Generalnie od kilku lat jestem na swego rodzaju diecie.
Moje jelita są nieco... nadwrażliwe. Nie mogę jeść gotowego, kupnego żarcia, niektórych słodyczy, pizzy z części pizzerii, chińczyków, kebabów, unikam gotowych przypraw, części sosów, kostek rosołowych, pieczywa z niektórych miejsc itp., bo zawsze kończy się to dla mnie zwijaniem się z bólu. Reaguję tak na nadmiar sody w takiej żywości, niektórych ulepszaczy, spulchniaczy, innej chemii. Nie jest to wybitnie uciążliwe, bo domowe jedzenie, większość restauracji i pieczywa są nadal ok, na weselach po prostu pytam po cichu obsługę, czy i co jest kupne, żeby wiedzieć co mogę zjeść, teściowa też ostrzega, więc nie przejmuję się tym problemem specjalnie.
Boże Narodzenie. Pierwszy dzień świąt spędzamy u teściów, z nami także szwagier z żoną. Na stół wjeżdża obiad, także dania wigilijne zachowane dla nas, bo nie byliśmy na kolacji. Upewniłam się, że wszystko, czego nie przywiozłam, domowe, teściowa i szwagierka same robiły, barszcz teściowa też gotuje od podstaw, nie z koncentratu, więc pałaszuję do spółki z mężem.
Mija trochę czasu. Czuję pewien dyskomfort. Myślę sobie - może okres się odezwał, to w końcu pora? Nie reaguję. Ale boli coraz bardziej. Zaczynam się martwić, mąż też, dostaję termofor dla rozluźnienia, potem tabletki, nie mija. Teściowa się martwi, mąż też. Pytam, czy na pewno nic z tego, co jadłam nie było ze sklepu, bo w sumie boli podobnie. Nie, nic, barszcz, sałatka, rybka od teściowej, uszka, kapusta, inne sałatki szwagierki, a resztę robiłam ja.
Boli coraz bardziej, z bólu mam zimne poty, mroczki przed oczami, ponoć jestem blada jak śmierć. Decyzja - chrzanić święta, dzwonimy po karetkę. Mąż wybiera 112, ja już nie mogę mówić, tylko jęczę zwinięta na kanapie. Teściowie przerażeni, szwagier wyszedł zapalić z nerwów, bo to jednak mało sympatyczna sytuacja. Po chwili słyszę awanturę w kuchni.
Karetka podjechała, mąż wyjaśnił ratownikom sytuację i pojechał za nami z moimi rzeczami i piżamą od teściowej. Na oddziale z miejsca prześwietlenia, badania, same atrakcje. Wszystko bez przeciwbólowych, bo jeśli by był wyrostek lub inne cudo - to nie wolno wcześniej nic brać, żeby nie było problemu z narkozą. Mnie nadal zwija. Badania nic nie wykazały, objawów więcej nie ma, lekarz uznał, że może to przez moje "uczulenie" pokarmowe, więc miałam przyjemność otrzymać lewatywę, kroplówkę i rozkurczowe. Mąż posiedział potem trochę ze mną wieczorem, potem wrócił do rodziców. Dzisiaj już wszystko przeszło, wyprosiłam wypis do domu, dodatkowo jeszcze teraz głodówka, na najbliższe dni dieta jak na żołądkówkę, czyli chleb, woda i kleik. Cudowne święta.
Ominęła mnie za to wielka awantura w świąteczny wieczór. Otóż: sałatka jarzynowa była z Biedronki, a uszka i pierogi z kapustą mrożone, kupione miesiąc wcześniej w innym markecie. Szwagierka zna mnie od lat. Nie robię tajemnicy z mojego problemu właśnie po to, żeby przy rodzinnych posiedzeniach uniknąć atrakcji. Uznała to za fanaberię, bo przecież nigdy nic mnie nie bolało - a chciała dobrze wypaść w święta, więc nie mówiła, że najbardziej upierdliwe do robienia jedzenie wzięła z Biedronki czy innego Tesco. No ale resztę już sama robiła i w sumie mogłam tyle nie jeść, to bym nie skończyła na SORze - tak ponoć argumentowała. Mój mąż mało jej nie eksmitował za drzwi, teściowa też. Gdy dziś wróciłam, już szwagrostwa nie było.
A niektórzy zastanawiają się, dlaczego się z nią nie lubimy.
Nigdy nie słyszałam o takiej reakcji... Współczuję. Ale piszesz, że od kilku lat masz takie ograniczenia żywieniowe - od czego zaczęła się ta nadwrażliwość?
Odpowiedz@biala_czekolada: Od pobytu na izbie przyjęć z podejrzeniem wyrostka :) A na serio - nie wiem. Jeden lekarz twierdzi, że to nadwrażliwość nabyta, drugi - że alergia. Jeśli trafią mi się małe ilości (np. zupa na zwykłej kostce, bita śmietana w sprayu), to po prostu mam ból brzucha, czasem sensacje łazienkowe, czyli do przeżycia. Przeszkoliłam się u dietetyka, na co dzień gotuję w domu albo jem w stołówce w pracy, więc nie doświadczam :) Dopiero takie "ataki z zaskoczenia" jak w historii są problemem - zjadłam i te nieszczęsne uszka, i parę pierogów, i sałatkę jarzynową, bo lubię.
OdpowiedzAha...ale czego KONKRETNIE nie możesz jeść? Jakiś środków konserwujących? Glutenu? Wybacz, ale jakby mi ktoś powiedział, że kupnego jedzenia jeść nie może, ale większość restauracji jest OK, to bym zabił śmiechem i rzeczywiście uznał to za fanaberię.
Odpowiedz@greggor: podświadomość panie kolego, podświadomość. Jadło gotowe ze sklepu? Wiadomo, że ma w sobie od groma chemii. A w restauracji mózg się gubi, bo tam się powinno gotować od podstaw, jak w domku. Ale nie zawsze jest tak różowo...
Odpowiedz@greggor: "Reaguję tak na nadmiar sody w takiej żywości, niektórych ulepszaczy, spulchniaczy, innej chemii" Glutaminian sodu jest w wielu daniach gotowych, w tym w kostkach rosołowych (lecz nie wszystkich, da się znaleźć bez niego). Jest to możliwe - sama źle reaguję na kebaby (a zjadłabym...), tanie kupne żarcie i tak dalej - lecz większość restauracji jest ok.
Odpowiedz@greggor: Jak napisałam: soda spożywcza w większych ilościach, spulchniacze (czyli głównie soda właśnie, łączona z kwasami, alginiany itp. - co ciekawe mączka świętojańska nie jest tu wielkim problemem), większe ilości glutaminianów, nie tylko słynny sodu, sztuczne słodziki, w dużych ilościach cukier (żegnaj, czekolado, żegnaj, coca-colo), większe ilości soli. Eliminacja zajęła mi kilka miesięcy z dietetykiem :) W większych ilościach te cuda są właśnie w gotowym żarciu: sosach, pierogach, sałatkach, pizzach mrożonych itp. Są też w przecierach pomidorowych czy innych majonezach, pasztetach, zwłaszcza z puszki itp. itd. - więc tego nie używam, jeśli mogę, (gdy mam czas, robię swoje lub kupuję u jednego pana na ryneczku) lub staram się niewielkie ilości. @Day_Becomes_Nigh: no niespodzianka. Tu byłam święcie przekonana, że jem domowe, a i tak skończyło się szpitalem. Czyżbym miała zrezygnować z jedzenia w ogóle? :)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 grudnia 2016 o 21:03
@ZaZuZa: Coraz częściej można znaleźć w sklepach produkty z krótkim składem, chociażby przecier z samych pomidorów, ewentualnie z solą. Tylko droższe i trzeba szukać.
Odpowiedz@sla: Wiem. Mam swoją listę "dopuszczalnych". Poza tym nauczyłam się część rzeczy bez problemu robić swoich (domowy keczup i majonez - polecam, trochę kręcenia jest, ale smakuje cudnie).
Odpowiedz@ZaZuZa: Zostanę jednak przy kupnych z dobrym składem, nie pokonam lenistwa i niechęci do tego typu zabaw ;).
Odpowiedz@ZaZuZa: system nie zawsze działa :) siostra miała koleżankę, która miała alergię pokarmową niemal na wszystko i praktycznie całe dzieciństwo i okres dojrzewania przeleżała w szpitalu. Dziewczyna zaliczyła depresję a najlepsza akcja jaką miała to wyjście ze szpitala na przepustkę i powrót do niego karetką na sygnale po zjedzeniu spagetti ojca. Przy okazji znaleźli jej nowy alergen :\ do szkoły praktycznie nie chodziła, cały czas nauczanie indywidualne....
Odpowiedz@ZaZuZa: Czyli wymieniłaś w sumie najczęstsze składniki żarcia kupnego. Nic dziwnego więc, że wrzucasz wszystko do jednego wora i to w pełni zasadnie. :P Mam dwie ciekawostki: 1) większość jogurtów z jakimkolwiek wsadem ma więcej cukrów prostych w przeliczeniu na 100g produktu niż coca-cola (nie wspomnę już o syropie glukozowo-fruktozowym) 2) jakieś 90% paczkowanych wędlin ma w sobie glutaminian sodu, bez względu czy się płaci 15 zł za kilogram jakiejś mielonki czy 60 zł za kilogram królewskich szynek - skład ten sam, te same śmieci.
Odpowiedz@ampH: Wiele jogurtów ma też w składzie m.in. mączkę chleba świętojańskiego, nawet te naturalne - odkąd zaczęłam czytać składy wszystkiego, to znalazłam niejedną niespodziankę spożywczą. Ale fakt, wrzucam wszystko raczej do jednego worka - o wiele wygodniej mi po prostu nie kupować gotowców w ogóle (albo np. zamówić prawdziwe pierogi u pani Zosi na osiedlu, zawsze zrobi mi z dobrej mąki i sera), niż potem odchorowywać :)
Odpowiedz@ZaZuZa: Wygląda na spapraną jelitową florę bakteryjną. Zastanawia mnie czy któryś lekarz brał pod uwagę przeszczep kałowy. I tak, są takie rzeczy jak przeszczep kupy ze zdrową florą bakteryjną.
Odpowiedz@Maelstrom: Brzmi okropnie... A nie ma sposobu, żeby te bakterie wprowadzić jakoś inaczej?
Odpowiedz@Armagedon: Przeszczep jak każdy inny, tylko mniej inwazyjny niż przeszczepienie całego organu. Tak jak puszcza to nie są drzewa, tylko wszystko od grzybni w górę, tak flora bakteryjna jelit to całe środowisko, nie tylko bakterie. Badania nad biomem jelitowym to obecnie temat tak dobrze poznany i chwytliwy jak genom w latach '90-'00, ale niestety równie słabo poznany.
OdpowiedzMoja córka jest uczulona na glutaminian sodu, więc rozumiem co przechodzisz. Ją nam teściowa mało co nie zabiła (dodała vegetę do rosołu, mimo że wiedziała, że Małej nie można dawać gotowych mieszanek przypraw, ale był "za blady i by jej nie smakował. A poza tym dodałam tylko troszkę" SOR i zastrzyk sterydowy były konsekwencją. Płacz i histeria ze strony babci, bo ona "się nie spodziewała, że to tak silne jest", szkoda że dziecko poniosło odpowiedzialność
Odpowiedz@menevagoriel: Kup teściowej w prezencie vegetę bez glutaminianu ;).
Odpowiedz@sla: Kupować? Moja babcia blenderuje: marchewkę, pietruszkę, czosnek, nać pietruszki, pora (nie pamiętam proporcji), suszy latem i wsypuje do słoiczka. Mi się nie chce tak bawić, ale ja nie używam vegety. Jedyna mieszanka przypraw jaką kupuję, to ta do piernika.
Odpowiedz@singri: Z jednej strony podziwiam ludzi, którym chce się tak bawić, z drugiej - aż się ich boję ;). Nie umiem zrobić rosołu bez vegety, specjalnie ją do tego kupiłam. Chociaż nawet z nią kiepsko mi idzie.
Odpowiedz@menevagoriel: Oj, to kiepsko. Musisz robić cuda w kuchni, żeby uniknąć (ja na szczęście niewielkie ilości trawię, jak wspomniałam w którymś komentarzu), ale rzeczywiście: koszty "bezpiecznego" jedzenia i czasem upierdliwość przygotowywania bywają powalające. Jak zasugerowała sla, sprezentuj teściowej "bezpieczne" vegety i kostki rosołowe, przynajmniej będziesz spokojniejsza :)
Odpowiedz@sla: Umiesz, umiesz. :) Tylko jesteś bardzo przyzwyczajona do smaku rosołu z vegetą i taki bez niej ci nie smakuje.
Odpowiedz@sla: Zainwestuj w porządną wiejską kurę która miała możliwość poskubać sobie chociaż trochę trawki i kawałek dobrej wołowiny. Do tego jeszcze jakieś ekologiczne warzywa. I nie zalej tej biednej kurki hektolitrami wody. Większość osób twierdzi, że rosół wychodzi za 'blady' właśnie dlatego, że używa zdecydowanie za dużo wody w stosunku do wsadu. A jak już się mało żółty kolor nie podoba to można użyć kurkumy. Obiecuję, że taka zupa potrafi otworzyć oczy na to jak powinno smakować prawdziwe jedzenie.
Odpowiedz@MyCha: Kukruma albo opalana cebula w łupinie ;)
Odpowiedz@biala_czekolada: Nie wiem, czy w restauracjach korzystają z vegety ;). To nie przyzwyczajenie, jak już gotuję to niemal przypraw nie używam a tą zieloną vegetę kupiłam tylko do rosołku. Po prostu nie umiem gotować (i bardzo nie lubię). @MyCha: Jeszcze jakbym wiedziała skąd tą kurę i by mi ją przywieźli ;(.
Odpowiedz@menevagoriel: Zamiast gotowych kostek bulionowych, vegety i maggi polecam domową bulionetkę http://www.olgasmile.com/domowa-bulionetka-warzywna.html
Odpowiedz@Eko: kupiliśmy w zeszłym roku Termomix, więc robie robie kostkę rosołową sama i bez wysiłku. I teściowa też w prezencie dostaje. Z resztą od kilku lat (właśnie przez alergię córka) wszystko robię sama - ser żółty, wędliny, chleb, slodycze. Nawet masło orzechowe :) co ciekawę - corka zdrowsza, a ja o 25 kg lżejsza :)
OdpowiedzMój organizm reaguje tak samo na grzyby, więc znam twój ból. Rok w rok Święta to katorga, zwłaszcza, że rodzina uważa to za fanaberię. Piekielność bonusowa; ostatnio piekłam ciasto imieninowe, które moja ciocia zamierzała podać koleżankom z pracy. Dostałam przepis z adnotacją by absolutnie nie dodawać pewnego składnika bo inaczej jedną z jej koleżanek rozboli brzuch -,-
OdpowiedzWitaj w klubie ;) Chociaż mi to najbardziej szkodzi tzw. zdrowe jedzenie, czyli to, co długo "leży" w układzie pokarmowym.
Odpowiedz"Karetka podjechała, mąż wyjaśnił ratownikom sytuację i pojechał za nami z moimi rzeczami i piżamą od teściowej." Przykro mi z powodu tego co się stało, ale chyba najbardziej piekielna byłaś Ty. Samochód był, kierowca był to mógł Cię zawieźć na SOR. Twoje życie nie było zagrożone, a kogoś w tym czasie mogło być.
OdpowiedzRozpętała bezsensowna się burza kulinarna, a wydaje mi się, że autorka przecież nie oskarża "Biedronki" o zepsutą sałatkę tylko opisuje cierpienia, które musiała znieść przez hipokryzję szwagierki. Przecież wystarczyło powiedzieć: słuchaj, sałatka/uszka są kupne, lepiej nie jedz i po sprawie. Ja, po wyjściu z chemii byłem na takich prochach, że cała reprezentacja rosyjskich lekkoatletów na dopingowych nie uzyskałaby nawet połowy mojego wyniku. Znajomi, odwiedzający mnie po powrocie do domu dostali drinki, piwo, kawę i jeszcze informację, że ja alko ni chu chu, bo sterydy, morfina, inne opiaty... Jednym słowem jestem narąbany tabletkami jak sztangista mięśniami. I wszystko ok. Poza tym, że jeden z kolegów nie uwierzył, że staremu pijusowi byle drink zaszkodzi i zamienił szklanki. Na szczęście moja , niepijąca wówczas Żona, zauważyła, jakieś zmiany w moim zachowaniu i po powąchaniu szklanki (i szczerym przyznaniu się do wini kolegi) nie czekała tylko wezwała pogotowie. Nie mam pretensji do kolegi, który już nazajutrz odwiedził mnie na OIOM-ie, ale gdyby nie szybka reakcja to bym dzisiaj tu nie pisał.
OdpowiedzTeż miałem podobny problem. Wszystkiego jeść nie mogłem. Pomogła mi łyżeczka gorczycy, popita szklanką wody, minimum pół godziny przed pierwszym posiłkiem. Długość stosowania zależy od organizmu danej osoby. W moim przypadku to był miesiąc.
OdpowiedzAle jak od lat jesz "domowe" jedzenie bez ulepszaczy i chemii to jak nie poczułaś różnicy pomiedzy mrożonki pierogami a domowymi i salatka z Biedrony? Przeciez takie "chemiczne" jedzenie inaczej smakuje.
Odpowiedz@KrowaNiebianska: ale robione przez inną osobę też inaczej smakuje. Ja akurat glutaminian potrafię wyczuć w pierwszym kęsie, ale już sody albo konserwantów nie - więc w takich sytuacjach jestem zdana na skład polroduktu albo informacje od innych
Odpowiedz@KrowaNiebianska: Prawdę mówiąc - też mnie to zastanowiło. NIE MA BUTA, żebym nie odróżniła sałatki kupnej od domowej. Wszystkie kupne, które dotąd próbowałam, były ohydne, skonstruowane głównie z marchwi i jakiegoś słodkawego mazidła o żółtawym kolorze. W ŻYCIU nie odważyłabym się podać na stół takiego świństwa, twierdząc w dodatku, że to mój wyrób, bo bym się musiała ze wstydu spalić. To samo dotyczy pierogów. Z reguły mają grube, twarde ciasto z niewielka ilością farszu. No, ale w sumie nie wykluczam, że szwagierka jest tak podłą kucharką, że produkcja sklepowa niewiele się różni od jej własnej.
Odpowiedz@Armagedon: Bez większych problemów można kupić gotowe pierogi dobrej jakości z dużą ilością mięsa (i mięsa, nie syfu). Tylko trzeba poszukać. Sałatek nie szukam, bo nie lubię.
Odpowiedz@Armagedon: Z D. widujemy się na tyle rzadko w sytuacjach "jedzeniowych" z jej strony, że przyznam bez bicia: nie mam pojęcia, jak gotuje. Zwykle spotykamy się na imprezach rodzinnych albo na obiadach u teściowej :)
OdpowiedzOd zawsze jestem wdzięczna, że mam tylko celiakie. Za każdym razem, gdy muszę się przyznać czemu nie chcę ciasteczka, wyjaśniam po krótce na czym to polega. W 99% przypadków widzę to okropne współczucie na twarzach, a później zdziwienie jak mówię, że cieszę się że tyle mogę jeść, bo są gorsze przypadki. Współczuję autorki.
OdpowiedzTakich ludzi jak przedstawiona rodzinka jest pełno. Sam jestem uczulony na jeden z podstawowych produktów i jak o tym mówię, to ludzie... po prostu nie wierzą. Wmawiają mi że "dam radę" i "przeżyję to, bo to tylko odrobina" i "ale jak można ugotować potrawę X bez składnika Y?". Kilka osób już dostało zimny prysznic jak musiały wzywać do mnie karetkę, bo gdy podstępem wrzuciły do potrawy składnik wywołujący alergię, ale inne które jeszcze tego nie widziały wiedzą lepiej, kompletnie ignorują moje słowa.
Odpowiedz@mooz: Przepraszam za błędy utrudniające czytanie, na szybko pisałem.
OdpowiedzSzwagierkę najnormalniej bym zabił. I każdy sąd by mnie uniewinnił, bo jeśli nie w afekcie, to na pewno w obronie własnej. Swoją ścieżką to na następne Święta zrobiłbym makowca z yohambinium i laksigenem. Niech się zesra z powodu chcicy.
OdpowiedzMoże trochę szwagierce rozjaśniło by myślenie wezwanie od prokuratora w związku z próbą otrucia?
Odpowiedz@m_m_m: moze nie otrucia ale doprowadzenia do uszczerbku na zdrowiu swiadomego
OdpowiedzZespół jelita drażliwego? Współczuję, też to mam, choć nie w tak drastycznej formie jak Ty, i reaguję trochę na inne rzeczy - ale każda osoba chora na to ma trochę inaczej... Jeżeli z obecną dietą jest Ci OK, to w porządku, ale jeżeli chciałabyś spróbować poprawić swoją sytuację, to polecam doktora Krupkę - ma swoją stronę www.drkrupka.pl, tam można znaleźć kontakt do niego. Mnie bardzo pomógł w mojej przypadłości, obecnie jeszcze czasem zdarza się, że *lekko* rozboli mnie brzuch, ale jest to nieporównywalne do tego, co było wcześniej... A chodziłem wcześniej do wielu lekarzy i bez większego skutku.
OdpowiedzWybacz, ale to po części i twoja wina. Ja też jestem na raczej drakońskiej diecie. Mam chorą trzustkę, jestem po operacji usunięcia pęcherzyka żółciowego. Nic smażonego, tłustego, wzdymającego, kwaśnego, zero marynat. Jadąc na "obowiązkowe" święta do mamy po prostu nie jem. Nie chcę ryzykować akcji kończących się jak u ciebie. Jem więc chlebek z pomidorkiem, popijam herbatkę i tyle. Rodzina wie, nie wciska jedzenia. Ja nie nalegam na robienie czegoś specjalnego dla mnie. I jest gites.
Odpowiedz