Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pewnego dnia, półtora roku temu, mój tata miał stłuczkę. Pogięty błotnik, połamany…

Pewnego dnia, półtora roku temu, mój tata miał stłuczkę. Pogięty błotnik, połamany zderzak, stłuczony reflektor. W swojej ekspertyzie tata stwierdził, że nie jest to wielka szkoda – syn wyklepie, światełko i zderzak wymieni, co trzeba naprawi i będzie jak nowe. W istocie tak było. Sprawa między kierowcami została rozwiązana polubownie za porozumieniem stron, papiery podpisane, gotówka przekazana. Tyle właściwie z całego zdarzenia. Obaj panowie zadowoleni pojechali w swoje strony.

Popsutym autem tata wrócił do domu i tedy rzekł: "Synu, napraw ojcu samochód. Był wypadek, wyklep, wymień, napraw. Masz tu pieniążki, twoja sprawa jak to zrobisz. Ma być zrobione na przyszły tydzień, najdalej za dwa". Dla mnie prośba ojca to rzecz praktycznie święta, więc rzuciłem wszystko i zabrałem się za "tatowóz".
W warsztacie taka naprawa to koszt jakichś minimum sześciuset złotych (jeśli fachowiec to cymbał robiący fuszerę), tysiąca z małym kawałkiem normalnie, jeśli nie więcej. Z racji tego, że mam umiejętności, pewne doświadczenie, wiedzę oraz warsztat, to mój rodziciel nie musiał daleko szukać, aby zlikwidować szkodę za połowę tej kwoty, lub nawet mniej. Popatrzyłem, podumałem i oceniłem szkodę swoim okiem – uszkodzenia istotnie niewielkie, zgodne z oceną taty: połamany zderzak, "grill", pogięty błotnik i stłuczony reflektor. Struktura auta oraz geometria zawieszenia w najlepszym porządku – co zresztą sprawdziłem w warsztacie, aby mieć pewność. "Do roboty" tylko kosmetyka. Na popularnym portalu "Alledrogo" zamówiłem używane części – zderzak, reflektor i "grill", zapłaciłem i jedyne co pozostało to czekać aż przedmioty zostaną dostarczone.

Niedługo później przyszły zakupione wcześniej części. Ja w międzyczasie "rozbebeszyłem" uszkodzone auto – naprawiłem elementy niewymagające wymiany, zdjąłem pogięty błotnik, zderzak, grill i reflektor. Zniszczone elementy poszły na śmietnik, a nowe czekały na zamontowanie. Stwierdziłem, że błotnik da się uratować, więc zabrałem się do pracy. Błotnik ten był akurat bardzo mocno uszkodzony. Wymagał dużego nakładu pracy, a w praktyce wymagał uformowania go na nowo po wcześniejszym doprowadzeniu do mniej więcej oryginalnego kształtu. Pracę z blachą można w tym wypadku porównać do rzeźbienia – materiał wymaga cierpliwości, uwagi i wyczucia. Z obiektywnego punktu widzenia, wygodniej i prawdopodobnie taniej (licząc moje roboczogodziny) byłoby kupić nowy błotnik. Ale umowa z ojcem była taka, że auto ma być sprawne na kolejny tydzień i moja wola jak to zrobię. Więc mogłem sobie na "zabawę" pozwolić – a do tego mogłem całkiem bez konsekwencji przetestować praktyki i techniki z reguły niestosowane, które miałem obmyślone jedynie w teorii. Żelastwo poszło na stół, różne ustrojstwa, które na tę okazję zbudowałem już czekały, kowadełka i młotki w dłoń – zabrałem się do pracy. Tu zaczęła się piekielność ze strony wuja, który z jakiegoś powodu nas akurat odwiedzał.

Wuj to z zawodu spawacz i technik specjalista w jakiejś tam konkretnej dziedzinie związanej z łączeniem metalowych elementów – co ważne, nijak niezwiązanej ze sztuką blacharki samochodowej. Jedynym wspólnym aspektem, na upartego, mogłoby być spawanie. Nawet wtedy, jednak spawanie żelastwa o grubości centymetra a kształtowanie i spawanie/zgrzewanie półtoramilimietrowej lub milimetrowej blachy to są zupełnie różne rzeczy, pomimo że technika łączenia elementów może być ta sama. Można to porównać do programisty i grafika – jeden i drugi do pracy używa komputera, ale sposób użycia jest całkowicie różny.

Przechodząc do sedna – wuj zorientował się, czemu siedzę w swoim warsztacie przez pół dnia, do domu przychodząc jedynie po kolejne kubki kawy. Tak więc "odwiedził" mnie z garścią dobrych rad, zupełnie nie mając pojęcia co ja w ogóle robię. Zaczęło się od krytykowania mojej metodyki pracy. Wytłumaczyłem więc, że to co robię jest swego rodzaju eksperymentem – nadal jednak mieszczącym się w ramach, że tak powiem – "kanonu", z zachowaniem zasad sztuki. Dalej wuj obserwował, marudził, truł, aż doszedłem do blacharki właściwej – co często z boku wygląda jak napieprzanie młotkiem w kawał blachy bez ładu i składu – lecz w rzeczywistości każde uderzenie ma swój cel i jest wymierzone na zamierzony efekt. Wuj tak stał i truł dalej, dorzucając komentarze o tym, jak blacharz powinien "robić blachę", jak to "chusteczkowo" mi wychodzi i w ogóle, to ja powinienem to zostawić, oddać komuś, kto umie to robić. Aż chciałoby się rzec "nie ucz ojca dzieci robić" – bo dokładnie tak to wyglądało. Z szacunku do wuja (też z racji jego wieku i faktu bycia moim wujem) powstrzymałem się od nieparlamentarnych wyrażeń i ograniczyłem do marnego "wujku, wiem, co robię, umiem, uczyłem się tego", plus jakieś wyjaśnienia, aby się tylko odczepił. Wuj nie ustępował, nadal wiedział lepiej. Na ratunek przyszedł tata, zaniepokojony zaginięciem wuja: "Janek, k*wa, mój syn blacharkę robi odkąd piwo może pić! Nie wpi*dalaj się!". Dopiero to pomogło, wuj przestał rzucać dobrymi radami, których nijak nie szło zastosować w praktyce, ale nadal stał mi nad głową, obserwował przez cały czas, dopóki nie skończyłem błotnika. Efekt był bardzo ładny. Zalepiłem, żeby było równo, powiesiłem i zagruntowałem – nic tylko pozostało oddać lakiernikowi. Tak też się stało dwa dni później. Lakiernik położył lakier, potem błotnik wrócił, a ja dokończyłem naprawę. Samochód po naprawie wyglądał jakby nic się nigdy nie wydarzyło.

Trzy tygodnie później, pech chciał, że wuj miał jakąś stłuczkę. Zgadnijcie, co zrobił? Nie, on do mnie nie przyszedł. Wysłał córkę z całą toną kitu do wciskania, abym mu tylko autko zrobił.

by E4y
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar WilliamFoster
16 16

Fajna historia, miło się też czyta. Jesteś pozytywnym przykładem tego, że "pracując młotkiem, nie trzeba być młotkiem". I mała rada - trochę więcej asertywności i stanowczości w kontakcie z rodziną. Bo jak widać, wpojony masz szacunek do ludzi, co samo w sobie jest wspaniałe, ale szybko mogą Ci zacząć wchodzić na głowę. Postaw się czasem.

Odpowiedz
avatar Vitas
8 12

Historia trzyma w napięciu :D Najpierw myślałem, że to co dał sprawca to za mało na pokrycie szkody, później, że ojciec dał za mało pieniędzy chcąc oszczędzić po znajomości aż do tego, że jednak uszkodzenia auta będą dużo większe niż na początku zakładano. A to tylko wuj który kłóci się o to jak klepać blachę :D

Odpowiedz
avatar Naa
7 7

Mimo wszystko widzę dla wuja nadzieję. Przysłał córkę, bo było mu głupio, a było głupio, bo zdał sobie sprawę, że jednak nie powinien był Cię tak "odgórnie" pouczać. A jak obecnie, półtora roku później, układają się Wasze stosunki? Przychamował? Swoją drogą, rzeczywiście fajnie napisane :)

Odpowiedz
avatar Naa
10 10

(nawiasem: wywalam ten słownik z przeglądarki, skoro zamienia mi "hamowanie" na "chamowanie"! )

Odpowiedz
avatar gomez
7 7

No już nie trzymaj nas w napięciu, zrobiłeś wujowi to auto ?

Odpowiedz
avatar E4y
6 6

@gomez: @Naa: Ten wuj czasem ma takie mentorskie zapędy, szczególnie jak ma gorszy humor. Zawsze się z nim dogadywałem, pomimo większych lub mniejszych problemów i ogólnie, to go bardzo lubię. Wiele mnie nauczył o ile temat jest poruszany na spokojnie. W istocie, wtedy zrobiło mu się głupio i na jakiś czas ograniczył kontakty. Potem już wszystko wróciło do normy – właśnie po tym jak mu auto naprawiłem.

Odpowiedz
avatar milka74
-1 3

TL;DR - Kiedy ojciec miał stłuczkę, autor naprawił mu auto, bo lubi się w takich rzeczach dłubać i się na tym zna, a wujek-spawacz się wymądrzał i zawracał d**ę pouczając autora. Trzy tygodnie później wujek miał stłuczkę i przysłał córkę po prośbie, bo sam się wstydził. Nie ma za co ;)

Odpowiedz
Udostępnij