Witam.
Jako że jest to moja pierwsza historia, chciałam zacząć od podstawowej, w moim odczuciu, informacji: jestem złym człowiekiem. Gorsza nawet. Jestem złą przedszkolanką.
O tym, że dzieci chorują, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Zdarza się, a w zimie zdarza się nawet nad wyraz często. Pomyślał by kto: no dobra, dziecko chore, to hop do lekarza, odleży swoje i wraca na wartę do przedszkola. A takiego wała.
Faktem jest, że rodzice nagminnie przyprowadzają chore dzieci. Uprzedzę hate w komentarzach, że katar czy kaszelek Brianka czy Andżeliki to nie choroba. Jak dziecko ma oczy zapuchnięte, że świata nie widzi, kaszle tak, że nie wiadomo, czy po plecach klepać, czy biec po wiadro, żeby płuca łapać i z nosa mu cieknie tak, że fontanny by się nie powstydziły, to – nie do wiary! - dziecko, a i owszem, jest chore.
Gdybym miała opisywać każdy kolejny przypadek jak to rodzice próbowali nas zrobić w konia (dosłownie, kłamali w żywe oczy), to bym zużyła co najmniej z cztery wiadra internetu. Nie, moją pierwszą historię na Piekielnych spowodował wypadek tak świński, że aż przemilczeć nie mogę. Sami zdecydujcie, czy piekielne było.
Mamy ci my rodzeństwo. 2 chłopców w wieku 4 wiosen. Około 7 miesięcy temu przyszły dwa rozwrzeszczane czorty, które po miesiącach pracy, cierpliwości i (zazwyczaj) spokojnych tłumaczeń, że nie, nie można bić innych dzieci drewnianymi zabawkami czy ich podduszać, zmieniły się w parę nadpobudliwych, ale też i sympatycznych urwisów. Da się im już coś wytłumaczyć, biorą pięknie udział we wszystkich zajęciach, nauczyli się jeść na stołówce. Słowem cud, miód i orzeszki - człowiek może się z radością poklepać po plecach za dobrze wykonaną robotę.
Dlatego też zdziwiłam się dzisiaj rano, jak otworzyłam im drzwi, żeby odebrać dzieciaki od rodziców. Jeden wbiegł sam, zakręcił się dookoła mnie jak dziki bąk i pomknął się bawić, ale już drugi (starszy) stoi i płacze przy rodzicach. W takich sytuacjach powody mogą być różne: może się dziecko wywróciło podczas drogi, zostawiło jakąś zabawkę w samochodzie, pokłóciło się z rodzeństwem. Najlepiej wtedy, o ile rodzice nie reagują inaczej, zabrać szkraba do środka i opatrzyć, pocieszyć, dać coś do pobawienia. Rodzice bez komentarza sami wrzucili mi dziecko w objęcia i tyle ich widziałam.
No nic, biorę małego na ręce i wnoszę go do sali. Na pytania odpowiada tylko, że on chce do domu i chlipie mi na ramię. Trochę pocieszaliśmy, pomizialiśmy - dziecko się uspokoiło. I siedzi wpatrzone w podłogę. Nie chce jeść, nie chce się bawić. Słowem zamiast ruchliwego krasnala, dostaliśmy dzisiaj zapłakanego manekina.
I nikt nam nie musiał nic mówić, że dziecko jest chore. Po kilku minutach takiego zachowania same się zorientowałyśmy. Dla pewności przepytaliśmy brata. I co się okazało? Starszy nie dość, że przez całą noc spać nie mógł, to jeszcze wymiotował 2 razy zanim przyszli do przedszkola. I co zrobili rodzice? Zaprowadzili go do lekarza? No nie, do przedszkola. Kij, że jeżeli mały zachorował na coś łatwo łapnego, to inni rodzice naszych pociech będą mieli niezły prezent na zbliżający się długi weekend. Kij, że my przedszkolanki też to pewnie złapiemy, bo nie jesteśmy robotami. Kij, że dziecko mimo 3 telefonów do rodziców spędziło 6 godzin (słownie: SZEŚĆ godzin) na przedszkolnej pufie do spania, nic nie zjadło, nie chciało się ruszać i po kilku pierwszych godzinach czuć było, że weszło w stan podgorączkowy.
Rodzice zjawili się o tej porze co zwykle. Inna dziewczyna poszła ich oddać, bo ja bym pewnie nie wytrzymała. I tyle się człowiek nasłucha jak to wspaniale mieć dzieci, jakie to szczęście i żyć nie umierać… Ale z miejsca osoby, która musiała się zajmować takim małym szkrabem, który, kurza twarz, nie rozumie, dlaczego go wszystko boli i dlaczego jest mu źle i dlaczego jeszcze nie ma rodziców, podpisałabym się pod stwierdzeniem, które na Piekielnych widzę co kilka postów:
Na robienie dzieci powinni wydawać licencje.
Aha, tak żeby było śmieszniej: oboje rodzice pracują z domu. Tłumaczyli się ponoć, że nie chcieli odbierać tego chorego syna, bo drugiemu byłoby na pewno przykro.
przedszkole chore dzieci
Dzieciak ma dobrego brata, natomiast czy przedszkolanki nie mogą wezwać lekarza ani zawieźć dzieciaka do przychodni? Czy w braku reakcji rodziców nie można użyć policji do przymuszenia wykonywania obowiązku rodzicielskiego, żeby dzieciak trafił do placówki opieki zdrowotnej, a nie prątkował na całe przedszkole?
Odpowiedz@obserwator: Witam, wygląda to tak: możemy tylko poinformować rodziców i prosić o reakcję tzn. odebranie dziecka. Nie mamy prawa opuszczać z dzieckiem przedszkola, jeżeli nie ma nagłego wypadku. A i w takiej sytuacji trzeba najpierw wezwać karetkę. A jaka karetka przyjedzie zabrać szkraba, który pewnie złapał jelitówkę etc?
Odpowiedz@obserwator: W przedszkolach nie ma nadliczbowych pracowników, którzy mogą sobie gdzieś jeździć i załatwiać sprawy
Odpowiedz@downthedrain: ale jeżeli sytuacja się potwarza, albo jest tak drastycznym przypadkiem- jak wspomniana niżej bostonka- to chyba możecie zgłaszać, że dziecko jest zaniedbywane? czy to opiece społecznej, czy policji. dostali by kuratora, raz drugi to może do niektórych by dotarło.
Odpowiedz@hulakula: Powiem CI szczerze, że poważnie rozważałam taką opcję, ale zrezygnowałam warunkowo, po pierwsze dlatego, ze bardzo podobała mi się postawa pań opiekunek: chorego dzieciaka, gdy tylko się zorientowały izolowały w gabinecie logopedycznym, (okazało się że to już było za późno, dla tej 18 ale jednak), dzwoniły do matki do upadłego, w końcu napisały tego sms czyli w październiku gotowa była pani dyrektor wyrzucic dziecko z przedszkola i może nie znaleźć nikogo na jego miejsce, powiadomiły rodziców innych dzieci, dostałam sms, ze jest dziecko z bostonką, więc po moje od razu poleciałam. Panie są bardzo zaangażowane i naprawdę świetne, gdy w przedszkolu stwierdzono ospe rodzice dostali sms i jeszcze wywieszono kartkę z tą informacją. A po drugie postanowiłam dać matce tej dziewczynki z bostonką drugą szansę, jesli jeszcze raz taki numer zrobi to nie będę się wahać. Żal mi tego dziecka, nie wiem jak ten system opieki społecznej działa czy to nie jest za drastyczny krok, czy potem nie okaże się, ze nasze cielaki będą w jednej klasie w podstawówce i będę skazana na niezręczną sytuację przez 8 lat (jeśli cofną reformę). No trochę się tego obawiam. Jeszcze raz podkreślę, ze nie mam nic do zarzucenia przedszkolu ani paniom opiekunkom, zrobiły w tej sytuacji duzo więcej niż można oczekiwać. PS Powiem, ze naprawdę wolę mieć anginę czy zapalenie oskrzeli niż tą paskudną bostonkę. Okropna choroba
Odpowiedz@maat_: w przypadku tak ewidentnym jak ta bostonka- ja chyba bym się złamała. to tylko i aż 18 dzieci chorych, plus ewentualnie rodzeństwo/rodzice i jak jeżdżą zbiorkomem- obcy ludzie. jeżeli dorosły tak ciężko znosi chorobę, to o ile ciężej musi być dziecku, które przecież nie rozumie jeszcze wielu spraw. dorosły wie, że minie, zaciśnie zęby i jakoś przejdzie, dla dziecka to jest tragedia.
Odpowiedz@downthedrain do jelitówki przyjadą szybko, wystarczy zgłosić odwodnienie. Jak by jedna mamusia z drugą poszukała dzieciaka po szpitalach, to by ją to może czegoś nauczyło.
Odpowiedz@downthedrain: Dziękuję, to jedyna spójna logicznie odpowiedź na moje pytanie. Szkoda. Chociaż karetkę transportu podstawowego można by było wezwać. Zgadzam się też z przedmówcą. Jak rodzice naszukają się po szpitalach, może ich to sprowadzi do parteru.
OdpowiedzSkoro był starszy i młodszy chłopiec, to który miał 4 lata?
Odpowiedz@minutka: Obaj :) To bliźniaki.
Odpowiedz@minutka: zakładam, że obaj. Po prostu autorka, zamiast nazywać ich Bratem X i bratem Y mówiła o nich jako o starszym i młodszym bliźniaku.
Odpowiedz@minutka: W końcu któryś z nich musiał "wyjść" pierwszy, czyż nie? *le Captain Obvious*
Odpowiedz@InessaMaximova: Tyle że rodzice niekoniecznie musieli się z tego zwierzać przedszkolance, a "na oko" trudno rozróżnić ;-).
Odpowiedz@minutka: chodziłam do szkoły z pewną parą braci. Jeden był ze stycznia, drugi z grudnia :)
Odpowiedz@Grejfrutowa: Wiesz że to nie jest nic dziwnego? Ja urodziłem się w połowie lipca a mój brat pod koniec lipca :) Wiem, zapomniałas dodać że byli bliźniakami :))
Odpowiedz@minutka: Dzieciaki najczęściej o tym wiedzą i mówią. Moja też chodzi z bliźniaczkami i też wie która jest starsza, która młodsza, która ma pępek wklęsły, a która wypukły.
OdpowiedzPopieram Cię w 100% W moim przedszkolu znaczy mojego dziecka, ostatnio wybuchła afera bo matka przyprowadziła dziecko całe wysypane od choroby bostńskiej, CAŁE w krostach, z gorączką. Wrzuciła cielaka ledwo stojącego do sali i uciekła! Oczywiście telefonów nie odbierała, dopiero napisanie sms o tym ,że to co zrobiła jest niezgodne z podpisaną umową i mogą jej dziecko skreślić z listy poskutkowało. Efekt taki: że z 30 dzieci zaraziło się 18! w tym moje a od mojego ja, mimo, ze to podobno choroba typowa dziecięca, a ponieważ ją przeszłam to powiem Wam że swędzi strasznie,bolą wszystkie stawy i mięśnie a do tego miałam również w buzi krosty to nie mogłam nawet przełykać. jak pomyślę, ze w takim stanie kobieta odstawiła własne dziecko do przedszkola to myślę, sobie że empatią to ona nie grzeszy. I tak wiem, ze są różne sytuacje ale co mnie to właściwie ma obchodzić, masz dziecko chore to się nim opiekuj, a nie narażaj an kłopoty inne rodziny. Moim psim obowiązkiem nie jest wyrozumiałość dla wszystkich życiowych problemów obcych ludzi tylko dbanie o moje dziecko
Odpowiedz@maat_: Gdyby tylko każdy podchodził do tego w ten sposób nie było by problemu, prawda?
Odpowiedz@downthedrain: Dokładnie
Odpowiedz@maat_: No chyba bym ją znalazła. Nie dość, że osobiście nie znam matki, która podrzuciłaby tak chore dziecko do przedszkola, żeby się męczyło (no kuźwa, sama sobie nie wyobrażam opuszczenia wyra, gdy "zdycham", a co dopiero kilkulatek?!), to jeszcze 18?! Co trzeba mieć w "deklu"? I ona się nie bała potem odbierać dziecka w czasie, kiedy wszyscy inni to robili? Dodam, że nie wiem, gdzie się uchowałam, ale do czasu, gdy "bostonka" się ostatnio we Wrocławiu nie pojawiła, to nie wiedziałam co to jest. Wujek G., pierwszy artykuł - myślę sobie "wtf?!": kilka krostek i bolące gardło i ludzie tak marudzą? A potem weszłam w komentarze i następne artykuły. Masakra. Zresztą (wg komentarzy). to typowo dziecięca, ale dorosli czasem przechodzą o wiele gorzej.
Odpowiedz@maat_: O masakra,współczuję, sama ostatnio przechodziłam z córą bostonkę, z tym że to ona ode mnie załapała, a ja najpewniej gdzieś w komunikacji miejskiej... Tak, "łagodna choroba", akurat :-/. Zwłaszcza, że w ciąży jestem.
Odpowiedz@maat_: a na pogotowie nie mozna wtedy zadzwonic? zeby mlodego zabrali?
Odpowiedz@maat_: Nie ogarniam jak można być do tego stopnia wygodnym i nieodpowiedzialnym... Szkoda dziecka, ale przedszkole powinno babę gdzieś zgłosić bo przyprowadzanie dziecka z chorobą zakaźną chyba jest niezgodne z regulaminem (?)
OdpowiedzPracowałam w podstawówce. Kiedyś przyszła dziewczynka w piękne kropki. Od razu do sekretariatu, telefon do rodziców ale oczywiście wyłączony. Małej mama kazała powiedzieć, że to od komarów. Efek prawie cała klasa z osobą a ja z półpaścem.
Odpowiedz@alciapralcia: Jak przyszła już w kropki to przynajmniej od kilku dni zarażała inne dzieci i Ciebie.
Odpowiedz@alciapralcia: Z osobą czy ospą?
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 9 stycznia 2017 o 13:47
To ja mam jeszcze lepszą historię sprzed kilku dni. Oddział pediatryczny w szpitalu, 5-latek z bodajże zapaleniem płuc lub innym mało przyjemnym zapaleniem. Tuż przed obchodem mamusia pakuje w dzieciaka leki na obniżenie temperatury i nakazuje: Jak pan doktor cię zapyta, jak się czujesz, to mów, że lepiej, bo nie zamierzam siedzieć z tobą w sylwestra w szpitalu!
Odpowiedz@pfefferminztee: CO?!?!?! 1) W szpitalu nie wolno podawać żadnych dodatkowych leków! 2) Gorączka to nie wszystko, jak lekarz osłucha, to się połapie... 3) W sylwestra w szpitalu... No straszne. Mam nadzieję, że dziecko jej za to zachowanie odpłaci.
Odpowiedz@pfefferminztee: szkoda że nie powiedziała, że wybuliła kilka stów na "podwórkowe umcy umcy" i nie zamierza brać dziecka ze sobą... W sumie te testy to niegłupi pomysł.
OdpowiedzRodzice oczywiście piekielni, tu nie ma wątpliwości. Ale jednorazowe maseczki higieniczne kosztują 20 gr sztuka. Przedszkole mogłoby mieć w zapasie. W razie zagrożenia rozdać dzieciom i opiekunkom aby zmniejszyć zasięg epidemii. W Japonii ludzie chodzą w takich maseczkach po ulicach, zachorowalność na choroby przenoszone drogą kropelkową jest dużo mniejsza.
Odpowiedz@glan: No dobra, ale takie chore dziecko ma zarazki wszędzie. Na rękach, na ubraniach i bardzo łatwo to się roznosi. Taka maseczka niewiele da, trzeba byłoby dzieciaka dekontaminować.;)
Odpowiedz@glan: Podpisuję się pod tym co pisze @Rammsteinowa . W przedszkolu znajduje się masa przedmiotów tz. pluszaki, klocki i inne zabawki, których po prostu nie dałoby rady sterylizować po każdym dziecku, które przyjedzie chore do przedszkola. Zwłaszcza, że dzieci nie mają nic przeciwko wkładaniu praktycznie wszystkiego do buzi i nie widzą w tym nic złego.
Odpowiedz@downthedrain: Nie mówię, że to zabezpieczy ale statystycznie może zmniejszyć szansę lub zasięg choroby niskim kosztem.
OdpowiedzHistoria piekielna, owszem, ale.. Mamy ci my -> że co? Macie ci wy dzieci w przedszkolu, co to za diabelska forma?
Odpowiedz@Swidrygajlow: ja już nie mogę w ogóle czytać tych wszystkich "mam ci ja", "cud miód i orzeszki" oraz "kurtyna". Niech administracja zrobi jakąś blokadę na te słowa.
Odpowiedz@xpert17: No właśnie widzę, co historia to w komentarzasz zgraja agentów dopie*alających się do gramatyki czy użytego słownictwa, słowem nie odnosząca się do treści.
Odpowiedz@xpert17: Wcale ci się nie dziwię. To jest tak bardzo sztuczne, że po prostu człowieka już szlag trafia kiedy czyta coraz dziwaczniejsze formy wszystkich tych przytoczonych zwrotów... @drzacek: W takim razie twój komentarz też taki jest, hm?
Odpowiedz@drzacek: bo słownictwo ma znaczenie jak ktoś używa dużo "ozdobników" i taki sformułowań to tekst ciężko się czyta. (o ile całość nie jest napisana takim językiem) Tu akurat zbyt dużo ich nie ma ale też się skrzywiłam czytając "mamy ci my".
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 6 stycznia 2017 o 0:34
@Swidrygajlow: Podejrzewam, że tutaj akurat zabieg jest celowy z "mamy ci wy". Mogę się mylić. @xpert17: To są bardzo fajne zwroty, tak samo, jak i "luby", czy inne kwiatki. I mam wrażenie, że ludzie dzielą się na kilka kategorii, a mianowicie: a) debili: użyję, to pewnie zabrzmię mądrze, b) ten, kto użył ma "lajki"/często jest używane, więc "taki mamy klimat", c) fajnie brzmi, to użyję, d) znam ten zwrot i używam, nie patrzę czy się to komuś podoba czy nie. I mam nadzieję, że udaje mi się odróżniać przynajmniej "d" od pozostałych ;]
Odpowiedz@BlueBellee: Nawet jeśli jest celowy, to czemu ma służyć to dziwactwo? Naprawdę nie rozumiem ludzi, bardzo pragnących się wyróżnić słownictwem i tworzących jeszcze większe kwiatki z tych kwiatków.
Odpowiedz@Swidrygajlow: Cicho, spokojnie, nasz Piekielniany Grammar Nazi Papa Smerf zaraz wyda wyrok.
Odpowiedz@Swidrygajlow: nowomowa polska
Odpowiedz@Jango_Fett: "Nowomowa", to jest może dla tych, co się wcześniej z polską mową nie spotkali, a czerpią ją ze stron internetowych.
OdpowiedzBo mają prawo, bo dyskryminacja, bo rodzice płacą podatki i żądają, żeby się zająć ich dzieckiem itd. Przyjaciółka Mamy opowiadała, że w czasach 'słusznie minionych'(czyżby słusznie?)przyprowadzając do przedszkola charczącą córkę dostała taką reprymendę wraz z uświadomieniem konsekwencji czynu, że w te pędy pozbierała dzieciaka z przedszkola. A reprymenda nie polegała na tym, że rzeczona córka może zarazić inne dzieci. Przedszkolanki bały się, żeby dziewczynce się nie pogorszyło, co dotarło do szanownej matki dopiero po jakimś czasie (tzn. po awanturze urządzonej Bogu ducha winnym przedszkolankom).
OdpowiedzDziewczyno, to są nagminne przypadki i właśnie często w tych rodzinach, gdzie jest się komu zająć chorym dzieckiem bez konieczności brania zwolnienia. Przed świętami w mojej szkole dzieci "przywlokły" tak epidemię tzw.grypy żołądkowej. Złapały choróbsko wreszcie dwie siostry. Już dzień wcześniej było widać początki choroby. Na drugi dzień jedną rodzice zostawili w domu, drugą wysłali do szkoły. Dziecko było blado zielone, miało dreszcze, nie chciało jeść i pić, skarżyło się na ból brzucha, leżało na stoliku. W końcu doszły wymioty i biegunka. Rodzice przyjechali dopiero, gdy przedszkolanka zagroziła, że bez ich zgody zadzwoni po pogotowie i do opieki społecznej. Jak szybko odwadnia się małe dziecko, niejeden rodzic już się przekonał. Tutaj potrzebna była natychmiast kroplówka. Czemu rodzice tak idiotycznie potraktowali swoje córki? Starsza jest bardzo grzecznym i umiejącym się zająć sobą dzieckiem, które nie zawraca głowy. Młodsza jest nadpobudliwym, wiecznie marudzącym szkrabem z jakimiś, jeszcze nie zdiagnozowanymi zaburzeniami emocjonalnymi. Rodzice najzwyczajniej w świecie chcieli mieć w domu spokój i nie licząc się ze zdrowiem i życiem dziecka, zawieźli do przedszkola. Żeby było ciekawiej, to już była któraś z kolei akcja: pozbywam się z domu kłopotu.
Odpowiedz@luska: To niestety prawda. Moja mama pracuje w przedszkolu i opowiada, że najwięcej spóźnień przy odebraniu dziecka, najwięcej podrzuceń chorych dzieci, najwięcej olewania awaryjnych telefonów od przedszkolanek, kiedy dziecku coś się dzieje mają na koncie niepracujący rodzice. Często OBOJE nie pracują, a mimo to są tak niesamowicie zajęci, że nie są w stanie odebrać głupiego telefonu, kiedy ich dziecko np. walczy z biegunką. A spróbuj takiej świętej krowie zwrócić uwagę, że zachowuje się niewłaściwie, to zaraz będą na ciebie skargi u dyrektora, bo nie będzie matce roku jakaś głupia baba pieprzyć bzdur, że dziecko jest nieszczęśliwe, kiedy CODZIENNIE siedzi po 17 sam na sam z przedszkolanką i czeka na mamę i nie rozumie, dlaczego rodzice innych dzieci mogą być na czas, a jego mama nie.
OdpowiedzSłabe jest tu podejście, że jak pracują z domu to mogli [wstaw cokolwiek]. Co za różnica, skąd pracują? Jeśli pracują, to pracują. Jeśli robią co innego, to nie pracują. Jeśli wyjdą z biura, pojadą po dziecko, a z dzieckiem do domu, to będą tak samo w plecy z pracą jak jeśli wyjdą z pracy w domu, pojadą po dziecko i wrócą z dzieckiem do domu.
Odpowiedz@bloodcarver: No nie do końca. Bo pracując w domu mogą położyć dziecko do łóżka w pokoju obok i zaglądać do niego co jakiś czas, nakarmić, dać lekarstwa i przebrać w razie potrzeby i na te wszystkie czynności zejdzie im jedynie 15 minut cennego czasu (nie trzeba przecież cały dzień warować przy dziecku i trzymać go za rękę). Spokojnie odrobią sobie ten "stracony" czas. Pracując w normalnym trybie nie masz takiej opcji i albo zostawisz dziecko same na całe 8 godzin (co jest niedorzeczne), albo musisz wziąć wolne i faktycznie jesteś całe 8 godzin w plecy.
Odpowiedz@bloodcarver: Już widzę te dzikie zaległości w pracy z dzieciakiem leżącym w łóżku zwłaszcza, że mamy tu do czynienia z parą. Poza tym oni wcale nie musieli marnować cennego czasu na pojechanie po dzieciaka w godzinach pracy, bo mogli w ogóle go nie posyłać. Ale kto by się chciał swoimi dziećmi zajmować, w sumie.
Odpowiedz@Drago, @lady0morphine widać, że nie macie dzieci (lub trafiły wam się jakieś nigdy nie chorujące). Tak się składa, że w mojej okolicy szalała niedawno jelitówka, więc sprawę znam z autopsji i relacji innych rodziców. Przy tak chorym dziecku nie ma szans skupić się na pracy - jest zwykle marudne, leci z niego jedną lub drugą stroną, wymaga dopajania - nieraz metodą parę łyków co 10 minut, bo w przeciwnym razie wszystko zwraca. Jak macie szczęście, da się chorobę opanować, jak nie, konieczna jest wizyta w szpitalu. To, że u chłopca z historii się tak nie skończyło, to kwestia zwykłego szczęścia - i tyle. Przy odrobinie szczęścia domownicy będą chorować jedno po drugim, gorzej, jak wszyscy naraz. W przedstawionej historii obaj chłopcy nie powinni iść do przedszkola (rodzeństwo zwykle zaraża się od siebie) ale jednocześnie pozostać od siebie odseparowani, więc jeden rodzic powinien ogarniać dziecko być może zdrowe, drugi - to na pewno chore, a z dużym prawdopodobieństwem rodzice już byli zarażeni. Praca w domu wymaga takiego samego skupienia i zaangażowania, jak praca w biurze (wiele osób wybiera pracę domową z oszczędności - wynajem biura kosztuje) i przy 2 dzieci jest po prostu niemożliwa.
Odpowiedz@zojka: Idąc twoim tokiem rozumowania, zrobili świetnie, wysyłając chore dziecko do przedszkola, tak? Jakoś mi to wynika z twojego komentarza. W historii poruszony był inny problem: wysyłanie do przedszkola /szkoły dziecka, które jest ewidentnie chore mimo, że nie wiąże się to z koniecznością szukania opieki /brania zwolnienia z pracy. Najciekawsze jest to, że największe problemy są właśnie z rodzicami dyspozycyjnymi i mającymi problemy z zachowaniem dziecka.
Odpowiedz@luska: To nieprawda, Zojka nigdzie nie napisała że dobrze zrobili posyłając do przedszkola. Zwraca tylko uwagę na inną stronę medalu, czyli że w biurze czy w domu, z chorym dzieckiem nie popracują. Moim zdaniem zależy od choroby i od dziecka, po prostu. :)
OdpowiedzW przedszkolach, to już chyba jakaś plaga. Koleżanka ma dwójkę, w tym niepełnosprawną córkę - obydwoje chodzą do tego samego, integracyjnego przedszkola. Akurat dzisiaj byłam na obiedzie - obydwoje siedzą w domu, charczący itd. Pytam się "znowu?!". A ona już chyba z przyzwyczajenia: "jakie znowu, przecież już 2 tygodnie nie była chora, przecież chodzi do przedszkola, to jak ma być?". W okresie letnim w miarę spoko, ale w zimie, to młody (ma większą odporność jednak) nawet jak w przedszkolu nie złapie, to "przyjmie" w domu od siostry. I nieraz mi opowiadała własnie jak chore dzieciaki są przyprowadzane przez rodziców. A przecież swoich w piwnicy nie zamknie.
OdpowiedzMoja mama pracuje w przedszkolu. Opowiada mi czasem, z jakimi przypadłościami rodzice próbują zostawić dziecko w przedszkolu. Z opuchniętą i bolącą kończyną. Z otwartą raną po pogryzieniu przez psa. Z nogą w gipsie (wśród 30 biegających 6-latków - na pewno nic się nie stanie). Z połową twarzy opuchniętą po ukąszeniu jakiegoś owada. "Pani, on tylko udaje". Gorączka i gile do pasa to oczywiście standard. Brutalna prawda jest niestety taka, że do posiadania i wychowywania dzieci nie wszyscy się nadają.
Odpowiedz@AsianGirl: a to tylko dlatego, że wiedzą, że nikt ich nie pociągnie do odpowiedzialności za taką "opiekę' nad dzieckiem. a gdby temu dziecku pogorszyło się w przedszkolu, to dopiero byłby lament i płacz.
Odpowiedz@AsianGirl: nie wszyscy i dlatego sterylizacja powinna być legalna. Jesteśmy tylko ludźmi, można zapomnieć o tej tabletce antykoncepcyjnej lub najzwyczajniej na świecie pęknie gumka i wpadka gotowa. Potem mamy wysyp ,, mam małych Madzii" lub takie epizody jak tu opisane. Sterylizacja jakoś unormowałaby sprawę
Odpowiedz@Day_Becomes_Night: Kocham wszystkie dzieci bez wyjątku miłością absolutną, bezwarunkową. I dlatego popieram Cię całkowicie. Kto nie chce mieć dzieci, powinien mieć prawo do bezpłatnej spirali czy sterylizacji. Znam kilkoro dzieci, które zasługują na lepszych rodziców, niż im się trafili.
Odpowiedz@Day_Becomes_Night: Przede wszystkim możliwość dokonania bezpiecznej, legalnej aborcji gdy tylko okaże się, że antykoncepcja zawiodła.
Odpowiedza nie da sie tego zalatwic z pozycji stworzenia zagrozenia epidemiologicznego albo uszczerbku na zdrowiu? jak maluch sie wylezy w lozku to mu minie po paru dniach,a nawet z glupiej gryby moze stac sie zapalenie miesnia sercowego
OdpowiedzNajlepsze i tak jest to, że jak inne dziecko się zarazi to rodzice psioczą na przedszkole, a to przedszkolanki otwierały na pewno okna a jest zimno albo źle ubrały moje dziecko jak wychodziło na spacer itd. jak tego słucham to bierze mnie tzw. k****ca. Co prawda nie pracuję w przedszkolu ale sama kiedyś słyszałam od znajomej " no zaprowadziłam go do przedszkola i po cichu dałam mu antybiotyk w szatni, żeby wiesz nie widziały bo w sumie to zdrowy już jest" ręce mi opadły.
Odpowiedz