Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Ostrzeżenie dla wszystkich, którzy myślą nad podjęciem pracy w Czechach - poważnie…

Ostrzeżenie dla wszystkich, którzy myślą nad podjęciem pracy w Czechach - poważnie się zastanówcie, zanim nawiążecie "współpracę" z pomarańczową agencją rekrutacyjną C**** Jobs.

Mój konkretny przypadek dotyczy oddziału obsługującego okolice Ostravy (fabryki świateł i klimatyzacji samochodowych), ale z tego, co się dowiedziałam, ta agencja ogólnie lubi odwalać niepoważne akcje, godne rozwydrzonego ośmiolatka, a nie dorosłych ludzi.

W wielkim skrócie: mitomania, niekompetencja, problemy z komunikacją, chamstwo i fochy przy próbach egzekwowania warunków, które rzekomo miały być zapewnione.

Poniżej lista "obiecanki vs rzeczywistość". Jest długa jak samo nieszczęście, a to doświadczenia ledwie z miesiąca - niech to da do myślenia.

1. Obiecanki: polskojęzyczna załoga w biurze + koordynator, polecony bank dosłownie napchany polską załogą, "cała ekipa hali i wszyscy w mieście świetnie mówią po polsku".

Rzeczywistość: łapią ludzi na jedyną polskojęzyczną osobę z całej tej hałastry, a potem sobie radź. "polski" = łamany czeski z kilkoma polskimi słowami.

Brak koordynatora, załoga na hali trochę rozumie, ale to nie pomaga, bo Polacy nie rozumieją ich (zwłaszcza w kwestiach technicznych, takich jak np. funkcjonowanie kart wejściowych, szczegółowe zasady działania hali itp.).

Z nikim w mieście nie da się porozumieć, spotykana wrogość wobec Polaków niemówiących po czesku. Po angielsku mówią jedynie lekarze na SOR i jeden facet w banku. Obsługa biura MIĘDZYNARODOWEJ agencji nie mówi w żadnym języku poza czeskim, z angielskiego zna tylko "fuck" (co nie przeszkadza im we wrzeszczeniu na ludzi, że przecież znają angielski).

Nikomu nie chce się np. zapisać na kartce terminu badań lekarskich czy wysłać SMS, żeby można było chociaż termin i godzinę zrozumieć.

Przy próbach zmuszenia głupich cip z biura do jakiegokolwiek wysiłku z ich strony, należy liczyć się z karczemną awanturą (po czesku), że "przyjeżdżając do pracy w Czechach, trzeba mówić po czesku!" - nie było takiego wymogu przy rekrutacji, a nikt w miesiąc nie nauczy się śmigać w nowym języku, zwłaszcza przy jednoczesnym zapieprzu w fabryce.

2. Większość ludzi dojeżdża do pracy z Polski, ale niektórzy nie mają takiej możliwości i zostają zakwaterowani przez firmę w Motoreście.

Obiecanki: lodówka, pralka, czajnik, dostęp do kuchni. Praca 3 km od Motorestu, więc można dylać z buta.

Rzeczywistość: cztery tygodnie bez pralki, przy codziennej pracy w temperaturach rzędu 30 stopni (!!!) - pranie rzeczy w rękach w umywalce i suszenie na krzesłach na balkonie.

Brak czajnika.

Brak lodówki - przemiło żyje się na samych sucharach, serku topionym, kabanosach i wodzie.

Brak dostępu do kuchni, konieczność dużych nakładów finansowych, związanych z kupowaniem jedynie produktów "ciepłoodpornych" oraz z żywieniem się weekendami na mieście.

Brak możliwości podłączenia sobie w pokoju np. grilla elektrycznego.

Wielokrotne dopominania się dały jeden efekt - zmierzła kobieta z baru/recepcji, która generalnie nie lubi Polaków, zrobiła się jeszcze bardziej opryskliwa.

Praca okazała się być 7 km od hotelu, a, ze względu na ciężkie warunki na hali, człowiek nie ma siły dreptać tyle dwa razy dziennie z buta. Efekt: majątek na autobusy.

3. Obiecanki: świetne warunki na hali, "tunele powietrzne" i przewiewy, medycy zakładowi na każdej zmianie. Firma funduje obiad do 24 koron na stołówce zakładowej, jeśli weźmie się coś droższego, to reszta jest ściągana z wypłaty. Jeśli ktoś nie chce szamać żarcia z bemarów, może sobie za własne pieniądze kupić gotowce z automatu. Szafek JESZCZE nie ma, ale juuuuuż jadą, no dosłownie zaraz będą na rampie rozładowczej (na halę jest zakaz wchodzenia z plecakami).

Rzeczywistość: potworne temperatury rzędu +30, dodatkowo słońce skwarzy przez dach i grzeją maszyny.

Ubranie robocze to rękawice, koszulka, grube i sztywne spodnie robocze i para narzędzi tortur, czyli buty bezpieczeństwa - skóra z nosorożca, brak JAKICHKOLWIEK wywietrzników, każdy but waży dobre 0,5kg, języki są twarde jak metal i tak wyprofilowane, że rozcinają stopę, a całość nie ma żadnej, absolutnie żadnej amortyzacji (stoi się po prostu na plastikowej podeszwie, obciągniętej kawałeczkiem materiału). Po ośmiu godzinach stania nogi są spuchnięte do dwukrotności normalnego rozmiaru, obite do granic wytrzymałości kości pięt bolą tak, że chce się wyć i ma się zaczątki grzybicy z przepocenia stóp.

Ja dodatkowo dostałam buty dwa rozmiary za duże i palce nawet mi nie wchodziły pod płytkę bezpieczeństwa, więc gdyby coś mi spadło na szkity, to palce i tak w drzazgi. Ale nosić trzeba, bo BHP.

Wentylacja, "tunele powietrzne", przewiewy - ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Chyba istnieją jedynie w wyobraźni sfochanych panienek z agencji, tak samo jak pralka, lodówka i tłumy ludzi mówiących po polsku. Powietrze na hali można kroić i wynosić blokami.

Medyka widziałam RAZ. Kiedy na hali jedna z nowych pracownic zemdlała (zdarzają się omdlenia z duchoty i gorąca), pierwszej pomocy udzielali jej szeregowi pracownicy. Karetka odwiozła ją pod kroplówką na SOR.

Obiady za 24 korony - równie mityczne, co wentylacja na hali. Najtańszy bemarowiec kosztuje 70 koron. Pracownicy będący bezpośrednio pod firmą (nie z agencji) mają dwukrotnie wyższe dopłaty do obiadów. Jedzenie z automatu - za tacuszkę jakiegoś niezidentyfikowanego paskudztwa trzeba zapłacić sto koron (!!!), czyli równowartość jednodaniowego obiadu w knajpie.

Stołówka działa wyłącznie do 14:30, czyli zjeść zdoła pierwsza zmiana, druga musi przyjść wcześniej, żeby się załapać na resztkę jedzenia, a nocka niech buli na tacki z automatu.

Szafek jak nie było, tak nie ma, ani tych w szatniach, ani "skrzynek" na hali na jedzenie, kubki itp.

4. Obiecanki: nie ma problemu z chorowaniem, po prostu zgłosić się wcześniej i chorować w spokoju.

Rzeczywistość: grypa żołądkowo-jelitowa zbiera żniwo na hali. Przechodzi się ją naprawdę ciężko, ja wymiotowałam non-stop przez trzy dni, aż zaczęłam zwracać żółć z krwią. Skończyło się na pogotowiu.

Firma nagle potrafi się skontaktować z pracownikiem, ciągłe wydzwanianie, SMS-y, naloty na kwaterę w hotelu (!), jak śmiem być chora. Teksty typu: ”pewnie po prostu nie chce się iść do roboty".

5. Ogólne podejście biura - sfochane panienki są święcie oburzone, że ktoś raczy im przeszkadzać w przeglądaniu fejsika i słuchaniu głośno muzyki (w biurze, w godzinach pracy).

Przy jakichkolwiek próbach wyegzekwowania tego, co się należy, robią coś takiego: noga na nogę, splecione dłonie, wydęte usteczka, nos zadarty tak, że prawie potylicę widać oraz tonacja głosu i miny typu: "jesteś gównem na moim bucie, potraktuję cię jak śmiecia, żebyś poczuł, że jesteś tylko biednym cebulaczkiem, a ja jestem TAK BARDZO PONAD TOBĄ".

Wrzeszczenie na ludzi, że nie rozumieją wywodów po czesku. Podejście do pracy - gubią papiery, często w ogóle zapominają dać część dokumentów, mówią, że będą powiadamiać o czymś SMS-em/dzwoniąc, a telefon milczy jak zaklęty (po czym pracownik dostaje zjeby, czemu się nie stawił).

Ustawiają spotkania w biurze tak, że trzeba się albo zwolnić z pracy i dylać przez całe miasto, albo po nocce czekać ładnych kilka godzin.

Biuro potrafi wyłączyć zdalnie karty dostępu w środku zmiany, nie powiadomić o tym w ogóle pracownika ani fabryki (!!!) i jeszcze się wymądrzać, że przecież nie powinno pracownika w takim razie być na hali (karty dostępu robią takie cyrki, że wpuszczą na halę, ale już stołówka i wyjścia nie działają).

Po ponownej aktywacji karty, nie działa ona na stołówce, więc pracownik mieszkający w Motoreście traci jedyny ciepły posiłek dnia.

Na początku w ogóle brak jakiegokolwiek przeszkolenia z używania kart (to ważne, bo stołówka ma bardzo nietypowy system używania tego diabelstwa), po prostu plastik do ręki i won na halę.

Dodatkowo wygląda na to, że agencja usuwa niewygodne opinie z Internetu, ponieważ kiedy my szukaliśmy, były same peany na cześć.

Obecnie przeszukałam kilka stron i ludzie bardzo się skarżą, są m.in. przewały z wypłatami (kwoty mniejsze niż ustalone, próby wciśnięcia "wstecznych" umów z mniejszymi stawkami). Wielu ludzi rezygnuje.

Ja miałam to szczęście, że, harując w fabryce, w międzyczasie szukałam pracy biurowej, która wykorzystywałaby moje atuty językowe, więc harówa pod butem C**** Jobs nie była moim "być albo nie być". Nie każdy jednak ma taką możliwość, dlatego przestrzegam jeszcze raz: zastanówcie się trzykrotnie, zanim przestąpicie próg tego pomarańczowego burdelu.

Przepraszam za długość i lekką chaotyczność, mam jednak nadzieję, że ta historia uchroni kogoś przed wdepnięciem w bagno.

Ciężka praca ciężką pracą (wiadomo, idąc do fabryki trzeba być na to przygotowanym), ale chamstwo, krętactwo i kłamstwa w żywe oczy to zupełnie inna sprawa - nie dajmy się tak traktować.

PS. Nie dajcie się nabrać na bajeczki "płacimy Polakom więcej niż Czechom, aż 18 000 koron na miesiąc!".

Przeglądając oferty, nie znalazłam jeszcze ani jednej pracy na produkcji za mniej niż 18 000, ba, są nawet oferty po 20 000. Za głupią pracę w Lidlu wyciąga się na start 19 000.

Agencja po prostu wykorzystuje ludzi, którzy nie znają rynku pracy w Czechach i z tego powodu myślą, że złapali Boga za nogi.

agencja rekrutacyjna praca Czechy

by paganscum
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar MyCha
11 11

@2haj: A co w tym złego? Jeśli Czech nie zna polskiego, a Polak czeskiego to angielski jest bardzo dobrym wyjściem. Wszyscy uczą się teraz tego języka i z doświadczenia wiem, że z naszymi południowym sąsiadami dogadać się mówiąc w własnych językach to najwyżej w sklepie z pamiątkami albo knajpie. Nie w sprawie papierów z działem HR.

Odpowiedz
avatar kertesz_haz
10 10

@2haj: Za każdym razem jeśli rozmawiam w sprawach zawodowych z Czechem, Morawianinem, czy Słowakiem mówię po angielsku. Zarówno czeski jak i słowacki są podobne do polskiego jednak nie na tyle, żeby wystarczająco wszystko zrozumieć w przypadku służbowych kwestii, a w tym przypadku nie ma miejsca na domysły.

Odpowiedz
avatar kaede
6 6

To nie jest tak, ze oni sa zli na Polakow. ;) U nich obsluga otwarcie zlosci sie na klientow ktorzy nie rozumieja czeskiego, widzialam takie sceny na poczcie, w akademiku, restauracji czy w taxi. Ja bylam na Erasmusie w Brnie (wieksze miasto akademickie) i akurat w Brnie duzo cudzoziemcow zostawia niemale pieniadze, tym bardziej takie zachowanie dziwi (bo to tak jak obrazac sie na latwy zarobek) :p Tak 16k-18k proponowali dla studentow na sluchawce (jezyk ang + pl, prowadzenie jakis ankiet... oczywiscie inne jezyki lepiej platne np. niemiecki x5)

Odpowiedz
avatar paganscum
-2 2

@kaede: A to ciekawostka. :) Ja wielokrotnie słyszałam opinię, że Czesi nas nie lubią, ponieważ zarąbaliśmy im część Śląska. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale faktem jest, że nawet, kiedy próbuję mówić po czesku (rozmówki, słownik i heja...) i uda mi się sklecić całkiem ładne zdania, to wiele osób odnosi się do mnie nieprzyjemnie. I to właśnie w usługach, gdzie powinno im dzwonić w głowie nieustanne "klient nasz pan". :) Ciekawy naród, można się nieźle przejechać na myśleniu "Czesi to tacy trochę inni Polacy". Ale generalnie to mili ludzie, z dużą dozą zdrowego rozsądku, dbający o swój kraj. I wychowują dzieci!!! Szok po użeraniu się przez lata z hordami rozwydrzonych bachorów, zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Edit: trzasnęłam literówkę, już poprawione.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 24 czerwca 2017 o 22:36

avatar babubabu89
-1 1

szczerze to jak ja bym dostał 18000 koron to "złapał bym pana boga" za nogi...

Odpowiedz
avatar kertesz_haz
6 6

@babubabu89: 18000 koron to około 3000 polskich złotych. Wystarczy na życie jeśli dojeżdżasz do Czech do pracy z Polaki i w Polsce mieszkasz. Przy konieczności utrzymania się w Czechach to są naprawdę małe pieniądze.

Odpowiedz
avatar babubabu89
0 2

@kertesz_haz: Nie wiem jak jest w Czechach więc się nie będę wypowiadał. Ale na polskie warunki to całkiem zacna wypłata.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
9 9

@babubabu89: Tak samo, jak €750 lub £700... Najgorzej, jak ludzie sobie przeliczają przed jakimkolwiek wyjazdem z Polski i są podekscytowani bo "ponad 3 koła będę wyciągać", a potem mają zderzenie z rzeczywistością. W pracy i mieszkaniu zagranicą nie ma miejsca na przeliczanie na "polskie warunki".

Odpowiedz
avatar TakaFrancuska
1 5

@babubabu89: ja jeszcze pamietam czasy.. jak do Czecy były tanim panstwem. Dzis widze ze przegonily polske...

Odpowiedz
avatar kertesz_haz
3 3

@TakaFrancuska: Jest trochę drożej niż w Polsce - niektóre rzeczy są nawet tańsze, ale 18000 koron to naprawdę nieduża kasa jeśli trzeba się tam samemu utrzymać. Pattwor ma rację - nie należy pensji za granicą przeliczać na polskie warunki, ale zawsze do kosztów utrzymania w danym kraju. I trzeba wszystko przekalkulować przed wyjazdem bo może się okazać, że po prostu nie warto wyjechać.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 24 czerwca 2017 o 13:05

avatar babubabu89
0 0

@Pattwor: @kertesz_haz: Zdaję sobie sprawę, że się nie przelicza kasy.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

@kertesz_haz: Zależy od tego, czy ktoś ma rodzinę czy nie. Jak ktoś jest sam i ma tam zapewnione zakwaterowanie, to całkiem przyzwoicie. Oczywiście to zależy od warunków pracy i zakwaterowania. Natomiast jeśli ktoś ma rodzinę i musi wysyłać jej pieniądze, to już zupełnie inna historia.

Odpowiedz
avatar burninfire
0 0

@pasjonatpl: Ale kto jedzie do Czech utrzymywać rodzinę w ten sposób? Wiadomo, że pensja będzie trochę wyższa (jak na warunki pracy opisane przez autorkę to lepiej było do Niemiec na pole pojechać), bo i Czesi mają trochę wyższe ceny (warzywa baardzo drogie, produkty zagraniczne jak powiedzmy Milka, Lays też 2-3x droższe niż u nas, ale za to piwo tanie, wołowina też, spokojnie można raz w tygodniu wyskoczyć do baru i wydać 2x mniej niż u nas właśnie ze względu na cenę piwa), ale nie ma co się oszukiwać. Nie jest to jakiś bogaty kraj, a agencja musi na czymś zarabiać, więc nigdy nie wstawią jakiejś bardzo korzystnej oferty.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

@burninfire: Jak nie masz innej możliwości, to pojedziesz i wyślesz rodzinie tyle, ile dasz radę. Znałem takie przypadki. W okolicy roboty brak. Wtedy w Niemczech przy granicy z Polską też pracy nie było, więc zostawały czeskie fabryki. Teraz być może są większe szanse na pracę w Niemczech za znacznie wyższe zarobki, ale wtedy nie było.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

Zdarzyło mi się kiedyś pracować w Czechach i wspominam to raczej dobrze. Agencja nie robiła takich cyrków, a tak się złożyło, że na linii, gdzie pracowałem, byli sami Czesi i Słowacy. Jednym słowem pełny luz, robota zrobiona i z ludźmi można sobie było pogadać. Po czesku się dogadywałem i na wszelki wypadek miałem ze sobą słownik. Moje i znajomych doświadczenia są takie, że Czesi nie lubią Polaków za zawyżanie tempa pracy. To nie tak, że oni się tam obijają i nic nie robią. Pracują, robią swoją robotę, ale nie uśmiecha im się zapier... z językiem na wierzchu, co często robią właśnie nasi rodacy. I tak ze spokojnej roboty robi się prawdziwy kierat, bo reszta też musi sprostać tym normom. Potem jest narzekanie, jak to ciężko się tam pracuje. Jest jeszcze parę powodów, dla których za Polakami nie przepadają. Mieszkałem przy granicy, więc coś o tym wiem. Agresja, czyli podpici rodacy szukający zaczepki. Tragedia. Oczywiście nie wszyscy, ale tacy rzucają się w oczy. Podobnie jak w Krakowie nawaleni Angole. Kradzieże. Po przystąpieniu do Schengen i otwarciu granic to była plaga. W małych miasteczkach i wioskach, gdzie wszystko można było zostawić na wierzchu, nagle wszystko zaczęło ginąć. Czesi nawet mieli zawiązać straż obywatelską w kilku miejscowościach. Ja nigdy żadnych problemów nie miałem, a co najwyżej kilka zabawnych sytuacji związanych z innymi procedurami w Polsce i w Czechach. Po prostu jak chciałem się dowiedzieć, jak to wygląda u naszych południowych sąsiadów, to pani w okienku nie mogła zrozumieć mojego toku myślenia. Co do obrażania się, ze ktoś nie zna czeskiego, to mimo wszystko jedziesz do innego kraju, gdzie język jest bardzo podobny. Weź ze sobą słownik i nawet w ten sposób próbuj się porozumieć. Często tak robiłem i jedyną reakcją był uśmiech. Z kolei widziałem trochę rodaków reprezentujących najgorsze polskie stereotypy i nawet po polsku bym się z nimi nie dogadał, a jeśli w grę w chodzi praca przez jakąś co najmniej dziwną agencję, to zakładam, że rotacja jest tam duża i sporo takich spotkali. Więc mogą po prostu mieć ich serdecznie dosyć. Chociaż oczywiście też zdarzają się gbury i kretyni, choć ja osobiście nie miałem w Czechach jakichś problemów. Raz czy dwa ktoś walnął jakiś głupi tekst i nie chciał się dogadać, ale to wszystko, a z racji mieszkania blisko granicy byłem tam naprawdę często i w czasie wolnym zwiedziłem prawie całe Czechy. Także radzę poszukać pracy przez inną agencję, podchodzić do spraw z większym dystansem, nauczyć się chociaż trochę języka, zaopatrzyć się w słownik i powinno być dużo lepiej. Owszem, przez tę samą agencję byli zatrudnieni Polacy, którzy ciągle narzekali na wszystko, ale to byli ludzie ni w ząb nie znający języka, nie próbujący się go nauczyć i nie rozstający się z flaszką. Tacy narzekają zawsze i wszędzie.

Odpowiedz
avatar paganscum
0 0

@pasjonatpl: Napisałam ładną, długą odpowiedź i mi ją zeżarło, muszę pisać od nowa. :( Ja ogólnie nie mam nic do żadnych bytujących w Czechach nacji (może poza Cyganami, z którymi miałam w życiu parę paskudnych akcji), na hali mieliśmy Czechów, Słowaków, Słoweńców, kilkoro Azjatów i diabli wiedzą, kogo jeszcze. Atmosfera międzypracownicza super, wbrew pozorom nikt nie zawyżał tempa pracy, każdy sobie wrzucił na luz (na tyle, na ile się dało na danej maszynie, bo limity wyrobu potrafiły mieć horrendalny rozstrzał), pogadał z współpracownikiem itd. :) Co do dogadywania się, to w dużej mierze zależało to od rozmówcy - jeśli ktoś chciał się dogadać, to nie było żadnego problemu (raz nawet moim łamanym czeskim udało mi się pożartować z technikiem, ach ta duma :D). Przy odrobinie dobrej woli ze strony rozmówcy udało mi się dogadać na pogotowiu, w knajpie, spytać o drogę, a nawet pozałatwiać sprawy w banku z wydatną pomocą...Google Translate obsługiwanego przez pracownika. :D Generalnie jeśli szłam gdzieś coś załatwić (np. właśnie bank), zawczasu przygotowywałam sobie potrzebne wyrażenia, słowniczek itd. Ludzie to doceniali i robili wszystko, żeby się ze mną porozumieć. A z drugiej strony trafiłam na wielu gagatków, którzy po prostu nie chcieli się dogadać i robili wszystko, żeby dać mi to odczuć (np. raz na poczcie nie miałam żadnych problemów, a drugi raz obsługiwała mnie inna babka i przez kwadrans robiła mi w niegrzeczny sposób kazanie, bo krzywo, acz czytelnie, napisałam jedną literę we wniosku...), i wtedy wszelkie słowniki, rozmówki i Google Translate można sobie wsadzić w wiadome miejsce. To nie jest tak, że ja mam jakieś chore wymagania, żeby nagle całe Czechy stały się dwujęzyczne czy coś. :D Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy tam obcym elementem i robię wszystko, żeby zostać odebrana jako osoba miła, kulturalna i w miarę komunikatywna (potrafię się dogadać po polsku, angielsku, norwesku, trochę po czesku i od biedy po francusku, więc to nie jest tak, że wymagam stricte polskiego). Aczkolwiek kiedy jestem czwarty raz w tygodniu w biurze, próbując bezskutecznie załatwić jedną sprawę, która mogłaby być odbębiona za pierwszym razem bez marnowania mojego czasu i pieniędzy, ale nie jest i nie będzie jeszcze przez kolejne trzy wizyty z powodu fochów narodowych paniuś z biura, to mówiąc potocznie dostaję k*rwicy. Wystarczyłoby wykazać minimalną ilość dobrej woli i po prostu napisać mi pewne rzeczy na kartce (liczebniki ciągle łatwiej mi ogarnąć na piśmie), ale nieeee, bo wtedy trzeba by się oderwać od fejsa...łatwiej zbluzgać pracownika, że nie da się z nim dogadać. Poza tym gdyby agencja nie kłamała od początku n.t. dyspozycyjności polskiego koordynatora, to człowiek zupełnie inaczej by się przygotował i spróbował jakoś naciułać przed podjęciem pracy na przyspieszony kurs czeskiego. Nie miałabym też żadnych wymagań językowych wobec panienek z biura, gdyby nie przejebitny Caps Lock na każdym ogłoszeniu, głoszący wszem i wobec "PRACA BEZ JĘZYKA, POLSKI KOORDYNATOR, POLSKOJĘZYCZNA ZAŁOGA BIURA"... Próbujemy i znaleźć inną pracę, i jak najszybciej ogarnąć się językowo. Dystansu nam nie zbywa na ogół, ale po miesiącu pracy w takich a nie innych warunkach, męczarni z powodu braku pralki, żarcia samych sucharów i kabanosów, i do tego wszystkiego wysłuchiwania pretensji biura... Cóż, nie byliśmy jedynymi, którzy mieli dość.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

@paganscum: Dzięki za odpowiedź na mój komentarz. Teraz wiem, że należysz do tych bardziej ogarniętych rodaków, a nie tych, co sami stwarzają problemy tam, gdzie ich nie ma. Niestety miałaś pecha, bo trafiłaś na kiepską agencję i jakieś biurwy, które mają focha i nie chcą się porozumieć. Ja akurat w Czechach miałem zawsze farta, ale w polskich urzędach... W sumie jakiegoś wielkiego pecha nie miałem. Ot, taki urzędniczy standard. Czyli dlaczego myślałem o zostaniu terrorystą i podłożeniu bomb pod budynkami ZUS-u i Urzędu Pracy?

Odpowiedz
avatar szafa
0 0

Czy ta agencja ma pl w nazwie? Bo niby pasuje mi do nazwy, tylko że ta, o której myślę ma niebieskie logo, nie pomarańczowe. Pytam, żeby wiedzieć, kogo unikać ;)

Odpowiedz
avatar paganscum
1 1

@szafa: Nie, agencja ta jest stricte pomarańczowa, posługuje się nazwą podobną do słowa "śpiączka/przecinek" w języku angielskim + Jobs. Zatrudnia m.in. do firm V***oc Lightings oraz H***n Systems, obsługują kilka miast m.in. Novy Jicin, Cieszyn, Branka. Teraz poszukują produkcyjniaków, lakierników, magazynierów i chyba też kurierów do pracy w DHL. Mają stronę na fb, można też znaleźć o nich opinie na stronie gowork.pl (po wpisaniu w Google frazy "Jobs opinie Cieszyn" powinien się pojawić wynik). Radzę też uważać na agencję "SiłaRobocza" (nazwa po angielsku), z tym szajsem z kolei mieliśmy do czynienia w Polsce i powinni się raczej nazywać "NiewolniczaSiłaRobocza". Logo niebiesko-pomarańczowe...coś nieszczęsny ten kolor pomarańczowy. ;) Mam nadzieję, że te dane nie są dostatecznie szczegółowe, żeby firma mnie pozwała (?) w razie znalezienia tej historii. Wolałam odpowiedzieć w komentarzu zamiast przez pw, żeby każdy zainteresowany mógł zobaczyć.

Odpowiedz
avatar sinne
0 0

przypomina mi to agencję pracy w Holandii - w Polsce mieli pośrednika, w biurze w Holandii natomiast pracowali głównie Polacy. Burdel jaki tam panował zapamiętam do końca życia, głównie ze względu na to, że Holendrzy byli nieprzeciętnie miłymi ludźmi, natomiast Polak Polakowi kłody pod nogi rzuci i siekierę w plecy wbije. I to powiadamianie sms-em, wszystko poprzez sms, zwariować można. Pierwszą pracę i zakwaterowanie wspominam miło, ale przez cyrki z kolejnymi zleceniami i niekompetencja Polskich pracowników w biurze sprawiły, że uciekłam po miesiącu - zwłaszcza, kiedy sms informował, że "jutro wolne", i tak kilka dni z rzędu, a jednak za hotel opłata pobierana jak przy normalnej pracy.

Odpowiedz
avatar paganscum
0 0

@sinne: Przy całkowitym braku komunikacji w "naszej" agencji, otrzymanie powiadomienia SMSem jawi się niczym święty Graal... ;) Agencje to w ogóle szajs, niestety do tej pracy zatrudnienia były wyłącznie przez agencję, nie było bezpośrednio przez firmę. Słyszałaś może o cyrkach z agencją pracy "Bałtycka Siła Robocza" (po angielsku), wysyłającą ludzi do dosłownie obozów pracy (bo wypłaty nie starczało nawet na jedzenie) m.in. do Danii?

Odpowiedz
avatar lemiesz
1 1

Przykro mi to potwierdzić, ale pracuję w Brnie od 5 lat i nadal nie mogę przyzwyczaić się do czeskiego chamstwa, mentalnego lenistwa i braku klasy.

Odpowiedz
avatar paganscum
0 0

@lemiesz: Ja po pierwsze jestem w Czechach dopiero od paru tygodni (i to w małej miejscowości), a po drugie trafiłam i na przemiłych ludzi, i na chamów (jak w każdym narodzie), więc póki co nie czuję się kompetentna do wypowiadania się na tak ogólnospołeczne tematy. :)

Odpowiedz
Udostępnij