Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

A propos dyskusji w komentarzach o dzieciach mniej lub bardziej niepełnosprawnych umysłowo…

A propos dyskusji w komentarzach o dzieciach mniej lub bardziej niepełnosprawnych umysłowo i wyborze szkoły. W podstawówce chodził do naszej klasy Z., chłopiec z właśnie takim lżejszym upośledzeniem – lekkim na tyle, że nie było po nim widać, na co cierpiał, natomiast że coś mu jednak było, robiło się jasne po pierwszych dwóch minutach przebywania z nim.

Większość lekcji rozwalona. Zaczepiał wszystkich, krzyczał albo mówił zawsze podniesionym głosem, popisowym numerem było rzucenie się z rozbiegu w szafę, tablicę czy ścianę. Nauczyciele niby reagowali, ale tak naprawdę nic nie mogli zrobić – każde inne dziecko zostałoby ostatecznie wyproszone na korytarz, a on musiał zostać, bo nie wiadomo, co by zrobił. Matka, wzywana, przychodziła często (pracowała w tej samej szkole), coś tam mu tłumaczyła, prosiła, kazała, ale też to wiele nie dawało. Do tego standard – nigdy nie byliśmy na bieżąco z materiałem, bo milion powtórek, przed końcem roku on zajmował praktycznie cały czas na podniesienie ocen, bo wieczne zagrożenia, a wszystkie koła przedmiotowe, z założenia przeznaczone do przygotowywania się do konkursów, były zdominowane przez Z. i jego powtóreczki, na które siłą przyprowadzała go mamusia, bo on wymaga szczególnej uwagi i same zajęcia wyrównawcze nie wystarczą. Skończyło się tak, że Z. był izolowany/odrzucany przez nas, na ile się dało, ale wtedy w spornych sytuacjach matka stawała zawsze po jego stronie – bo on biedny, bo nie jego wina. No być może, ale nasza też nie. Nie mogłam np. nie pożyczyć mu linijki, jeśli chwilę wcześniej szarpnął mnie za włosy, bo zaraz o wszystkim wiedziała mama i leciała "z prośbą", żeby go traktować normalnie, jak innych. A że właśnie normalnie innym po czymś takim też bym czegoś nie pożyczyła? Nieistotne najwyraźniej.

Konkrety? Głównie pamiętam te związane ze mną, więc pewnie wyjdę na niesamowicie skupioną na sobie osobę, ale trudno. :P Poza tym to właściwie bardziej wylewanie żali, więc śmiało możecie przejść do zakończenia, jeśli za długo.

Lekcje muzyki mieliśmy z plastykiem, który właściwie robił z nami samą teorię, bo ani nie grał, ani nie śpiewał. Nie jego wina, pewnie dostał te lekcje, bo „ktoś musiał”. W okolicach wystawiania ocen Z. powiedział, że nauczył się „Wlazł kotek na płotek”, przyniósł ze sobą cymbałki, zagrał, dostał sześć. Nauczyciel, zachwycony inicjatywą, opowiadał nam przez pół lekcji o tym, jak to fantastycznie, zobaczcie, Z. tak nas zaskoczył, ojejejej, każdy może, bierzcie przykład. No to chciałam wziąć, zaproponowałam, że zagram coś na pianinie (stało w sali). Nie, bo już nie ma czasu. Spoko. Następna lekcja, zależało mi na ocenie, proszę znowu – nie. Wkurzyłam się, dla zasady wstałam, siadłam do pianina, zagrałam „Marsz żałobny” Chopina. Dostałam uwagę. Okej, może i się należała za niesłuchanie/przerywanie lekcji, coś w ten deseń, ale ja ją dostałam za to, że z premedytacją chciałam umniejszyć dokonania kolegi.

Druga sprawa, przy tym samym wystawianiu ocen, ale któraś z kolejnych lekcji. Z. najpierw przeszkadzał pół lekcji, potem znalazł jakąś piosenkę w podręczniku, którą znał, chciał zaśpiewać. Oczywiście. Zaśpiewał, dostał sześć. Już wiedząc, co będzie, więc trochę może złośliwie, zaproponowałam, że mogę zaśpiewać cokolwiek z podręcznika (przy wszystkich utworach były nuty, a ja chodziłam do PSM). Mało nie wyleciałam z klasy za karę – popisuję się, robię to specjalnie, a oceny trzeba wystawić, niektórzy muszą poprawiać. Z. tym sposobem, nie robiąc nic przez cały rok, skończył z piątką z muzyki, bo nauczyciel pozwolił mu jeszcze odpowiadać na tej lekcji z wybranego tematu. Nikomu innemu nie dał możliwości zdobycia dodatkowej oceny, bo przecież nikt poza Z. nie miał aż tak złej sytuacji, więc o co nam chodzi. Więc Z. miał piąteczkę. Ja, starając się przez cały rok, grając na pianinie, śpiewając w chórze itd., też miałam piąteczkę. A najlepsze? Solidni uczniowie, którzy sprawdziany zaliczali na cztery (a nie na dwa^^), nie mieli piąteczek, tylko czwóreczki, mimo że oceny mieli generalnie lepsze niż Z.

Bardzo podobna sytuacja była z WF-em. Mieliśmy oddzielnie z chłopcami, ale te na basenie prowadziła nasza nauczycielka dla wszystkich, stąd oceny były wystawiane drogą dyskusji. Zasada od zawsze była jasna – sześć tylko dla tych, co chodzą na zawody. Ja z większości WF-owych rzeczy nie byłam wybitna, ot, przeważnie cztery czy pięć, ale bez szału. Trenowałam tylko to nieszczęsne pływanie (i to osiem razy w tygodniu przez parę lat, więc można sobie wyobrazić, jak pływałam) i trochę akrobatykę, ale zbyt nieregularnie, żeby się z nią gdziekolwiek pchać. Chyba w V klasie złożyło się tak, że z różnych powodów trochę tych pływackich zawodów opuściłam, więc właściwie byłam pogodzona z myślą, że 6 mi się nie należy. Pogodzona byłam do czasu, kiedy okazało się, że wystarczy w ciągu danego roku NAUCZYĆ się pływać i przepłynąć jakąś parodią pieska jeden basen, żeby sześć na koniec dostać niemal z automatu. Sugeruję nieśmiało, że w takim razie może mi też się da podnieść ocenę, bo jednak na jakichś zawodach bywałam, no i nauczycielka dobrze wie, jak pływam. Nie, bo nie ma powodu, żeby stosować dla mnie taryfę ulgową, znałam zasady, trzeba patrzeć na zrobione postępy, bla bla bla. No okej, niech będzie. Tyle że w tym momencie odzywa się nauczyciel chłopaków i mówi, że właśnie, że postępy, że Z. ma też dobre oceny z gimnastyki, bo, uwaga, zrobił w końcu fikołka. W przód. Wtedy nie wytrzymałam i po prostu wyszłam. Dlaczego? W tym roku mieliśmy samodzielnie przygotować układ niby gimnastyczny, do muzyki, ze wstążkami, więc babka dobrze wiedziała, co potrafię – ale, jak widać, nie wszystkim gimnastyka mogła podnieść ocenę.

A ja mogę tylko dziękować mamie, że w porę zauważyła, co się dzieje, i nie pozwoliła mi zrezygnować ani z treningów, ani z muzycznej, bo jako rozżalona małolata już byłam na etapie „po co, skoro wszyscy to mają w...”.

Nawiasem mówiąc, na plastyce i technice było to samo – za każdy bohomaz czy rozwalające się dzieło z techniki dostawał pięć albo sześć, bo „inaczej nie umie i robi na miarę swoich możliwości”. Jak rozumiem, cała nieutalentowana reszta tak naprawdę umiała inaczej i chłopcy (jakoś u nas mniej uzdolnieni artystycznie) tylko sobie żarty robili, a potem za karę dostawali tróje. I wiecie, to nie tak, że ja komuś zazdrościłam ocen czy musiałam być najlepsza. Zawsze wszystkim podpowiadałam, nawet był czas, kiedy to klasa decydowała, z kim usiądę na danym sprawdzianie, żeby podpowiadać itd., dawałam „korki” i z dobrych ocen kolegów, którym coś tłumaczyłam, cieszyłam się nawet bardziej niż ze swoich. Ale jednak szlag trafiał, kiedy kogoś obejmowały zupełnie inne zasady niż całą resztę. A po co w ogóle wysyłać dziecko do normalnej szkoły, skoro się chce specjalnego traktowania?

Skończyło się tak, że odrzucany przez wszystkich Z. przepisał się w VI klasie do klasy równoległej. Po początkowym zachwycie (bo tamci widzieli tyle, co na przerwach, czyli my źli, wykluczamy kolegę z zabaw), kiedy wyszło na jaw, że lekcje z Z. wcale nie są takie super, historia się powtórzyła – czyli Z. znowu wykluczony z życia klasy. Chciał się przepisać z powrotem, bo – wg jego mamy – tam było tak samo źle, ale u nas przynajmniej znajomi ludzie, tyle że się nie udało. Nie wiem, czy dlatego, że nasi rodzice protestowali, czy dlatego, że to już ostatnia klasa, ale wszyscy się cieszyliśmy i wreszcie był spokój.

I tak sobie teraz myślę, że niby rozumiem, że może jego mama chciała, żeby wyszedł do ludzi czy coś, a nie siedział sam na nauczaniu indywidualnym (była w szkole taka możliwość i były osoby, które z niej korzystały, bo do szkoły integracyjnej było 40 km), ale z perspektywy pozostałych uczniów to oznaczało stratę ogromnej ilości czasu. Tak że, odnosząc się do dyskusji o zasadności wysyłania takich dzieci do normalnych szkół, jestem przeciw. Gdybym miała dziecko, nie chciałabym, żeby ktoś bawił się wyrównywanie szans czy inną pracę u podstaw jego kosztem.

szkoła

by Etincelle
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar ZjemTwojeCiastko
17 17

Znam to aż za dobrze. W pierwszym semestrze pierwszej klasy liceum (tylko tyle i aż tyle), mieliśmy w klasie dziewczynę opóźnioną umysłowo. Wprawdzie nie dokuczaliśmy jej, ale ona skutecznie rozwalała większość lekcji. W końcu przy dużych naciskach dyrekcji (bo jej matka protestowała), dziewczyna została przeniesiona do szkoły specjalnej. I bardzo dobrze. My odetchnęliśmy z ulgą, że wreszcie możemy mieć normalne zajęcia, a ona z pewnością lepiej się czuła będąc w placówce z wyspecjalizowaną kadrą. Z kolei mój narzeczony w podstawówce chodził do klasy z chłopcem jeżdżącym na wózku i mającym również jakieś schorzenie umysłowe. Opowiadał mi, że cała klasa była zmuszana do siadania z nim w jednej ławce ( na każdych zajęciach z kimś innym, co dyktowała nauczycielka), również rozwalał lekcje, chciał skupiać na sobie uwagę wszystkich przez cały czas a w dodatku był agresywny. Wjeżdżał wózkiem w inne dzieci, bił, rzucał przedmiotami. Nauczycielki chciały zmusić klasę do integrowania się z nim prośbą i groźbą, uwagami i krzykiem, lecz skutek był taki, że cała klasa dzieciaka nie znosiła. Wymysł, by dzieciaki z takimi zaburzeniami lądowały w klasach ze zdrowymi dziećmi uważam za popierniczony. Żadnej ze stron nie wychodzi to na dobre.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 8

@ZjemTwojeCiastko: taaak, cudowne klimaty usilnych prób udowadniania, że wszystko da się załatwić gadaniem, a prawdziwe problemy nie istnieją. W sumie po tym mógłbym od razu odpowiedzieć też na pytanie autorki "po co w ogóle wysyłać dziecko do normalnej szkoły, skoro się chce specjalnego traktowania?". Proste- bo mamusia tam pracowała. Jeśli by nie pracowała, to po dwóch/trzech takich akcjach z Z. by sobie nauczyciele poradzili. A tak- mamusia jest na miejscu i nie pozwoli, żeby jej bąbelkowi "stała się krzywda" z powodu równego traktowania. Bo wiesz- jeśli chodzi o traktowanie go pod kątem zachowania, to nie można mu mieć za złe, że nie wiem- ciągnie dzieci za włosy, kradnie im piórniki, czy rzuca ich książkami po klasie, ooo nie, wtedy to są "złe uprzedzenia" bo Z. jest "normalny", tylko reszta dzieci są złe. Natomiast jeśli chodzi o oceny to (nagle się okazuje, że jest to) naturalne, żeby dawać mu praktycznie oceny za frajer, bo "o co wam chodzi? on jest specjalny!". No kurde- spójne zeznania! To w końcu albo jest normalny, albo specjalny. I zależnie od odpowiedzi powinien się znaleźć tu albo tu. Z całą resztą takich dzieci jest to samo- uparci rodzice, którzy ładują na siłę swoje dzieci do normalnych szkół, są głusi na zdrowy rozsądek. A potem cierpią nauczyciele (bo nie mogą normalnie prowadzić NIC- ani lekcji, ani jakichś kółek, ani zajęć wyrównawczych bo zawsze jest na tapecie jeden i ten sam problem), cierpią uczniowie (bo jak przepadnie jedna lekcja to jest zabawnie, ale jak tak przepada cały semestr, rok i nie ma możliwości się w czasie ich trwania uczyć, bo ktoś "specjalny" rozwala lekcje, to nawet do najbardziej leniwego ucznia zacznie docierać, że to on dostanie po tyłku)... a przede wszystkim takie dziecko, które w ogóle nie powinno się w normalnej klasie pojawić. Hejt na mnie bo niepopularna opinia? Bo jak tak mogę mówić? Bo jestem skończonym ch&jem bez serca, godności i choćby odrobiny empatii? Bo te dzieci też chcą żyć normalnie? Czemu nie, nazywajcie to jak chcecie, ja im nie odmawiam prawa do życia, ja jedynie proszę o to, żeby rodzice przestali siebie i innych oszukiwać i przede wszystkim działać ze szkodą dla własnego dziecka, bo jednak te szkoły specjalne po coś powstały drodzy rodzice. To nie jest wymysł kogoś, komu się nudziło, a wasze dziecko choćbyście nie wiadomo jak zaklinali rzeczywistość i próbowali zakrzyczeć innych- nie jest i nie będzie w stanie funkcjonować w normalnej klasie dlatego nie wysyłajcie ich tam i nie domagajcie się potem "normalnego, ale specjalnego" traktowania kosztem pozostałych. Z. z historii udowodnił to aż nadto- nie potrafił sobie radzić, ale mamusia cisnęła swoją mantrę i była ciągle na miejscu, więc nie dało się jej zbyć, rozwalił wszystkie lekcje, dostawał oceny za darmo, przez co na pewno sporo uczniów złapało doła bo doszło drogą obserwacji do wniosku "to po jaką cholerę ja się będę starał skoro po tym co zrobiłem dostałem ledwo 3"... w sumie to rozwalił całą klasę i dobre stosunki klasy z nauczycielami. A wszystko przez upór rodziców.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 7

a jego mama byla nauczycielka? Zastanawiaja mnie powody takiego zachowania nauczycieli, albo chcieli sie go szybko przepchnac przez szkole, albo jego matka miala uklady z dyrekcja, ktora wywierala nacisk na nauczycieli. Nauczyciele wcale nie lubia takich uczniow.

Odpowiedz
avatar Etincelle
7 7

@nursetka: nie, jego mama pracowała w szkolnej stołówce. Wydaje mi się, że niektórzy - ci niesprawiedliwi - nauczyciele mogli po prostu robić to po znajomości, z sympatii do jego matki albo rzeczywiście uważali, że jak niepełnosprawny umysłowo, to mu trzeba za wszelką cenę ułatwiać.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 5 maja 2017 o 22:51

avatar konto usunięte
6 6

Mam bardzo mieszane uczucia...racja, dzieci z opóźnienie umysłowym nie nadają się do dzieci zdrowych, ale jak mówiłam o przykładzie chłopca z ADHD od mojej siostrzenicy...tu była dobra wola ze wszystkich stron...tylko w UK to inaczej wygląda. Nauczyciel ma pomoc w postaci asystentów.

Odpowiedz
avatar Taczer
11 11

Jeśli sądzisz, że w klasie/szkole integracyjnej jest dużo lepiej, to śpieszę poinformować, że to tylko przesunięcie problemu na inną grupę uczniów zdrowych. Są z grubsza trzy grupy dzieci: w normie intelektualnej ale z problemami natury głównie fizycznej - porażenie mózgowe, niedowidzenie itd., gdzie edukacja włączające ma wielki sens; upośledzone pod względem umysłowym, gdzie im wyższa klasa, tym wspólna edukacja ma mniej sensu; z zaburzeniami zachowania, gdzie uczniowie zdrowi stają się grupą terapeutyczną dla dziecka zaburzonego, co powinno być zakazane. Nie po to poszły do szkoły, żeby cały swój pobyt w niej podporządkowywać potrzebom jednej czy dwóch osób w klasie. Obecne przepisy sprawiają, że to rodzic ostatecznie decyduje o formie kształcenia. Dziecko powinno mieć zajęcia indywidualne, bo na zwykłych lekcjach nie panuje nad sobą, niczego się nie uczy i innym naukę uniemożliwia? (przez uniemożliwia rozumiem wrzaski, bezpośrednie ataki na innych uczniów i nauczycieli, rzucanie przedmiotami, kopanie ławek, ścian czy drzwi... dopiszcie sobie co tam chcecie, sporo się działo w różnych klasach) Trzeba PRZEKONAĆ rodzica, żeby wystąpił o NI. Nie można go po prostu na takie nauczanie skierować. Na razie. Jest w fazie konsultacji projekt rozporządzenia, który przenosi tę decyzję w gestię szkoły, nie rodzica. Już jakieś oko.press zdążyło rozedrzeć szaty nad wyrzucaniem niepełnosprawnych z zajęć. Ale mam nadzieję, że mimo niepochlebnych opinii wszystkich wielbicieli edukacji włączającej, projekt stanie się obowiązującym prawem. O potrzeby niepełnosprawnych i nieprzystosowanych dba się od lat, o podstawowe prawo zdrowych dzieci do bezpiecznej i spokojnej nauki nie walczył nikt.

Odpowiedz
avatar Etincelle
3 5

@Taczer: oczywiście, że w szkole integracyjnej zrzuca się problem na innych, z tym że jednak nie jest to sytuacja dokładnie ta sama sytuacja, co w przypadku szkoły normalnej. Po pierwsze, w szkołach integracyjnych są asystenci/nauczyciele wspomagający (cóż, przynajmniej w tych szkołach, o których coś wiem), a po drugie, jeśli matka dziecka zdrowego wysyła je do szkoły integracyjnej, to powinna mieć świadomość, na co się pisze. Natomiast kiedy dziecko niepełnosprawne umysłowo pojawia się w zwykłej szkole, pozostali rodzice i uczniowie nie mają w tej kwestii nic do gadania. A z resztą się zgadzam w stu procentach.

Odpowiedz
avatar ZjemTwojeCiastko
5 5

@Etincelle: Nie zawsze rodzice mają świadomość, że posyłają zdrowe dziecko do klay integracyjnej. Przykład z mojej okolicy. Jakieś 5 lat temu jedno liceum połączono z gimnazjum integracyjnym. Decyzja o tym zapadła jakoś w wakacje. Osoby składające papiery do liceum nie miały pojęcia o tym połączeniu. Dopiero na rozpoczęciu roku szkolnego okazało się, że zostały postawione przed faktem dokonanym. Jakby tego było mało, całe liceum (uczniowie i nauczyciele, pomijając fakt, że wielu nauczycieli liceum zostało zwolnionych na rzecz kolegów po fachu uczących w gimnazjum) zostało na niemal rok przeniesione do budynku gimnazjum (dwa km dalej) z powodu... prac remontowych liceum mających na celu dostosowanie go do potrzeb osób niepełnosprawnych ruchowo (podjazdy, windy itp.). Z tego co wiem, sama kadra tego liceum też nie wiedziała przed wakacjami, ze takie działania będą miały miejsce, wiele wartościowych nauczycieli z liceum zostało zwolnionych (zupełnym przypadkiem, dyrektorką zespołu szkół została dyrektorka gimnazjum. Uczniowie zdrowi nie byli w żaden sposób przygotowani na to, że znajdą się w klasie z osobami chorymi psychicznie i opóźnionymi, nauczyciele licealni nie mieli doświadczenia w zajmowaniu się taką grupą.

Odpowiedz
avatar Taczer
8 8

@Etincelle: Wyobraź sobie lekcję prowadzoną w jednej sali dla dwóch zespołów jednocześnie, przez dwóch nauczycieli i o odmiennej tematyce. Tak właśnie jest od poziomu klasy czwartej w klasie integracyjnej, jeśli mamy uczniów z upośledzeniem w stopniu lekkim lub umiarkowanym, którzy mają swój pięciopunktowy program nauczania i trenują np. zapinanie guzików (autentyk) w czasie, gdy reszta klasy ćwiczy odmianę rzeczownika. Jaki to ma sens dla obu tych grup i co daje obecność nauczyciela wspomagającego? Nie, nie można tych zajęć zrobić w innej sali lub na korytarzu, bo edukacja włączająca blablabla. A choćbyś skisła, ten umiarkowany nie załapie znaczenia idei rzeczownika o odmianie tegoż nie wspominając i integracja ogranicza się do przeszkadzania sobie wzajemnie w nauce. Rodzice to osobny temat. Od paru lat tkwię w nieustającym zdziwieniu, że nie zabierają dzieci z niektórych klas integracyjnych. Nie wiedzą, że ich córka kuli głowę w ramionach, kiedy zaburzony zaczyna się przemieszczać po klasie, że ten złamany palec to nie był przypadek, tylko nauczyciel prowadzący pisał coś na tablicy a wspomagający wiązał buciki umiarkowanemu i nie zdążył zareagować? Dzieci nie mówią, że nauczycielka w ostatniej chwili wybiła chłopakowi z ręki nożyczki, że pół lekcji trwało przekonywanie niedostosowanego, by wyłączył muzykę w telefonie, zakończone ostatecznie kopaniną, bo po odebraniu telefonu tak się wściekł, że posiniaczył opiekunkę? Natomiast pojawienie się upośledzonego w klasie normalnej wynika wprost z zasady, że o sposobie kształcenia decyduje rodzic. Kropka. Reszta rodziców może się wtedy bujać, bo prawo ich dzieci stoi niżej, niż prawo niepełnosprawnego do chodzenia do szkoły normalnej. Jak robi się drastycznie (uszkodzenia ciała), to gmina wysupła pieniądze na asystenta. Wychodzi taniej, niż bujanie się po sądach. Ale zwykle ciśnie na dyrektora, żeby sobie radził jak umie, dyrektor ciśnie nauczycieli a ci mają już tej zabawy wyżej uszu, bo zamiast uczyć robią za ochroniarzy, do czego nie mają ani chęci, ani umiejętności.

Odpowiedz
avatar Etincelle
3 3

@ZjemTwojeCiastko: ojej, to ja się wycofuję, nie miałam pojęcia. Swoją wypowiedź opierałam na szkole integracyjnej, do której chodziła moja przyjaciółka - tam w zasadzie wszystkie klasy były "mieszane". Myślałam, że są szkoły specjalne, integracyjne (znaczy, mieszane z nauczycielami wspomagającymi itd.) i zwykłe, do których można dziecko niepełnosprawne "podrzucić" (znaczy, jak w mojej historii). Natomiast skoro funkcjonują klasy integracyjne, do których można trafić bez wiedzy i woli rodzica, to ja dziękuję bardzo. Bo to już naprawdę nie chodzi o tolerancję czy cokolwiek innego, a o to, czego się dziecko nauczy. I czy w takiej szkole będzie się czuło bezpiecznie. @Taczer: Szczerze mówiąc, słabo mi po tym, co przeczytałam. To jest chore i mam nadzieję, że rodzice dzieci zdrowych zaczną o nie walczyć za wszelką cenę - nawet za cenę dzieci niepełnosprawnych, bo teraz sytuacja jest właściwie odwrotna. Krzyki tylko o dyskryminacji niepełnosprawnych. A w drugą stronę? Ech.

Odpowiedz
avatar oszi90
3 3

@Etincelle: A gdzie tam, byłam w klasie integracyjnej i nie było żadnych asystentów, wszystko cudnie, przez całe 3 lata nie byliśmy na żadnej wycieczce. Świetny, kurna, pomysł.

Odpowiedz
avatar Etincelle
3 3

@oszi90: ech, to może ja też byłam w klasie integracyjnej, tylko o tym nawet nie wiedziałam. xD Wcześniej myślałam, że żeby coś nazwać klasą integracyjną, to to coś musi spełniać pewne wymagania. Swoją drogą faktycznie to jest koszmarne, a szkoła jakichś ekstra pieniędzy na dodatkowych nauczycieli dla jednego dziecka pewnie też nie ma.

Odpowiedz
avatar zojka
-5 5

@Etincelle: tylko że w zwykłej szkole w klasie integracyjnej też masz nauczycieli wspierających, a matka dziecka zdrowego wysyłając je do klasy integracyjnej wie, na co się pisze. Czyli na jedno wychodzi

Odpowiedz
avatar Etincelle
3 3

@zojka: ale właśnie o tym mowa - ZjemTwojeCiastko napisała, że nie, nie zawsze rodzice o tym wiedzą. Do tego z komentarza oszi90 wynika, że nie zawsze są dodatkowi opiekunowie w klasach integracyjnych. A nawet pomijając to, to przecież klasy integracyjne nie mają służyć wyłącznie osobom niepełnosprawnym. Zdrowe dziecko idące do takiej szkoły obowiązuje dokładnie taki sam materiał, jak zdrowe dziecko w szkole normalnej - choćby maturę będą pisać taką samą. Tak że nawet w szkole integracyjnej nie widzę usprawiedliwienia/powodu dla rozwalania lekcji i spóźnień z materiałem. Efekt dla zdrowych dzieci jest taki sam, jakby lekcję rozwalał np. jakiś chuligan, tak z premedytacją. Tylko w takich przypadkach jest nieco łatwiej (chociaż teraz i tak zawsze dziecko niewinne, wszystko zła szkoła) wymusić poniesienie konsekwencji takiego zachowania, a reakcja ludzi też zazwyczaj jest skrajnie różna. Bo jak zdrowy niegrzeczny chłopak stłucze koleżankę i zrobi rozpierdziel na lekcji, to zły i trzeba coś zrobić. A jak chory zrobi dokładnie to samo, to... chory. I biedny. I to jemu trzeba pomóc. A jaka jest różnica w efektach? Żadna.

Odpowiedz
avatar Eichhoernchen
12 12

Ja się z kolei wypowiem jako brat osoby z silnym upośledzeniem umysłowym (ma koło 20 lat, zachowuje się jakby miał koło 12 + kilka innych problemów). Od paru lat brat chodzi do szkoły specjalnej i muszę powiedzieć, że to idealne miejsce dla niego. Ma kolegów na swoim poziomie, mają lekcje z codziennych czynności (np. gotowanie), mają zespół artystyczny, który występuje przy różnych okazjach w szkole i poza nią (dzieci mają swój wkład odpowiedni do możliwości - niektóre mówią, niektóre tańczą, albo ruszają się, a mówi narrator). Poza tym mają też zawody sportowe na swoim poziomie, generalnie tam właśnie powinny się uczyć osoby takie jak mój brat, który żyje tym, co się dzieje w tej szkole. Jedyny problem to dostępność takich szkół (może kadra też - mój brat trafił akurat na świetną) - wymagała od nas przeprowadzki do dawnego miasta wojewódzkiego.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 6 maja 2017 o 12:40

avatar Etincelle
7 7

@Eichhoernchen: i moim zdaniem to jest dobre rozwiązanie. Poza tym mam czasem wrażenie, że niektórzy odbierają to tak, jakby ktoś chciał całkowicie wykreślić takie osoby z życia społecznego, a przecież nie o to chodzi - są inne dziedziny życia, po prostu dobrze byłoby do tego kontaktu nie zmuszać, jeśli dziecko chore może w jakiś sposób uprzykrzać innym życie. Pamiętam, że na podwórko w czasach przedszkolnych przychodził czasami chłopiec z Zespołem Downa. Nie był odrzucany w żaden sposób, wiele już nie pamiętam z tego okresu, ale kojarzę, że często bawiliśmy się z nim w piaskownicy. Ot, jeden z wielu kolegów. Kwestia taka, że nikt na nas tego nie wymuszał. W zerówce z kolei mieliśmy dziewczynkę z Zespołem Downa. Wychowawczyni do pewnego czasu dawała nam wolną rękę, ale że A. była upierdliwa, nieraz agresywna, a do tego robiła czasami, no, obrzydliwe rzeczy, nikt się z nią nie kolegował. I ciągle w zerówce pojawiała się jej matka z pretensjami i awanturami o to wszystko, co, oczywiście, żadnego skutku nie przyniosło - poza tym, że wychowawczyni też zaczęła nas nakłaniać do kontaktów z A. I jaki efekt? Zaostrzyły tylko niechęć do A., bo żadne dziecko nie chce być zmuszane do zabawy z kimś, nawet ze szlachetnych powodów.

Odpowiedz
avatar Taczer
7 7

@Eichhoernchen: gminy radośnie likwidowały szkoły specjalne. Koszty. W takiej szkole klasy liczą po 5 osób, są ścisłe zasady liczby dzieci/rodzaje niepełnosprawności, wszyscy nauczyciele z dodatkiem za pracę w warunkach trudnych, szkoły wyposażone w warsztaty życie (np. salka ze sprzętem domowym typu zmiotki i szufelki, kuchenka). O czym zwykle rodzice nie wiedzą? Te szkoły posiadają/posiadały nie tylko nauczycieli, którzy w swojej pracy mieli po kilka przypadków podobnych do tych, jakie przyjdą w danym roku (w szkole masowej masz raz aspergera, raz downa, raz zespół Tourreta, więc za każdym razem odkrywasz temat na nowo), tam są podręczniki i inne pomoce gromadzone latami. Potężne zbiory materiałów, których w zwykłej szkole nie znajdziecie. Ale mało który rodzic akceptuje niepełnosprawność dziecka na tyle, by zgodzić się dla niego na szkołę specjalną.

Odpowiedz
avatar plastikoweniebo
5 5

Gdy byłam w podstawówce, w mojej klasie również był nieco upośledzony chłopak. Matka uparła się by chodził do tej szkoły mimo, że dyrekcja prosiła o przemyślenie tej decyzji. Skoro tak zdecydowała, to nie miał taryfy ulgowej. Nie dawał sobie rady, więc dostawał jedynki, aż siedział w jednej klasie raz, drugi, trzeci. Skończyłam podstawówkę i zmieniłam szkołę, więc nie wiem czy to prawda, ale słyszałam, że później w końcu matka zrozumiała i wysłała go do specjalnej.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

@plastikoweniebo: szkoda tylko, że o kilka lat za późno. A podobno lepiej uczyć się na cudzych błędach.

Odpowiedz
avatar timka
-1 1

@plastikoweniebo: Tyle, że to dyrektor decyduje o przyjęiu ucznia do szkoły a nie rodzice..

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 4

Witam, jestem tutaj by powiedzieć tylko jedno: Ha! teraz wszystkie te nowe historie o niepełnosprawnych to moja sprawka :D

Odpowiedz
avatar Etincelle
1 1

@noddam: zły człowieku... :D

Odpowiedz
avatar imhotep
2 2

Dlatego myślę, że gimnazjum to nie taki zły pomysł, bo się z takimi cudownymi przypadkami męczy tylko 6 lat, a nie 8.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

@imhotep: Dokładnie! A mnie ciekawi jedno: Co by było gdyby, cała klasa z taką chorą osobą sobie odpuściła i wszyscy przepisali się do innej szkoły? Nierealne, ale gdyby jednak? Więc Twój argument jest słuszny, mimo że historia w gimnazjum może się powtórzyć.

Odpowiedz
avatar timka
1 1

Ja się zastanawiam o dolega dyrektorom tych placówek, którzy przyjmują dzieci, które nie są przygotowane do nauki w szkole z dziećmi zdrowymi? W ogole zastanawiam sie czy żyje na innej planecie? U nas w szkole też były klasy integracyjne ale nigdy nie bylo takich przypadkówjakie opisujecie na piekielnych. Owszem zdarzalo się, że klasa była z materiałem trochę opóźniona ale na pewno nie tak by być daaaleko w tyle za klasami nieintegracyjnymi..

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 maja 2017 o 1:27

avatar Nielubiany
1 1

Nigdy nie zrozumiem dlaczego takie osoby na sile proboje sie pchac na zaliczenie klasy. Kazdy ma rowna szansa, kazdy siedzi w klasie na tej samej lekcji i przerabia ten sam material, wiec dlaczego pod koniec poswiecac reszte w imie kogos takiego. Strasznie powszechne jest ze gdy w klasie ktos osiaga sukces to jest tylko on chwalony, ale gdy ktos ponosi porazki to cierpia na tym wszyscy. Niewazne sa przyczyny, polegl w danym roku wiec sprawa rodzicow i jego samego powinno byc proba wyjscia na prosta, anie klasy.

Odpowiedz
Udostępnij