Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Niewolnictwo wciąż żywe - trzyaktówka. Kuzyn robi doktorat. Przepisy mówią, że musi…

Niewolnictwo wciąż żywe - trzyaktówka.

Kuzyn robi doktorat. Przepisy mówią, że musi przeprowadzić ileś tam godzin zajęć za darmo, a powyżej limitu muszą mu płacić. W tym semestrze miał mieć płatny jeden przedmiot i jeden prowadzić "w czynie społecznym". Kuzyn się cieszył, bo trafiły mu się zajęcia zgodne z jego zainteresowaniami i przećwiczone w zeszłym roku, studentów zapisało się do jego grupy sporo.

Akt I.
Kuzyn dostaje telefon z sekretariatu katedry, że zmienił się program w stosunku do zeszłego roku i musi przedstawić do akceptacji materiały na zajęcia z płatnego przedmiotu. Materiały z całego semestru, w tym wszystkie ćwiczenia, konspekty każdych zajęć i gotowe kolokwia podstawowe i poprawkowe (i pytania na ewentualne dopytki). Kuzyn jest neofilologiem. Dla mnie - jako absolutnie nie glottodydaktyka - jest jasne, że testy z języka układa się na podstawie przerobionego materiału, bo grupa może iść dobrze i zrobić dużo, a może iść tragicznie powoli i zrobić materiału na styk - albo i mniej. Osobiście miałabym przygotowane maksymalnie 2-3 tematy naprzód i sytuację dostosowywała dalej do możliwości i oczekiwań grupy. Kuzyn zarywa nocki w całym tygodniu, rozpisuje wszystkie ćwiczenia, przegląda dziesiątki podręczników i oddaje "projekt".

Akt II.
Czas jego zajęć zostaje przesunięty z atrakcyjnego (dzień, w którym prawie wszyscy studenci jego filologii są na uczelni i blisko innych zajęć) na "atrakcyjny inaczej" - 18.50 w piątek. Kuzyn zgrzyta zębami, bo warunki do uczenia języka marne. Studenci masowo opuszczają grupę. W efekcie zostaje ona rozwiązana, a kuzyn zostaje bez oczekiwanych pieniędzy.

Akt III.
Kuzyn dostaje wiadomość od innej doktorantki, że będzie prowadzić ten sam przedmiot, bo studenci "zgłosili zapotrzebowanie" i kierownik postanowił jednak grupę zorganizować. W katedrze powiedzieli jej, żeby zwróciła się do kuzyna po materiały, bo ma gotowe. Doktorantce nie zapłacą, ona godziny ma darmowe.

Cieszę się, że nie dałam się namówić na doktorat po pierwszych studiach. Badania robię w pracy, a do machlojek nie miałabym cierpliwości.

by Ursueal
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar hejter
28 28

Mam nadzieję, że kuzyn ot tak nie dał materiałów i nie oddał swojej ciężkiej pracy za darmo?

Odpowiedz
avatar Rak77
13 13

Z ciekawości zacząłem szukać w necie. Ustawa o szkolnictwie wyższym faktycznie daje możliwość uczelni nakazać doktorantowi pracować jako "nauczyciel" ale jednocześnie określa że tych godzin ma być 90. Tak, dziewięćdziesiąt godzin. W roku akademickim, całym roku. Ciekaw jestem kiedy któryś doktorant udokumentuje większą ilość godzin zleconych przez uczelnię i ją pozwie o zapłatę.

Odpowiedz
avatar mrkjad
6 6

@Rak77: U mnie na uczelni 90 godzin mają tylko doktoranci ze stypendium.

Odpowiedz
avatar Ursueal
4 8

@Rak77: To akurat jak z nauczycielami w szkołach niewyższych - liczą się tylko godziny "przy tablicy", a w bonusie dochodzi wolontariat na przygotowanie zajęć, ułożenie ćwiczeń, zrobienie zaliczeń (pamiętam, jak lektorka na francuskim powiedziała nam kiedyś, że przygotowanie tekstu pełnego błędów do poprawienia zajmuje jej czasami 3-4 godziny na każdą grupę), siedzenie na konsultacjach - wygooglałam sobie ustalenia z mojego wydziału znachorstwa - każdy, kto prowadzi u nas jakiekolwiek zajęcia ma warować minimum 2 godziny zegarowe tygodniowo (czyli, w wersji skrajnej, jeżeli masz 10 godzin w semestrze, bo tyle wynosi doktoranckie minimum, to kolejnych 30 siedzisz za darmochę). W laboratoriach i warsztatach pewnie jeszcze konserwacja aparatury i przygotowanie stanowisk, bo zwalnia się laborantów na potęgę. A wszystko przez magiczny "zadaniowy czas pracy". W przypadku doktorantów dochodzi jeszcze odwalanie pańszczyzny dla promotorów i kierowników, ale to już inna historia.

Odpowiedz
avatar TheCuteLittleDeadGirl
0 0

@Rak77: Może być problem z udokumentowaniem, bo ilość wypracowanych godzin dydaktycznych często potwierdza dziekanat i/lub ktoś z pracowników naukowo-dydaktycznych. Radosna twórczość dziekanatów nie zna granic w tym temacie :) Przerzucanie części godzin innym doktorantom, przypisywanie prowadzenia "nadzoru" nad przedmiotem pracownikowi, który ma niedogodziny (taki doktorant wtedy faktycznie odwala całą robotę ale pracownik jest teoretycznie odpowiedzialny za przedmiot, to on wpisuje oceny studentom i z tego tytułu dostaje część godzin doktoranta). Także co z tego, że ty sobie zanotujesz, że wyrobiłeś 100h, dziekanat tak wykombinuje, że wyjdzie z tego 75. 90 godzin w roku to może nie jest dużo i raczej nie na ilość się tu ludzie skarżą ale własnie na to, jak się ich często traktuje.

Odpowiedz
avatar mrkjad
7 9

Konieczność prowadzenia zajęć za darmo to patologiczna sytuacja. Jeszcze bardziej patologiczne jest to, że zazwyczaj za te zajęcia ktoś i tak dostaje pieniądze (wykładowca, który oficjalnie je prowadzi i przeprowadza egzamin). Jeszcze byłabym w stanie zrozumieć, że obowiązek praktyk mają doktoranci ze stypendium - jakoś można to uzasadnić - ale ci, którzy nie mają stypendium i pracują? Cierpią na tym zarówno doktoranci jak i studenci, bo mało komu chce się starać za darmo. Do tego dochodzą takie sytuacje jak moja - mam stypendium i sumiennie chciałam odrobić swoje pensum ale w mojej katedrze nie ma godzin, więc dostałam zwolnienie. Wszyscy inni na moim roku, chociaż pracują na etat w innych miejscach i nie dostają stypendium, muszą swoje odrobić. Przepisy nijak się mają do realnej sytuacji na uczelniach. Zobaczmy co przyniesie nowa ustawa, bo wszystkie zespoły kombinują jak coś z tym zrobić. Z drugiej strony jeśli wejdzie zakaz zatrudniania własnych doktorów to czarno widzę przyszłość polskiej nauki.

Odpowiedz
avatar Ursueal
7 7

@mrkjad: U kuzyna jest 17 doktorantów w katedrze i tylko 4 osoby mają stypendium, a wszyscy mają po 90 godzin, bo nie trzeba za nie płacić.

Odpowiedz
avatar linerka
5 5

@mrkjad: doktorat możesz robić na studiach doktoranckich i wtedy prowadzenie zajęć jest praktyką zawodową, a praktyki robi się za darmo :). Doktorat możesz robić też bez konieczności studiowania - wtedy zajęć żadnych nie prowadzisz, nie masz prawa do stypendium i nie musisz siedzieć na uczelni, tylko pracować w swojej firmie. Masz tylko promotorów (bo teraz jest promotor główny i promotor pomocniczy) i dla nikogo nic nie musisz robić. Żeby lepiej wyglądało przed obroną, to dobrze by było odwiedzić kilka konferencji i napisać kilka artykułów.

Odpowiedz
avatar mrkjad
4 6

@linerka: Praca naukowa wymaga... pracy naukowej. Mam ambiwalentne uczucia wobec doktoratów z wolnej stopy. Nie wiem jak jest na ścisłych kierunkach ale nawet w humanistyce jakość takich prac mocno odstaje. Nie mówię, że nie ma wyjątków ale ciężko połączyć solidne badania z pracą na etat. Byłoby lepiej, gdyby doktorantów było mniej ale za to lepszych. U mnie na roku większość nie jeździ nawet na konferencje, o publikowaniu nie wspominając, bo nie mają na to czasu. Obstawiam, że z tych dziesięciu osób doktorat skończą może ze dwie.

Odpowiedz
avatar Painkiler
0 0

@mrkjad: System publikacji w świecie naukowym od momentu "obowiązywania" Listy Filadelfijskiej zakrawa o śmieszność, szczególnie przyrównany do sytuacji np. naszych "uczelnianych" naukowców. Nie wspominając o samym systemie pisania publikacji, który polega na publicznym poklepywaniu się po plecach i niekiedy wręcz wypisywania absurdów, żeby nachapać jak najwięcej "cytowań" znajomych.

Odpowiedz
avatar liberiana
-1 3

To jest właśnie sytuacja w Polsce. Praca za darmo a czasem i niewolnictwo.. Z mojego roku na doktorat wszyscy pouciekaliśmy za granicę. Tutaj chociaż płacą. Marnie ale na mieszkanie starcza.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

@liberiana: Robienie doktoratu w Polsce to nieporozumienie. Kiedyś zacząłem, ale na szczęście szybko machnąłem ręką. W UK doktorat to zupełnie inna bajka...

Odpowiedz
Udostępnij