Pewnego jesiennego dnia wydarzył się wypadek. Jadący z naprzeciwka wyprzedzał rowerzystów. Nie było by tu nic piekielnego, gdyby nie fakt, że jeden z dwóch rowerzystów radośnie wyjechał na środek drogi podczas tego manewru.
Widząc jadących z przeciwka rowerzystów, przewidywałem różne opcje – a jednośladom na drogach po prostu nie ufam – to zacząłem raptownie zwalniać, aby dać wyprzedzającemu więcej miejsca na wyprzedzanie i na bezkolizyjne wyminięcie. Przytuliłem się jeszcze bardziej do prawej strony. Wyprzedzający wyprzedza. Rowerzysta wyskoczył mu przed maskę, wyprzedzający go "trafił" i odbił na mój pas – we mnie. Nastąpiło potężne uderzenie, poduszka wystrzeliła a mi na chwilę urwała się świadomość. Odzyskałem ją kilkadziesiąt sekund później.
Zabawne jest to o czym człowiek wtedy myśli – pierwsze co przyszło mi na myśl to: "K*wa, spóźnię się do roboty" i po chwili gdy dotarło do mnie, że auto dalej nie pojedzie o własnych siłach: "Stary mnie zamorduje za samochód" (stary – szef firmy, tak na niego mówimy). Po chwili (która mogła trwać minutę albo pięć – ciężko oszacować w takim stanie) próbowałem się wydostać z auta – nie dało rady drzwiami od strony kierowcy, więc przeczołgałem się do drzwi pasażera. Wyciągnąłem ze schowka dokumenty i papierochy a z podłogi za siedzeniem pasażera jakoś udało mi się wydobyć kurtkę. "Wypadłem" z auta i dopiero wtedy poczułem, że noga boli jak jasna cholera.
Próba wstania z ziemi zakończyła się niepowodzeniem, więc tak siedziałem. Odpaliłem fajkę, zadzwoniłem pod numer alarmowy i przedstawiłem miłej pani sytuację, odpowiedziałem na pytania oraz zaznaczyłem, że sam nie mogę wstać bo chyba mam złamaną nogę. "No ale jakoś pan z tego samochodu wyszedł, nie?" – tłumaczę, że się wyczołgałem a teraz nie mogę wstać. Pani dalej w zaparte: "To pan pójdzie sprawdzić w jakim stanie są inni uczestnicy wypadku i udzieli pierwszej pomocy" – tłumaczę kobiecie po raz kolejny, że nie wiem, nie mogę "pójść" i sprawdzić, ponieważ nie jestem w stanie wstać. "No ale z samochodu pan wyszedł...". Wtedy w uszach mi zamajaczył sygnał dźwiękowy a po chwili na horyzoncie pojawiły się policyjne koguty. Gdy dwa radiowozy były już na miejscu – ja nadal tej kobiecie tłumaczyłem, że nie jestem w stanie wstać a inni uczestnicy mogą być ciężko ranni albo nawet martwi. Wyłuszczyłem jej fakt, że potrzebne są karetki i straż pożarna. W końcu oddałem telefon policjantowi który mnie znalazł. "Pan nigdzie nie idzie" – bezwiednie rzucił policjant i się oddalił. Trzeba przyznać, humor czarny jak dusza satanisty.
Zanim pojawiła się policja, co robili inni kierowcy jadący drogą? Ano wszyscy jak jeden mąż radośnie omijali dwa wraki i połamany rower na środku – poboczem, przez płytki rów, polem a potem znów przez rów i dalej w długą.
A co zrobił drugi rowerzysta? Ano spie*lił. Nie omieszkałem zapytać policjanta skąd oni się tak szybko wzięli – gość z drugiego samochodu zadzwonił bezpośrednio na lokalną komendę.
Przepraszam bardzo, ale co mieli niby zrobić inni kierowcy? Czekać tam nie wiadomo na co przy okazji skutecznie blokując dojazd służbom ratunkowym?
Odpowiedz@Jorn: Może się zatrzymać i udzielić pierwszej pomocy w miarę możliwości? Ile Ty kuźwa masz lat? 10? Może czasem pomyśl, zanim znów coś napiszesz.
Odpowiedz@Jorn: Widząc, że nikt nie udziela pomocy, należy zatrzymać się i zabezpieczyć miejsce i tej pomocy udzielić. Nawet jeśli nie przez wzgląd na przepisy, to chociaż przez to, że jesteśmy ludźmi.
OdpowiedzNie podejrzewaj ludzi o ludzkie odruchy, niestety to nie te czasy... Większość przy sytuacji, że ma komuś pomóc ucieknie gdzie pieprz rośnie, bo to nie jego sprawa!
Odpowiedz@Jorn: Jadąc z mężem zauważyliśmy w polu samochód leżący do góry kołami. Szosa,zbocze dość wysokie więc prawdopodobnie koziołkował. Był dość daleko więc nie było widać czy ktoś w środku jest. Po hamulcach i na dół. Okazało się że samochód jest pusty,dookoła porozrzucane rzeczy. Telefon na policję.Okazało się że już poszkodowani zostali zabrani a my jesteśmy nie jedyni którzy dzwonią. Może właśnie dzięki zainteresowaniu kierowców że coś się stało tamci zostali na czas dowiezieni do szpitala.
Odpowiedz@Jorn: Może zatrzymać się, postawić trójkąt ostrzegawczy i sprawdzić, czy zostały wezwane służby, a potem spróbować pomóc? Nie wiem, kim trzeba być, żeby tego nie zrobić.
Odpowiedz@Balbina: Mi się zdarzyła inna piekielność ale w podobnym stylu. Pracowałem na działce przy łopacie i nagle słychać pisk opon i huk z drugiej strony jeziora. No to skok do samochodu, szybki telefon na 112 (szybki - rzecz względna, przesłuchanie jak w dobrym sądzie, czekałem na to by mnie o numer buta poprosili) i jazda na miejsce potencjalnego wypadku. Zajeżdżamy a tu stoi grupka gapiów, która to grupka radośnie komentuje sytuację, w zbożu przy drodze stoi BMW (chyba 5 albo 7 w wieku 15+) ze skrzywionym słupkiem po stronie kierowcy,a z samochodu gramoli się stadko młodziaków w wieku 15-18 (na pewno było więcej niż dopuszczalne 5 osób). Okazało się, że mistrz kierownicy nie dał rady na zakręcie i samochód zaliczył turlanko przez dach. Na moje pytanie czy wszyscy są okej, czy nikomu nic poważnego się nie stało zaczęły się błagania typu "niech pan nie dzwoni na policję/straż/pogotowie". Powiedziałem, że niestety już zadzwoniłem, szybko obejrzałem uczestników ale dosłownie za 2 minuty nadjechała karetka i policja i zajęli się "rajdowcami". Okazało się, że byłem JEDYNYM który zadzwonił po służby ratownicze, gapie sobie stali i urządzali podśmiechujki.
Odpowiedz@Jorn: Wyklepac auta, podkladac noge, zlapac rowerzyste, podac zapalarke do szluga.
Odpowiedz@Iceman1973: @E4y: @Balbina: @LittleM: Pomyślałem i nawet przeczytałem w historii, że zanim autor skończył rozmowę z dyspozytornią pogotowia i się do końca zorientował, co się wokół niego dzieje, na miejscu była już policja, więc nie był to przypadek pt. " nie ma kto udzielić pomocy".
Odpowiedz@Jorn: A potem jeszcze doczytałem słowa "zanim pojawiła się policja". OK, mój błąd, przepraszam.
Odpowiedz@manius: Musisz mieć niezłą siłę perswazji, że na hasło "Chyba słyszałem wypadek po drugiej stronie jeziora, przyślijcie policję i karetkę" ktoś się ruszył do takiego zgłoszenia bez wiedzy gdzie, co, jak, czy ktoś ranny itp. :) Moim zdaniem przed wszczynaniem alarmu powinieneś najpierw się zorientować, czy jest taka konieczność.
Odpowiedz@PaniPatrzalska: Jeśli słyszy się pisk opon i huk to na 99% jest to jakas sytuacja kryzysowa. Poza tym decyzję o wysłaniu karetki/straży/policji podejmuje dyspozytor. Opisałem tylko sytuację i moje przypuszczenia, zebrali moje dane i widocznie ktoś mądrzejszy ode mnie wysłał służby. Mogli mnie obciążyć kosztami gdyby było to nieuzasadnione, w nosie to mam. Ale jakoś nie wyobrażam sobie niezareagowania w takiej sytuacji.
Odpowiedz@manius: No dobra, można przypuszczać, że coś się stało. Ale co? Równie dobrze ktoś mógł na przykład w ostatniej chwili zobaczyć metalowy śmietnik, hamować z piskiem opon i przewrócić go z ogromnym hałasem, a bez większych szkód. Skoro i tak jechałeś na miejsce wypadku, to mogłeś się najpierw zorientować, jakie są rzeczywiste potrzeby, zamiast niepotrzebnie ciągnąć karetkę.
Odpowiedz@PaniPatrzalska: Metalowy śmietnik na wiejskiej drodze... seems legit :) Obyś nigdy nie musiała widzieć ani słyszeć fikającego samochodu. Tak czy owak - zawsze się znajdzie wytłumaczenie typu "trzeba było najpierw sprawdzić a potem dzwonić". Nie żałuję swojej decyzji i uważam, że była słuszna, co więcej - zrobiłbym to w podobnej sytuacji ponownie. I nie życzę nikomu takich rozważań jak Twoje, czasami lepiej wezwać bez potrzeby (oczywiście przy prawdopodobnym wypadku a nie karetka do kataru) służby niż potem mieć czyjeś życie na sumieniu. Jeśli chcesz najpierw dojeżdżać a potem wzywać - Twoja wola. Mi nic do tego. Obym tylko wtedy nie był tym poszkodowanym, któremu zabraknie tych 5 minut :)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 października 2017 o 19:24
W dzisiejszych czasach mamy aż nadto inwigilacji, ale czytając takie historie mam wrażenie, że każdy rowerzysta i pieszy na drodze powinni mieć tablice rejestracyjne jak samochody. Jak zabijesz takiego bezmyślnego i beztroskiego użytkownika ruchu to zostanie na miejscu wypadku, ale… No właśnie, ale ile wypadków było spowodowanych przez głupotę takich ludzi, z których wyszli oni bez szwanku i zwyczajnie zwiali nie zawiadamiając nawet karetki? Część oczywiście zawsze zostaje, ale ile ucieka? Sama miałam ostatnio sytuacje, że jadąc z niemowlakiem pijak wtargnął mi dosłownie pod koła. Tyle szczęścia, że jechałam ostrożnie. Miałam kamerę, ale co z tego. Pobije go? Zatrzymam do przyjazdu policji? Przecież nie zostawię niemowlaka w samochodzie, żeby siłować się z większym od siebie pijanym mężczyzną.
Odpowiedz@sisrahtaK: To ten niemowlak w końcu jechał z Tobą czy z pijakiem?
OdpowiedzTa dyspoztorka pogotowia to musiała być głupia jak but...
Odpowiedz