Ferdek Kiepski mawiał: "Nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem".
Nasza dzielnica ma bardzo sprawnie funkcjonujący fanpage na facebooku i przynależącą do niego grupę w stylu "szukam/sprzedam/zamienię". Tam ogłaszała się pani, która a to prosiła o jedzenie dla swoich kotów, a to dla siebie. Wiedziona dobry sercem, przekazałam jej kilkukrotnie jedzenie dla kotów (m.in. kiedy zamawialiśmy dla naszego sierścia), czy dzieliliśmy się jedzeniem przywiezionym od moich rodziców. Za żadnym razem nie było to byle co (kotom zawsze zamawiałam pełnomięsną karmę lepszej jakości).
Kiedyś, po kolejnym jej poście, rozmawiałam z nią dłużej na messengerze, gdzie żaliła mi się, że nie może znaleźć pracy, a jak już uda jej się załapać na zlecenie, to kasa przychodzi po pół roku. Słowo do słowa, wyszło na to, że mogę jej zaproponować zlecenie w swoim projekcie: prosta praca przy komputerze, wcześniej przeszkolenie, sprzęt zapewniamy, takoż kawę/herbatę/wodę. Za tydzień pracy miała zgarnąć uczciwe pieniądze.
Dziękowała; obiecywała, że na 100%, na pewno, na bank się pojawi, bo jej strasznie zależy, bo koty, bo ona, bo zobowiązania. Podpisałyśmy kilka dni wcześniej umowę o zachowaniu tajemnicy i ja, spokojna, że mam osobę do pracy, robiłam swoje. Wymieniłyśmy w międzyczasie jeszcze kilka maili z potwierdzeniem, że na pewno się pojawi.
Nadeszła godzina 0 umówionego dnia. I tu chciałoby się zacytować przeróbkę starego szlagieru: "Umówiłem się z nią na 10:00. Ona przyszła, a ja nie".
Dzwoniłam, pisałam smsy i maile. Tego dnia zostawiłam telefon służbowy w biurze i kiedy przyszłam rano, ujrzałam powiadomienie o nieodebranym połączeniu (o 21: coś tam) i smsa o treści: "Kosmicznyracuch, już nie chcesz ze mną rozmawiać?!" oraz jakimś mętnym wyjaśnieniem, że potrącił ją samochód.
Próbowałam oddzwonić, potem odpisałam - bez skutku.
Po kilku dniach dostałam maila na służbową skrzynkę z żądaniem usunięcia jej danych oraz dopiskiem: "My, koty, jakoś damy sobie radę - nawet bez pomocy ludzi dobrej woli".
Koniec końców, nie usłyszałam nawet "przepraszam, przykro mi, że tak wyszło".
Robotę robiłam sama głównie wieczorami, z pomocą innych ludzi z biura, przeklinając na czym świat stoi.
Czy jest jeszcze ktoś, kto chce pracować, czy już większości po prostu trzeba dać gotowe do rąk?
praca
No cóż. Kotów mi szkoda. Nierobów jakoś nie.
OdpowiedzNo cóż, sama też się przyczyniłaś do jej nieróbstwa dostarczając zaopatrzenie. I podejrzewam, że nie byłaś jedna, więc osoba przyzwyczaiła się, że dostaje wszystko za darmo. Lenistwo jest bardzo rozpowszechnioną cechą w społeczeństwie.
Odpowiedz@katem: Dodaj do tego jeszcze roszczeniowość. Raz się coś dostanie darmo, to się jest wdzięcznym. Drugi, trzeci może też. A potem już tylko "się należy". Lenistwo + roszczeniowość, czasem zaprawione bezmyślnością i brakiem umiejętności przewidywania konsekwencji - przekrój znacznej, niestety, części społeczeństwa. Zastanawiam się, skąd się to wzięło? Polacy mieli opinię narodu zaradnego i elastycznego. Te ostatnie 20 lat tak nas zmieniło?
Odpowiedz@KatzenKratzen: Wydaje mi się że zawsze było podobnie, tylko za komuny bezrobocie było ukryte a człowiek jak nie należał do grupy uprzywilejowanej to żeby coś mieć, musiał kombinować. Wraz ze wzrostem zamożności wzrósł też poziom rozdawnictwa.
OdpowiedzA miała w ogóle rzeczywiście ten wypadek? Tak z ciekawości pytam
Odpowiedz@szafa: Wszystko wskazuje na to, że była to ściema. Trudno mi ocenić, bo jej nie widziałam po tym wszystkim.
Odpowiedzale wiesz, ze jelsi podpisalyscie umowe, to mozesz ja sadzic z powodu niewykonania zlecenia i narazenia firmy na straty ( przez przestoj, koniecznosc znalezienia kogos innego po wyzszej stawce na "juz" itp) ?
Odpowiedz@bazienka: Ale wiesz, że to była tylko umowa o zachowanie tajemnicy (np. uzyskanych danych), a nie umowa o pracę?
OdpowiedzOt, socjalizm. Głód bardzo szybko uczy pokory i odpowiedzialności. Bardzo skutecznie leczy także roszczeniowość i gówniarskie spojrzenie na świat.
Odpowiedz