Kelnerskie wspomnienia z sezonu wakacyjno-turystycznego.
Pracuję w Niemczech. Wyobraźcie sobie, że jedziecie do obcego kraju, chcecie pozwiedzać, dobrze zjeść, pobawić się. Wchodzicie do restauracji, witacie się z obsługą swojskim "Siema!", prosicie o menu po polsku. Gdy dowiadujecie się, że restauracja takim nie dysponuje, łaskawie zgadzacie się zapoznać z angielską kartą. Oczywiście, angielskiego też nie umiecie, więc co chwilę wołacie obsługę i pytacie: "łot iz dyz?" Gdy obsługa zaczyna tłumaczyć po angielsku, oburzeni krzyczycie:
- Ale niech nam pani wytłumaczy po polsku!
Kelnerka nie mówi po polsku? Na pewno pomożecie jej zrozumieć, co chcecie, jak zaczniecie machać rękami i coraz głośniej krzyczeć. Po polsku oczywiście.
Jesteście w lokalu grupą 10-15 osób. Po prawie godzinie z pomocą jedynej w grupie osoby, która w miarę ogarnia angielski jesteście gotowi złożyć zamówienie. Oczywiście zamówienie najlepiej złożyć wydzierając się jeden przez drugiego. Gdy kelnerka prosi o składanie zamówień pojedynczo i po kolei, to i tak ktoś zacznie się wydzierać od czapy, no bo nie może być tak, żeby jakiś Czesiek czy Grażyna zamówili przed nim.
Niemożliwe! Restauracja z kuchnią lokalną nie serwuje bigosu, pierogów i barszczu? Nie ma polskiej wódki? Co to za lokal?!
Zupełnie normalnym jest też zarezerwowanie stolika w RESTAURACJI i zamówienie jednej kawy za spółkę. Tudzież zarezerwowanie stolika dla 20 osób i przyjście w 3, bo reszta wyjechała jednak dzień wcześniej. No i co z tego, że nie daliście znać, że nie potrzebujecie stolika dla 20 osób? W końcu TRZY przyszły.
Zamawiacie trzy duże butelki wody. Przy płaceniu poproście o osobne rachunki, a gdy kelnerka pyta, do czyjego rachunku doliczyć wodę, zaczynacie się kłócić, o to, kto wypił najwięcej. Dyskusja o wodę za 15 euro przy łącznym rachunku 350 euro trwa 20 min.
Niesamowite? Niewiarygodne? Nie do pomyślenia? A jednak jest to zachowanie normalne wg 80% turystów z Włoch, Francji, Rosji, Hiszpanii i Ameryki Południowej.
Zupełnym przeciwieństwem są Skandynawowie, turyści z Europy Wschodniej, a także nasi rodacy, którzy zawsze zachowywali się kulturalnie, dobrze mówili po angielsku, a nawet niemiecku.
Doszło do tego, że po prostu nie przyjmowaliśmy rezerwacji dla grup z Francji, Włoch i Rosji. I my i inni goście odetchnęli z ulgą.
gastronomia
Chwila. Przez całą historię podkreślasz, że takie sytuacje mają miejsce w przypadku grup Polaków, a w ostatnim akapicie piszesz, że dotyczy to wycieczek innych narodowości a klienci z Polski są w porządku? Zdecyduj się.
Odpowiedz@ZjemTwojeCiastko: Nie no, chyba nie podkreśla że to grupy Polaków, tylko tłumaczy zachowanie różnych narodowości na przykładzie dopasowanym do czytelników. :P Tam jest "wyobraźcie sobie, że jedziecie", a nie "Polacy są tacy i tacy". :D
Odpowiedz@ZjemTwojeCiastko: przełożyłam te zachowania na grunt Polaków i języka polskiego, aby dać czytelnikom wyobrażenie jest idiotyczne jest to zachowanie.
OdpowiedzCholercia przez przypadek nacisnęłam "słabe". Ups. Znajoma miała podobną sytuację z grupą z Brazylii. Jedyną osobą mówiącą po angielsku była 6-letnia córka jednej z kobiet.
OdpowiedzZ Francuzami to faktycznie coś jest, moje liceum organizowało wymiany uczniowskie z zaprzyjaźnionym liceum z Francji, na kilkanaście czy kilkadziesiąt osób które nas odwiedzały, angielski znała góra jedna, a reszta uczyła się hiszpańskiego (na kwestionowalnym poziomie). A że Polacy byli wtedy po marnych 2 latach z podstaw francuskiego, to głębokie dyskusje o sensie życia się tam nie zdarzały, za to wszystkich łączył język migowo-alkoholowy. :D
Odpowiedz@Naevari: ale co w tym złego, skoro znali inny język obcy? Gdyby byli ignorantami, to rozumiem. Ale uczyli sie hiszpańskiego, a pojechali do osób, które w teorii miały uczyć sie francuskiego.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 października 2017 o 20:19
@majkaf: Nie mówię, że to coś złego, pisałam po prostu z myślą o tych stereotypach na temat Francuzów, że niespecjalnie mnie dziwi, że mają faktycznie problemy z porozumieniem się w wielu miejscach, bo widocznie kładą jednak mniejszy nacisk na angielski.
Odpowiedz@Naevari: zrozumiałam Twój komentarz, jakby to oni mieli być piekielni, ponieważ uczą się innych języków obcych niż angielski. Swoną drogą jak byłam we Francji to zauważłam, że nawet jak znają angielski to nie chcą się przyznawać taką niechęć żywią do anglików.
Odpowiedz@Naevari: Mielismy na praktykach Francuzke, ktora ledwo co mowila po angielsku. Zaraz po niej przyjeto Hiszpanow,ktorzy mowili tylko po hiszpansku. Jak tlumacz mial wolne to dzial sie armagedon.
Odpowiedz@majkaf: To chyba nawet nie tyle niechęć do Anglików, co zadzieranie nosa z powodu imperialnej przeszłości. Przecież Francja to był taki potężny kraj, wszyscy się z nimi liczyli. I coś im z tego zadufania zostało. My jako naród mamy coś takiego w stosunku do wschodnich sąsiadów, a Francuzi wobec całego świata. Ale to i tak pikuś przy Anglikach. Tyle że oni nie mają tego problemu z językiem, bo angielski przyjął się jako język uniwersalny.
Odpowiedz@majkaf: Bo im do dziś nie wybaczają Waterloo i Trafalgaru, tudzież pamiętają czasem, jak wdechowo walczyli na początku WW2 i mają kompleksy, bo jednak już nie są grande nation. A jak już próbują dukać po angielsku, to zawsze z pociesznym akcentem.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: To się zmienia, wielu młodszych Francuzów już się po angielsku dogaduje i nawet potrafią się pozbyć tej śmiesznej wymowy.
Odpowiedzej no wystarczy mowic glosno i wyraznie- SCHA-BO-WY :)
OdpowiedzPacz mi na usta.
OdpowiedzMieszkam w Norwegii. Do Polski jeździmy przez Danię i Niemcy. Nigdy nie zatrzymujemy się w Niemczech na stacjach benzynowych ( tankujemy w Danii i w Polsce). Nie robimy zakupów w Niemczech, nie zatrzymujemy sie w przydrożnych barach. Ale w tym roku zrobiliśmy wyjątek: zatrzymaliśmy się na obiad. Pierwszy i ostatni raz. Mieliśmy problem z zamówieniem obiadu. Dziewczyna z kasy nie rozumiała nawet słowa spaghetti (a zamawialiśmy tylko z menu wypisanym na scianie). W końcu wyszła jakaś dziewczyna z kuchni, ktora ogarnęła zamówienie w j.angielskim ( dziewczyna wyglądała na turczynke) .Mąż podsumował to później tak: razem znamy 4 języki -polski,rosyjski,angielski i norweski, ale w Niemczech dogadasz sie tylko po niemiecku.
Odpowiedz@fingerbol: Gdzie, jak gdzie, ale w Niemczech dogadasz się bardzo często n.p. po turecku, arabsku, włosku, hiszpańsku, a w Düsseldorfie o dziwo po japońsku. KAŻDY uczeń niemieckiej szkoły miał w niej angielski, więc powinien naturalnie zrozumieć czysto angielskie słowo - spaghetti, a szczególnie, jak jest Turczynką, bo to przecież ich potrawa narodowa.
OdpowiedzTo się tyczy tylko zorganizowanych wycieczek? Tak się pytam, bo byłem trzech organizowanych przez polskie biura podróży i zawsze większość to byli ludzie, których trzeba było wszędzie prowadzić za rączkę, bo sami po prostu się bali. Na tych wycieczkach Polacy nie znający języka wychodzili głównie z przewodnikiem i raczej żywili się na hotelu. A jak poszli do jakiejś knajpy, to tej zalecanej przez przewodnika albo tam, gdzie było polskie menu. Także raczej nie sprawiali problemów. Za to indywidualni turyści z Polski, jakich spotkałem to naprawdę świetni, otwarci i ciekawi świata ludzie, którzy nawet jak nie potrafią czegoś zrozumieć czy powiedzieć w obcym języku, to podchodzą do tego z dystansem. Prędzej czy później się dogadają, ale bez krzyków, a raczej się śmiejąc z własnej niewiedzy. Z Rosjanami słyszałem, że były problemy z powodu ich zamiłowania do wódki. Francuzów, Włochów, Hiszpanów czy latynosów nie widziałem w takich sytuacjach i nic wcześniej nie słyszałem, więc pozostaje mi uwierzyć ci na słowo. Słyszałem tylko od paru osób, które były we Francji, że nie za bardzo chcą rozmawiać po angielsku, chociaż potrafią. Ot, nadęte bufony uważające się za pępek świata, choć czasy Francji jako światowego mocarstwa należą do przeszłości. Hiszpanie byli bardzo mili dla mnie jako turysty. Aczkolwiek słyszałem mniej pochlebne opinie od ludzi, którzy tam trochę mieszkali i od samych Hiszpanów. Tam jest sporo podziałów i uprzedzeń między ludźmi z różnych warstw społecznych i różnych regionów. Włosi z kolei są całkiem przyjaźni dla turystów poza faktem, że naliczanie obcokrajowcom większych rachunków to ich narodowa tradycja. Przynajmniej na południu.
Odpowiedz@pasjonatpl: Żywili się na hotelu? W sensie zorganizowana wycieczka alpinistów?
Odpowiedz@pasjonatpl: z grupami zorganizowanymi jest mniejszy problem, bo najczęściej jest jakiś przewodnik,który mówi po niemiecku i wszystko ogarnia. Choć i tu zdarzały się wyjątki, czasem przewodnik nawalał lub nie potrafił zapanować nad grupą.jednak największą udręką są klienci indywidualni.
OdpowiedzWoda za 15euro?! Woda?! 15 euro za wodę? Chyba kogoś zdrowo poje*ało...
Odpowiedz@antuan: 3 duże butelki. Wierz mi, że 5 € za dużą butelkę wody w restauracji to żadna rewelacja.
Odpowiedz@antuan: Nie tyle woda, co wóda, bo Polak nie krowa, wody nie pije.
OdpowiedzW pewnym sensie to mają rację. Jak przyjeżdża gość z Niemiec lub Anglii do Polski to w jakim języku zamawia, w polskim czy mówi po swojemu? Z doświadczenia powiem, że we Włoszech zamówienia przyjmowali po angielsku, ale odpowiadali już tylko po włosku, to jest szacunek dla swojego języka i nikt mi nie wmówi, że aby zjeść w Niemczech muszę mówić po niemiecku lub angielsku bo w Polsce to kelner dostosowuje się do gościa, ale już u siebie wymagają by mówić ich językiem
Odpowiedz@Toolipan: To zamknijmy się wszyscy w sobie i zobaczmy kto na tym straci najwięcej. Uważam, że angielski każdy powinien znać i powinien się wszędzie móc dogadać w tym języku. Jasne, nie musi tak spontanicznie zacząć wygłaszać kilkugodzinnego wykładu o polityce czy ekologii, ale chyba każdy jest się w stanie nauczyć jedzenia, kilku zwrotów grzecznościowych, jakiś prostych zdań, które ułatwią pobyt w obcym kraju. Dodatkową motywacją byłoby to, że wszędzie się dogada. Ja tam omijam miejsca, gdzie angielskiego nie znają, bo nie mam zamiaru dogadywać się na migi i obrazki, a potem i tak do końca nie wiedzieć czy wszystko dobrze zrozumiałam. Wiele osób myśli tak samo. Moim zdaniem brakiem szacunku do drugiego człowieka jest mówienie w języku, którego on nie rozumie i patrzenie z wyrzutem, bo przecież "powiedziałem o co mi chodzi".
Odpowiedz@burninfire: "...Wiele osób myśli tak samo. Moim zdaniem brakiem szacunku do drugiego człowieka jest mówienie w języku, którego on nie rozumie i patrzenie z wyrzutem, bo przecież "powiedziałem o co mi chodzi"" - i o to właśnie mi chodzi, a nie o zamykanie się. Chodzi o szacunek dla siebie i swojego języka. Jesteś w Anglii to zamawiasz w restauracji po angielsku, we Francji po francusku lub na migi ponieważ znają angielski, ale go nie lubią i udają, że nie rozumieją, ale w Polsce masz dostosować się do gościa i mówić jego językiem czyli francuski, włoski itp. I masz dostosować się do tego gościa, który wymaga od ciebie znajomości jego języka w jego kraju. O to mi chodzi, to jest szacunek dla samego siebie w swoim własnym kraju. Może ci opisywani ludzie widzieli takie coś u siebie i pomyśleli, ze to norma czyli jedziesz i zamawiasz w swoim języku. Skoro u mnie mozna to pewnie i u nich tak samo. Ostatnio znajomy kierowca autobusu dostał opierdziel od Francuza, że nie mówi po francusku bo pasażer był Francuzem i ten sam człowiek tzn. Francuz, we Francji też będzie wymagał od tego kierowcy znajomości swojego języka i to nie jest odosobniony przypadek
Odpowiedz@burninfire: tak dodatkowo do poprzedniej wypowiedzi. W Polsce MENU w restauracjach jest w kilku językach. Widziałeś kiedyś MENU po polsku za granicą bo ja jeszcze nie
OdpowiedzJak nigdy prawie nie udostępniam historii stąd, tak tę udostępniłam ze względu na niespodziewany finał :). Choć raz to nie Polacy są ci najgorsi ;)
Odpowiedz