To, że plecaki uczniów są ciężkie chyba wie każdy.
Jeden nauczyciel, wyciągnął do nas pomocną dłoń i pozwolił trzymać podręczniki u siebie na zapleczu. Super rozwiązanie, plecak czy torebka będą choć trochę lżejsze.
Zaznaczył jednak, że będzie pożyczać książki tym, którzy zapomnieli z domu lub w ogóle książki nie mieli.
Generalnie bardzo duża liczba uczniów z naszej szkoły pochodziła z biednych lub bardzo biednych rodzin. Brak podręczników na ławce był powszechnym problemem.
Myślałam, że ludzie w tym wieku potrafią szanować czyjąś własność.
Pisałam chyba, że w młodości byłam nieporadna i naiwna?
Otóż jakiś debil wyleczył mnie z wiary w ludzi, rysując wielkiego penisa na jednej stronie mojego podręcznika.
Wkurzyłam się niemiłosiernie, sprawę zgłosiłam, a od tamtej pory książki targałam już ze sobą.
Oczywiście winny się nie znalazł...
Szkoła
Mój matematyk (z którym miałem zajęcia w gimnazjum i liceum, zespół szkół) swego czasu nie nosił podręcznika, zawsze miał tylko zbiór zadań - w razie potrzeby pożyczał od kogoś z klasy. Któregoś razu, bodajże w drugiej klasie gimnazjum, pożyczył podręcznik od kolegi, który miał niezbyt wygórowane poczucie humoru. Na jednej ze stron znalazł "karny" rysunek, ale nie penisa. Tym razem były dwa kopulujące "patyczaki" z podpisem "Michał lubi anal". Przeczytał na głos, zrobił się cały czerwony i od tamtej pory zawsze miał swój komplet książek. Aż do drugiej klasy liceum, ale wtedy klasa zmęczona ciągłym pożyczaniem mu swoich zbiorów zadań, kupiła mu komplet podręczników i znowu miał swoje ;)
Odpowiedz@kitusiek: u nas z zabawniejszych rzeczy była nauczycielka, która wyżej oceniała tych podlizujących się. Do czasu. Mieliśmy zajęcia na zasadzie dwie klasy na 1 nauczyciela przez dziwnie zrobione podziały godzin (biolchem więcej polskiego miał niż humanistyczna w 1. klasie). Szanowała klasę, która odpuszczała wycieczki karząc tych, którzy na nią pojechali (klasa nieprzyjemna, na pytanie co było odpowiadali: trzeba było nie jechać! solidarnie) i wstawiła jedynkę każdemu, kto nie wiedział co było na poprzedniej lekcji. Na tłumaczenia czyjeś - dwie jedynki, z tego co pamiętam. Z datą, coby wiedzieć kto taki odważny. Dzień Nauczyciela. Od nas kwiatek, od tej drugiej klasy - kwiaty w jej ulubionym kolorze, cały bukiet. Dwa dni wcześniej sie chwalili, że znają jej ulubiony kolor. I kupili. Najpierw - zachwycona. Później - zła, poirytowana tym, że może i jej kupili cały bukiet, ale swojej wychowawczyni - tulipana.
OdpowiedzHah, to aż mi się przypomniała historia z podstawówki. Sprawdzian, wiadomo, jak ktoś umie to napisze jak nie to zostawi pusty i będzie się wpatrywał w kartkę. Otóż jeden z klasowych typków poczuł zew artystyczny, kartka wróciła do nauczycielki w takim stanie (pobazgrana i wymemlana) że jakby ktoś ją używał w ubikacji to wyglądała by lepiej. Afera która się rozpętała po tym to była czysta makabra.
OdpowiedzAle może chociaż ładnego? Anatomicznie poprawnego? Z cieniowaniem, że widać że artysta rośnie? (Zawsze trzeba szukać pozytywnych elementów w życiu) :)
OdpowiedzWychowawczyni w klasie 1-3 spytała się, czy mogłaby użyczyć naszych plastelin i materiałów, które trzymaliśmy u niej, coby nie zapomnieć i w razie braku u biednych dzieci których na nie nie stać, czy mogłaby pożyczyć, jeśli nas nie bedzie. Oberwałam dwa razy, psychicznie. Nawet trzy, jeśli pomyśleć. Raz, kiedy powiedziałam nie i byłam tak maglowana, aż się zgodziłam - przez nauczycielkę, a potem na przerwie przez dzieciaki. Dwa, kiedy nie było mnie w szkole, nie wiedziałam o ,,pożyczce", a w następnym tygodniu zamiast ślicznych plastelin miałam porozciągane, brudne gluty i częściowo ze sobą wymieszane, nawet poprzebijane wykałaczkami i związane włosami. Bo pani ,,Tomkowi" pożyczyłam, a na pytanie czemu nic nie mówiłam. Trzy, kiedy w drugiej klasie, gdzieś pod koniec oberwałam za nie dbanie o przybory jakie mi kupili... A przecież to nie ja byłam! Ale nic to, i tak oberwałam, bo bachor nie szanuje. Wtedy było tak bardzo widać, że jestem dzieckiem z przypadku. >.<
OdpowiedzOgólnie to nie rozumiem po co w ogóle do szkoły nosi się książki. Obecnie są elektroniczne dzienniki, więc w klasie musi być komputer. Skoro tak to dlaczego nie można też kupić rzutnika i wyświetlać podręcznika na ścianie? Są nawet takie malutkie, wręcz kieszonkowe rzutniki, a i cena nie jest jakaś szczególnie duża. Książki dzieci i tak kupią, bo jak mają się uczyć czy robić zadania domowe? Pamiętam, że jak byłam w gimnazjum kilka ładnych lat temu (jeszcze era dzienników papierowych) to już doposażali klasy w tablice multimedialne (a jestem z zad*pia, więc w większych miastach mieli to jeszcze wcześniej). Tak więc nikt mi nie powie, że nie było ich stać na rzutnik zamiast genialnej tablicy, użytej może 3x w ciągu roku.
Odpowiedz@burninfire: podejrzewam mamtow*upizm rodziców i samych dzieci. Większość szkół ma przecież szafki. Nauczyciele też zazwyczaj wiedzą, co będą na następnych zajęciach robić (ćwiczenia, kserówki, praca w grupach itp.) i mówią, co wziąć. Mam brata w gimnazjum - ciągle marudzi, ile to musi do tej ohydnej szkoły targać. A że nosi w plecaku WSZYSTKIE! swoje książki, zeszyty i strój na wf (żeby jeszcze czysty)... "bo mi się nie chce kluczyka od szafki nosić, a do szatni jest po schodach", "bo mi się nie chciało zapisać, co mamy jutro", "wypakowałem tamte ćwiczenia i tydzień później dostałem jedynkę, chcecie, żebym miał złe oceny?", "a jak pojadę do kolegi i wrócę późno, to nie zdążę się spakować" i tak się kręci :D
Odpowiedz@burninfire: W szkole mojej mamy wciąż są papierowe, elektronicznego nie chce ani grono nauczycieli, ani rada rodziców. Z jednego prostego powodu - szkoła musi wtedy zapewnić nauczycielom komputery, a zwyczajnie nie ma na to pieniędzy. A to, że w szkole z elektronicznymi dziennikami są komputery w każdej sali to kolejna legenda. Kiedy wprowadzali to w mojej szkole (byłem w drugiej klasie gimnazjum, w tym samym budynku jest jeszcze liceum, do którego później chodziłem), komputery były tylko w bibliotece i czytelni, trzech pracowniach komputerowych i w sekretariacie. Nauczyciele dostali jakieś śmieszne tablety z dostępem do dziennika - grube na dobre 5 cm, z wiecznym problemem z połączeniem się z wifi i ledwo działającym dotykiem - na dodatek tylko patyczkiem, palca to to nie obsługiwało. Komputery i normalne tablety pojawiły się mniej więcej 2 lata później, a kiedy kończyłem szkołę, na 900 uczniów w 30 klasach przypadały 2 rzutniki. A tylko 3 sale miały jakiekolwiek miejsce do 'odbierania obrazu' z rzutnika - reszta miała caluteńkie ściany w tablicach, których nikt nie miał zamiaru zdejmować. @cija: Nauczyciele zazwyczaj wiedzą co będą robić, ale nie powiedzą, że tego nie trzeba przynosić czy coś. Tylko w trzech przypadkach przez całą moją edukację ktoś nam powiedział, żeby nie przynosić podręcznika czy jakiegoś grubego zbioru zadań, z którego nawet nie korzystaliśmy - podręcznik na polskim w liceum przy omawianiu lektur, podręcznik na matematyce w liceum, bo definicje i twierdzenia zapisywał nam nauczyciel, a zadania ze zbioru. Raz jeszcze nauczyciel powiedział nam na fizyce, że ten zbiór co ma 300 stron to w domu zostawić. Szkoda tylko, że to było miesiąc przed maturą, po dwóch latach noszenia go w plecaku - bo przecież jeden zbiór na dwa lata rozszerzonego przedmiotu. A brata możesz pocieszyć, że od liceum z roku na rok jest coraz lżej - bo tego się nie weźmie, tu się z kolegą z ławki dogada itp. :)
Odpowiedz