Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Gdy zepsuje się np. pralka - woła się fachowca, by sprawdził i…

Gdy zepsuje się np. pralka - woła się fachowca, by sprawdził i naprawił. Jeśli "fachowiec" przyjedzie rzuci okiem z metra i stwierdzi, że naprawić się nie da - woła się drugiego, a czasami i trzeciego. Jeśli z kolei lekarz wystawi niekorzystną diagnozę - większość zamiast iść do innego, pójdzie kupić trumnę. "No bo lekarz to się zna"... Identyczne podejście jest w przypadku zwierząt...

Do lecznicy weterynaryjnej przyszli ludzie z psem. Pies - owczarek belgijski malinois, suka w bardzo podeszłym wieku - bo liczyła sobie wiosen 15. Wprowadzając ją, właściciele przytrzymywali ją ręcznikiem pod brzuchem i z drugim z przodu, a każdy krok był dla niej potwornym wysiłkiem.
Każdemu kto ją ujrzał przyszły do głowy dwie myśli - że pies nigdy w życiu weterynarza nie widział i że chociaż przyszli ją uśpić. Ogólny wygląd - obraz nędzy i rozpaczy, wychudzona, słaniająca się na nogach, nie była w stanie samodzielnie praktycznie zrobić kroku. I COŚ, co sprawiło, że wszystkim się nóż w kieszeni otworzył, na zasadzie "jak można do czegoś takiego dopuścić".

Pies miał na szyi guza. W sumie lepiej byłoby powiedzieć GUZA, chociaż i to nie nie jest w stanie go odzwierciedlić. GUZ łagodny, typu "na szypułce", sęk w tym, że szypułka w tym przypadku miała jakieś 30 cm. średnicy. Hodowany był przez 8 lat. Dlaczego? Bo właściciele przy pierwszej wizycie w związku z guzem usłyszeli, że tak starych psów się nie operuje. Kilka lat później, gdy guz osiągnął rozmiary piłki, chcieli się uprzeć na wycięcie, tym razem konował nastraszył ich, że pies w tym wieku NA PEWNO nie przeżyje. Uwierzyli - i dalej hodowali potwora. Guz rósł sobie dalej.

Przy rozmiarze dorodnego arbuza, właściciele postanowili zaryzykować i wyciąć draństwo, zaczęli szukać lekarza, który by to zrobił - i spotkali się z kolejnym stwierdzeniem - że guz jest zbyt duży, by ktokolwiek podjął się jego wycięcia. W końcu pies przestał samodzielnie chodzić, przez brak ruchu zaczęły zanikać mięśnie, a podniesienie samodzielnie głowy stało się niemożliwe - przytrzymywanie od przodu nie polegało na tym, że ręcznik był pod klatką piersiową. Był pod guzem, bo pies by go nie uniósł...

Do kolejnej lecznicy trafili przypadkiem, z zupełnie inną sprawą. Sunia zachorowała na ropomacicze. Przyszli na "zastrzyk" bo ich "wet" wyjechał. I niezmiernie się zdziwili, gdy dowiedzieli się o "szczególe", że jedynym skutecznym leczeniem ropomacicza jest operacja (sterylka z ryzykiem zwiększonym o połowę)- inaczej mają gwarancję nawrotu po kolejnej cieczce, a tego - i tak już wyniszczony - organizm psa nie przetrwa. Okazało się, że suka nigdy nie miała robionych żadnych badań - nawet podstawowych krwi, o ekg nawet nie mówiąc. Stwierdzenie, że nie przeżyje operacji, padło na zasadzie "rzucenia okiem" - jak przy wspomnianym na początku "fachowcu".

Waga suki przed operacją - 23 kg. Po operacji guz został zważony. 8 kilogramów.

Epilog: Badania wykonano - wyniki wyszły na tyle dobre, na ile tylko mogły być, biorąc pod uwagę wiek, chorobę z leczeniem, które było o kant D. potłuc i "obcego" na szyi. W pierwszej kolejności wycięto ropomacicze, dwa miesiące później - guza. Pies przeżył. Już w pierwszym tygodniu po wycięciu obcego, suka podejmowała pierwsze próby biegania (ciężko bez mięśni), po około dwóch miesiącach przestało być konieczne podtrzymywanie. W pewnym momencie właściciele stwierdzili, że nieważne ile jej zostało - warto było zaryzykować i widzieć sunię znowu cieszącą się życiem.

Ps. Niedowiarkom mogę podrzucić zdjęcia. Przed operacją, po, i samego guza.

Ps 2. Nie było tu kwestii finansowej - kuracja hormonalna przy ropomaciczu jest BARDZO kosztowna. Na psa o wadze 23 kg. jeden zastrzyk to koszt około 150 - 200 zł - a suka dostawała je przez co najmniej półtora tygodnia, codziennie.

I zakończenie ostateczne - jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć czegoś o szczegółach np. ropomacicza - wystarczy spytać (miało być w historii, ale objętość byłaby dwukrotnie większa).

Ludzie

by Iras
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar rahell
1 3

Nie jestem niedowiarkiem, ale chętnie b zobaczyła tego guza. Jestem ciekawa jak to wygląda. Cieszę się że to się dobrze skończyło. Jak przeczytałam ile suczka miała lat, byłam pewna, że nie przeżyje.

Odpowiedz
avatar Iras
1 1

@rahell: Sam wiek nie był takim strasznym problemem - podstawowa sprawa to stan nerek i serca - również jak niedomagają - odpowiednio się dobiera środki znieczulające i dodaje leki wspomagające pracę narządów. O wiele większym problemem był wstrząs po wycięciu tak wielkiego guza, bo jakby na to nie patrzeć - coś takiego musi być dobrze ukrwione, a w momencie wycięcia - usuwa się też całą krew z niego. Pod względem technicznym operacja była prosta, jeśli chodzi o ryzyko - było duże. Co do zdjęc - "mały" problem :/ były na stacjonarnym, którego od dłuższego czasu nie odpalałam i przywitał mnie komunikat " brak pliku NTLDR" (ARRRRGGGHHHH)więc będzie niestety opóźnienie. Toczę walkę - trzymajcie kciuki....

Odpowiedz
avatar Habiel
3 3

Niektórzy weci to konowały jakich mało. Kiedyś kot mojej babci zaniemógł. Wzięłam go do najbliższego weta. Ja na me niefachowe oko oceniłam, że kot załapał koci katar. Według wet były to robaki. Chciała mu już tabletkę wciskać, ale kota zabrałam do innego weta. I co? Koci katar, a nie żadne robaki.

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
1 1

Przy prawie kazdym nowotworze jest najlepsza i najskuteczniejsza terapia - jego usuniecie, bo jak go nie bedzie, to nie moze juz rosnac, robic przerzuty i zagrazac zyciu. A ZAWSZE kazdy moze zasiagnac drugiego mniemania na problem medyczny, szczegolnie w powazniejszych przypadkach, albo z podejrzeniem nieprawidlowej pierwszej oceny. KAZDY lekarz powinien to zrozumiec i ulatwic, a nie obrazac sie, albo protestowac.

Odpowiedz
avatar dorota64
0 2

@ZaglobaOnufry: No tak, ale to jak idziesz do weterynarza albo prywatnie. Za pół roku ma wizytę u endokrynologa, chętnie skonsultowałabym tez z innym, no ale na NFZ się nie da

Odpowiedz
avatar Ayla
3 3

Tak samo było z wilczarzycą koleżanki - sunia 9 lat, stwierdzony nowotwór, najlepiej będzie, jak pani uśpi - koleżanka się zaparła zadnimi łapami, znalazła weta który zoperował - i psica żyła jeszcze 10 lat, co jak na wilczarza jest osiągnięciem niemałym :)

Odpowiedz
avatar Iras
2 2

Swego czasu znalazłam sobie jamnicę - dreptała środkiem ulicy. Paskudny, rozpadający się guz sutka (prawdopodobnie przyczyna wywalenia - no bo przecież brudzi, cuchnie i spać nie daje bo jęczy i piszczy) gratis. Wiek bliżej nieokreślony z dużym prawdopodobieństwem, że bliżej jej było do 20 niż do 10. Guzisko takie, że na pierwszy rzut oka było widać, że złośliwe jak teściowa z kawałów. Rokowanie na dłuższą metę - złe. Staruszka została przebadana, wyszło, że pikawa niedomaga, więc ustawione zostało leczenie na stałe + dodatek wspomagający tymczasowo i wycieło się paskudztwo. Przy czym od samego początku wiadomo było, że raczej prędzej niż później, będzie wznowa + ewentualnie przerzuty. Odrosło po 1,5 roku z przerzutem na węzeł chłonny - tego też się wycięło. Kolejna wznowa pojawiła się po 6 miesiącach, tym razem jednak z prezentem na płucach - tu już nie było co wycinać. Leczenie paliatywne farmakologiczne, dopóki psina nie cierpiała. A gdy zaczęła (po dwóch miesiącach)- ostateczna decyzja. Sytuacje są różne. Czasem od samego początku wiadomo, że jakiekolwiek próby wyleczenia, czy chociażby ulżenia są skazane na niepowodzenie. Wiele jest jednak sytuacji, gdy nie jest to takie oczywiste - spróbować warto, a uśpić zawsze się zdąży.

Odpowiedz
avatar LupoMannaro
0 2

Biedne zwierzę... Ale lepiej po tylu latach się nim zająć, niż gdyby miało umierać w bólu.

Odpowiedz
avatar Iras
5 5

@LupoMannaro: Właśnie to jest tu piekielne, że to nie była kwestia, że się nie chciało, czy, że kasy było szkoda - a to, że prócz chęci była też ślepa wiara w słowa jednego weterynarza. Przez właśnie tą ślepą wiarę i konowała, pies stracił kilka lat życia i zamiast prostego zabiegu, graniczącego z kosmetycznym, przeszedł ciężka operację

Odpowiedz
avatar SzatanWeMnieMocny
0 0

@Iras: Nie jednego a dwóch ( jak chyba wynika z opowieści). Nazywanie tu piekielnymi właścicieli psa jest moim zdaniem chamskie. Pewnie byli starzy i raczej sobie nie wygooglowali co tam psu dolega, poszli do weterynarza, który zrobił ich w bambuko to skąd mieli mieć podejrzenie, że się myli? Piekielnym jest tylko i wyłącznie weterynarz konował

Odpowiedz
avatar Iras
0 0

@SzatanWeMnieMocny: Fakt, dwóch. Chociaż w tym drugim przypadku da się jeszcze ewentualnie zrozumieć podejście. Usunięcie guza wielkości piłki już nie jest zabiegiem kosmetycznym, a wiąże sie z ryzykiem - w małych lecznicach często przyjmuje jeden lekarz, ktory nie zatrudnia ani chirurga, ani anestezjologa, ani nawet technika - a jedna osoba takiej operacji nie przeprowadzi. I jak już mówiłam - nie sami właściciele byli piekielni, a ich ślepa wiara

Odpowiedz
avatar didja
11 11

Wiesz, dlaczego "diagnozę" hydraulika ludzie konsultują z drugim specjalistą, a diagnozy lekarskiej już nie? Bo lekarz, adwokat, notariusz to są zawody zaufania publicznego. Co oznacza, że zakłada się, iż ich przedstawiciel udzieli Ci świadczenia/porady najrzetelniej i najetyczniej. A że życie jest życiem...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

@didja: Lekarz może udzielić ci porady najrzetelniej i najetyczniej, a mimo to może być ona zła. Lekarz to też tylko człowiek, który się myli, choćby miał łeb jak sklep.

Odpowiedz
avatar didja
1 1

@marcinn: Nie zrozumiałeś. Lekarz, prawnik to zawody zaufania publicznego, dlatego zaufanie do diagnoz na starcie jest większe niż do oceny hydraulika.

Odpowiedz
avatar polaquita
0 4

nadal nie potrafię zrozumieć ludzi niesterylizujących/kastrujących swoich zwierząt. Przecież ropomacicze występuje niemalże w pakiecie z brakiem sterylki.

Odpowiedz
Udostępnij