy pomysł...
Odpowiedz@toomex: Mógł też, po prostu, drzwi nie otworzyć. Ale może autor - wiedząc, że wykładowca jest obecny - uwiesił się na tym dzwonku, nie przyjmując do wiadomości, że jest gościem niepożądanym? Ponadto, nieśmiało kiełkuje mi w głowie myśl, że ten dzwonek umieszczony był przy drzwiach prywatnego mieszkania pana wykładowcy...
Odpowiedz@Armagedon: No to niech przestanie Ci ta myśl kiełkować. U mnie na uczelni część prowadzących też ma dzwonki do swoich pokoi.
OdpowiedzPytanie: jesteście w czasie jaki wykładowca wyznaczył? Czy siedzi ogarniając zupełnie inne rzeczy (praca naukowa/papierki/przerwa) i nagle pielgrzymki studentów którzy zdziwieni że się nie douczyli?
Odpowiedz@Allice: Nawet gdyby to był zły czas, to nie zwalnia wykładowcy ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości i przestrzegania podstawowych zasad kultury. Jako wykładowca akademicki, ten człowiek teoretycznie powinien świecić przykładem, a nie zachowywać się jak nie przymierzając bydło, traktujące drugiego człowieka jak zwykłego śmiecia. Student też człowiek, a nie chłop pańszczyźniany, własność "Pana Profesora".
Odpowiedz@Allice: Tak mi się przypomniało: https://www.youtube.com/watch?v=Vj7bJSt7ERw
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 lutego 2018 o 20:58
@I_m_not_a_robot: a ja uważam że wykładowca może mieć zły dzień. Szczególnie jak tabuny studentów przychodzą i "Czemu mi zabrakło?", "A nie dałoby się naciągnąć tych dwóch punktów? Proooszę" kiedy on nie ma na to czasu. Albo interesują się wynikiem z kolokwium miesiąc po nim bo nagle brakuje kilku punktów. Studenci nie są święci, słyszałam ciekawe historie od wykładowców. I tak, to pytanie jak najbardziej jest ważne w tej historii
Odpowiedz@Allice: Każdy może mieć zły dzień, ale traktowanie ludzi tak jak to autor opisuje pokazuje, że dany człowiek jest zwykłym chamem. A jak już napisałam wcześniej, wykładowca akademicki powinien własną osobą reprezentować jednak pewien poziom. Normalny człowiek, kiedy ma zły dzień i nie chce (bądź nie musi) żadnych interesantów/studentów widzieć, kulturalnie prosi o przyjście w innym terminie (i również takiej samej kultury od innych powinien wymagać).
Odpowiedz@Allice: Każdy może mieć zły dzień. Nawet rok czy dekadę. Ale to nie oznacza, że ma prawo być chamem. To pytanie jest ważne? Bo nie sądzę. Czy jeśli spotkam na ulicy panią z osiedlowego spożywczaka i powiem np. "Dzień dobry! Przepraszam, jak macie otwarte w święto?", to powinna mi odpowiedzieć lub oznajmić, że teraz nie jest w pracy i powie mi w sklepie w godzinach x, czy raczej zacząć napieprzać mnie parasolką po łbie, jednocześnie wykrzykując "Ty k**wo, wczoraj pytali o to samo!"? Ty chyba optujesz za parasolką?
Odpowiedz@Allice: Francuski system święty nie jest (wręcz przeciwnie!), ale raczej przygotowuje studentów do życia w over-zbiurokratyzowanym świecie (Francja i cała Unia takie niestety są...). Ale z drugiej strony medalu, nie ma tu takich szopek jakie mają miejsce w Polskim systemie. Egzaminy są z reguły jawnie punktowane i wiadomo później za co się punkty zdobyło a za co straciło. I nie ma tutaj miejsca na "żebranie" o lepszą ocenę. Ale też nie spotkałam się nigdy z lekceważącym podejściem do studenta. Człowiek musi być traktowany jak równy sobie człowiek.
Odpowiedz@I_m_not_a_robot: A to dobry system. Moim zdaniem, choćby matury powinni u nas rozdawać, aby się poznało swoje błędy. Ale "polskim", a nie "Polskim" i nie cuduj - może Ty się nie spotkałaś, ale na całą Francję musi być jakiś wykładowca - burak.
Odpowiedz@BlueBellee: Ja się spotkałam ze słabym wykładowcą. Studia były w języku angielskim, ale ten wykład był łączony z jakąś tak francuską grupą. Profesor przychodził spóźniony 10-30 minut. Połowę wykładu gadał po francusku z francuską grupą. Slajdy to był totalny bałagan, niepodpisane wzory, niekiedy jakieś tabelki nie wiadomo w ogóle do czego. Często slajdy były robione różnymi szablonami - posklejał pewnie jakieś stare prezentacje w jedną i nie chciało mu się dopasować. Wykład trwał tyle, ile profesor chciał, zawsze 30-60 minut dłużej niż plan przewidywał (był wieczorem, więc już nikt się o salę nie bił). Wykłady przysłał 5 dni przed egzaminem, co było bardzo złe, bo miałam 10 egzaminów w 7 dni roboczych (tak, bywały takie dni, że były po 2 egzaminy dziennie) i teraz ani to olać, ani się tego uczyć (żeby zrozumieć co tam w ogóle jest trzeba byłoby wziąć książkę i opracować to samodzielnie, a za 2 dni egzamin, za 3 dni 2 kolejne i potem dopiero ten, w ten sam dzień też był jeszcze jeden, nie wiadomo znów gdzie ręce włożyć). Może to nie brzmi piekielnie, ale przez kilka miesięcy żyłam w totalnym stresie przed tą sesją i potem w trakcie sesji, bo nie mogłam sobie pozwolić na drugi termin (nie, że ambicja, tylko drugi termin oznaczałby dla mnie rok czekania na kolejne studia, 2 termin był dopiero w lipcu).
Odpowiedz@BlueBellee: Buraki znajdą się zawsze i wszędzie, ale tu chodzi o elementarne traktowanie człowieka jak równego człowieka. A z tego co słyszałam od rodziny i przyjaciół w Polsce, traktowanie studenta jak podczłowieka jest niestety bardzo częste.
OdpowiedzTytuły są w zasadzie rozdawane niezależnie od kultury osobistej, stąd często zdarza się napotkać profesora/doktora, który na tytuł zasłużył sobie wyłącznie osiągnięciami w JEDNEJ dziedzinie. Zresztą nie tylko kultura osobista. Zdobycie tytułu wymaga tylko umiejętności/wiedzy, a inne cechy i umiejętności schodzą na dalszy plan (na tyle odległy, by nie być branym pod uwagę. Dla przykładu: Doktor z termodynamiki używający słów "pąpa cieplna". Jedyne co może zdjąć tytuł to zakończone powodzeniem postępowanie o plagiat. Choć z tym to nie zawsze się sprawdza. Trochę wulgarny dowcip w temacie: -Jak przerobić piz*ę na kut*sa? -Dać mu tytuł naukowy.
OdpowiedzDzwonek do drzwi pokoju w którym siedzą/pracują wykładowcy? Czy byliście pod jego mieszkaniem/domem?
Odpowiedz@rodzynek2: Dokładnie. Dzwonek raczej do prywatnego mieszkania. Też zatrzasnęłabym drzwi.
Odpowiedz@LPP tego nie wiemy ;)
Odpowiedz@Wredna_Ruda: Fakt, tego nie wiemy, dlatego pytam. Jeszcze nigdy nie widziałem, ani nie słyszałem, żeby były dzwonki do drzwi pomieszczeń na uczelni, pomijając drzwi wejściowe do budynków. Do pokoi wykładowców wchodziło się na normalnych zasadach, czyli zapukać i wchodzimy załatwiać sprawę lub czekamy aż wykładowca zaprosi do środka.
Odpowiedz@rodzynek2: Jak najbardziej zdarzają się dzwonki do pomieszczeń w których wykładowcy przyjmują studentów - zwykle dlatego, że na korytarzu są jedne drzwi, a dalej pomieszczenia kilku prowadzących - i 'domofon' z nazwiskami - zapewne żeby nie irytować wszystkich na raz. Wot, politechnika.
Odpowiedz@rodzynek2: Na mojej uczelni też są domofony jak u Molochora i dla mnie to dość oczywiste nawet. Ale za to ja bym w ogóle nie pomyślała, że mogą być dzwonki do drzwi wejściowych do budynku, bo u mnie takie coś nie występuje.
Odpowiedz@Marcelinka: Widocznie przez te 15 lat standardy na uczelniach się zmieniły. Dzwonki do drzwi wejściowych, teoretycznie, służyły gdy ktoś chciał się dostać do budynku, jak już, poza "ochroną", w budynku już nikogo nie było. Czyli po wyjściu wszystkich studentów i wykładowców budynek zamykano na cztery spusty.
Odpowiedz#Metoo, pokolenia różnoliterkowe, koniec gimbazy, ale przynajmniej jest jakaś stała w postaci skamielin na uczelniach wyższych...
Odpowiedz@Zunrin: Yyy wtf?
Odpowiedz@BlueBellee: #Metoo - to powszechny ostatnio zwyczaj publicznego wybebeszania flaków w kwestii molestowania w dzieciństwie. Koniec gimbazy - to reforma szkolnictwa. Pokolenia różnoliterkowe - to pokolenia X, Y, Z, oraz BB. Cztery różne grupy obywateli obecne, lub wchodzące na rynek pracy, podzielone według daty urodzenia. BB - to ci najstarsi, powojenni, z tak zwanego wyżu demograficznego.
OdpowiedzZapewne pierwszoroczniak, do tego I semestr :) Poczekaj, przeżyj, dojdź do 3 czy 4 roku :) A na teraz sie przyzwyczaj. Niestety. Inna sprawa - wiesz, że są zazwyczaj określone godziny gdzie wykładowca czeka na delikwentów? To nie liceum kolego...
Odpowiedz@LoonaThic: W praktyce godziny przyjęć to godziny w których wykładowca powinien być. A nie w których jest. Nierzadko kolidują one z planem, są nieaktualne, a nawet ich nie ma. Regulamin studiów to jedynie wskazówki, a nie wiążące zapisy. Dopóki nie ma w nim zapisów co się dzieje, gdy wykładowca zapisów nie przestrzega. W tej historii szacuję, że profesor sobie wybrał inne kryterium niż jakość pracy (np. rzucanie na biurko), a niezaliczone prawidłowe prace mógł nawet zniszczyć.
Odpowiedz@CrazDes: Cóż - gratulacje dla Ciebie, skoro to Twój sposób na życie. Regulamin po coś jest, ale skoro dla Ciebie to wskazówki - super. Rozumiem, że "limity i ograniczenia nie interesują Cię" ale to jest życie. Gliniarzowi na ulicy też powiesz, że ograniczenie 50 km/h to jedynie WSKAZÓWKA? Cóż - nie powiem, uśmiałem się :D
Odpowiedz@LoonaThic: Wiem, byłem w określonych godzinach które sam wykładowca wywiesił na drzwiach. Co prawda przy końcu wyznaczonego terminu konsultacji (były chyba 9.30-11, byłem jakoś 10.50), ale jednak w czasie odpowiednim. No i cóż, można się przyzwyczaić, ale do tej pory to pierwszy taki agent - do tej pory wszyscy pozostali byli pomocni i zachowywali się jak na kulturalnego człowieka przystało. No i nietrafione, 2 rok już ;) Tym bardziej doznałem szoku, bo to była pierwsza taka sytuacja
Odpowiedz@LoonaThic: Studenci akurat podlegają regulaminowi, i ja także postępuję zgodnie z nim. Ale przeważnie przestrzegają (lub starają się przestrzegać) tylko studenci, a pracownicy uczelni to już po swojemu interpretują, a nawet postępują sprzecznie. Są częste praktyki, że studia stacjonarne mają terminy w weekendy lub mniejszą ich ilość (z żadnym włącznie). Kiedyś się dopomniałem odwołując do regulaminu, to musiałem latać między prowadzącym a dziekanatem, by wreszcie dostać ten "dodatkowy" termin (powinny być dwa, nie było żadnego - przedmiot nadganiany w semestrze kolejnym). Poziom trudności (zwłaszcza ilość zadań na wyznaczony czas) były przegięte względem innych terminów.
OdpowiedzI możesz pisać ankiety, chodzić do dziekana a nawet rektora. Ale jeżeli ten wykładowca ma tytuł profesora to nic z nim nie zrobią bo jak go zwolnią i nie znajdą innego z tytułem na jego miejsce to będą zmuszeni pozwalniać część kadry oraz studentów. Więc może Ci się śmiać w twarz, a jeżeli chcesz zaliczyć to masz pokłonić głowę i popisać coś w anonimowej ankiecie.
OdpowiedzBiorąc pod uwagę, że zarabiają mniej niż sprzedawca u mnie w markecie, to jakoś się nie dziwię niczemu
Odpowiedz