Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Świeżo po 18-nastych urodzinach zarejestrowałam się w wojewódzkim klubie jeździeckim jako wolontariusz.…

Świeżo po 18-nastych urodzinach zarejestrowałam się w wojewódzkim klubie jeździeckim jako wolontariusz. Rewia piekielności:

Nr 1 - płacę co miesiąc 3 dyszki, dzięki czemu mam prawo co drugi dzień od 15 wywalać gówno spod koni, ale za to co drugi dyżur mam godzinę jazdy z instruktorem. Dla mnie bomba, jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję, a te zwierzaki kocham i na swoje hobby chcę zarobić. Z czasem i zaufaniem kierowniczki mogę pracować codziennie. Ja i pozostała dwójka przydatnych do prawdziwej pracy wolontariuszy, tyraliśmy tam od 15 do 22 od poniedziałku do soboty, a i tak liczono nam jazdy za co drugi przepracowany dzień... Oficjalny dyżur wolontariusza trwał do 15 do 20. Troszeczkę nie fair, ale mnie nie przeszkadzało, jak się kocha, to gnój kwiatkami pachnie.

Najgorszy problem w tym, że na dwie stajnie było po jednej łopacie, grabiach i widłach. Taczki były dwie, za to jedna z dopadającym kołem. Pozostali wolontariusze, poza dwiema osobami, to dzieci w wieku ok. 10 lat. Na jakiej zasadzie je do tej pracy dopuszczono - nie wiem... Grunt, że wszyscy "normalni" pracownicy (poza instruktorami), to osoby niepełnosprawne, nieogarniające rzeczywistości. Jedna zaliczyła kopniaka od konia ze skutkiem śmiertelnym. Dziwne, że sprawa bardzo szybko ucichła.

Nr 2 - w stajni niesportowej brak chętnych do pracy. Jedna klacz słynie z agresji i złośliwości. Czemu? Bo jej pęciny gniją od stania w gównie, nikt chętny do sprzątania. Zgłosiłam pani kierownik, była zdziwiona, bo Miecio tam sprząta. Ha, g...no, bo nie lubi klaczki. Był pusty boks, zaprowadziłam ją tam, wyczyściłam bidulę, 4 godziny odkuwałam (dosłownie!) kilkunastocentymetrową wartę zbitych z gównem i moczem trocin. Nigdy w życiu żaden koń nie niósł mnie tak jak ona. I nagle się okazało, że owa klacz to kochany konik i nie trzeba się go bać. Kierowniczka ma to gdzieś, cieszę się, że za samowolkę nie oberwałam.

Nr 3 - konik je, to i kupę robi. Trzeba go czyścić, skrobać śmierdzące, raz zaskorupiałe, a raz rzadkie odchody, znosić gzy, muchy, brud i smród, to oczywiste. Mnóstwo młodszych/starszych miłośników koni oprowadzałam po ośrodku na kucyku, do żadnej to nie docierało. Wrzeszczeli na mnie, bo chcą białe ogiery, kare mustangi i srające tęczą jednorożce, zamiast kasztanowego, poczciwego kuca. Co więcej, one chcą jeździć same. Nie dociera, że "Mustang z dzikiej doliny" to nie film szkoleniowy. Spora część rezygnowała, bo cytuję "Dlaczego tu tak cuchnie?!!!".

Nr 4 - wartościowe źrebię ma ewidentne objawy skrętu kiszek. Wielkie panie "sportowczynie" ciągają je po całym terenie licząc, że "kolka" przejdzie. Żal mi, ale nie mam śmiałości się wtrącać. Kierowniczka zbyt zajęta zabawianiem swoich córek na padoku. Potem cyrk, bo źrebię padło w środku nocy podczas transportu, w połowie drogi do speca - weta w Warszawie. Kasa poszła, a ośrodek ledwie stać na jedzenie dla zwierząt. O przekrętach nie będę pisać. Grunt, że to wszystko było zgłaszane i... nic.

Nr 5 - wspominałam na początku o warunkach pracy jako szambonurek. Dodam, że gnój należało wywieźć 300 metrów w głąb grzęzawiska. Były to miesiące letnie. Gdy panowała susza, grzęzło się tam ze 100-kilową taczką gówna po kostki. Gdy padało, we trójkę szarpaliśmy się z taczką, jedna osoba pchała, druga ciągnęła, trzecia podkładała im znalezione w rupieciarni deski pod nogi. Jeśli akurat były te trzy osoby.

Na skutek pracy w takich warunkach (dojeżdżałam rowerem non stop z górki ok. 4 kilometrów, za to wracałam koło 23 po całym dniu harówy, jak logika wskazuje, cały czas pod górkę...) nabawiłam się bardzo poważnego naderwania ścięgna, które przepowiadał mi dwutygodniowy ból w kostce i łydce. Stan zapalny, gips, sterydy, cyrk. Wymiękłam po przepracowanych tam 3 miesiącach, żal mi dupę ściskał, bo kto te biedne konie z gówna odgrzebie... liczyłam na pozostałą dwójkę.

Dwa dni po diagnozie proszę tatę, żeby mnie wiózł do ośrodka, bo mam w kieszeni kasę za jazdy na kucu, o które na śmierć zapomniałam i długo myślałam, skąd je mam. Ojciec się za głowie łapie, chce jechać sam, nie, bo to moja wina, ja się będę tłumaczyć.

O kulach i z pomocą taty ledwie doczłapuję do kierowniczki,wchodzę, on zostaje na korytarzu. Palę się ze wstydu i tłumacząc się z roztargnienia oddaję pieniądze. Jej jedyny komentarz:

- Hah, ale z ciebie głupia dupa. Inna dawno by zabrała.

Nie wróciłam tam. Uraz z czasem okazał się na tyle poważny, że do dziś nie wolno mi chodzić po schodach ani biegać. "Tylko koni, tylko koni, tylko koni, tylko koni żal."*

*Za Marylą Rodowicz

wolontariat konie stadnina wojewódzka

by dama_z_koszatniczka
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
19 19

Sama jeździłam kilkanaście lat pierwsze lata w podobnym systemie. Większość stajni opiera się na niewolniczej pracy dzieciaków. Właściciele żerują na ich pasji.

Odpowiedz
avatar Zmora
8 12

I co? Ten ko z dwójki tak stał w tym boksie dniami i nocami, bez żadnego spaceru? No, to fajna stajnia musiała być, nie ma co.

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
20 20

Jak dla mnie, jeśli klaczy "pęciny gniją od stania w gównie", to można śmiało nazwać to znęcaniem się nad zwierzętami. Mamy ustawę o ochronie zwierząt i pewne normy obowiązują. Zbita warstwa do odkuwania przez cztery godziny w boksie, to też nie jest jak się tydzień nie posprząta, tylko znacznie dłuższe zaniedbywanie. Zgłaszanie nic nie dawało? Wziąć aparat, kamerę, zrobić zdjęcia czy film i do mediów. A może po zgłoszeniu zainteresować się, co się ze sprawą dzieje?

Odpowiedz
avatar dama_z_koszatniczka
1 3

@Poecilotheria: to działo się 6 lat temu. Zdjęcia zostały wysłane i zrobione, jakaś tam kontrola była. Weszli do stajni sportowej, wyszli i uznali że ok. A potem kierowniczka urządziła polowanie na czarownice, kto zgłosił i cała nasza trójka była pod ostrzałem. Próbowałam zainteresować tym kilka gazet i dwie okoliczne fundacje dla koni, ale odzewu nie było. A co do zbitej warstwy... była w każdym. Odkryłam to z czasem. Tam po prostu nie było komu uczciwie pracować, ani za taką pracę płacić.

Odpowiedz
avatar dama_z_koszatniczka
0 2

@Poecilotheria: wyraziłam się dość dosadnie z tym gniciem, bo jeszcze nie zdążyły jej dosłownie zgnić. Ale były zaczerwienione, swędzące i dokuczające. Po umyciu i odkażeniu rywanolem, a potem zadbaniu o czystość szybko jej przeszło. Jestem jednak pewna, że na dłuższą metę w tych warunkach doszłoby w końcu do gnicia...

Odpowiedz
avatar Iras
4 8

Taa jak ja uwielbiam "koniarzy", którzy wymyślili sobie własne określenia, podczas gdy faktycznie nie mają zielonego pojęcia o faktycznym stanie rzeczy (nie jest to o tobie - nie znam cie, więc nie wiem, czy też to praktykujesz) Kolka to ból brzucha - nic innego. A ból może mieć najróżniejsze przyczyny... "skręt kiszek" u konia w praktyce oznacza, ze skręciło się jelito ślepe, albo żołądek (objawy te same) Leczenie w tym przypadku wygląda też tak samo i sposób jest jeden - natychmiastowa operacja (!) ALE - identyczne objawy daje również ostre rozszerzenie żołądka/ jelita ślepego - gdzie czasem może się obyć bez operacji. Różnica między rozszerzeniem, a skrętem, polega na tym, że w pierwszym przypadku zbierające się gazy mają jeszcze ujście, w drugim - nie, a każde chwila zwłoki prowadzi do martwicy organu. Oprowadzanie przy wzdęciu - może pomóc (ALE pod warunkiem podania również odpowiednich leków, samo oprowadzanie nic nie da), przy skręcie - nie ma opcji.

Odpowiedz
avatar dama_z_koszatniczka
3 3

@Iras: Nie wgłębiałam się w opisane poniżej szczegóły, bo nie o nie tutaj chodziło i nie chciałam męczyć, a sens był taki, że cierpiące zwierzę nie otrzymało odpowiedniej pomocy. Słusznie zaznaczyłaś, że jeden stan jest mniej poważny od drugiego mimo podobnych objawów, ale chyba obie się zgadzamy co do tego, że nastąpiło tu poważne zaniedbanie. Wzdęcie utrzymujące się ponad 20 godzin i przewracające się, wyraźnie cierpiące zwierzę bezsprzecznie potrzebuje pomocy weta. U tamtego źrebca doszło do skręcenia żołądka, co potwierdziła pośmiertna diagnoza. Koń nie otrzymał ani żadnych leków, ani pomocy weterynaryjnej przez cały dzień i pół nocy, co wiem od jednej z osób, które od rana ciągały go po ośrodku, a potem jechały z nim do weta gdy już było za późno i kierowniczka się wystraszyła.

Odpowiedz
avatar imhotep
16 16

A nie bardziej się opłacało znaleźć inną pracę i kasę z niej przeznaczyć na jazdy? Zwłaszcza, że taką niewolniczą pracą tylko napędzałaś ten biznes. I żadna praca nie jest warta stracenia dla niej zdrowia. Pracę zmienisz, trwałych urazów nie wyleczysz.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
10 12

@imhotep: Tu chodzi o pasję i chęć spędzania z końmi jak najwięcej czasu. Na tym żerują właściciele stadnin. A najbardziej zal mi naiwniaków, którzy wierzą że ich wstawiony w hotel konin ma tam bajkę. Każdy nie ich koń ma o wiele gorzej niż konie właścicieli. Sama byłam taką naiwniaczką aż raz przyjechałam w wtorek. Nigdy nie przyjeżdzałam we wtorki. A tam mój zwierz w najlepsze chodzi z początkującym na grzbiecie na lonży i daje zarabiać właścicielom stajni a umowa hotelowa była jasna, płacę koń stoi i jeżdzę ja i 3 wyznaczone osoby. Te osoby jeżdzą ile chcą oczywiście za darmo. Wtorki miały być czasem n pastwisku. Więc nikt z nas się nie pojawiał

Odpowiedz
avatar Xirdus
10 10

7 godzin dziennie po 6 dni w tygodniu, to 42 godziny w tygodniu. Czyli praca na pełen etat z hakiem. Z tego co zrozumiałem, co 4. dzień pracy masz godzinę jazdy na koniu. Czyli średnio wychodzi nieco ponad 5 godzin miesięcznie. Jeśli dobrze liczę, to żeby to się opłacało, godzina jazdy musiała kosztować przynajmniej 250zł. Chyba że chodziło o te wszystkie biedne koniki, ale im to bardziej pomogłaby ostra gównoburza w mediach.

Odpowiedz
avatar dama_z_koszatniczka
1 9

@Xirdus: @imhotep: jak już napisałam, miłość sprawia, że gnój pachnie kwiatkami. Do pracy nikt by mnie wtedy nie przyjął, to raz. Dwa, jazda na nich była tylko miłą premią. Sam kontakt z nimi, przytulanie, głaskanie, ich pełne łagodności spojrzenie mi wystarczyło. Próbowałam to rozdmuchać na miarę moich możliwości, a w międzyczasie podkasałam rękawy i zabrałam się za taką pomoc, jakiej w danej chwili mogłam im udzielić, licząc. Wiem, że ta baba w końcu stamtąd wyleciała, jest już trochę lepiej, ale zmarnowała zbyt wiele...

Odpowiedz
avatar galazka
-1 1

* Za Agnieszką Osiecką. Musiałam...

Odpowiedz
Udostępnij