Polecam czytać do końca, gdyż nie jest to "zwykła" historia parkingowa.
Mieszkam w dzielnicy oddalonej od centrum miasta, jednak poprzez nagromadzenie punktów usługowych wokoło mojego bloku, w ciągu dnia bywają problemy ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego (uwzględniając także te "nielegalne"). Na szczęście do wynajmowanego mieszkania przypisane jest miejsce postojowe z blokadą, które to znajduje się na wewnętrznym parkingu gdzie wszystkie miejsca są dla mieszkańców (co prawda nie ma żadnego znaku).
Z racji, że jestem leniwym człowiekiem to wyjeżdżając do pracy po prostu stawiam "mój" słupek, ale nie zapinam na nim kłódki. Dwukrotnie zdarzyło mi się, że po powrocie z pracy zastałem inne auto postawione na moim miejscu. Akurat w te dni był bardzo mocny wiatr, więc myślałem sobie, że może to on przewalił słupek, a ktoś skorzystał myśląc, że miejsce jest nieużywane (chociaż wydaje mi się to mało prawdopodobne). Więc po prostu za szybę samochodu włożyłem karteczkę informującą, że owe miejsce jest prywatne. Ale za trzecim razem gdy zastałem zajęte moje miejsce, była całkiem bezwietrzna pogoda. Nie powiem - tym razem się zirytowałem.
Pomyślałem, że również będę piekielny - za samochodem postawiłem słupek i zapiąłem na nim kłódkę. Z racji, że miejsce sąsiadujące z moim jest szersze niż standardowe (chyba było projektowane jako miejsce dla inwalidy), ogarnięty kierowca i tak dałby radę wyjechać, z tym że zajęłoby mu to trochę czasu oraz wymagało sporo manewrów. Jednak dochodząc do klatki schodowej ruszyło mnie sumienie i postanowiłem się wrócić żeby zostawić tym razem mniej uprzejmą karteczkę informującą, że jest to "moje" miejsce oraz zawierającą mój numer telefonu (tak w razie "W") - i Bogu dzięki, że tak zrobiłem.
Akurat gdy skończyłem jeść obiad, dzwoni nieznany mi numer. Odbieram i słyszę zapłakaną kobietę mającą delikatne problemy ze złożeniem zdania, która to bardzo mnie przeprasza za zajęcie miejsca itd. itp. - myślę sobie "o co kaman - czy laska aż tak się przejęła tym, że zajęła mi miejsce...?!" i nagle sprawa się wyjaśniła - otóż mimochodem wtrąca Ona, że nie pomyślała parkując, gdyż jest bardzo roztargniona po tym jak dzisiaj się dowiedziała, że ma raka. BUM TA DA!!
Muszę przyznać, że dawno nie czułem się tak niezręcznie. Na dół po schodach praktycznie biegłem. Kolesiówa rzeczywiście była cała zapłakana i roztrzęsiona, dodatkowo chciała mi zapłacić 50zł za uwolnienie samochodu (nic takiego w żaden sposób nie sugerowałem). Zaraz obok mojego bloku jest przychodnia (w której, to była potwierdzić wyniki badań) z oczywiście wiecznie zajętym parkingiem, a gdy babka parkowała podobno mój słupek był położony na ziemi (ktoś musiał wcześniej wykorzystać to miejsce).
W duchu dziękowałem sobie, że coś mnie tknęło i jednak zostawiłem ten numer telefonu za wycieraczką.
parking przychodnia
Nie ma znaku albo informacji, że parking jest prywatny to znaczy, że jest publiczny i dodatkowe grodzenie jakimikolwiek słupkami jest nielegalne.
Odpowiedz@zmywarkaBosch: jak coś piszesz takiego to wklej potwierdzenie w postaci odpowiednich paragrafów.
Odpowiedz@zmywarkaBosch: Czyli skoro na drzwiach do mojego mieszkania nie ma kartki, że jest to prywatne mieszkanie to każdy z ulicy może wejść i zacząć mieszkać?
Odpowiedz@czolgista1990: W tym przypadku wystarczy 1% rozumu którego ci zbrakło. Skąd niby ktokolwiek ma wiedzieć o czymś na drodze, ulicy jak nie ma informacji??? Mieszkanie posiada drzwi. Parking jako całość również? Właśnie informacja o zakazie wjazdu na parking albo o terenie prywatnym jest takimi drzwiami.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 listopada 2017 o 12:35
@zmywarkaBosch: A słupek? Nie filozofuj tutaj.
Odpowiedz@zmywarkaBosch: Na moim parkingu postawiony słupek nie przeszkadzał geniuszom wciskać się pomiędzy (wygodne, szerokie miejsca parkingowe, więc między słupkami dało się zaparkować jakimś mniejszym autem). A jak się wcisnęłam obok na milimetry to "olaboga jak ja wyjadę, tak ciasno". Trzeba było zaparkować 10 m dalej na ogólnodostępnym parkingu zamiast tuż pod drzwiami wejściowymi.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 listopada 2017 o 19:29
Obok przedszkola w którym pracuje córka jest tak z 5-6 stanowisk tylko i wyłącznie przeznaczonych dla pracowników placówki. I dla rodziców żeby mogli stanąć i zaprowadzić dziecko do przedszkola. Oznaczone,opłacone plus blokady. I co z tego? Blokady non stop wyrywane razem z "korzeniami" I radośnie stojące na nich samochody okolicznych mieszkańców. Nic nie pomaga. A osiedle wypasione,z szlabanami,ochroniarzami i kulturalnymi mieszkańcami.
Odpowiedz@Balbina: Zmywacz do paznokci i gwoździe w oponach pomogą.
Odpowiedz@Balbina: To chyba jednak nie tacy kulturalni ci mieszkańcy...
OdpowiedzCzuję się zepsuty przez otaczającą mnie rzeczywistość i spotkanych ludzi, bo pierwsza myśl po przeczytaniu historii to - babka pewnie udawała, żeby nie mieć żadnych konsekwencji :(
Odpowiedz@imhotep: "chciała mi zapłacić 50zł" do tego momentu też taka myśl mi przemknęła.
Odpowiedz