Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Za kilka dni jadę nad polskie morze i zamierzam tam jeść głównie…

Za kilka dni jadę nad polskie morze i zamierzam tam jeść głównie ryby.

Nie żebym wierzyła w każde zapewnienie o "świeżutkich rybach prosto z kutra", bo w dobie Internetu mogę sobie bez problemu poczytać np. o kwotach połowowych dorsza bałtyckiego. Plus gdzieś tam z tyłu głowy towarzyszy mi świadomość, że w chyba każdej knajpie na zapleczu dzieją się często różne rzeczy, o których lepiej, żebym dla własnego apetytu oraz komfortu psychicznego nie wiedziała. Ok, wiedzieć nie muszę. Jedyne, na czym mi zależy, to żeby ryby były smaczne oraz świeże w sensie "bez problemu nadające się do spożycia", nawet jeśli po drodze przewinęły się przez chłodnię, a nawet przemierzyły w tej chłodni pół świata.

Do czego zmierzam: w tym roku po raz pierwszy od dłuższego czasu jadę w nowe miejsce, gdzie nie znam - nie mam sprawdzonej - żadnej smażalni. I kiedy tak z jednej strony już oblizuję usta na myśl o pysznej rybce, jednocześnie przypominam sobie perypetie sprzed paru lat, kiedy też wylądowałam w środku nieznanego.

Wakacji dzień pierwszy, podejście pierwsze.

Smażalnia tuż przy głównym bulwarze, z asortymentem praktycznie identycznym jak dwadzieścia innych wokół. Klientów masa, trzeba odstać swoje w kolejce. Zamawiam karmazyna, jedną z moich ulubionych ryb. Wiem, że przełowiona, więc trochę wyrzutów sumienia jest, ale od tego, że dwa razy w roku odejmę sobie od ust, ten konkretny egzemplarz ryby ani cały gatunek nie zmartwychwstaną, więc co tam, dawajcie te pyszności.

Pierwszy zgrzyt - dostaję karmazyna w gruuubej panierze. Klasyczna zagrywka, kiedy trzeba coś ukryć.

Drugi zgrzyt - po odpakowaniu z paniery i skóry, mięso w środku okazuje się kompletnie szare. Nie muszę zażerać się tą rybą często, żeby wiedzieć, że powinno być białe, no niech będzie, że beżowe. Kontrolnie biorę jeszcze kęsa - nope, ryba niejadalna, termin jakiejkolwiek przydatności do spożycia minął dawno temu. Nie chciałam się truć, ryba poszła do kosza, gatunek ucierpiał nadaremno.

Dzień drugi, podejście drugie, rybodajnia oczywiście inna.

Biorę dorsza, w nadziei, że z lokalnym gatunkiem na talerzu niespodzianek nie będzie. A jednak były. W postaci czegoś, co wyglądało wypisz wymaluj jak włosy łonowe. Nie, nie żartuję ani nie koloryzuję. Nie mam pojęcia, co to naprawdę było ani jakim cudem tego rodzaju włosy mogłyby się znaleźć w jedzeniu, ale że grube, czarne, lekko kręcone i odpowiedniej długości, skojarzenie miałam tylko jedno.

Co więcej, to nie był pierwszy raz (sic!), kiedy znalazłam coś takiego w moim jedzeniu, ale nie o tym ta historia. Ryba reklamowana, ale nowej już nie chciałam, i w ogóle do wieczora apetyt jakby gorszy.

Dzień trzeci, podejście trzecie.

Poprzednie smażalnie omijane szerokim łukiem. W kolejnej zamawiam halibuta. Dostaję deja vu z dnia pierwszego, z tą różnicą, że paniera była nie tylko grubsza od ryby, ale i obficie doprawiona popularną, intensywnie pachnącą przyprawą z torebki, tak, że w ogóle nie dało się wyczuć smaku i zapachu mięsa. Zakładam, że o to właśnie chodziło. Klient nie może się przecież skapnąć, że rybie zwłoki na talerzu mogłyby już robić w muzeum za eksponat historyczny.

Na moje szczęście czwartego dnia udało mi się odkryć smażalnię, gdzie dawali ryby różnych gatunków o normalnym kolorze, zapachu i smaku, bez paniery. A potem jeszcze kolejną, równie bezproblemową, zaraz naprzeciwko.

Trzymałam się ich potem kurczowo do końca wyjazdu. Co ciekawe, obie mieściły się na końcu długiej (ok. 4 km) głównej promenady, a więc nie w samym centrum, ale też nie na skraju miejscowości, bo i za nimi ciągnęły się ośrodki, kempingi etc. Mimo tego, a także braku różnic w cenach, nie było w nich tłoku, w przeciwieństwie do paskudnych rybodajni opisanych wyżej, znajdujących się w pobliżu głównych zejść z plaży. Nie pojmuję. No, chyba że klienci w knajpach jeden-trzy też stołowali się tam wyłącznie jednorazowo, jak ja, albo po prostu miewali więcej szczęścia.

Nie, nie robiłam nigdzie dzikich awantur ani o pieniądze ani dla zasady. Nie jestem z tego dumna, ale bić się w piersi też nie zamierzam. Jedyną formą protestu było omijanie danej knajpy.

Jeśli w tym roku sytuacja się powtórzy, planuję poćwiczyć asertywność. Choć mam nadzieję, że nie będzie to konieczne - od ćwiczeń wolę spokojny wyjazd i jadalną rybę.

gastronomia

by Kikai
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Rak77
16 16

Nie mniej w dobie internetu nie zaszkodziłaby "reklama" poszczególnych smażalni z konkretnymi danymi

Odpowiedz
avatar Lynxo
16 16

Obsmarować na tripadwajzorach itp. Ludzie serio to czytają. Ja sam kieruje się opiniami internetów jak jade w nieznane.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

@Lynxo: Trzeba jednak pamiętać, że opinie są subiektywne. Ja dałam się namówić w tym roku na rybkę nad morzem właśnie po opiniach, jaki to świetny lokal. Za połowę rybki średniej ceny i frytki zapłaciłam 45 zł. Ryba świeża, owszem ale w smaku średnia, panierka taka sobie, frytek było 14 (liczyłam). Choć lokal miał 4,8/5 tak ja we własnej skali oceniłabym go 3/10.

Odpowiedz
avatar no_serious
3 3

A gdzie jedziesz? Może pomogę ;)

Odpowiedz
avatar majkaf
7 9

Nieświeża ryba - jeszcze ok. Temat kontrowersyjny, ale nie zrobiłaś awantury, można przeżyć. Ale szokuje mnie to, że znalazłaś włos łonowy w swoim jedzeniu i nic z tym nie zrobilaś.

Odpowiedz
avatar szafa
-1 1

@majkaf: przecież napisała, że zwróciła?

Odpowiedz
avatar butros
8 8

Jak bylem nad morzem to pytałem tubylców ;) gdzie warto zjeść rybę. Zazwyczaj działało.

Odpowiedz
avatar imhotep
1 1

@butros: Jeszcze trzeba nad morzem znaleźć tubylca :P

Odpowiedz
avatar kazmirz
9 9

znalazlas dwie dobre smazalnie - daj na nie namiar - ne pewno sie przyda, a wiekszy obrót pozwoli im utrzymac jakosc

Odpowiedz
avatar Windowlicker
6 6

"Za kilka dni jadę nad polskie morze i zamierzam tam jeść głównie ryby". Odważne podejście, biorąc pod uwagę opisane przez Ciebie przygody. Powodzenia! offtop: pamiętam, jak swego czasu uderzyłem ze znajomymi nad morze. Jeden z kolegów przez całą drogę pociągiem nie mógł się doczekać chwili, w której zje świeżą rybę. Dotarliśmy na miejsce, strzeliliśmy po piwie i poszliśmy do lokalu gastronomicznego. Fascynat świeżych ryb (obecnie pewnie jest fanatykiem wędkarstwa) zamówił stek z rekina :).

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 28 lipca 2017 o 19:10

avatar Garrett
1 3

A ja (jakiś czas temu)najlepszą rybkę jadłem po drodze nad morze, zachwalana knajpka była przez CB, parking zawalony samochodami, wszyscy rybki wcinają... Ale zabijcie, nie pamiętam gdzie.

Odpowiedz
avatar Issander
12 12

Włosy to pewnie czyjaś broda. Włos z brody jest podobnej długości i grubości, co łonowy, do tego znajduje się w idealnej pozycji, żeby wpaść sobie do jedzenia. W dodatku nikt raczej brody specjalnie nie czesze no i nie zakłada się na nią czepka podczas produkcji żywności...

Odpowiedz
avatar szafa
0 2

@Issander: Pytanie czy sanepid dopuszcza brodę w kontakcie z żywnością. Podejrzewam, że wątpię, skoro nawet paznokci nie można mieć pomalowanych.

Odpowiedz
avatar szafa
0 0

@szafa: I już mam odpowiedź, czepka się nie zakłada, powinno się maseczkę założyć, jak ma się brodę :P

Odpowiedz
avatar Kamaiou
0 6

Zajebiście piszesz! Jeszcze nigdy smażone ryby nie wywołały u mnie takich emocji. Pisz "wincyj"!

Odpowiedz
avatar szafa
1 3

A ja tam uważam, że nie ma co się bić w piersi, że nie zrobiłaś awantury. Podejrzewam, że i tak nic by to nie zmieniło, ewentualnie dla pokazówki może by szef zwolnił jakiegoś pionka (w co i tak wątpię). Nigdy więcej tam nie zjesz - i to jest najlepsza forma dokopania firmie. No i obsmarowanie na Google Maps.

Odpowiedz
avatar MarcinMo
3 3

To pokazuje, że sanepid w Polsce jest jednak źle zorganizowany. Super, jakby było tak, że w przypadku gdy dostajesz w restauracji nieświeże danie, to dzwonisz do sanepidu, oni przyjeżdżają w ciągu kilkudziesięciu minut, sprawdzają i zamykają knajpę do usunięcia uchybień, a właściciel kończy z grzywną równą np. 3- miesięcznym wpływom (które przeznacza się na dalsze funkcjonowanie instytucji), lub niewielkim wyrokiem za fałszowanie żywności. Sorry, ale posiadanie knajpy to nie tylko zyski, ale również odpowiedzialność za zdrowie klientów, dlatego żadnej tolerancji być nie powinno.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 30 lipca 2017 o 11:02

avatar konto usunięte
-1 1

Podziwiam Twój spokój i wytrwałość. Ja już po pierwszej przygodzie bym zrobiła awanturę na cały lokal i nigdy więcej nie poszła do żadnego. Mnie to jednak nie grozi, bo nie lubię ryb ;)

Odpowiedz
avatar Jaladreips
1 1

Z rybami problem jest taki, że nawet jak będzie świeża, choćby i przed chwilą złowiona, to będzie w sobie miała masę syfu, z rtęcią na czele. Praktycznie niemożliwym już jest gdziekolwiek kupić albo złowić zdrową rybę.

Odpowiedz
avatar imhotep
0 0

"Wiem, że przełowiona, więc trochę wyrzutów sumienia jest, ale od tego, że dwa razy w roku odejmę sobie od ust, ten konkretny egzemplarz ryby ani cały gatunek nie zmartwychwstaną, więc co tam, dawajcie te pyszności. " - powiedziało sobie 38 milionów Polaków i zjadło 76 milionów ryb ;)

Odpowiedz
Udostępnij