Na doktorat wyjechałam do pewnego instytutu naukowego w Madrycie, w Hiszpanii. Nie znałam hiszpańskiego, ale instytut podpisując umowę z Unią Europejską, która umożliwiała im otrzymanie grantu, pieniędzy do opłacenia mojego stanowiska, zobligował się do zapewnienia informacji na temat wszystkich dotyczących mnie spraw w języku angielskim. Po za tym doktorat ze ścisłego science, każdy musi biegle władać angielskim, bo wszystkie publikacje, konferencje, doniesienia naukowe, no wszystko, dzieje się w języku angielskim. Nieznajomość sprawia, że nie jesteś w stanie normalnie pracować.
Nie w Hiszpanii. Większość pracowników angielski, jeżeli w ogóle miała, to na fatalnym poziomie. Głównie (mam nadzieję) z tego powodu nie zostałam zbyt mile przyjęta przez współpracowników. No dobra, byłam przyjęta bardzo źle, ludzie zachowywali się w stosunku do mnie po prostu chamsko. Na początku dużo płakałam, jednak po kilku tygodniach dowiedziałam się, że w podobny sposób traktowani są wszyscy obcokrajowcy, w tym ci z Ameryki Południowej (nawet ich hiszpański był wyszydzany, bo przecież to nie prawdziwy hiszpański), a zachowania, które w Polsce w najlepszej sytuacji byłyby odebrane jako brak szacunku, bądź całkowity brak dobrych manier, tu są na porządku dziennym.
Smutek zamienił się we wk*rwa.
Z racji pewnych braków w podstawowym sprzęcie normalnym jest, że pracownicy jednych laboratoriów używają urządzeń znajdujących się w i należących do innych laboratoriów. Tak też było z niektórymi z naszych sprzętów.
Po jakichś 2 miesiącach od mojego przyjazdu zdarzyło się, że wszyscy pracownicy mojego laboratorium wyjechali, zostałam w nim sama. Pracownica laboratorium na przeciwko, która dobrze mnie znała, wiedziała także, że jestem sama no i że po hiszpańsku raczej wciąż nie mówię, postanowiła skorzystać z naszej maszyny. Zostawiła na niej kartę, mówiącą, aby gdy się skończy program wyjąć z niej próbki i wstawić do lodówki. Oczywiście kartka napisana w języku hiszpańskim. Trzeba pamiętać, że byłam wkurzona na tych ludzi.
Uznałam, że taka kartka, w języku, którego teoretycznie nie rozumiem, jest dość nieroztropna (mamy google translator, mogła dodać te kilka słów po angielsku, "when finish, fridge, please/thank you"), w końcu prosiła mnie o przysługę. Prośbę wykonałam, jednak zamieniłam kartkę na inną głoszącą w języku polskim: "no dużo z tego zrozumiałam".
Następnego dnia przychodzi właścicielka próbek. Widzi kartkę, konsternacja. Po chwili przychodzi z koleżanką lepiej mówiącą po angielsku. Konsternacja. Zabierają kartkę do siebie do laboratorium. Ze swojego miejsca widzę, że pertraktują nad nią trzy osoby ("no Jezu, wpiszcie te literki w google translator, jak wam zależy!", myślę sobie). W końcu zostaje zawołany chłopak z laboratorium obok, który zna angielski chyba najlepiej w całym instytucie, ma 2 certyfikaty, był na stypendium kilka miesięcy w Stanach. On również poległ, ostatecznie kartka została chyba nierozszyfrowana i wróciła na swoje miejsce na maszynie.
Dziewczyna przychodzi po raz kolejny, skorzystać z innego sprzętu. Sprzęt miał jako język ustawiony angielski. Dziewczyna zmieniła sobie język na hiszpański. Tym już mnie naprawdę wkurzyła - nie jej laboratorium, nie jej sprzęt, jeśli nie mogła czegoś zrobić mogła mnie poprosić o pomoc, siedziałam tuż obok. Albo chociaż po skończonej pracy przywrócić poprzednie ustawienia! Po jej wyjściu zmieniłam język na polski. To samo zrobiłam na jednej maszynie w jej laboratorium, która jest do użytku publicznego. Głupia zemsta, ale sprawiła, że poczułam się lepiej.
Kilka dni później na tym sprzęcie w ich labie pojawiła się karteczka: "no funciona" ("nie działa"), nikt go nie używał i chyba przez kolejne kilka miesięcy stał taki opuszczony, mimo, że szybko zrobiło mi się głupio i przywróciłam ustawienia fabryczne.
Dwa tygodnie po opisanej sytuacji moja Nemezis (czy raczej biedna dziewczyna, której Nemezis byłam ja) zniknęła. Któregoś dnia nie przyszła do pracy. Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Miałam straszne wyrzuty sumienia, bo byłam przekonana, że to przeze mnie! Wszystko działo się 3 lata temu, a dzielę się tą historią, bo wczoraj dowiedziałam się, co się stało z ową dziewczyną. Jej mąż pochodził z którejś z wysp Ameryki Łacińskiej. Podobno nie był dobrze traktowany w pracy i postanowił wrócić do swojego kraju, a ona nic nikomu nie mówiąc uciekła w połowie kontraktu.
Smutne, ale teraz chociaż trochę mniej mi głupio.
zagranica
A o Polsce ciągle Lisy i Inne Michniki twierdzą że to totalne zadupie świata i mieszanka czystej ksenofobii z rasizmem, antysemityzmem, nacjonalizmem, faszyzmem i innym izmem
Odpowiedz@Rak77: Ojtam, jak jesteś białym typem z Europy Zachodniej, czy co jeszcze lepsze Amerykaninem, to rzeczywiście, podobno skaczą nad takim jak nad samym prezydentem. Ale spróbuj być Żydem, wyglądać "bliskowchodnio" (to nic, że możesz przy tym być np. Chillijczykiem, dla niektórych ciapak to ciapak), być gejem i nie ukrywać tego przed całym światem...
OdpowiedzSwoją drogą ci niby "naukowcy" muszą być naprawdę kiepscy, skoro sobie nie poradzili. Uprawianie nauk ścisłych wymaga jednak odrobiny inteligencji. Pamiętam, jak kiedyś z powodu awarii (prawdziwej) sprzętu musieliśmy używać takiego z menu ustawionym nieodwracalnie na italiano i z wyrwanym padem tak, że zamiast wciskania guzików stykało się kabelki. Śmialiśmy się z tego, ale nikt nie uznał, że to jakoś wyjątkowo utrudnia pracę.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 4 lutego 2017 o 16:12
Jak wyjezdza sie na dluzszy czas (a moze nawet na stale) dokadkolwiek, nieodzowne jest jak najszybsze nauczenie sie jezyka tubylczego, a nie kwekanie, ze kazdy na swiecie musi umiec po angielsku. Wolnoc Tomku w swoim domku. Sprobujcie dogadac sie n.p. we Francji - najdalej od czasow Trafalgaru, albo Waterloo nie chca i nie lubia, po polsku naturalnie tez nie, bo po co im. Chcesz rozumiec, to mow jezykiem aktualnego kraju, juz Nikodem D. znal slusznosc tego twierdzenia. A jak nie, to los dobrze tobie przykopie w d... Angielski owszem przyda sie w n.p. Oxfordzie, ale jak Anglik, ktory juz szybko zapomnial, ze polscy lotnicy skutecznie pomagali mu obronic sie przed hitlerowska zaraza, przyjedzie sobie do Polski, niech sprobuje dogadac sie po naszemu, zebysmy mieli tez cos do smiechu.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Kiedyś człowiek wykształcony musiał biegle mówić po łacinie. Dzisiaj rolę łaciny jako lingua franca pełni właśnie angielski, czy nam się to podoba czy nie.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Jesteś prowincjonalnym katolem z mentalnością dresa.
Odpowiedz@MorogToKatolskaSzmata: Ales mi fajnie, czysto po angielsku przykaraulil. Chapeau! Twoje wnioski i oceny sa, jak zwykle, zaskakujace i wielce uzasadnione, kurcze blade.
Odpowiedz@archeoziele: W niektorych zawodach mozna bylo dawniej obyc sie bez laciny, a obecnie tez bez angielskiego. Wcale nie musi wszedobylstwo angielskiego nam sie podobac i nie musimy przyjmowac tego bez proby jakiejkolwoek obrony. A nigdy nie trzeba mieszac anglicyzmow z jezykiem innych krajow. Tutaj, gdzie mieszkam, nazywa sie to "Denglish" czyli zniemczony, albo wypaczony na potrzeby codzienne jezyk angielski. Tak n.p. na telefon komorkowy przyjelo sie mowic tu "Handy" - brzmi angielsko, nie ma z jezykiem niemieckim nic wspolnego, a zaden Anglik nie zrozumie, bo to przeciez "cellular phone". Istnieja przewaznie tubylcze odpowiedniki i zadnych n.p. "dealerow" nie potrzeba.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: W opowieści mamy jednak placówkę naukową. A więc miejsce w którym znajomość języka jest niezwykle ważna o ile chce się tę naukę uprawiać na jakimś przyzwoitym poziomie
Odpowiedz@archeoziele: Naturalnie, znajomosc jezyka TUBYLCZEGO, nie angielskiego jest niezwykle wazna na placowce naukowej danego kraju. Chcesz jechac na wyksztalcenie naukowe do n.p. Wloch, to ucz sie po wlosku! Tam sa tez programy dla cudzoziemcow. Mialem kolege, ktory studiowal medycyne w Mediolanie (naturalnie w jezyku wloskim).
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Absolutnie się nie zgodzę i odsyłam do powyższego postu o lingua franca. No chyba że ta placówka naukowa to zwyczajny grajdołek gdzie "naukowcy" dekują do emerytury nie robiąc nic ważnego.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Lol, nie. Praca naukowca z prawdziwego zdarzenia ma to do siebie, że dziś pracuje w Berlinie a jutro w Paryżu, natomiast pojutrze już w Chicago. Poza tym w miejscu pracy można spotkać hindusów, Azjatów, Żydów i co tam jeszcze przyjdzie ci do głowy. Naprawdę sądzisz, że każdy będzie się uczył języka kraju do którego aktualnie jedzie pracować? Nie angielski starcza i jest złotym standardem, tym bardziej ze wszystko i tak się publikuje po angielsku.
OdpowiedzNie wierzę, że ludzie pracujący naukowo w dziedzinie, która wymaga znajomości angielskiego tej znajomości nie mają - może chcieli pokazać, że "tu się mówi po hiszpańsku". Nie wierzę również, że maszyna do użytku publicznego stała kilka miesięcy nieużywana i nikt nie wpadł na to jak ją naprawić - skoro napisałaś ,ze język bywał zmieniany z angielskiego na hiszpański.
Odpowiedz@LPP: Zapraszam na UW na zajęcia dla osób z Erazmusa. Hiszpanie po angielsku mówią strasznie, nie idzie ich zrozumieć, i nie mam tu na myśli silnego akcentu. Fakt, że egzamin dla takich był z otwartymi podręcznikami też dużo mówi. Koleżanka wyjechała na staż do Hiszpanii i mimo, że miał być w języku angielskim, to niektórzy profesorzy po prostu tak słabo mówili w tym języku, że część wykładu było normalnie po hiszpańsku. Wg koleżanki stoi za tym po prostu charakterystyczne dla południowych krajów lenistwo.
Odpowiedz@LPP: my tu mówimy o Hiszpanach. Oni mają totalnie wywalony na angielski, w poprzedniej pracy miałam mnóstwo Hiszpanów z którymi w ogóle nie szło się dogadać. Albo próbowało się z pomocą translatora w telefonie lub na migi. Nie wiem, może ta niechęc do angielskiego to jakieś echo wojen angielsko-hiszpańskich? a co do lenistwa, to spotkałam postawy skrajne
OdpowiedzNazwijcie kiedyś Hiszpana "latino", a zobaczycie w jaką furię wpadnie. Niby są dumni z tego, że ich język tak się rozpowszechnił, ale sami uważają się za białych i lepszych od latynoskich podludzi.
Odpowiedzpewien mój znajomy na bardzo wysokim stanowisku w pewnej instytucji finansowej pracował z obcokrajowcami, dla których język angielski również był drugim językiem. Nie powiem, dogadywał się (chociaż przez ich koszmarny akcent trzeba było się BARDZO postarać żeby zrozumieć co mówili). Ale czasami jak chcieli podkreslić swoją wyższość nad "Polaczkami" to między sobą naradzali się po swojemu. Swoją droga, jest to absolutny brak taktu i dobrego wychowania podczas oficjalnych spotkań, kiedy druga strona nie rozumie ich języka. Więc jak tak robili i go wkurzali, a nie mógł ze względu na swoje wychowanie oraz panujące tam stosunki i swoje i ich stanowisko im inaczej dopiec, późnym wieczorem lub wcześnie rano zmieniał w ustawieniach język obsługi ekspresu do kawy na chiński (panowie nie byli Chińczykami). Po firmie długo chodziły plotki o wadliwym ekspresie, który się sam przestawia, kilka razy był nawet w serwisie z tego powodu - a mój znajomy chichotał w duchu sącząc sobie kawkę
OdpowiedzNaprawdę? 1 - jedna uczelnia techniczna na zachodzie, w stolicy (miasto swoją drogą bardzo turystyczne) - mało kto mówił po angielsku, fakt, że sama z ciekawości uczyłam się podstaw ich języka to coś tam z rozmów łapałam, ale nie znałam słownictwa branżowego. Wszelkie instrukcje w labie jak czegoś tam użyć - nie po angielsku. Najciekawsze było zakwaterowanie do akademika - tam też nikt po angielsku nie mówił. 2 - kolejna uczelnia, na którą się wybieram, znów kraj nieanglojęzyczny, ale uczelnia mieszcząca się w światowych rankingach - miałam już szczęście poznać osobę uchodzącą tam za jedną z najbardziej wybitnych, mówi po angielsku, ale woli w jej narodowym języku. Od razu powiedziała, że podstawy ich języka trzeba znać i słownictwa branżowego też się nauczę, na wszelki wypadek, ze względu na poprzednie doświadczenie. 3 - oferty stażowe i teraz zaskoczenie: Niemcy. Duże firmy farmaceutyczne. Wymagania: język angielski C1, język niemiecki B2 (staż dotyczył działu produkcji leków, a nie jakiś tam administracyjnych/marketingowych rzeczy). Jak się gdzieś jedzie to jest się tam gościem i powinno się dostosować do reguł gospodarza, a nie liczyć na to, że będą bić pokłony jaka to cudowna osobistość zaszczyciła ich wizytą (chyba, że faktycznie jest się światowej sławy i dostało się zaproszenie, prośbę o poprowadzenie wykładu). Samemu można sobie wygooglować jak jest po hiszpańsku "język" i przestawić aparat na angielski. A kartkę bym po prostu zignorowała - nie po takiemu, po jakiemu mówię = nie do mnie, a może ta kobieta sobie tam zapisała jakieś swoje przemyślenia, oznaczyła próbki, albo nawet zrobiła listę zakupów czy napisała wiersz. Proponuję zmienić nastawienie :) Po powrocie z ostatniej "wycieczki" zwracam uwagę jak w Polsce są traktowani zagraniczni studenci i też nie powiedziałabym, że jak sobie wchodzi jakiś Chińczyk do labu/na salę to nagle ludzie przestają mówić po polsku i zaczynają po angielsku. Często tłumaczą temu Chińczykowi tylko 1/3 tekstu (zaznaczę tutaj, że to nie wynika ze słabej znajomości języka), jaki powiedzieli po polsku. Co robi Chińczyk w czasie wolnym? Uczy się polskiego, bo też nie jest głupi i wie, że świat nie kręci się wokół niego.
OdpowiedzMieszkałem w akademiku, takim międzynarodowym. Brazylijczycy, hiszpanie, malezyjczycy, filipińczycy, chińczycy, polacy, irlandczycy itd. Zaraz po chińczykach, hiszpanie to największe bydło i ludzkie ścierwo jakie spotkałem w swoim życiu. Po angielsku ni chu..a nie będą rozmawiać. Hiszpanie nagminnie musieli dostawać po zębach bo nie rozumieli że czyjaś dziewczyna nie da im numeru i tylko piąchopiryna pomagała. Hiszpanki kradnące w sklepach wszystko co się da. Gdy ktoś był spoza Hiszpanii był wykluczony z grona znajomych. To nie był akademik w Hiszpanii, był w Irlandii. Nawet Polak za granicą nie są tacy źli.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 lutego 2017 o 10:54