Miałam na studiach koleżankę, nazwijmy ją Asia.
Dziewczyna miła, pracowita, dużo się uczyła i ogółem oceny miała niezłe, poza jednym przedmiotem – praktyczną nauką języka, co na filologii jest sprawą kluczową. Ile by się nie przygotowywała, oblewała kolokwium za kolokwium, robiąc w jednej pracy nawet około czterdziestu (!) błędów. Wykładowcy załamywali nad nią ręce, ona cierpliwie wszystko poprawiała.
Tak minął nam licencjat. Dostała na egzaminie z języka tróję na szynach i wszyscy myśleli, że w tym miejscu skończy się jej przygoda z tym instytutem. Tak się jednak nie stało. Asia poszła na magisterkę, a tam byli zupełnie inni ludzie od nauki języka, no i cóż, w końcu oblała.
Powtarzała rok, znów oblała i znów powtarzała. Ostatecznie udało się jej zdać i obronić pracę magisterską (nigdy nie zapomnę, jak mi się żaliła, że jej promotorka kazała jej pisać po polsku, tyle w tym było błędów.
Spytacie, co w tym piekielnego? Ano to, że ta sama uczelnia, niepomna licznych niepowodzeń Asi, przyjęła ją na studia doktoranckie, i jakby tego było mało, do centrum językowego jako lektora.
Dowiedziałam się o tym przypadkiem, wczoraj, gdy skontaktowała się ze mną pewna osoba z prośbą o korepetycje. Skarżyła się, że chodzi na lektorat, ale zajęcia są na bardzo słabym poziomie, prowadząca je pani nie potrafi im niczego wytłumaczyć i sama robi błędy, nawet w prostych konstrukcjach. Z ciekawości postanowiłam zajrzeć, kto tam teraz prowadzi te lektoraty i opadła mi szczęka, gdy zobaczyłam nazwisko.
Fajnie, że Asia robi karierę naukową. Tylko dzieciaków szkoda.
uczelnia
Ale pomyśl, jak dzięki takim lektorom, do robisz sobie na korkach :-)
Odpowiedz@GoshC: Na Tobie chyba też się dorabiali, najwyraźniej jednak bez sukcesów.
OdpowiedzUczelnie chyba są ostatnio zdesperowane. Mnie aktualnie najważniejszego przedmiotu na moich studiach magisterskich (ćwiczenia) uczy dziewczyna, co na wiosnę broniła magisterkę. Szału nie ma. A, dodatkowo z tego przedmiotu powinien być też wykład, ale nie ma - jest w planie, wpisany z profesorem, z którym mamy inny przedmiot jeszcze. Ale on tego nie prowadzi, bo nie ma czasu i to nie jego działka. Ale takich "wykładów widmo" to miałam sporo jeszcze na licencjacie. Oceny są przepisywane z ćwiczeń po prostu i podpisywane przez wykładowcę, który teoretycznie ma uprawnienia do tego wykładu.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 grudnia 2017 o 9:34
A potem pytania na egzaminie z wykładu którego nie było, i jedyny ratunek to albo lanie wody po całości albo internet w telefonie i wujek google.
Odpowiedz@BlackAndYellow: Nie mamy z tych wykładów egzaminów na szczęście. Wykłady w teorii służą lepszemu opanowaniu tematu = lepszym projektom. Bardziej praktyczne zajęcia niż teoretyczne.
OdpowiedzTak swoją drogą - widzę, że wszędzie panuje przekonanie, że każde studia to tylko nauka i egzaminy. A praca dyplomowa to tylko napisać i obronić. Może ktoś to przeczyta i będzie miał ciekawostkę dla znajomych, bo zawsze jestem przez to źle rozumiana, gdy wspominam o studiach. Są kierunki, gdzie teoria to tylko dodatek. Na takich kierunkach liczy się projekt, liczy się praca manualna, obsługa programów, umiejętności techniczne - planowanie, wykonanie projektu, wizualizacja. A praca dyplomowa to nie tylko tekst pisany - to jest pierdółka. Ważniejszy jest właśnie projekt dyplomowy, nad którym spędza się wiele godzin. Trzeba go jeszcze wykonać jako model - taki co można dotknąć, obejrzeć z każdej strony, a jeszcze lepiej - jeśli ma coś robić, to ma to działać. Wszystko na własną rękę. Niekiedy sporo kasy trzeba włożyć w spawaczy/stolarzy/innych speców, zależy co się wykonuje. I jeszcze włożyć w to mnóstwo własnego czasu i pracy, bo nikt tego za nas nie wykona w 100%. Można dzięki temu zdobyć naprawdę dużo pożytecznego doświadczenia. Ja sama na licencjacie robiłam projekt bardzo nietypowy - właściwie coś takiego nie istnieje na rynku. Nawet technologia do zrobienia tego jest moja autorska. Jeździłam osobiście do kilku polecanych przez promotora firm w różnych częściach kraju (omówienie tego przez telefon nie byłoby możliwe). Żadna firma nawet za grube pieniądze nie chciała się tego podjąć w taki sposób, jak ja chciałam - jedynie proponowali mi inne, oklepane rozwiązania. Jedyne ułatwienie, jakie mogłam sobie załatwić to wycinanie pojedynczych elementów z tworzywa sztucznego. Tych części były setki, a później jeszcze musiałam to wszystko łączyć w całość. Mimo to udało się, zdane, zaliczone. Ale i tak się człowiek spotyka z podejściem "eee studia? po co to komu, nic nie dają", albo "obronić licencjat/magisterkę to pikuś, napisać pracę w tydzień i pogadać na obronie". Nóż mi się w kieszeni otwiera i ciśnienie podnosi, jak słyszę takie p...lenie. Ale to nie są studia masowe. Na danym roku kierunku jest maksymalnie 25 osób.
Odpowiedznie zeby cos, ale u mnie na doktorat byla potrzebna jakas tam srednia oraz byl egzamin, a raczej egzaminow kilka na magisterke nie ma zadnych egzaminow, idzie sie ze srednia w indeksie?
Odpowiedz@bazienka: u mnie też jest organizowany "konkurs". Dodatkowo punktuje się tzw. pozauczelniane aktywności. Przykładowo na roku mam koleżankę, która musiała skończyć drugi kierunek, bo w katedrze, w której chciała robić doktorat warunkiem było ukończenie co najmniej dwóch fakultetów
Odpowiedz@angie: A co, jeśli nie było kontrkandydata?
OdpowiedzI co sie dziwić, ze dzisiejsze magisterki nie są warte podstawówki z końca komuny...
OdpowiedzMlody pracownik zarabia na wyższej uczelni tyle co kasjerka w Biedronce. Więc czego innego można się spodziewać?
Odpowiedz