Czytając historię 80211, przypomniała mi się sytuacja, którą zasłyszałem na którymś rodzinnym spotkaniu.
Kuzynka mojej mamy (nazwijmy ją A.) kilka lat temu rozwiodła się ze swoim mężem (nazwijmy go B.). Nie znam szczegółów, chociaż i tak nie są one istotne dla historii.
Cała piekielność zaczyna się, gdy ojciec A. zaczął upraszać się brata mojej mamy, wujka-prawnika (a swojego bratanka) o bycie adwokatem A. w chyba pięćdziesiątej już rozprawie co do podziału majątku. Wujek nie zgodził się, usprawiedliwiając to etyką prawniczą (obrona rodziny mogłaby być nieobiektywna) oraz tym, że rozwody nie są jego specjalizacją. I wtedy rozpętał się armagedon.
Brat dziadka zaczął wieszać psy na wujku, że "jak to, rodzinie nie pomoże", że "nawet zapłaci (jakby oczekiwał na początku, że wujek zrobi to za darmo!)", i że "pewnie będzie bronił tamtego wstrętnego B. na złość". Wujek rzekł w związku z tym, że on zupełnie odcina się od tej sprawy. To jeszcze rozwścieczyło ojca A.
Rzucał, że "wujek wypina się na rodzinę", że "jest Judaszem" i tym podobne określenia. Wujek nie wytrzymał, pożegnał się z większością rodziny, i wyszedł. Pomiędzy ostatnimi dwoma czynnościami, brat dziadka rzucił jeszcze, że wujek "ma zakaz przyjścia na jego urodziny", które odbyły się jakieś pół miesiąca po wydarzeniu.
Co jak co, ale jestem po stronie wujka - faktycznie, obrona tak bliskiej rodziny jak kuzynka z pewnością byłaby odebrana przez wielu jako nieobiektywna. Poza tym, skandaliczne zachowanie ojca A. na pewno nie skłoniło wujka do przemyślenia propozycji.
rodzina
Zasłanianie się etyką zawodową w tym przypadku jest bez sensu. Nie ma żadnego konfliktu interesów w reprezentowaniu swojej rodziny w sprawie rozwodowej. Bo celem prawnika nie jest bycie obiektywnym, tylko wywalczenie najkorzystniejszych warunków rozwodu.
Odpowiedz@pteroslaw: Z tego co zrozumiałam, nie chodziło o sprawę rozwodową, która, zapewne, już się dawno odbyła, ale o "chyba pięćdziesiątą już rozprawę co do podziału majątku." Nie bardzo uświadamiam sobie rodzaj skoligacenia wujka-prawnika z panią A, ale wygląda na to, że jest to jego siostra cioteczna/stryjeczna, dokładnie tak samo jak dla matki autora. Czyli rodzina dość bliska. I ja bym zrozumiała, że wujek veto postawił, gdyby o pomoc poprosił go pan B (do niedawna szwagier), czyli były małżonek jego siostry. Natomiast w takich, dość istotnych sytuacjach, rodzinie powinno się pomagać. Więc ja myślę, że wujek odmówił ze względów finansowych - zasłaniając się jakąś tam etyką. Pewnie sądził, że rodzina oczekuje darmolca, albo wysokiego rabatu. Drugi powód mógł być taki, że pani A nie lubił, natomiast bardzo lubił jej byłego męża i sądził, że rozwód nie nastąpił z jego winy. Może uznał faceta za pokrzywdzonego i nie chciał mu dowalać ze swojej strony? W takiej sytuacji to "morale" miałoby nawet sens. I do pewnego stopnia tłumaczyło, dlaczego wujek nie polecił pani A dobrego specjalisty w sprawach o podział majątku, jakiegoś swojego znajomego z palestry.
OdpowiedzEDIT: Jeszcze jedno. BRONI się klienta w sprawach karnych. W pozostałych się go REPREZENTUJE.
Odpowiedz@Armagedon: Jak dla mnie wujek uniknął tego, co napisałam w komentarzu poniżej, czyli ewentualnych pretensji, gdyby proces skończył się nie po myśli rodziny. Z resztą, jeśli sprawa dotyczyłaby mojej najbliższej rodziny, też bym odmówiła i odesłała do kogoś innego. Sprawy w sądzie potrafią zniszczyć rodziny i to nie tylko strony konfliktu.
Odpowiedz@Habiel: Tak, zgadza się. To mógłby być trzeci powód. Ale w takiej sytuacji zaprasza się siostrę do kancelarii, przegląda wszystkie dokumenty zgromadzone w sprawie - i informuje kobietę jakie ma szanse na taki, czy inny podział majątku. Wprost i bez owijania w bawełnę. Ale, rzeczywiście, zwróciłaś uwagę na to, co mi umknęło. Mianowicie, że rodzinka mogła uznać wujaszka za cudotwórcę, który osiągnie w sądzie to, czego innym się nie udało. Wobec tego, przyznaję, wujcio miał przynajmniej TRZY dobre powody, żeby rodzince odmówić. Ale miał też pecha. Ponieważ każda jego decyzja byłaby/jest tą złą. Chyba że by mu się udało puścić byłego szwagra w skarpetach. I też nie do końca, bo może szwagra lubił i prywatnie dobrze mu życzył? Wygląda więc na to, że przyzwoita rodzina nie prosi o takie przysługi swojego... hmmm... członka.
OdpowiedzPołowa z Was chyba nigdy nie nauczy się, jak poprawnie rozpocząć swoj wpis.
Odpowiedz@Grejfrutowa: A więc oświeć nas o wielka Grejfrutowa, mistrzynio rozpoczęć wpisów.
Odpowiedz@Shamson: najlepiej bez błędu ;)
Odpowiedz@Grejfrutowa: Gdyby to dotyczyło tylko początku historii... Takie potworki występują tak często, że prawie nie zwracam na nie uwagi. Tak to jest, kiedy ludzie używają konstrukcji, których nie ogarniają. Ciesz się, że nigdzie nie ma "ów kuzynki" i podobnych baboli ;) Autorze, zdanie "Czytając historię http://piekielni.pl/80211 przypomniała mi się sytuacja" oznacza mniej więcej tyle, że sytuacja czytała historię i wtedy Ci się przypomniała. Wyjaśnię to krótko, na przykładzie Twojego wstępu: w tego typu konstrukcjach zarówno "czytając", jak i "przypomniała" dotyczy tego samego podmiotu, którym tutaj jest akurat sytuacja. Powinieneś napisać albo "kiedy czytałem historię, przypomniała mi się sytuacja", albo "czytając historię, przypomniałem sobie o sytuacji" - wtedy podmiotem jesteś Ty.
Odpowiedz@Grejfrutowa: tez pierwsze, na co zwrocilam uwage, to jak ta sytuacja mogla te historie czytac ;) do podstawowki i douczyc sie z imieslowow prosze
Odpowiedz@Grejfrutowa: No, niestety. Wydaje się, że poprawne użycie imiesłowu jest dla większości Polaków nie do ogarnięcia. A powyższe opowiadanie - ogólnie - pozostawia wiele do życzenia.
OdpowiedzKiedyś będąca wśród moich fejsbukowych znajomych zawodowa korektorka popełniła w swoim wpisie takiego właśnie potworka, na co zwróciłem jej uwagę. Cóż, jej zdaniem nie miałem racji, a ja od wielu lat naprawdę nie dziwię się, że przeczytanie książki pisanej poprawną polszczyzną czy artykułu niezawierającego błędu graniczy z cudem.
Odpowiedz@Grejfrutowa: Nigdy jeszcze tego nie zrobiłam, ale za każdym razem, gdy widzę ten błąd, mam ochotę zminusować historię bez czytania i zwyzywać autora od analfabetów. No nóż mi się w kieszeni otwiera. Na niektórych tak działają np. "kurtyna" czy "luby", a na mnie to. Zwłaszcza, że do ch#!a pana trzeba nie rozumieć po polsku, żeby tak napisać. Przecież z tego jasno wynika, że sytuacja czytała historię! To tak jakbym pisała, że kot ma Alę, mając na myśli, że to jednak Ala jest właścicielką kota (chociaż z mruczkami, to może i miałoby sens).
OdpowiedzMogę się zgodzić ze wszystkim oprócz jednej rzeczy: prawnik NIE ma być obiektywny, prawnik ma być jak najbardziej stronniczy bo reprezentuję stronę postępowania obiektywny ma być SĄD
Odpowiedz@maat_: Chyba, że adwokat ma jakiś interes w sprzyjaniu drugiej stronie np. bardziej lubi męża kuzynki niż kuzynkę.
OdpowiedzA ja n.p. staram się zawsze nie leczyć własnej rodziny, bo brak koniecznego, odpowiedniego dystansu, objektywności, a i tak nie słuchają się porad/poleceń, bo nie wierzą. Ja zawsze leczę się sam (w ramach możliwości). Pomóż sobie sam, to pomoże tobie bóg, będący zawsze po stronie silniejszych batalionów.
OdpowiedzPrzecież obrońca nie ma być obiektywny.
Odpowiedz@Lypa: Pełnomocnik, nie obrońca. To nie sprawa karna.
OdpowiedzA gdyby sprawa była przegrana, to oczywiście winę ponosiłby wujek, bo niewystarczająco się starał, bo (wstaw tu dowolny przytyk), no i dupa z niego, a nie prawnik.
OdpowiedzPrzede wszystkim układy rodzinne, pokrewieństwo itp. nie mają nic do rzeczy. Wręcz (poza adwokatem i radcą prawnym) krewni lub osoby zorientowane w sprawie jak najbardziej mogą reprezentować daną stronę w sądzie. Podejrzewam, że Twój wujek po prostu z jakiegoś powodu nie chciał reprezentować A. Możliwe, że w przypadku przegrania sprawy i tak rodzina wieszałaby na nim psy, a wujek chciał pozostać oficjalnie bezstronnym i to jest ok. Jednak jego argumentacja nie ma pokrycia w rzeczywistości.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 30 września 2017 o 12:49
@ZjemTwojeCiastko: Nie mają, ale reprezentowanie rodziny to strzelanie sobie w kolano, chyba że ma się 100% pewności, że się wygra. W każdym razie - nic dobrego z tego nie wynika dla prawnika.
OdpowiedzWydaje mi się, że autor w tym przypadku użył pokrewieństwa i etyki zawodowej jako wygodnej wymówki, by nie zgodzić się na reprezentowanie rodziny. Na pewno znał tych ludzi na tyle dobrze, by domyślać się, jakie cyrki będą urządzać i jakie mieć do niego pretensje, gdyby podczas rozprawy poszło coś nie po ich myśli. Co z resztą potwierdzili usłyszawszy odmowę. Skoro wiedział, jak to się skończy, po co miał sobie szarpać nerwy? Chciał być grzeczniejszy niż "nie, bo nie, dajcie mi spokój", ale jak widać, do takich ludzi nie dociera. Z tego samego powodu pewnie też nie polecił kolegi specjalizującego się w danej dziedzinie prawa. Po co miał go wsadzić na minę?
Odpowiedz