Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Z pamiętniczka instruktorki narciarstwa, czyli historii #77388 ciąg dalszy. 4. Nie mam…

Z pamiętniczka instruktorki narciarstwa, czyli historii #77388 ciąg dalszy.

4. Nie mam instruktora, ale wymagam.

To się najczęściej zdarza z rodzicami, którzy wzięli dzieciom kilka lekcji, ale postanowili już wypchnąć pociechy na stok same. Jednak – jako że stok mały i instruktorów rozpoznać łatwo – bywa też, że awanturują się osoby, które widzimy na oczy pierwszy raz.

a) Wyciąg – maluchy, które już radzą sobie same na stoku, często nadal mają problemy z wyciągiem, który tam był dość, powiedzmy, nieprzyjemny dla początkujących, do tego po wypięciu nie dało się zjechać na dół, trzeba było się wpiąć z powrotem/podejść do góry/zejść na dół, co przerastało przedszkolaków. Rodzice po lekcji zawsze informowani, że np. „dziecko jest w stanie zjechać samodzielnie, ale samo jeszcze nie wjedzie”. Tylko co z tego, jak co chwilę takie dzieci były puszczane przez rodziców same, a potem wielki dramat, bo jak się maleństwo wyrżnęło, to żaden z instruktorów nie pogalopował na pomoc? Miał lekcję? No to co, ale DZIECKO LEŻY!

I tak, ja niby rozumiem, że dla rodzica to prośba o pomoc może dwa razy w ciągu godziny. Tylko że takich dzieci było w ciągu godziny kilkoro i naprawdę nikt nie będzie przerywał co chwilę lekcji, żeby komuś pomóc. Skargi leciały na wszystkich – od instruktorów po obsługę wyciągu (bo bezczelny pan na dole zatrzymał wyciąg, żeby dziecko zeszło na bok, ale wcale jakoś nie biegł na górę i nie pomagał… I później pielgrzymki obrażonych matek wzdłuż wyciągu, ech…).

b) Stok – pisałam w poprzedniej historii o problemach z wstawaniem. Właściwie to samo, co wyżej. Nieważne, że rodzic poinformowany, że dziecko – mimo że jeździ – jak się wywróci, to już tak zostanie. Najlepiej puścić dzieciaka, a potem oczekiwać, że wszyscy z pieśnią na ustach będą je zbierać, i robić awantury każdemu zjeżdżającemu instruktorowi, który dziecko zignorował. A potem awanturować się dalej, że zignorował również ich wrzaski i kontynuuje lekcję. No bezczelność, faktycznie. Bo misiu pysiu leży… I oczywiście obraza majestatu, kiedy kończyło się tym, że rodzice bokiem stoku maszerowali podnosić młode.

c) Wskazóweczki – to głównie dorośli. Czasem wzięli wcześniej lekcję, czasem nie. I tak sobie mimochodem podjeżdżali, jak prowadziłam lekcję… I tak zagadywali… I tak niby nic, ale może pokazałabym im coś tak szybciutko… Albo zerknęła, czy dobrze robią coś tam… A może mogłabym podpowiedzieć coś jeszcze… I czemu, do cholery, patrzę tylko na tego, z kim aktualnie mam lekcję?! Jak mogę ich ignorować?! Przecież oni takim zupełnym przypadkiem jeżdżą przy mnie od dwudziestu minut, a ja nic!!! (Btw, dwa razy zrobili tak chłopcy, których wcześniej uczyłam – i naprawdę wystarczyło powiedzieć, że teraz nie mogę, bo mam lekcję. Rozumieli, pytali, czy mogą mnie spróbować złapać na dole, jakbym miała chwilę, i żegnali się grzecznie. Dorośli – nigdy).

5. Zaopatrzenie.

Jestem instruktorem, klienci płacą, ja uczę. Tylko tyle. Co nie wchodzi w zakres usług?

a) Chusteczki – zima, dzieci z katarem. Mamy maluchów kręcą się na dole stoku, więc często w razie potrzeby zjeżdżamy, dziecko wyciera nos, tyle. Często, ale nie zawsze. Zdarza się, że mamusia na początku informuje, że dziecko ma katar. Okej, dopóki nie okaże się później, że to ja mam mieć chusteczki dla dziecka. I zdziwienie, że nie noszę zapasu (wyobrażacie sobie, ile paczek musiałabym mieć upchniętych po kieszeniach, żeby obsłużyć dzieci z całego dnia, zakładając, że maluch potrzebuje ich nieraz pięć czy więcej w ciągu godziny? Spoko, mamusie też nie).

RAZ miałam paczkę, bo sama potrzebowałam. Jedna z mamuś zauważyła i stwierdziła, że super, skoro ja jestem zaopatrzona, to się z dzieckiem podzielę. A potem oburzenie, bo przecież to tylko chusteczki, taki ze mnie samolub. Jasne, powinnam smarkać w rękaw do końca dnia i to jeszcze z wdzięcznością. A jak mamusie reagują najczęściej, kiedy nie mają chusteczek? Pada pytanie: „To co ja mam teraz zrobić?”.

A mi się tylko chce śmiać, jak pomyślę, że chcą, żeby dzieci umiały jeździć na nartach, ale żadna nie wpadnie na to, żeby dziecko nauczyć nos wycierać.

b) Rękawiczki – dzieci często nie mają narciarskich tylko zwykłe, wełniane, które po pierwszym upadku robią się całe mokre. Dziecko marudzi/płacze, a mama z nieśmiertelnym: „To co ja mam teraz zrobić?” (jedna mama zapytała o to już przed lekcją, czyli zdawała sobie sprawę, że to nie najlepszy pomysł, z tym że nie wiem, czego oczekiwała). Odpowiedź „teraz jeździć w tych, co ma” uznania nie znajduje. Za to wtedy mamusie zauważają, że ja mam takie super rękawice narciarskie. I że mogę oddać dziecku, to nie będzie płakać! I dokończy lekcję! Mhm, już pędzę.

Tak na marginesie, z rękawiczkami problem jest najczęściej (raz była dziewczynka nawet BEZ rękawic), ale zdarzają się też osoby w wąskich kurtkach do kolan, cieniutkich getrach, spodniach z dziurami, długich płaszczach itd. - i większość uważa, że ja nagle coś z tym zrobię, no bo jak to, za instruktora zapłacili, to instruować powinnam.

Szczyt? Kobieta w długiej wąskiej kurtce, która uniemożliwiała zdecydowaną większość ruchów, stwierdziła, że ja złośliwie uczę ją jeździć i hamować pługiem (miała pierwszy raz narty na nogach…), bo ona dobrze widziała w telewizji, że wcale tak się nie jeździ. Wyjaśnienia, że to, co robią zawodowcy, to jeszcze nie jej etap, zostały przyjęte, ale… to wszystko nasza wina, bo nikt jej nie poinformował, że nie będzie jeździć w taki sposób i że trzeba swobody ruchów na nartach. I że chyba zwrot pieniędzy… Musiała przy kasie doznać okropnego rozczarowania.

c) Batoniki/napoje – jeżeli wszystko idzie zgodnie z planem, nie mam żadnych przerw (najczęściej 9:00/10:00 – 18:00, ale czasami nawet i do 22:00), więc na wszelki wypadek, jakby nie udało się zejść choćby na kilka minut, do kieszeni upycham jakiś batonik i mały napój. I jeśli mam ucznia, który jest w stanie sam wjechać wyciągiem, zdarza się, że – jadąc za nim – dokonuję szybkiej konsumpcji.

Takie dziecko nawet tego nie widzi… Ale widzi mama! I mama uważa, że skoro ja byłam głodna/spragniona, to jej dziecko na pewno też! A ja na pewno mam coś dla niego, taki poczęstunek, prawda? I nieważne, że dziecko za 15 minut skończy lekcję, a ja zjadłam, bo jeżdżę od 4h, a przede mną drugie tyle. Nie ma poczęstunku dla dziecka? No jak to?! I nie muszę chyba wyjaśniać, jak maluch zareaguje na informację o potencjalnych słodyczach… Najlepsze? To nie była jednorazowa sytuacja.

d) Narty – szkoda mi było swoich „normalnych” nart, więc w połowie sezonu kupiłam sobie typowo rekreacyjne, żeby serce nie pękało, jak kolejne dziecko mi po nich przeszoruje. Nowe, więc wiadomo – śliczne, lśniące, do tego w bardzo dziewczęcych kolorach, co mam w nosie, po prostu były mocno przecenione.

Ale dziewczynki nie mają tego w nosie – bo ojej, pani ma takie śliczne narty. Ale też – „maaaamo, ja też chcę takie”. I płacz. I propozycje od mam. Pierwsza – żebym wypożyczyła sobie inne narty, to „dziecko nie będzie płakać”. Druga – żebym zamieniła się z jej córeczką. Córeczka, fakt, była prawie tak wysoka jak ja (jestem raczej niska), ale miała lat osiem i chyba nie powinna już odstawiać takich cyrków? Oczywiście propozycje odrzucone ku zdumieniu mamuś, natomiast ja nie mogę wyjść ze zdziwienia, że takie propozycje w ogóle padły (bo płacz dziecka to jedno, ale dorosła osoba…?).

6. Rodzic dobra rada.

Ja rozumiem, chcą dla dziecka jak najlepiej, oddają obcej babie, nie wiadomo, co ona wymyśli, ale, cholera, skoro już się zdecydowali, to niech będą konsekwentni. JA uczę. A takiego…

a) Prędkość – uczę dzieci skręcać, negocjuję mocno (bo najchętniej po opanowaniu sztuki utrzymania się w pionie rwałyby na krechę), jedziemy, mijamy najczęściej tatusiów, którzy z aparatem ustawiają się mniej więcej w połowie stoku i… „No co ty tak wolno, rooozpędź się!!!”.

I w drugą stronę, najczęściej z rodzicami, którzy sami jeżdżą – dziecko już pewnie trzyma się na nartach, zaczynamy ćwiczenia do jazdy równoległej, staram się oswoić dziecko z większą prędkością, bo widzę, że sobie da radę, wszystko super, a tu mama/tata przejeżdżają i paniczny okrzyk, że ma natychmiast zwolnić, bo… [tu wstaw milion potencjalnych katastrof]. I dziecko, oczywiście, słucha rodzica.

b) Totalne bzdury – najczęściej przy czysto technicznych rzeczach, typu odpowiednia postawa. Truję przez godzinę „górna z przodu”? Przejedzie mamusia i rzuci: „Trzymaj równo te narty!”. Pracujemy nad tym, żeby dziecko nie dokręcało tułowia? Co z tego, skoro tatuś spyta z przekąsem, czemu dziecko takie pokrzywione jedzie?

Za każdym razem staram się tłumaczyć rodzicom, ale trafia w niewielu przypadkach. Pół biedy, jak to starsze dziecko – takie najczęściej samo recytuje po lekcji, dlaczego jechało tak, a nie inaczej i będzie dalej tak ćwiczyło mimo braku aprobaty. Za to maluchów szkoda, bo choćbym miała status nieomylnej w sprawach nart, autorytetu rodziców nie przebiję.

c) Totalne bzdury 2.0 – rzeczy, które rodzice kładą do głowy dzieciom zawczasu. Co najczęstsze? „Nie bój się, pani nie pozwoli, żebyś się przewrócił”. Nosz… I pani, która zawsze od samego początku stara się żartować z upadków, żeby młode się nie przejmowało, nagle nie wie, co ma zrobić. Bo maluch, który pierwszy raz zakłada narty, przewróci się. I to nie raz. A po takim dictum zawsze jest płacz, bo przecież mama mówiła, że się nie przewróci, a tu leży, coś tam boli, ojej, a pani miała pilnować!

Drugie miejsce – wpojenie dziecku przekonania, że jeździ idealnie. Jasne, zachęcać, chwalić, wszystko jak najbardziej. Ale sporo dzieciaków wkracza na stok ze świadomością, że są najlepsi i jeżdżą przewspaniale… A potem każda uwaga spływa jak woda po kaczce. Albo powoduje bunt/płacz, bo pani się nie zna/jest wredna, wszak rodzice mówili, że dziecko jeździ najlepiej, więc co to niby ma być…

narty

by Etincelle
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
19 19

Ojej. Jak ja uwielbiam to nieśmiertelne "to co ja mam teraz zrobić?". Wydaje mi się, że niektórzy rodzice wraz z urodzeniem się ich pociechy, natychmiastowo tracą zdolność samodzielnego myślenia. Wszystko trzeba im powiedzieć, zrobić za nich i załatwić. Osobiście pracuję w rejestracji w placówce medycznej (prywatnej). Gotuje się we mnie, kiedy słyszę ten tekst od mamuś, kiedy: - dziecko sobie złamało rękę/nogę, a nie przyjmuje u nas tego dnia ortopeda ani chirurg (odpowiedź "proszę jechać na najbliższy SOR" traktowana jest ZAWSZE jak atak, wyzwiska i wszystko, co najgorsze) - jest jakiś problem z umówieniem wizyty/zamówieniem dok. medycznej/cokolwiek innego. Najczęściej takie problemy wynikają z zapominalstwa albo "bo ja myślałam, że zadzwonię, powiem co chcę i od razu mi państwo zorganizują". A kiedy okazuje się, że ni dyrydy następuje I CO TERAZ MAM ZROBIĆ?! W sumie nie wiem, co teraz, nie mogę pomóc. Ale przecież CHODZI O DZIECKO więc musi się dać. Wrr. Lubię dzieci, naprawdę. Ale coraz bardziej nie znoszę rodziców. A dla Ciebie autorko soczysty plusik i brawa za wytrwałość! :)

Odpowiedz
avatar Etincelle
7 7

@elfia_luczniczka: taaak, to fakt, wszystkie normalne odpowiedzi, najczęściej jedyne możliwe w danym wypadku, najczęściej są odbierane jako atak. Bo jak to tak bezdusznie powiedzieć "następnym razem proszę pamiętać o X, a teraz zostanie tak, jak jest"? Dramat. :D

Odpowiedz
avatar WilliamFoster
16 16

Mamunia wie lepej, a tatuś zawsze ma rację... Taaaaa... Że zacytuję kolegę lekarza: "To proszę zabrać syna/córkę i samemu leczyć." Zasada ta sama. Ja zawsze załatwiałem podobne sytuacje w ten sposób, że robimy po rodzicowemu, a po kilku failach, padała propozycja, żeby spróbować zgodnie z moimi wskazówkami. Zazwyczaj po takiej kompromitacji rodzice już się nie wtrącali.

Odpowiedz
avatar Mornigstar
9 9

Czasem naprawdę ciężko mi uwierzyć w to, że tacy ludzie istnieją.. A potem przypominam sobie o swoich klientkach w sklepie i w sumie fakt. Ludzie potrafią być... specyficzni, żeby nikogo nie obrazić.

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
4 4

@Mornigstar: Przedwczoraj w nocy. wchodzi facet, "lekko romiękczony". Ja - Dobry wieczór :) On - Wezwij mi taksówkę! (O nie, drogi panie, myślę sobie, tak rozmawiać nie będziemy, twoją służącą nie jestem) Ja - Nie prowadzimy takich usług. On - To nie wezwiesz?! (święte oburzenie, skrajne zdziwienie...) Ja - No nie. On - Ale ja jutro rano muszę być w pracy, muszę wrócić do domu (blablabla) i co ja mam teraz zrobić?! (Nauczyć się zwrotów grzecznościowych i że jak chcesz od kogoś przysługi to warto użyć magicznego słowa? Tak sobie pomyślałam :P) Powiedziałam tylko, że nie wiem i to nie moja sprawa. Żeby nie było - w zeszłym tygodniu pomagałam dziewczynie odzyskać telefon, który wypadł jej w taksówce, dzwoniąc na centralę. Tylko że ona wiedziała, jak poprosić kogoś o pomoc.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 8

Że instruktor/osoba z wyciągu ma latać za dzieciakiem i go podnosić? Serio? Gdy za dzieciaka (miałam jakieś 5 lat, gdy zaczynałam uczyć się jeździć) zaliczałam glebę na nartach wstawałam sama. Ale mój tata uważał, że jak sama upadłam, to sama wstanę.

Odpowiedz
avatar glan
8 8

@TaOZwyczajnymImieniu: Niedawno w radio słuchałem audycji z jakimś biologiem-ewolucjonistą. Wspomniał m.in, że dzieci dlatego są krótsze, żeby miałby bliżej do podłogi i żeby upadki nie były tak groźne. Taki ewolucyjny trik żeby dać dzieciom czas na naukę poruszania się.

Odpowiedz
avatar Etincelle
4 4

@TaOZwyczajnymImieniu: serio. Problemy ze wstawaniem są bardzo częste, nawet u dorosłych. W pewnym momencie złapałam się nawet na tym, że jak dziecko umiało/nauczyło się wstawać, to rozpływałam się bardziej, niż jak mi któreś śmigiem pięknie zjechało. I nawet ciężko mi powiedzieć, od czego to zależy, bo czasem ktoś wyjątkowo niesprawny się podniesie bez żadnych wskazówek, ale zdarza się też, że dziecko, które natychmiast wszystko łapie, jeśli chodzi o jazdę, mimo moich wskazówek, demonstracji, pomocy... no, nie ruszy się i koniec. Najczęściej samo im zaskakuje po jakimś czasie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

@Etincelle: Ja wiem, że ludzie mogą mieć problemy ze wstawaniem, bo jeździłam na nartach kilkanaście lat. Ale nie rozumiem podejścia, że za każdym razem trzeba takiej osobie pomóc wstawać, bo pewnego dnia zacznie jeździć sama, bez instruktora i co wtedy? Obcych ludzi będzie prosić? Problem jest taki, że wiele rodziców ma tendencję do robienia ze swoich dzieci kalek życiowych, całkowicie oduczając ich samodzielności.

Odpowiedz
avatar Balbina
10 12

Przypomniała mi się sytuacja z wywiadówki młodszego syna(4 klasa) Mama dziewczynki wstała i zażądała zmiany stopnia na półrocze z 3 na 4 gdyż córka w domu płacze i jest smutna. Tłumaczenie że piątka z zadania domowego i trójka z klasówki nie daje podstaw do wystawienia takiej oceny. Na to mamusia stwierdziła że 3+5=8:2=4. Więc nauczyciel natychmiast ma poprawić stopień.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 9

@Balbina: Nie pojmuję mocy argumentu "bo dziecko płacze". Nie dość, że matka się nad takim lituje, to jeszcze wszyscy wokół mają robić to samo. Później takie dziecko ma nagle zderzenie z rzeczywistością, że łzami i smarkami pod nosem wszystkiego nie załatwi. Siostra kiedyś próbowała wkręcić mnie w to samo - gdy tylko jej młode wyciągało rączki po jakąś rzecz, mówiła "DAJ jej, bo ona CHCE". Co ciekawe, po mojej odmowie siostra czasami robiła smutną minę i płaczącym głosem mówiła "Widziś, jaka ta ciocia jest? Nie ce ci dać. A ty tak bałdzio chces, buuu...".

Odpowiedz
avatar Trollitta
-3 3

@Balbina: I w sumie miała trochę racji, z tą średnia. Dziecku trzeba było dać możliwość zdobycia kolejnej oceny, bo takie dwie na półrocze to słabo.. A technicznie nauczycielka coś odpaliła i to matka w tej chwili miała silniejszy argument (pomijając ten o samopoczuciu córki, który można by sformułować inaczej i miałby sens - bo to średnio sprawiedliwe, co ta nauczycielka wyczynia).

Odpowiedz
avatar Balbina
0 2

@Trollitta: Takie myślenie na temat średniej to pamiętam było dawno dawno temu( lata 70-80)Teraz raczej się tego nie stosuje. I jeżeli zadanie domowe jest jak na 4 klasę banalne to klasówka oddaje rzeczywistą wiedzę. A dziewczynka znana była z tego że wszystko wymuszała płaczem. Nie wyobrażam sobie żądania przy pozostałych rodzicach wyższej oceny dla mojego dziecka i tak z (moim zdaniem) głupią motywacją. Szybciej porozmawiałabym na osobności i może wtedy dałby nauczyciel dodatkową szansę. A tak mała będzie wiedziała ze pobuczy a matka wszystko załatwi.

Odpowiedz
avatar Maudus
0 0

@Trollitta: Nie, nie miała racji z tą średnią. Oceny cząstkowe są składowymi średniej ważonej, nie stricte arytmetycznej, więc to jest sytuacja, że 8/2=/=4. I Balbina bardzo dobrze zrobiła. Wymuszanie złym samopoczuciem, czy czymkolwiek innym nie powinno mieć miejsca. Będąc przez lata w szkole spotkałem niejedną wojującą mamusię "bo moja Gosia nie może mieć 4", "bo jak to wygląda, że nie ma wzorowego zachowania", etc. Jeśli dziewczynka chciałaby mieć 4, to wystarczyło się zgłosić z chęcią poprawy klasówki.

Odpowiedz
avatar menevagoriel
2 2

Bardzo lubię Twoje historie. Super się je czyta.

Odpowiedz
avatar aklorak
1 3

Jako rodzic mam nieco inne zdanie na temat autorytetu. Jak nauczyciel się pomyli, albo sprawdzając nie wyłapie jakiegoś błędu to ciężko wytłumaczyć dziecku, że nauczyciel też może się pomylić. I jest "ty się nie znasz, bo pani powiedziała, że ma być tak i już".

Odpowiedz
avatar Jorn
3 3

@aklorak: Widocznie twoje dziecko jest normalniejsze od tych opisanych w hostorii.

Odpowiedz
avatar Etincelle
1 1

@Jorn: ja myślę, że to nawet naturalne, że dla malucha rodzic będzie całym światem - szkoda tylko, że sam się nad tym nie zastanowi i nie zacznie zwracać większej uwagi na to, co mówi do dziecka, w związku z tym. Druga rzecz - nie wiem, czy dziecko mogło już myśleć w ten sposób, ale jednak nie posłuchać pani, z którą będzie miało kontakt najwyżej parę razy (a może i tylko raz), wydaje się bardziej, no, opłacalne niż narażanie się rodzicom. :P

Odpowiedz
avatar aklorak
0 0

@Jorn: To nie dotyczyło tylko mojego dziecka, bo i koleżanki też to potwierdzają, chodzi mi o dzieci w wieku 6-9 lat, czyli wczesnoszkolne. Te dzieciaki rozumieją, że chodzą na dodatkowe zajęcia, na których uczą się rzeczy, o których rodzic ma małe pojęcie, więc zakładają, że ten kto je prowadzi nie może się mylić.

Odpowiedz
avatar Jorn
0 0

@aklorak: OK, tym niemniej opisane w historii dzieci były inne: wszystko, co powie mamusia, jest święte, inni się nie liczą. @Etincelle: Ja nie uważam tego za normalne u ludzi w wieku powyżej czterech, pięciu lat. Może źle odczytałem Twoja historię, ale wydawało mi się, że piszesz także o starszych dzieciakach. Tu normalne już jest kwestionowania autorytetów w rodzinie.

Odpowiedz
avatar Etincelle
0 0

@Jorn: tak, dotyczyło wszystkich, ale pisałam też, że starszym dzieciom dało się wytłumaczyć. Z tym że na pewno to nie były wszystkie dzieci powyżej 5 roku życia. Raczej takie 8-9+.

Odpowiedz
avatar imhotep
2 2

Chyba musiałyby by tam być naprawdę kosmiczne zarobki, żebym zgodził się na taką pracę ;)

Odpowiedz
avatar Etincelle
3 3

Zarobki były dobre, ale praca też raczej przyjemna, naprawdę. To przypadki z całego sezonu, zazwyczaj klienci byli świetni (serio, mimo tego wszystkiego, co opisałam, porównując z innymi miejscami, wypadali bardzo dobrze). Zresztą większość tych piekielności nie skutkowała dla mnie żadnymi konsekwencjami - ot, poirytowałam się chwilę, podziwiłam, wreszcie pośmiałam, i tyle.

Odpowiedz
avatar suonick
2 2

@Etincelle zrób sobie konspekt z powyższych i poprzednich, a kiedy już zostaniesz z dzieckiem sam na sam zrób mu szybki briefing, takie 3-minutowe pogadanki mające na celu odczarować wszystkie mity, na przykład coś w stylu "nie wiem, co rodzice Ci mówili, ale na początku będziemy przewracać się często, bo kto nie umie upadać nie nauczy się jeździć", jakoś dobrze ubrane w słowa żeby ucznia nie zniechęcić :)

Odpowiedz
Udostępnij