Przeczytałam w poczekalni dwie historie dotyczące bierzmowania, podzielę się i swoją. Będzie długa ale chcę oddać to co się wydarzyło.
Bierzmowania nie mam i aktualnie wiem, że go nie potrzebuję do szczęścia, a całą szopkę z przygotowaniem do sakramentu uważam za jedną dużą bzdurę.
Ale kiedyś, gdy byłam w gimnazjum chciałam je mieć. Chodziłam do kościoła regularnie, każda niedziela i święta kościelne - byłam na mszy. Jak doszło do tego, że sakramentu nie otrzymałam? Zachorowałam.
Pod koniec roku kalendarzowego w pierwszej klasie gimnazjum nagle wylądowałam w szpitalu z odmiedniczkowym zapaleniem nerek. Poleżałam, skończyło się na strachu i dość długim bólu pleców. Już wtedy przegapiłam jakieś "super ważne spotkanie".
Mówi się trudno. Po wyjściu ze szpitala miałam co miesiąc zjawiać się u nefrologa oraz kontrole u urologa. I to okazało się był problem. Nefrolog dziecięcy ze szpitala, do którego miałam przychodzić przyjmował w czwartki po południu. I ksiądz też spotkania dla mojej klasy wyznaczał na czwartki.
Możecie powiedzieć, no ok, ale czwartków w miesiącu jest przynajmniej cztery. Ano tak, tylko ksiądz nie mówił z wyprzedzeniem, w który czwartek będzie spotkanie. Czasami ogłaszał to dzień przed, na religii w szkole. Prosiłam o możliwość chodzenia z inną klasą we wtorki. Raz nawet poszłam, ale przy sprawdzaniu obecności zostałam wyproszona.
Nie, mam być z moją klasą i koniec. I tak ponad połowa spotkań w pierwszej klasie mi odpadła.
Kolejny zgryz, jak pisałam chorowałam. Po szpitalu byłam na antybiotykach i niestety łapałam każde przeziębienie. Wypadło mi kilka (chyba z pięć) niedziel gdy leżałam z wysoką temperaturą w łóżku oraz nie uzbierałam dziewięciu pierwszych piątków miesiąca.
Gdy przyszło do sprawdzania indeksów chyba w kwietniu ksiądz powiedział mi, że będę musiała poprawiać rok, zbierać wszystko od nowa bo mi brakuje pieczątek.
ALBO, żebym zbierała pieczątki z nabożeństw majowych.
I zbierałam, chodziłam dzień w dzień rano na nabożeństwa.
Ale i tak mi nie podpisał "zdania" pierwszego roku przygotowywania. Bo nie byłam na spotkaniach i mam za mało pieczątek. Na nic się zdało, że miałam na papierze, że byłam chora, że nie mogłam, że prosiłam o inne terminy, że wszystko wiem i umiem.
Miałam jeszcze raz kupić indeks i od nowa.
Wróciłam do domu, rzuciłam indeksem o ścianę i siedziałam kilka godzin myśląc co powiedzieć rodzicom. Nie chciałam powtórki z rozrywki bo wiedziałam, że przyszłym roku też nie będę mogła uczestniczyć we wszystkim co tylko wymyślą w kościele. Potem poszłam do mamy i spytałam czy bardzo będzie się gniewać jak nie będę mieć bierzmowania. Odpowiedziała, że nie. Ona sama go nie ma. Ojciec dorzucił, że też nie. Że kiedyś były ważniejsze sprawy i on pracował, a nie chodził do kościoła.
Ale siostra mojej mamy, moja ukochana ciocia i matka chrzestna nigdy się z tym nie pogodziła tak do końca. Namawiała i nagabywała ale trafiła na mur, bo ja już postanowiłam. Zrezygnowałam i z religii w szkole, i z kościoła. Po paru latach i studiach, również z wiary.
A teraz najlepsze. Parę lat temu, chyba ze cztery pojechałam do niej na ferie. I jakoś tak trafiłam, że na wizytę księdza po kolędzie byłam u niej. Chciałam wyjść, żeby cioci wstydu nie robić bo powiedziałam, że ja się modlić nie będę jak on przyjdzie. Nie zdążyłam, nie słyszałam kiedy wszedł na klatkę ani wyszedł od sąsiadów, a ministrantów z nim nie było.
Wszedł, powiedziałam "dzień dobry". Stary proboszcz, kto wie czy mnie nie ochrzcił wiele lat temu. Pomodlił się z ciocią i spytał mnie czemu ja się nie modlę. I powiedziałam mu to co opisałam wam powyżej. Uśmiechnął się, stwierdził, że "to dopiero durnie" i powiedział, że życzy mi powodzenia w szukaniu swojej drogi.
Po tym ciocia przestała marudzić o mój brak wiary.
Nie mam puenty do tego wyznania.
Kościół
Bardzo dobrze napisane. Nie odchodź, dziewczyno, od wiary. Bóg istnieje. A Kościół, z którego zrezygnowałaś, nie ma z prawdziwym Bogiem nic wspólnego. Więc mała strata, krótki żal. Żeby prawdziwie wierzyć w Boga trzeba Go po prostu poznać. A poznać Go można tylko poprzez Pismo Święte, czyli BIBLIĘ. I uwierz mi, że naprawdę do szczęścia ani tobie, ani tym bardziej Bogu, nie jest potrzebne żadne bierzmowanie, komunia, żadna spowiedź, ani nawet ślub kościelny. A katolicka religia - to nie jedyna alternatywa. Zawsze możesz wybrać inną drogę, o ile nie jest już za późno. Bo, rzeczywiście, raz utraconą wiarę trudno jest odzyskać. Więc szukaj swojej drogi, jak radził rozsądny księżulo. Być może Bóg udzieli ci jakiejś wskazówki? Spróbuj jej nie przegapić, jak by co...
Odpowiedz@Armagedon: Nie wciskaj dziewczynie ciemnoty, bo jedyną poszlaką, jaka masz na boską egzystencję, jest twoja wiara. A to trochę za mało na takie kategoryczne stwierdzenia.
Odpowiedz@Jorn: Pół dnia musiałabym ci tłumaczyć dlaczego napisałam to co napisałam, a niespecjalnie mam czas i ochotę, tym bardziej, że nie wiem czy dotrze. Jestem osobą bezwyznaniową, niereligijną, agnostyczką z przekonania. Nie wiem, czy bóg jest, czy go nie ma, nie ma na to żadnych dowodów. Jednak wiem, że z prawdziwą wiarą żyje się ludziom łatwiej. Dlatego zawsze mnie wkurza, gdy ktoś tę wiarę traci przez jakiegoś cymbała, któremu wydaje się że jest nieomylny.
Odpowiedz@Armagedon: o tak, z wiara żyje się o wiele lepiej, w ciągłym strachu przed potępieniem.
OdpowiedzZgodnie z nauką Kościoła, na pierwszym miejscu zawsze jest Bóg. Masz go miec zawsze na pierwszym miejscu bo On jest najwieksza miłoscią i kocha cie bardziej niż ktokolwiek inny. I ty powinnas Go kochać najbardziej na swiecie. Nie rodzinę nie partnera tylko Boga. Święci nawet w najgorszych boleściach brali sakramenty. Ktorąś świetą polską noszono na krześle do kosciola z powodu paraliżu, przez ktory nie mogla chodzić. To jest nauka Koscioła. Nie ma przymusu bycia czlonkiem tej organizacji. Dlatego nikt nikogo nie powinien przymuszać, bo potem spada liczba wiernych. Szkoda, że nie do wszystkich to dociera....
OdpowiedzWow, brawo za postawę proboszcza. Jeden normalny w morzu oszołomów. Bardzo mi się podoba wypowiedź ks. Tischnera: "Nie spotkałem człowieka, który straciłby wiarę przez komunizm, ale spotkałem takich, którzy ją stracili przez proboszcza". Pasuje jak ulał. No cóż, sami sobie strzelają w stopę.
OdpowiedzTakiego księdza chciałoby nie raz spotkać się na swojej drodze. Jeden normalny człowiek z normalnym podejściem. Szkoda, że ich jest coraz mniej.
OdpowiedzZ Twojego wyznania wynika, ze byłaś religijną osobą, więc domniemam, że Twoi rodzice mają ślub kościelny. Tylko jak skoro nie mają bierzmowania, a bez tego sakramentu nie można wziąć ślubu, być chrzestnym itp. Coś mi tu nie gra. Chyba, że mają tylko cywilny.
Odpowiedz@divine: Niekoniecznie. Mi nikt w domu o religii nie opowiadał, ojciec w ogóle nie chodził do kościoła (zresztą często krytykował hipokryzję duchowieństwa), matka rzadko. Sama indoktrynacja przez lekcje religii wiele robi - chodzi prawie cała klasa (reszta to innowiercy), nie mówi się tam o religiach, tylko o jedynej słusznej religii. W ciągu 6+3+2 = 11 lat religii w szkole (nie liczę przedszkola, bo nie pamiętam ile tego było) miałam tylko DWIE lekcje o tym, że są inne religie :)
Odpowiedz