Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Sprzątam właśnie w papierach i natrafiłam na umowę z pierwszą szkołą językową…

Sprzątam właśnie w papierach i natrafiłam na umowę z pierwszą szkołą językową z którą współpracowałam jeszcze będąc na studiach. Tak czytam i czytam i w głowie mi się nie mieści, jak mogłam coś takiego podpisać. Ale po kolei.

Pomijając już stawkę godzinową, która była głodowa (wtedy wydawała mi się górą pieniędzy) znalazłam takie oto kwiatki:

1. Na oddanie sprawozdań i list obecności były tylko pierwsze dwa dni robocze miesiąca. Należało dostarczyć je do biura, najlepiej osobiście. Biuro otwarte 10-14, nie licząc przerwy obiadowej pani sekretarki. Za spóźnienie ze sprawozdaniami potrącali z wypłaty 10% za każdy dzień zwłoki. Sami mieli czas do 20 każdego miesiąca z wysłaniem wypłat. Oczywiście nigdy na czas nie były.

2. Za uczenie "na boku" kursantów ze szkoły czterocyfrowa kara finansowa. To akurat normalne, zabezpieczają się żeby nikt im nie podkradał uczniów. Co nie było normalne to, że ta kara obowiązywała w przypadku uczenia rodziny i znajomych kursanta. Ciekawe jak to wyglądało w praktyce, sprawdzali znajomych na Facebooku?

3. Kolejna kara finansowa, też czterocyfrowa, nawet większa od poprzedniej, za wcześniejsze zerwanie umowy. Jedynym wyjątkiem była ciężka choroba lektora albo rodziny lektora. Oczywiście to szkoła decydowała, co jest "ciężką" chorobą.

4. Ksero? Proszę bardzo, limit 2 strony na jedną lekcję z kursantem. Chcesz skserować więcej, na zapas? Musisz zapłacić.

5. Właściwie to punkt 4 można pominąć, bo i tak nie było czego kserować. Biblioteczka zatrzymała się w latach dziewięćdziesiątych i nie chciała stamtąd ruszyć.

6. Obowiązek przyjęcia nowego kursanta jeżeli dojazd do niego to mniej niż 25km. Całe szczęście miałam wtedy auto na gaz.

7. Do obowiązku lektora należało sprawdzanie czy kursant zapłacił za lekcje. Jeśli nie zapłacił, nie dostajesz wypłaty.

I ostatnia piekielność, tym razem dla kursantów. Uczeń mógł poprosić o zmianę lektora tylko w ciągu pierwszych 2 tygodni. Później się nie dało. Oczywiście wcześniej zrezygnować z lekcji też nie.

Ach, jak dobrze być na swoim...

szkoła językowa

by RealHorrorshow
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Pikselada
4 4

Łosiowa szkoła?

Odpowiedz
avatar bukimi
0 0

@Pikselada: Też przeżyłem jeden rok pod ich skrzydłami. Nie wiem czy miałem za dużo czasu, czy za mało rozumu...

Odpowiedz
avatar digi51
10 12

Mam jak najbardziej poważne pytanie. Dlaczego studenci decydują się na pracę w szkole językowej, gdzie muszą dojeżdżać do uczniów? Nie bardziej opłaca się dawać prywatne korepetycje? Ja takie dawałam, miałam swój komplet uczniów, dobre pieniądze, nie wspominając o szacunku uczniów i ich rodziców, swobodę w ustalaniu własnego grafiku. Od znajomych wiedziałam też, że w takich szkołach stawka godzina leżała głęboko poniżej mojej. Plus chore akcje i zasady, jak te opisane w historii. Kilku moich uczniów korzystało wcześniej z usług takiej szkoły, narzekali na ciągle zmiany nauczyciela, znerwicowanie niektórych korepetytorów, częste odwoływanie lekcji lub wysyłanie zastępstwa bez uprzedzenia.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

@digi51: Bo tam jest łatwo dostać robotę i nie trzeba się trudzić ze znajdowaniem uczniów.

Odpowiedz
avatar kaede
2 2

@digi51: dla niektorych liczy sie tez umowa zlecenie (prosciej podpisac niz zalozyc wlasna dzialalnosc, mozna wpisac prace w cv). Ale ogolnie korki sie bardziej oplacaja.

Odpowiedz
avatar nope
2 2

Oj, chyba w tej samej firmie pracowałam. Tyle, że ja musiałam sprawozdania na własny koszt wysyłać,jeśli akurat nikogo z firmy w moim mieście nie było plus książki na pendrive, drukowanie we własnym zakresie. Bo mój oddział prowadziła osoba, której nie było na miejscu. Oni nie chcieli umowy przedłużyć, ja też nie, więc lepiej dla mnie. O cokolwiek zapytać sms czy e-mailem to tragedia

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 2

A lektorki tylko topless!!! Fajnie! Ale podpisując umowę to było wiadome?

Odpowiedz
Udostępnij