Pracując na co dzień z klientami, doświadczyć można wielu piekielności.
Jestem managerem niewielkiego sklepiku, czegoś na kształt delikatesów, specjalizującego się w sprzedaży serów z całej Europy, a prócz tego różnych produktów spożywczych "z górnej półki".
Warto też nadmienić, że ów sklep mieści się w miasteczku w dystrykcie The Cotswolds w Anglii, które zamieszkują w większości ludzie bardzo zamożni/wpływowi, a jest ono również nie lada atrakcją turystyczną dla przyjezdnych. Piekielnych sytuacji doświadczam na pęczki - niektóre spowodowane są głupotą, niektóre wyniosłością klientów, a niektóre po prostu... jeszcze większą głupotą :)
Oto niektóre z nich:
1. Historia najbardziej piekielna dla mnie, tuż po rozpoczęciu pracy w tym miejscu, gdy nie byłam jeszcze managerem (typowa, lekko wystraszona świeżynka). Do sklepu jak burza wpada klientka i zaczyna kręcić się po sklepie. Nagle z jego drugiego końca woła do mnie. Owszem, sklep nie ma wielkiej powierzchni, ale szum lodówek i chłodni nie ułatwia zrozumienia, o co piekielnej chodziło. Uprzejmie proszę panią o powtórzenie, ponieważ nie dosłyszałam, co do mnie powiedziała. Pani niemal podbiegła do lady, rzucając na ladę produkty, które wybrała, pokrzykując, że "oczywiście, następny imigrant, co to nawet nie potrafi mówić po angielsku", po czym zapytała o ser, którego niestety nie mamy w ofercie, o czym ją poinformowałam. Podziałało jak płachta na byka - dowiedziałam się, iż imigranci nie powinni mieć wstępu do miejsc takich jak to, że jedyna praca w jakiej byłoby dla mnie miejsce to szorowanie kibli... I wiele innych. Na mój protest, by pani zniżyła ton głosu i że brak sera w ofercie nie jest powodem do obrażania mnie, pani stwierdziła, że jestem niegrzeczna i chce rozmawiać z właścicielem, po czym rzuciła we mnie kartą płatniczą (bardzo ekskluzywną zresztą), zapłaciła i wyszła trzaskając drzwiami.
Od tego czasu każda jej wizyta przebiega w podobnym tonie - co już tylko mnie śmieszy, a to z kolei irytuje ową panią jeszcze bardziej.
2. Jak już wspomniałam, turyści stanowią dużą część osób odwiedzających sklep. W okresie letnim często są to Japończycy. Niestety (stety?) kultura japońska jest bardzo odmienna. Normą jest: celowanie w moją twarz aparatów fotograficznych bez uprzedzenia, zabieranie terminalu płatniczego na drugi koniec sklepu, aby nikt nie zauważył wstukiwanego PIN-u (nawet jeśli karta wymaga jedynie podpisu na wydruku), powszechne jest również wydawanie odgłosów dolną częścią pleców w dowolnym miejscu o dowolnym czasie (nawet podczas rozmowy ze mną) i tym podobne.
Jedna sytuacja przerosła jednak moje najśmielsze oczekiwania: grupa ośmiu Japończyków wchodzi do sklepu. Ja zawijam w folię ser, który wcześniej kroiłam, stoję więc tyłem do towarzystwa, które tylko rozgląda się po części samoobsługowej. Nagle słyszę trzask zamykanych drzwi do toalety, która znajduje się na zapleczu. Nadmienię, że toaleta nie jest publiczna, nigdzie nie ma znaku o toalecie, istnieje jednak zakaz wstępu na zaplecze, gdzie trzymam nie tylko noże, pudła i tym podobne, ale również prywatne prepitety jak torebka, portfel itp. Postanowiłam więc spojrzeć, kto i jakim prawem i rzeczywiście, usłyszałam, że ktoś korzysta z mojego prywatnego wychodka. Poczekałam więc, a delikwent wyjdzie i uprzejmie poinformowałam pana, iż zachował się niegrzecznie wchodząc na zaplecze i korzystając z toalety bez pozwolenia. Oczywiście każda z ośmiu obecnych osób zatraciła nagle zdolność komunikacji w języku angielskim (choć wcześniej słyszałam ich rozmawiających jakim-takim angielskim) i postanowili niespiesznie oddalić się ze sklepu. Prowadzona przeczuciem, aby sprawdzić zawartość mojej torebki, która wisiała na drzwiach toalety, weszłam na zaplecze, kiedy uderzył mnie smród niespłukanej, ogromnej kupy. Wróciłam zszokowana na sklep, a pan postanowił jeszcze sam rzucić okiem co ciekawego jest na stanie, skinął głową na pożegnanie, uśmiechnął się promiennie i wyszedł.
3. Pani przygląda się serom w chłodni (jest ich ponad 80 różnych rodzajów). Pytam, czy mogę w czymś pomóc. Pomiędzy serami, dla ozdoby, wetknięte są pieczone kule figowe, owinięte liśćmi figowymi. Pani odpowiada, że chciała kupić ser, ale potrzebuje minutki żeby się rozejrzeć. Żaden problem, jeśli potrzebuje pani pomocy, proszę dać mi znać.
Pani pyta więc, czytając z metki opakowania kuli figowej:
- A co to jest pieczona kula figowa (baked fig ball)?
- Jest to istotnie kula pieczonych fig.
- A więc nie jest to ser?
- Nie, są to pieczone owoce, które można podać na desce serów.
- Więc co to robi w lodówce z serami? Kto to widział? To niedorzeczne! Tak być nie może! To wprowadza w błąd!
Po czym wyszła obrażona.
4. Amerykanie zasługują na osobny wpis. Ich pokrętna (a może niezwykle prosta?) logika sprawia, że opada wszystko, od rąk po... piersi. Kilka pytań, z którymi przyszło mi się zmierzyć:
- Przepraszam, gdzie my jesteśmy? (Nie byłam pewna, w którym momencie pan się zagubił - sklep, ulica, miasteczko, kraj...)
- A do czego jest to małe okienko? (Zwykłe okno, do dziś nie wiem o co chodziło)
- A czy oliwki produkowane są lokalnie?
- Dlaczego nie możesz mi wydać w ćwiartkach? (Bo nie ma monet 25-ciopensowych?)
- Gdzie są stoliki? Co masz na myśli, to jest sklep? Jak to w sklepie nie ma stolików, żeby usiąść i skonsumować? To jeśli kupię kawałek sera, to jak mam go zjeść?
- Jak ten piękny sklep działa? (Wymieniam towar na pieniądze? Jak w każdym sklepie?)
Jeśli podobało się, to z chęcią naskrobię więcej historii.
Sklep
O mamma mia, uśmiałam się po pachy! Wiem, że nie można się śmiać z cudzej krzywdy, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, Autorko :)
Odpowiedz@ejbisidii: Zadna tam krzywda, po prostu realia pracy z ludzmi. Na szczescie rownie czesto zdarzaja sie klienci mili i uprzejmi :)
OdpowiedzZamiast przepraszać to włącz polskie znaki w edytorze tekstu albo ściągnij taki edytor (Libre/OpenOffice jest za friko). Minus za brak polskich znaków, bo ch-u-jowo się czyta.
Odpowiedz@MorogToKatolskaSzmata: Przykro mi, ze historia otrzymala minusa wylacznie za brak polskich znakow. Musze przyznac, ze Twoj komentarz rowniez slabo sie czytalo, ale to tylko przez niski poziom wypowiedzi. Pozdrawiam
OdpowiedzW USA podobno wszystko jest wielkie, może byli zaskoczeni wielkością okna :)
OdpowiedzPolskie znaki, nawet na niepolskim systemie operacyjnym, to żaden problem, wystarczy sobie przestawić w systemie klawiaturę na j. polski programisty i już można cieszyć się poprawną polską pisownią nawet poza granicami kraju.
Odpowiedz@xyRon: Dziekuje za podpowiedz, niestety ale nie wypada mi przestawiac jezyka menu na polski na urzadzeniu z ktorego korzystaja inni pracownicy. Polskie znaki na klawiaturze sa, jednak nie wszystkie (heil Apple), wiec nawet nie trudzilam sie, aby zrobic cos dobrze tylko w polowie. Mam nadzieje, ze udalo sie jednak dobrnac do konca :)
Odpowiedz@niger_luna: Seems legit. :)
Odpowiedz@niger_luna: wyobraź sobie, że takie przestawianie jest możliwe w obie strony. Można zatem przestawić "na swoje" na czas pisania, a następnie wrócić do innych ustawień.
Odpowiedz@niger_luna: Nie "język menu", a układ klawiatury. Jeśli inni użytkownicy używają tylko znaków łacińskich, jest szansa, że po ustawieniu polskiego układu na stałe nikt nie zauważy różnicy.
Odpowiedz@timo: Tylko po co? Naprawdę nie umiecie czytać jak brakuje polskich znaków, mimo że tekst jest napisany poprawnie? Jakiś wtórny analfabetyzm czy co?
OdpowiedzJesteś pewna, że to Japończycy? Wydaje się to być dość dziwne, wiem za to, że Chińczycy (Ci z którymi ja miałem styczność) nie szanują cudzej przestrzeni prywatnej. Aczkolwiek ja Japończyków spotkałem chyba tylko w ich rodzimym kraju a nie na wakacjach w Europie.
Odpowiedz@GlaNiK: Nie wiem, czy wszyscy, ale w wiekszosci tak - latwo wychodzi to przy wymianie 'malych uprzejmosci'
Odpowiedz@GlaNiK: Japończycy są dość wycofani, ale na przykład przy jedzeniu zachowywali się bardzo głośno, ciumkali, mlaskali i siorbali, ponoć to oznaka, że jedzenie dobre.
Odpowiedz@niger_luna: Bardzo to dziwne ale może tak się zachowują w europie. Tak jak @helena wspomniała są raczej wycofani, do tego nad wyraz uprzejmi. @helena: Dokładnie, oni tak jedzą. A co do siorbania, ich dość popularna potrawa (ramen - zupa z makaronem w różnych konfiguracjach) jest jedzona w dużej mierze pałeczkami (mają do tego łyżkę, ale to chyba żeby popić makaron).
Odpowiedz@GlaNiK:Chińczycy,których znam są przesadzanie czyści,uprzejmi za to bardzo ciekawi są Koreańczycy
OdpowiedzW jaki sposób (chodzi o Koreańczyków)?
Odpowiedz@nati1420: wchodzenie do pokoi bez pukania bo on nie wiedział że ktoś jest ( nie ważne że jak nikogo nie było to drzwi zamknięte na klucz) potrafili zajrzeć do korespondencji itp
Odpowiedz@Kiriya: Odnosi sie to rowniez do Japonczykow, wiele razy slyszalam, iz ludzie znajdowali ich na prywatnych posesjach (ogrodach, a nawet w domu). Pstrykali sobie radosnie fotki, zdziwieni, ze ktos moze miec im to za zle ;)
Odpowiedz@niger_luna: Być może jednak takich nie spotkałam :)
Odpowiedz@GlaNiK: to niejako cecha wspólna i Japończyków i Chińczyków i Filipińczyków. Podobne kultury w sumie. Może i włażą gdzie popadnie ale szanują cudzą własność- nic sobie bez pytanie nie "pożyczą". Dziwną regułą jest też to niespłukiwanie kupy u osób tych narodowości. W mojej byłej pracy było to normą gdy gościliśmy grupę z tamtych rejonów (na szczęście obsługa toalet nie należała do moich obowiązków ;))- może dlatego Japończycy tak dążą do pełnej automatyzacji toalet... Do tego pierdzenie (im głośniej tym lepiej), bekanie, siorbanie, pociągnie nosem lub wycieranie jego zawartości o rękaw...to wszystko ma być pochwałą dla gospodarza za atmosferę i podkreślać jak dobrze gość się u nas czuje. U nas najbardziej komfortowo poczuł się chyba pan który publicznie grzebał sobie w gaciach (z tyłu), wyjmował to co wygrzebał, robił z tego kulkę, oglądał i...(nie, nie zjadał) przyklejał do wszystkiego naokoło... (lokal został zdezynfekowany)
Odpowiedz@bezznaczenia: https://youtu.be/D-CFPIITPOU?t=4m9s Japończycy to chyba nie wiedzą, że chwalą gospodarza... : )
Odpowiedz@GlaNiK: makaron sie nakłada pałeczkami i wysiorbuje prawą ręką, a lewej ręce trzymają łyżkę i nakładają na nią rosół i inne dodatki ramenowskie ;) oni twierdzą, że apetycznie, mi to wręcz apetyt odbierało ;P
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 27 stycznia 2017 o 8:27
@bezznaczenia: Pozostaje mi tylko wierzyć jak zachowują się w Europie. Jak byłem u nich to nie zauważyłem takich zachowań wręcz przeciwne. Bardzo szanują swoją prywatność. Się pewnie naooglądali jakichś "głupich" filmów o Europejczykach i myślą, że tak jest poprawnie. @helena: Wysiorbuje się bo jest gorące więc trzeba to jakoś ochłodzić. Mi nie przeszkadzało, ale też nie dodawało uroku.
OdpowiedzCzy właściciel zareagował jakoś na zachowanie pani z pierwszego punktu?
Odpowiedz@Bryanka: Owszem, kiedy dowiedzial sie o sytuacji, przy jej nastepnej wizycie kazal mi powiedziec, zeby ~poszla sie *****~ Ja jednak stwierdzilam, ze okaze wiecej kultury niz owa pani i przy kazdej jej wizycie jestem sarkastycznie mila, co pieknie ja wnerwia :)
OdpowiedzA'propos Japonii (i w sumie też Korei Południowej). U nich po zrobieniu kupy kibel sam się spłukuje i dezynfekuje, a to wszystko w akompaniamencie wygrywanych przez siebie marszy chwalebnych. Ci turyści myśleli, że twój się zepsuł. Pracowałem kiedyś z Japonką. Przyszli klienci, starsze małżeństwo z Japonii. Przez cały czas rozmowy z nimi stała na baczność, kłaniała się im z szacunkiem co kilka sekund, a mówiła takim, jakby to ująć, uroczystym tonem. Ta sama koleżanka zapisała się na siłownię. Roczny abonament, płatny co miesiąc. Przed upływem tego roku musiała wracać do Japonii. Zapytała mnie co ma zrobić. Poradziłem jej, żeby zapłaciła za kolejny miesiąc, poszła do banku i skasowała direct debit i wysłała mail do tego fitness klubu z wyjaśnieniem sytuacji, albo zrobiła to osobiście. Ona się bała, że to nie wystarczy i że będą ją ścigać za tę zbrodnię aż w Japonii. Prosiła mnie, żebym sprawdził czy Wielka Brytania ma podpisaną z Japonią umowę o ekstradycji przestępców. W końcu zrobiła jak jej poradziłem i pojechała. Po kilku miesiącach napisała do mnie, że chce wrócić i boi się, że ta sprawa może spowodować, że nie dostanie wizy, albo co gorsza, że dostanie wizę, ale aresztują ją na lotnisku i wtrącą do więzienia. Odpowiedziałem jej, że służby imigracyjne nie zajmują się takimi pierdołami, zresztą najpierw ten fitness klub musiałby ją podać do sądu o tę zawrotną kwotę kilkudziesięciu funtów, uzyskać cywilny nakaz zapłaty i zmusić instytucje rządowe do jego egzekucji. Przyleciała i zadzwoniła do mnie, żeby się umówić na piwo. Przyznała, że jeszcze nigdy w życiu nie bała się tak, jak podczas kontroli paszportowej i że potem poczuła ogromną ulgę, że nie została umieszczona na liście wrogów Zjednoczonego Królestwa.
OdpowiedzCo to są "prepitety"?
Odpowiedz@Bubu2016: Farfocle.
Odpowiedz@Bubu2016: Takie tam duperele
OdpowiedzWszyscy bez wyjatku spotkani kiedykolwiek przeze mnie Koreanczycy smierdza mniej, albo (przewaznie) wiecej CZOSNKIEM. Moze mysla, ze w Europie sa same wampiry i trzeba sie przed nimi chronic?
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Mam podobne doświadczenia, tylko nie zawsze był to czosnek, to często był inny (chociaż podobnie mocny) zapach.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Kwestia kuchni. I w koreańskiej i w chińskiej kuchni używa się ogromnych ilości czosnku (już nie mówiąc o innych przyprawach). A czosnek ma to do siebie, że po spożyciu zapach wydziela się nawet z potem.
Odpowiedz@archeoziele: Kuchnia - kuchnia, ale jesli sie wie, ze cos smierdzi niemozebnie i planuje sie wyprawe do n.p. lekarza, jako pacjent, to mozna na pewien czas odstawic ten smrod przez czasowa zmiane przyzwyczajen zarciowych, albo cuchnac dalej tak, ze trzeba pokoj wietrzyc po odwiedzinych conajmniej pol godziny. Ale im to chyba zwisa, bo co, swiat musi sie do nich przystowowac, a nie oni do swiata.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Dla Chińczyka to my śmierdzimy, także jest to kwestia względna.
OdpowiedzCo jest dziwnego w tym, że obcokrajowiec nie wie, czy w naszym klimacie uprawia się oliwki?
Odpowiedz