Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O piekielności systemu polskiego szkolnictwa. Z językiem polskim w szkole średniej szło…

O piekielności systemu polskiego szkolnictwa.

Z językiem polskim w szkole średniej szło mi tak sobie. Czytanie lektur od deski do deski skutkowało jedynie tym, że z "wejściówek"* z lektur wyłapywałam dwójki, czasem trójki, jeśli bardzo mi się poszczęściło. Z "rozprawek" podobnie. Dostawałam maksymalnie trójki, nigdy nie umiałam "wstrzelić się" w klucz. Szybko zniechęciłam się do pisania długich prac, do jakiegokolwiek wkładania w nie serca (ot, zaczęłam bezmyślnie klepać to, co sugerowali w podręcznikach/opracowaniach), do czytania lektur również – czytałam streszczenia, a w wyniku wolnego czasu teksty, które faktycznie mnie interesowały, nie te programowe. Oceny nieznacznie się poprawiły (wpadały czwórki).

Jeśli chodzi o poprawne pisanie (składnia, interpunkcja itp.) nauczyłam się go dopiero na studiach. Z Internetu. Nie pisałam wcześniej jak totalny analfabeta, ale jednak nie rozumiałam wielu zasad lub nie umiałam ich stosować. W szkole na takie „pierdoły” nie było czasu – ale na rozprawkach i tak traciło się punkty za błędy interpunkcyjne czy językowe.

Kiedy dostaliśmy próbne arkusze maturalne do rozwiązywania na lekcjach (część zamknięta), wypełniłam swój na 100%. Nauczycielka stwierdziła, że to niemożliwe, wszak jestem co najwyżej średniakiem. Na pewno rozwiązywałam już ten arkusz w Internecie i nauczyłam się odpowiedzi na pamięć albo ściągałam. Zamiast piątki dostałam tróję. Ciężko było to wyjaśnić rodzicom.

Nigdy nie miałam za to problemów z ortografią. Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy zorganizowano kwalifikacje do konkursu (dyktando). Wypełniłam zadanie sumiennie, miałam jeden błąd w bardzo trudnym słowie, którego wcześniej nie znałam. Był to najlepszy wynik w klasie, co skutkowało tym, że powinnam przejść do kolejnego etapu konkursu. Nie przeszłam. Nauczycielka stwierdziła, że woli Julkę, bo Julka ma zawsze dobre oceny, a ja pewnie ściągałam albo po prostu raz mi się poszczęściło.

Dziś zajmuję się pisaniem tekstów na portale, współpracuję z różnymi wydawnictwami, sporo się udzielam. Wygrywam konkursy literackie. Nie na jakąś wielką skalę, ale moje nazwisko czasem gdzieś tam się przewija.
Właśnie dostałam maila. Moje liceum organizuje jakiś zlot zdolnych absolwentów, a przecież ja zawsze tak świetnie sobie radziłam i teraz odnoszę sukcesy i ojej, jestem chlubą tej szkoły i sukcesem Pani nauczycielki od polskiego.
Aha.
Pędzę, lecę.

* Pytania na wejściówkach obejmowały np. "Jakimi słowami zaczyna się rozdział trzeci powieści o tytule "X" autora "Y"?" – lub inne podobne absurdy.

szkoła

by irysek
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar rodzynek2
20 20

„Jakimi słowami zaczyna się rozdział trzeci powieści o tytule „X” autora „Y”?” Głupie przegięcie nauczycielki. Kto uczy się książki na pamięć? Moja polonistka miała lepszy sposób, na odróżnianie, kto czytał książkę, a kto opracowanie. Zadawała pytania o jakiś łatwy do zapamiętania szczegół(y), którego nie było w opracowaniach. W znacznej ilości przypadków nauczycielka nie myliła się.

Odpowiedz
avatar wiwlm
0 0

@rodzynek2: Popieram. Nam robiła od czasu do czasu niezapowiedziane kartkówki żeby opisać jakieś łatwe do zapamiętania wydarzenie z lektury i im dokładniej opiszemy tym lepsza ocena. Nie było bata żeby to napisać bez przeczytania lektury. Prosto i skutecznie. Inna sprawa że nawet z przeczytaniem lektury było to trudne... :P

Odpowiedz
avatar Ginsei
0 2

@rodzynek2: wcale nie głupie przegięcie! Jak ja bym była nauczycielem, to właśnie dawałabym takie pytanie. Jeśli ktoś napisze dokładny cytat, mam 100% pewność, że ściągał :D A za poprawną odpowiedź byłoby 50ptk... na minus. Pała pełna :D Niestety taka akcja przeszłaby tylko raz.

Odpowiedz
avatar Agness92
3 11

Pytania o duperele czesto sa jedyna metoda sprawdzenia, kto czytal ksiazke. Np. kartkowka z Makbeta zawierala pytanie, gdzie sie dzieje akcja prologu. Jak ktos nie mial ksiazki w rekach, to nie czytal didaskaliow i nie wiedzial. Ale zgadzam sie, ze pytanie o slowa rozpoczynakace ktorys tam rozdzial to przegiecie.

Odpowiedz
avatar burninfire
9 9

@Agness92: Oczywiście, że wiedział. I nawet lepiej, bo w streszczeniu takie rzeczy są wytłuszczone. Do dziś z uśmiechem wspominam "Kordiana", przeczytałam streszczenie i dostałam 5. Koleżanka przeczytała książkę i dostała 2, w ogóle w klasie poza mną nikt nie dostał wyższej oceny niż 3. Za to jak przeczytałam "Lalkę" (spodobała mi się) dostałam 2, bo nie pamiętałam tak istotnych rzeczy dla akcji jak imię konia, czy jaką rybę jadł Wokulski. Ponownie - w streszczeniu było to wytłuszczone :) Moim zdaniem powinno się zapytać o opinię na temat książki i od razu widać kto ją przeczytał, a kto opracowanie, gdzie opinie są wymuszone :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 7

@burninfire: U mnie w szkole hitem było pytanie: "jaki kolor miała kamienica, którą kupił Wokulski?". Ogólnie w klasie maturalnej, zamiast czytać lektury, siadaliśmy w kilka osób dzień przed sprawdzianem i przeglądaliśmy internety oraz wszelkie opracowania, żeby wyłapać takie haczyki. Wszystkie osoby z tej grupy miały piątki ze sprawdzianów z lektur.

Odpowiedz
avatar Nimfetamina
5 5

@Agness92: to fakt. U mnie nie było pytań o duperele. Np. w liceum przeczytałam JEDNĄ lekturę. Tylko uważając na lekcji jako tako (słuchając, jak analizują książkę, czyli jakby nie patrzeć po łebkach opowiadali, co się działo) potrafiłam napisać 3 strony papieru podaniowego na klasówce i dostawałam zazwyczaj 4, czasami 3 i 5. Mało tego, na maturze miałam temat z "Przedwiośnia" (nawet nie liznęłam, NICZEGO nie wiedziałam) i czegoś tam jeszcze (co kojarzyłam z trudem) i miałam porównać stosunek syna do matki w obu książkach na podstawie przytoczonych fragmentów. Co do "Przedwiośnia" - nie napisałam ani razu imienia tego syna. Ciągle używałam słów "syn", "mężczyzna" itp. Zdałam bez problemu ;p

Odpowiedz
avatar Zimny
0 0

Hmmm... to może jedynym dobrym rozwiązaniem jest czytać i lektury, i streszczenia? :) [Tak wiem, że zajmowałoby to kupę czasu, ale jak ktoś celuje w dobre stopnie z polskiego, no to... coż.] @Marcelinka: Dawno czytałem, ale w sumie w "Lalce" jest chyba cały akapit czy dwa na temat żółtych kamienic w stolicy i tego, że kamienica którą kupił Wokulski, była "najżółciejszym obiektem w całej Warszawie". Więc nie jest to znowu aż taki szczegół, jak ktoś czytał samą książkę w miarę uważnie, to by wiedział - to pytanie by mu o tym przypomniało. Z kolei ja w klasie miałem równie beznadziejne pytanie - "ile wynosił dług, który ktoś tam miał wobec kogoś?", a to już było faktycznie wspomniane w powieści tylko raz czy dwa, zdawkowo. Mój kolega wtedy pomyślał "a, walić to" i wpisał na odczepnego: "3 miliony pesos kolumbijskich" :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

@Zimny: Ale właśnie odpowiedź, że kamienica była żółta, była złą odpowiedzią. Ta kamienica miała kolor słoneczny. Książki nie czytałam - przyznaję się - ale tak mówiła moja polonista.

Odpowiedz
avatar Khira
16 18

Ja tak miałam zawsze na zajęciach plastycznych. Całe życie słyszałam, że ktoś za mnie robił pracę, na pewno mama. Kiedyś pani plastyczka na zajęcia przyprowadziła modela, mieliśmy go namalować/narysować dowolną techniką. Robiliśmy to 2 zajęcia, po pierwszych zebrała prace, na następnych kończyliśmy i oceniała. Przy całej klasie ochrzaniła mnie, że podłożyłam pracę. A jak klasa upierała się, że to ja rysowałam, stwierdziła, że jesteśmy w zmowie. Nie poszłam w kierunku plastycznym przez to, zniechęciłam się totalnie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 7

@Khira: Ciekawy jest fakt, że wielu ludzi się oburza na stwierdzenie, że 90% nauczycielstwa to durne trepy. Taka jest niestety brutalna prawda - nauczyciel zarabia zbyt mało, żeby przyciągnąć fachowca, więc do tego zawodu pakują się miernoty, które nie potrafią robić nic innego. W tym celu powstały właśnie klucze odpowiedzi, by taki belfer-cymbał nie musiał mieć żadnej wiedzy, aby oceniać prace.

Odpowiedz
avatar aklorak
1 3

@lasek0110: Nie zgadzam się. Jak ktoś nie ma serca do tego zawodu, to żadne pieniądze tego nie zmienią. Problemem może być dziedziczność tego zawodu. Często dzieci nauczycieli zostają nauczycielami, choć predyspozycji ku temu wcale nie mają. I to jest ciekawe, bo skoro tak mało zarabiają, to czemu tyle dzieci nauczycieli idzie w ślady rodziców? Nauczyciela, policjanta i wojskowego łatwo można rozpoznać po sposobie bycia.

Odpowiedz
avatar Molochor
5 5

@aklorak: ale jak ktoś jest dobry z jakiejś dziedziny, to nauczycielem nie zostanie - bo zarobi więcej w czymś innym. Jak studiujesz matematykę i jesteś dobry, to albo studiujesz matematykę 'czystą', albo stosowaną, kto sobie nie da z tym rady to idzie na nauczyciela. Do tego dochodzi karta nauczyciela i olbrzymi związek zawodowy - przez co ciężko się złego nauczyciela pozbyć.

Odpowiedz
avatar babubabu89
22 22

Ja bym pojechał na twoim miejscu i przy wszystkich opowiedział jak wyglądały lekcje z tą nauczycielką ;)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
17 25

Szkoła jest gorsza niż dorosłe życie. Może się ktoś ze mną nie zgodzić, ale w szkole jesteś praktycznie bezbronny i zdany na łaskę innych. Jeżeli masz pieprzniętych rodziców lub/i nauczycieli-do uzyskania pełnoletności leżysz i kwiczysz. Coś ci nie pasi w pracy-zawsze można zmienić. Spróbuj tak zrobić ze szkołą. Masakra. Raduj się ten co ma to gówno za sobą.

Odpowiedz
avatar babubabu89
17 25

@Day_Becomes_Night: Masz całkowitą rację. Nie dość, że nie masz wpływu na cokolwiek to nauczyciel ma zawsze rację. A do tego chodzisz niby na 6 czy 7 godzin do szkoły i dodatkowo następne 5 spędzasz na odrabianiu lekcji. A w przypadku pracy? Idziesz na 8 godzin odwalisz co swoje i masz wolne, a na dodatek ci za to płacą. Pewnie zaraz oburzą się wszyscy ci co pracują 7 dni w tygodniu po 16 godzin i dobrze ale jest to ich wybór jak się nie podoba to zawsze mogą zmienić pracę, w przypadku szkoły już tak łatwo nie jest, bo nawet jak zmienisz to prace domowe i tak dostaniesz. Jak chodziłem do szkoły to mi dorośli powtarzali, że jak pójdę do pracy to zatęsknię za szkołą - GÓWNO PRAWDA nie wrócił bym za żadne skarby.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 9

@babubabu89: Do liceum jeszcze bym chciała wrócić....ale to dla świetnych ludzi i nauczycieli. Ogólnie bardzo żle wspominam swoją ścieżkę edukacyjną, dzieciństwo też raczej nie było fajne...to tak się ze soba skumulowało...eh,dobrze że mineło. Najgorsze zawsze było to poczucie bezsilności. Było choojowo a ja nic nie mogłam zrobić sama. Wszyscy wszystko mieli w dupie.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
11 13

Całkowicie się z Wami zgadzam. Szkoły nienawidziłam. Wyssała ze mnie całą młodzieńczą radość życia. Zawsze mówiłam dorosłym, że oni za 8 godzin pracy dostają wynagrodzenie a po powrocie do domu mogą się zająć sobą + obowiązki. Ja po powrocie ze szkoły jadłam obiad i do późnego wieczora przy książkach. I tak codziennie, włączając weekend. Plus obowiązki oczywiście. Żeby te lekcje jeszcze ciekawe były... Ale nie. Oczywiście każdy dorosły w śmiech bo "dorośniesz to zobaczysz, jeszcze zatęsknisz". Oj zdziwieni są do tej pory, że absolutnie nie tęsknię i zdanie swoje utrzymuję. Ta bezsilność na złość nauczyciela sprawiła, że od piątej klasy podstawówki nienawidziłam matmy, bo taką wredną, niewyżytą babę mieliśmy, że lekcje z nią to był istny terror połączony z upokorzeniem. Gdyby to było liceum to zarówno ja jak i inni by pewnie babie odpyskowali i starali się o zmianę. No ale to była podstawówka... Małe dzieciaki... Weź polub przedmiot gdy wiesz, że czeka Cię na nim tylko darcie mordy. Studia i praca to absolutnie najlepszy czas. Za nic w świecie nie wróciłabym do szkoły. Nawet czołgiem by mnie do budy nie zaciągnęli. Jak dla mnie szkoła zabija w dzieciakach wszystko to co najlepsze.

Odpowiedz
avatar Nimfetamina
1 3

Ja szkołę miałam zaje*istą, świetną klasę, chyba lepiej trafić nie mogłam. I tylko dla tych ludzi, nauczycieli zresztą też (wychodzi na to, że to nie ludzie :D), mogłabym wrócić. Ale nie daj Boże po raz kolejny uczyć się tego co mnie kompletnie nie interesuje i nie przydaje mi się w życiu, typu fizyka czy inne wzory na skrócone mnożenie. Moim zdaniem - choć pewnie by to nie przeszło z różnych względów, ale pofantazjujmy - uczniowie w wieku 16-17 lat powinni być informowani, jakie przedmioty/wiedza będą potrzebne na poszczególnych studiach czy zawodach. Następnie niech każdy sobie wybiera, na co chce chodzić, aby jak najlepiej się przygotować. Ewentualnie aby mógł wybrać, że np. fizyki, matematyki, chemii itp. chce mieć mniej i by nie był jakoś strasznie ciśnięty w tych przedmiotach. Oczywiście musiałby uczęszczać na określoną minimalną ilość zajęć, na co składałby się obowiązkowo j. polski, j. obcy i coś tam, generalnie to, co na pewno mu się przyda.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
3 3

@Nimfetamina: Część moich nauczycieli w LO (ta bardziej "ludzka" :D) miała takie podejście w klasie maturalnej, że jak nie zdawałaś matury z danego przedmiotu to mogłaś mieć trochę wywalone. Miałaś tylko zdać. W ten sposób zyskiwaliśmy trochę czasu bo niezainteresowani przedmiotem uczyli się czegoś innego, a nauczyciel bardziej skupiał się na "swoich" maturzystach. Nie było to doskonałe, ale jednak lepsze rozwiązanie niż dalej zakuwanie czegoś nieprzydatnego i słuchanie, że jest się śmierdzącym leniem i debilem bo się nie ma ze wszystkiego minimum 4.

Odpowiedz
avatar mru
13 13

Mój syn ma właśnie teraz taką polonistkę. Wszystko co można schrzanić w nauczaniu dzieciaków to schrzani. Ostatnio zagięłam ją z materiału jaki przerabiali tylko po to żeby jej udowodnić nieskuteczność metod. Jak gównem o ścianę.

Odpowiedz
avatar Molochor
3 3

@mru: Grochem, gówno, choć smród robi, to i się przylepi i jakiś ślad zostawi ;)

Odpowiedz
avatar szafa
2 8

To raczej wina tej konkretnej nauczycielki, a systemu chyba tylko w ten sposób, że ona dalej uczy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 10

@szafa: Obecność takich nauczycieli to jest właśnie piekielność systemu. Byłem uczniem, byłem także nauczycielem i wiem jedno: trzy czwarte nauczycieli nadaje się do natychmiastowego zwolnienia, a połowa z nich powinna mieć sądowy zakaz zbliżania się do szkoły.

Odpowiedz
avatar leprechaun
11 13

U mnie to było posunięte do takich absurdów, że nie skupiałam się w ogóle na treści lektury, tylko siedziałam z zeszytem, ołówkiem i wynotowywałam wszystkie możliwe "haczyki" z książki, po czym uczyłam się ich na pamięć... Nauczyłam się tego po tym, jak "zaliczaliśmy" Opowiadania Obozowe - jako rozsądny człowiek, czytając taką literaturę, skupiłam się na okropieństwach obozów koncentracyjnych i na tym, jak główny bohater sobie z tym radził. Zaliczenie oblałam z kretesem, bo nie pamiętałam, jaka była pogoda w danym dniu, ile dokładnie złotych zębów miała stara kobieta i jaki był kolor swetra jednej z bohaterek... Dodatkowo mieliśmy średnią ważoną, więc jedna zła ocena była w stanie spieprzyć człowiekowi wysiłek ostatnich 3 miesięcy. U mnie w średnią z j. polskiego wliczały się również oceny z fakultetów, które polegały na...zgadywaniu kluczy maturalnych, uczeniu się ich na pamięć i pisaniu wg nich konspektów. Na maturę sama dodatkowo przygotowywałam się z lektur - tym razem z treści i przesłania, a nie pod kątem debilnych pytań o kolor politury fortepianu w domu Łęckich. Po skończeniu liceum przez rok nie tknęłam ani jednej książki czy wiersza, odrzucało mnie nawet na widok dłuższych artykułów w gazetach, takie spaczenie psychiczne. Dopiero "Pan Lodowego Ogrodu" przywrócił mi radość z książek i opasłe tomiszcza z powrotem zaczęły kojarzyć mi się z dużą dozą rozrywki, a nie z męczarnią. Mamuśka zawsze mi mawiała "Jeszcze zatęsknisz za czasami szkolnymi!". Nie tęsknię. Najgorsze koszmary, które mnie dalej prześladują, są bez wyjątku związane ze szkołą, z bezsilnością, układzikami personalnymi, "równymi i równiejszymi" oraz harowaniem po 14-16h dziennie, żeby utrzymać poziom mimo chorego systemu i przelicznika, który nagradzał słabych, a karał ambitnych. Stokroć bardziej wolałabym wrócić do pracy fizycznej 14h dziennie w deszczu, przy sprzątaniu gruzowisk, niż wrócić do szkoły - i nie jestem w tym osamotniona. Sądzę, że to niezbicie o czymś świadczy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 10

@leprechaun: Ja mylślę,że chyba rodzicom chodzi o dwumiesięczne wakacje,ferie i wolne weekendy. Szkoła to najgorszy okres w życiu.

Odpowiedz
avatar kitusiek
4 4

@leprechaun: Mimo że w szkole nie robiłem praktycznie nic, po lekcjach dosłownie nic (przez całe liceum odrobiłem łącznie 3 zadania domowe - jakieś prezentacje na ocenę) - sprzątanie norweskich kibli i przedszkoli po 14-16h dziennie sprawiło mi więcej przyjemności niż mój cały dotychczasowy cykl nauczania. A zdecydowanie najgorszym dla mnie są studia, w trakcie których jestem - poziom absurdu na uczelni przekracza wszelkie granice wyobraźni, idiotyzm wśród studentów przeraża, a prowadzący albo mają za swój życiowy cel przepuścić wszystkich (czyt. nie musicie przychodzić na zajęcia, zaliczenie to test z 12 pytań), albo uważają się za bogów i nie raczą nawet odpowiedzieć na pytanie dotyczące ich własnych słów - nawet na konsultacjach.

Odpowiedz
avatar Wilczyca
7 7

@leprechaun: tak a propos "Dodatkowo mieliśmy średnią ważoną, więc jedna zła ocena była w stanie spieprzyć człowiekowi wysiłek ostatnich 3 miesięcy." to właśnie średnia ważona jest lepszym rozwiązania i jedna mniej ważna ocena nie powinna wpływać mocno na średnią, chyba, że zawaliło się coś WAŻNEGO.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

@kitusiek: Mój mózg, potrzebował rocznej przerwy od słowa pisanego i pisania ręcznego.Zresetował się i dopiero wtedy przyswoił wiedzę szkolną. Rzeczy których nie rozumiałam na zajęciach,nagle okazały się nie takie znowu trudne.

Odpowiedz
avatar leprechaun
7 9

@Day_Becomes_Night: Zdecydowanie wolę mieć świadomość, że po pracy mogę odpocząć psychicznie (i nie musi to być typowa bezczynność, odpoczywam np. gotując i słuchając sobie muzyki czy audiobooka) oraz że mój czas wolny faktycznie będzie wolny, a nie tak zawalony "nadrabianiem zaległości" (tak nauczyciele nazywali zawalanie nas robotą), że będę w stanie przyjść na 2h kolacji wigilijnej, po czym resztę czasu siedzieć w książkach. Szkoła mnie tak wycieńczała psychicznie, że już od początku sierpnia zamiast odpoczywać, stresowałam się powrotem do niej (nie pomagały też akcje marketów, które od 1 sierpnia zalewały się banerami "ZA CHWILĘ SZKOŁA!!!" i tonami przyborów szkolnych). U mnie też po roku nastąpił reset i nawet zaczęłam sama uczyć się dodatkowego języka. :) Ciągłe przemęczenie psychiczne to straszna rzecz. @kitusiek Ja nie poszłam na studia, bo po LO byłam na granicy załamania nerwowego i stwierdziłam, że nie przeżyję kolejnych męczarni w polskim szkolnictwie (zwłaszcza, że od starszych znajomych miałam wiadomości z pierwszej ręki, co się wyczynia na uczelniach...). Przeszłam roczne szkolenie "zawodowe", zostałam zawodowym fotografem, nie żałuję. Nikt normalny nie spytał mnie o papierek, tylko o umiejętności, a przynajmniej za 2-3 lata będę mieć już w miarę ogarnięte życie, a nie dopiero je zaczynać. @Wilczyca To zależy od tego, jak tej średniej używa szkoła, bo jest to w gestii każdego nauczyciela osobno. U nas był nacisk na żyłowanie poziomu, więc np. "kartkówki" z lektur były liczone razy 4, wypracowania razy 3 (a oddawałam średnio 5 wypracowań tygodniowo), sprawdziany razy 3, a pozostałe kartkówki, zadania i odpowiedzi razy 1. Więc raz ci się noga powinęła i sruuuuu... Dorzuć do tego kompletne olewanie limitu testów na dzień "A, macie już dwa sprawdziany tego dnia, a mój obejmuje materiał z pół roku? No to hmmm...wpiszemy to jako kartkówkę, ale będzie się liczyć jako sprawdzian." i zadawanie w piątek całych lektur na poniedziałek (+ oczywiście zadania domowe z innych przedmiotów) i wychodzi ci kołchoz.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
3 5

@leprechaun: Znam to uczucie jeśli chodzi o książki... Lektury tak mi obrzydły książki, że również ich nie tykałam. W sumie nawet jakbym chciała to i tak nie miałabym czasu. Ostatecznie w liceum olałam każdą lekturę, czytałam tylko streszczenia i opracowania. Już nawet nie po to by zaliczać sprawdziany wątpliwej jakości, ale by mieć jakieś pojęcie na maturze (w sumie też wątpliwej jakości).

Odpowiedz
avatar GlaNiK
1 1

@Day_Becomes_Night: Mi się wydaje, że rodzicom chodzi o sposób nauczania. Ja skończyłem szkołę zanim jakiekolwiek klucze zostały wprowadzone, matura była już kodowana, ale wciąż oceniana na podstawie treści a nie wg klucza. Może dlatego wróciłbym do szkoły bo miło czasy szkolne wspominam.

Odpowiedz
avatar leprechaun
4 4

@Imnotarobot: Również przez 3 lata LO nie tknęłam żadnej "prywatnej" książki, po prostu nie miałam czasu na żadne rozrywki. Lektury czytałam nawet przy obiedzie / kolacji, żeby tylko się wyrobić. Jedyną lekturą, która naprawdę sprawiła mi przyjemność, była książka "Mistrz i Małgorzata", którą zadano nam...dwa tygodnie przed maturą, bo nagle polonistka się zorientowała, że zapomnieliśmy to omówić. Na szczęście w przeciwieństwie do "arcydzieł" pokroju Chłopów czy innego Nad Niemnem, Bułhakow okazał się w zasadzie rozrywką i łyknęłam go w jedno popołudnie. :) @GlaNiK Dużo się też nasłuchałam o swoistym braterstwie i zażyłości pomiędzy uczniami LO w czasach moich rodziców. Tymczasem w mojej klasie trafił się konglomerat karierowiczów "po trupach do celu", więc zamiast się integrować i nawzajem sobie pomagać, każdy dłubał sam swoją robotę i tylko patrzył, żeby go ktoś "życzliwy" nie podpieprzył...

Odpowiedz
avatar Ginsei
1 3

@Day_Becomes_Night: może po prostu nasi rodzice mieli fajniejsze szkoły i oni rzeczywiście tęsknią za szkolnymi latami ;)

Odpowiedz
avatar Molochor
1 3

@GlaNiK: Matura teraz też jest oceniana na podstawie treści, nie klucza. Tzn. jest klucz - pisząc rozprawkę musisz przytoczyć min. 3 argumenty, w tym jeden na podstawie podanego tekstu, i napisać na temat, i wyrobić minimum bodaj 250 słów. Jeśli zrobisz te 3 rzeczy i nie walniesz błędu kardynalnego (czyli pomieszanie z poplątaniem treści, tytułu i autora jakiegoś dzieła), to zdasz. Jak umiesz pisać bez błędów językowych czy ortograficznych, to blisko maksimum dolecisz bez problemu.

Odpowiedz
avatar leprechaun
4 4

@Molochor: Ja pisałam wtedy, kiedy klucz był jeszcze bogiem, honorem i ojczyzną. Pamiętam, jak wielokrotnie uwalili mi punkty za takie debilizmy jak napisanie np. "mroźny" podczas gdy w kluczu było "lodowato zimny" oraz za to, że na 10 cech potrzebnych wg klucza wymieniłam 9 i już się nie łapałam na "wbicie oczka". Pisałam dwa rozszerzenia i nigdy więcej. Pomijam już fakt, że na maturze ustnej z języka potraciłam punkty, bo kazano mi opisywać obrazek z kserówki kserówki kserówki (w efekcie zdjęcie przypominało bardziej test plam) i to, co wzięłam za psa, okazało się być dzieckiem zagrzebanym w liściach... Dopiero po fakcie się dowiedziałam, że szkoła nie miała prawa kazać mi odpowiadać z kserówek. Cóż, Polak mądry po szkodzie.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
4 4

@leprechaun: Mi to już po prostu zwisało. Miałam wystarczająco dużo roboty i bezsensownych informacji do nauczenia, że nie potrzebowałam dodatkowych. Smutne jest natomiast to, że niestety pisałam sprawdziany czy rozprawki z lektur lepiej niż "śmiałkowie", którzy jednak te lektury czytali. Nie tak to powinno wyglądać, ale taka jest rzeczywistość. Lektur zwyczajnie nie opłaca się czytać. Z resztą niewiele jest lektur, które w ogóle warto. To też mnie strasznie irytowało. Te lektury były strasznie nudne i jakieś takie nijakie... Polonistki zawsze wypowiadały się o nich z powagą jakby to były wartościowe merytorycznie twory. Tylko niestety wystarczy spojrzeć nieco inaczej i człowiek sobie zdaje sprawę jakimi badziewiami się ci nauczyciele zachwycają... Już to, że w ogóle każą Ci czytać książki (nie jedną, czy dwie, ale cały zestaw), które Cię nijak interesują zostawiam bez komentarza... Nadal się zastanawiam jaki w tym sens.

Odpowiedz
avatar leprechaun
4 4

@Imnotarobot: Po spróbowaniu (bo nie przeczytałam nawet 1/5, nie było takiej opcji, mój mózg doznałby nieodwracalnego uszczerbku) Ferdydurke i wysłuchaniu ładnych kilku godzin zachwytów nad Gombrowiczem stwierdziłam, że czeka mnie wspaniała przyszłość literacka - garść wymieszanych, przypadkowych prochów zalać wódą, poczekać na haluny, zacząć pisać bełkot chlupiący w naszym zaćpanym umyśle i voila! Jeszcze jak człowiek załatwi sobie dobrego "gadacza", który to naopowiada historyjek o głębokim przekazie dzieła, to żyć nie umierć. ;) W życiu dorosłym przymusiłam się do przeczytania "Ulissesa" Jamesa Joyce'a. Jak już przestawiłam się na swobodne ślizganie po "strumieniu świadomości", to gładko i nawet dość przyjemnie poszło, ale przez pierwsze 200 stron męczyłam się jak potępieniec, bo z przyzwyczajenia czytałam to sposobem szkolnym, próbując zapamiętać każde miejsce i nazwisko (zwłaszcza te najmniej ważne)... Gdybym miała z Ulissesa coś zaliczać, to biada mi, biada! ;)

Odpowiedz
avatar Felina
3 3

@Imnotarobot: "Lektur zwyczajnie nie opłaca się czytać." Dokładnie. U mnie ludzie, którzy czytali lektury, nieraz mieli gorsze oceny od tych, którzy znali tylko jakieś streszczenia/opracowania. Mało tego - osoby w ogóle nie czytające lektur ani opracowań miewały lepsze oceny od czytających książkę od deski do deski...

Odpowiedz
avatar Molochor
-1 1

@leprechaun: No i na szczęście się to zmieniło, więc chociaż ta część systemu uległa poprawie. + z komentarza do którego odpowiadałem wynika, że wcześniej klucza też nie było - także była to czasowa aberracja której stosunkowo szybko się pozbyto. Natomiast jak czytam Twoje komentarze, to zastanawiam się w jakim ty kołchozie byłaś? Na studiach tyle czasu na naukę nie muszę poświęcać, żeby nie mieć czasu na rozrywkę, zwłaszcza w okresie wakacji czy świąt. Mam wrażenie że albo koloryzujesz, albo miałaś straszliwego pecha - nie wydaje mi się że zrealizowanie podstawy programowej od deski do deski wymaga takich nakładów pracy, żeby nie mieć życia czy połowy wakacji... Albo jesteś po prostu świetnym przykładem, że nie każdy musi mieć wykształcenie wyższe (bo po to się do LO idzie, żeby iść potem na studia) - lepiej nauczyć się zawodu.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
3 3

@Molochor: Moja polonistka też zadawała lektury na weekend. Były to ostatnie tygodnie przed maturą bo się zorientowała, że jesteśmy w tyle z materiałem i musimy nadgonić... A jeśli chodzi o święta - nie wiem jak u Ciebie, ale w szkołach, w których ja byłam zadawanie prac domowych z każdego przedmiotu to był standard. Nauczyciel mówił, że przecież jest wolne to można sobie rozłożyć i zada trochę więcej. I tak zrobił każdy kolejny. Niejednokrotnie były sprawdziany w pierwszym tygodniu po świętach.

Odpowiedz
avatar Molochor
0 0

@Imnotarobot: Hm, no u mnie w ogóle rzadko się pojawiała praca domowa - a przynajmniej często nie była sprawdzana, lub była sprawdzana pobieżnie - więc nawet jak się jej nie robiło to było bez znaczenia - jedna czy dwie jedynki nic prawie nie zmieniały w ocenie. Więc cóż, dalej mnie ciekawi - czy tutaj wszyscy przesadnie koloryzują, czy to ja jakimś cudem przez 12 lat edukacji szkolnej nie trafiłem na ani jednego przesadnie ambitnego nauczyciela?

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
2 2

@Molochor: Nie masz pojęcia jak bardzo Ci zazdroszczę w tej chwili mimo, że szkołę mam dawno za sobą. Jak dla mnie to po prostu miałeś szczęście.

Odpowiedz
avatar leprechaun
2 2

@Molochor: W LO byłam w jednej z klas "specjalnych" (i patrząc wstecz na niektórych nauczycieli, zaczynam dostrzegać drugie znaczenie tej "specjalności"...), jako że ogromnie zależało mi na języku, a poza klasami "specjalnymi" nie było profilu tak silnie skoncentrowanego na tym aspekcie (6h angielskiego w tygodniu + połowa przedmiotów po angielsku + dodatkowe szkolenia prowadzone co jakiś czas przez wykładowców akademickich, native speakerów i inne cuda na kiju + 4h drugiego języka obcego w tygodniu). A ponieważ klasy były fundowane w jakiś pokrętny sposób ze środków UE, to mieliśmy też kilka dodatkowych, absolutnie bezsensownych, za to rozszerzonych przedmiotów (np. osobny przedmiot nauczający ze szczegółami struktur administracyjnych UE, legislacji, historii powstawania etc., syf malaria, potworna pamięciówka, prowadzony całkowicie po angielsku) i ogólnie bardzo nas żyłowano, bo nie mogliśmy przez te 3 lata spaść poniżej pewnego progu wyników jako klasa. A ponieważ mieliśmy paru bumelantów w grupie, to żyłowano nas podwójnie, żeby "ambitni" nadrabiali poziomem szkody poczynione przez leserów... Generalnie byliśmy eksperymentem, tylko dwa roczniki przepuszczono przez tę młockarnię i inicjatywa upadła. Język mam naprawdę na wysokim poziomie, ale patrząc wstecz... Zdecydowanie wolałabym pójść do zwykłej klasy i douczać się języka online (na szkołę językową nie było mnie wtedy stać). Przynajmniej jedno wiem po przeżyciu tego kołchozu: wolę orać pole rękami i mieszać bigos kolanami, niż pójść pracować w korpo. Jeśli szkoła / praca zaczyna doprowadzać cię do takiego wycieńczenia, że prawie nie jesz, nie śpisz, włosy wychodzą ci garściami i co rano walczysz z potrzebą pobiegnięcia do kibla i rzygania, to trzeba stanąć i zastanowić się, po co to wszystko.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 listopada 2017 o 20:12

avatar InuKimi
8 8

To nie piekielność systemu szkolnictwa, tylko konkretnej nauczycielki. Jakkolwiek systemowi można wiele zarzucić.

Odpowiedz
avatar mskps
9 9

U nas padło pytanie "Jak po polsku brzmi imię Gepetto?" Dopiero po sprawdzianie kobieta została uświadomiona, że w różnych wydaniach były różne przypisy i część dzieci miała książkę z tym wyjaśnieniem, a część nie.

Odpowiedz
avatar Iceman1973
7 7

Odpisz grzecznego maila, że wg pani nauczycielki, przy każdym dobrze wykonanym zadaniu byłaś posądzana o ściąganie czy inne oszustwo. To ci osiągnęłaś to wyłącznie Twoja zasługa bo nie dałaś się zdołować marnej nauczycielce więc przykro Ci bardzo ale się nie pojawisz i przy okazji nie życzysz sobie chwalenia się Twoimi osiągnięciami przez szkołę.

Odpowiedz
avatar GlaNiK
2 4

@Iceman1973: Ja bym chyba jednak zrobił tak jak @babubabu89 napisał. Może to nie etyczne i nie fajne, ale autorka była źle traktowana przez kilka lat więc w ten sposób karma by wróciła do nauczycielki.

Odpowiedz
avatar aklorak
4 4

@GlaNiK: Dlaczego mówienie prawdy ma być nieetyczne? Byle przekazać to kulturalnie i bez emocji. Dodatkowo mówiąc o tym da dzieciakom cenną lekcję, że na siłę nikt nikogo niczego nie nauczy. Autorka miała chęci i zainteresowania i udało jej się pomimo kłód rzucanych pod nogi. Nie wiem czy z pomocą nauczycielki osiągnęłaby więcej, ale na pewno mniejszym wysiłkiem.

Odpowiedz
avatar Naa
2 2

@Iceman1973: To nie jest materiał na grzecznego maila, tylko na list otwarty w miejscowej gazecie - taki, w którym @irysek opisałaby wszystkie wydarzenia, i zakończyła posumowaniem, że nigdy nie doczekała się przeprosin ani od nauczycielki za niesprawiedliwe traktowanie, ani od dyrekcji, za to, że na wszystko pozwalano, ale teraz ta nauczycielka i ta szkoła przypisują sobie zasługę za jej osiągnięcia - czego ona sobie nie życzy. Niech by inni uczniowie, i ich rodzice, wiedzieli, czego się spodziewać po takiej polonistce, i niech by teraz nauczycielce wszyscy zaczęli patrzeć na ręce, i szukać, za co można by ją skrytykować...

Odpowiedz
avatar Hideki
4 4

Podzielam zdanie wielu innych komentujących. Ja również nie tęsknię za szkołą. Podstawówkę miło wspominam, ale liceum (ostatni rocznik przed wprowadzeniem gimnazjów) to była tragedia. Mam za sobą 12 lat edukacji (nie liczę studiów, których nie skończyłem) i 10 lat (ciągłej) pracy zawodowej u kilku pracodawców. Praca mi się przyśni może z raz do roku. Najczęściej powracającym motywem w moich snach jest szkoła. Oprócz czterech lat liceum miałem w moim życiu tylko jeden trudny epizod, którego wspomnienie męczyło mnie jednak zaledwie kilka lat. Wspomnienia z liceum dręczą mnie do dziś. I to nie dlatego, że byłem słabym uczniem - w pierwszych dwóch latach miałem drugą średnią w najlepszej klasie (4.2) w najlepszym liceum w powiecie. Jednak przez te dwa lata nauczyłem się, że nie warto aż tak się starać. W regulaminie szkoły sekcja "prawa ucznia" była fikcją, za to o obowiązkach mieliśmy przypominane na każdym kroku. Większość nauczycieli czuła władzę nad uczniem i często z niej korzystała. Nauczyciel nie dotrzymał obietnicy? Norma. Nauczyciel zmienił skalę punktową na sprawdzianie, o czym bardziej spostrzegawcze osoby zorientowały się dopiero po obejrzeniu ocenionych sprawdzianów? Życie. Liceum nauczyło mnie tego, że nie warto się w życiu starać, bo człowiek człowieka zgnoi tylko dlatego, że może. Po dwóch latach nauki nauczyłem się obojętności. Nauczyciel chce mi dopiec? Po mnie to spływa jak po kaczce. Obniży mi ocenę? Skoro ma taki fetysz, to jego problem. Idąc do liceum byłem ambitnym prymusem z sukcesami w różnych konkursach, który myślał o pracy naukowej w przyszłości. Liceum ukończyłem jako człowiek bez ambicji, z jednym czy dwoma marzeniami niezwiązanymi z życiem zawodowym. To ze mną zrobiło kilkoro bezkarnych nauczycieli. Gdy jestem pytany o obecność na zlocie absolwentów, za każdym razem wybucham histerycznym śmiechem :D

Odpowiedz
avatar kamirru
3 3

A ja bym pojechał i wszystko to ze szczegółami opowiedział. A niech mają spotkanie z absolwentem z prawdziwego zdarzenia, a nie zawsze peany na cześć szkoły i kadry xD

Odpowiedz
avatar Felina
5 5

Miałam podobnie. Nauczycielka pytała o jakieś totalne bzdury. Przykładem, który najlepiej zapamiętałam, jest kolor czapki Robinsona. Żaden uczeń nie zapamiętał, że ów bohater nosił w niewoli czapkę koloru czerwonego, co dla tej pani było jasnym sygnałem, że nikt z nas nie miał do czynienia z ksiażką. W połowie liceum przestałam czytać lektury, wolałam zająć się przedmiotami, z których zdawałam maturę. Niektóre książki znałam tylko z relacji koleżanek, co ciekawe z testów na znajomość treści miałam piątki, czasem czwórki. Później długo nie mogłam wrócić do czytania dla przyjemności. Tak do gimnazjum czytałam naprawdę sporo, ale przez szkolne lektury książki coraz bardziej mi brzydły. Po latach zaczynam na nowo odkrywać przyjemność płynącą z czytania.

Odpowiedz
avatar Molochor
-5 7

Tak czytam te komentarze i się zastanawiam - wyście wszyscy w jakichś kołchozach edukacyjnych byli, czy to ja trafiłem przez całą swą karierę na szkoły bez wymagań, że nie mogę sobie przypomnieć żebym spędził więcej niż 2 godziny na tydzień nad nauką czy pracami domowymi (nie liczę lektur, ale strasznie dużo tego też nie było)? Czy może to kwestia tego, że nie każdy powinien do szkoły, zwłaszcza LO, iść, tylko raczej uczyć się w technikum/zawodówce (gdzie materiału naukowego jest mniej, lub jest bardziej rozłożony w czasie)?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 4

@Molochor: Tu chodzi o coś trochę innego niż nauka....

Odpowiedz
avatar Wilczyca
-4 4

@Molochor: Zgadzam się, też się zastanawiam gdzie takie kołchozy. Ciężko mi uwierzyć w te 5 wypracowań na tydzień i zadawanie lektur w piątek na poniedziałek (chyba, że mowa o jakichś nowelach na 30 stron?) Uczęszczałam do podobno najlepszego liceum w powiecie i nie było podobnych historii, może po prostu miałam szczęście, ale naprawdę ciężko w to uwierzyć. Jakoś od zawsze uwielbiałam czytać i nawet te nudne jak flaki z olejem lektury mnie nie zniechęciły do czytania innych książek.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 listopada 2017 o 2:34

avatar babubabu89
4 4

@Molochor: Argument o tym że w technikum jest mniej nauki i jest bardziej rozłożona w czasie jest z dupy wzięty. W technikum jest dokładnie ten sam materiał co w liceum plus przedmioty zawodowe i na koniec szkoły masz dwa egzaminy - matura i zawodowy. Więc nie ma mniej nauki a praktycznie dwa razy więcej a czasu dołożyli tylko rok.

Odpowiedz
avatar Molochor
-3 3

@babubabu89: no cóż, nie byłem w technikum, więc nie mam wiedzy z pierwszej ręki - natomiast ten materiał co ma się na podstawie w liceum jest rozłożony w czasie - na 4 lata zamiast na 3. Być może jest więcej nauki związanej z przedmiotami zawodowymi - ale skoro szkoła ci nie odpowiada, to skupiasz się na nich a z reszty lecisz na dwójach - więc suma summarum powinieneś mieć zbliżoną ilość materiału do przyswojenia, tyle że wiesz, że ten materiał ci się przyda, więc i motywacja większa, i potem zysk z tego większy @Day_Becomes_Night: Nauka czy obowiązki szkolne - jeden pies, niepojęte jest dla mnie żeby w szkole spędzać tyle czasu i nerwów nad tym, żeby nie mieć czasu dla siebie. Więc albo ktoś z nas trafił do jakichś wybitnych ekstremów, albo ci ludzie nie powinni się w życiu znaleźć w liceum - bo zwyczajnie mają zbyt niskie IQ żeby skutecznie i szybko przyswajać wiedzę.

Odpowiedz
avatar Imnotarobot
2 2

@Molochor: No niestety, ale tak było. Jak się chciało mieć więcej niż 3 to się siedziało. Można było olać, ale jednak presja była i jak miałeś niższą ocenę to byłeś leniwym debilem. Nieważne, że z tego co lubisz miałeś 6... "nie mogę sobie przypomnieć żebym spędził więcej niż 2 godziny na tydzień nad nauką czy pracami domowymi" Serio? Aż tak luźną miałeś szkołę? Czy może nauczyciele jacyś ogarnięci i nie musieli nadrabiać swojej nieumiejętności przekazywania wiedzy poprzez zadawania masy zadań domowych? A może po prostu bardzo dobrze przyswajałeś wiedzę i nie musiałeś tyle siedzieć? Szczerze mówiąc to nie chce mi się wierzyć, że więcej jak dwie godziny nie siedziałeś. Choć istnieje opcja, że wiele rzeczy po prostu olałeś. Gdybym mogła się teraz cofnąć do tamtych lat to też bym więcej nie siedziała. Olałabym to wszystko bo wiedziałabym, że to bezsens. Bo szkoda brać udział w tym durnym wyścigu szczurów i marnować czas i zdrowie na to czego się nie lubi (szkoła mnie wykończyła nie tylko psychicznie ale i fizycznie - mocno się na moim zdrowiu odbiła). Mimo, że studia wybrałam sobie trudne to jakoś czas dla siebie miałam i w ogóle je lubiłam. Fakt, że przestano już nas traktować jak małe dzieci też był pozytywnym aspektem.

Odpowiedz
avatar Hideki
0 0

@Imnotarobot: Spędzanie do 2 godzin tygodniowo po szkole na nauce jak najbardziej było realne w moim przypadku, mimo piekielności, które mnie spotykały (mój post wyżej). Matematyczka zadawała tyle, że dwie godziny dziennie musiałbym poświęcać na same zadania - wolałem codziennie rano spisywać od kumpla, żeby nie tracić czasu (rozwiązywanie tych zadań nie było trudne, tylko szkoda mi było tracić tyle czasu). Z polskiego i z biologii nie było sensu, bym się uczył, bo niezależnie od moich wysiłków miałem co semestr trójkę (podobnie jak większość klasy - najlepszej klasy, w najlepszej szkole w powiecie). W zasadzie tylko historia wymagała ode mnie większej pracy (wymagania nauczycielki). Resztę olewałem, bo albo były to prace domowe do zrobienia w 10-15 minut (przerwa przed lekcją), albo wystarczyło na jakiejś luźniejszej lekcji (np. religia) chwilę poświęcić na przypomnienie ostatniego tematu. @Molochor: Chyba dobrze wiesz, jak to jest mieć niskie IQ, skoro z powyższych komentarzy wywnioskowałeś, że narzekamy na ogrom pracy w szkole i po szkole.

Odpowiedz
avatar Molochor
0 0

@Imnotarobot: No cóż, matematyczkę mieliśmy ogarniętą, reszta była normalna i wiedziała że większości np. polski czy historia potrzebne do szczęścia nie są, to i nie przesadzali z materiałem. Tylko nauczycielka od fizyki się nie nadawała do niczego, to olewałem przedmiot po całości - i tak by mnie nic nie nauczyła, to po co się stresować? Do matury nauczyłem się sam, może nie poszła mi jakoś przesadnie wybitnie, ale żeby się na studia dostać wystarczyło. @Hideki: Czytałeś komentarze tutaj? Co drugi to narzeka ile to nie musiał siedzieć nad zadaniami czy że go reklamy o powrocie do szkoły 1 sierpnia stresowały. Ilorazu inteligencji swojego nie znam, także nie mogę ci udowodnić że nie masz racji ;)

Odpowiedz
Udostępnij