Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia tak kuriozalna, że aż niewiarygodna. Jednak wydarzyła się naprawdę. Pewna pani…

Historia tak kuriozalna, że aż niewiarygodna. Jednak wydarzyła się naprawdę.

Pewna pani w wieku późno-średnim ma problemy zdrowotne. Wśród wielu dolegliwości znalazło się również nadciśnienie tętnicze. Niezbyt duże, takie sobie "nadciśnionko", jednakże lubiące czasami lekko "skoczyć" nieco powyżej 160 (tylko górne).

Na okoliczność tych skoków pani dostała od lekarza środek na receptę, z zaleceniem, by w razie potrzeby zażyć sobie jedną tableteczkę, no, góra dwie, gdyby efekt był mało widoczny.

Pani lek wykupiła, schowała do szuflady i nie wyjmowała przez kilka miesięcy. Nie było takiej potrzeby.

Aż pewnego wieczora (konkretnie w zeszły piątek) tętnice pani Zosi ogłosiły bunt, zwęziły się niebezpiecznie, a ciśnienie, pomimo zażycia leku, rosło i rosło. Zatrzymało się dopiero na granicy 220 i nie chciało spadać.

Tu pani Zosia spanikowała lekko i zadzwoniła na trzy dziewiątki, żeby się dowiedzieć, co w takiej sytuacji robić ma? Zgłoszenie przyjął młody (sądząc po głosie) dyspozytor, a rozmowa wyglądała mniej więcej tak.

- Ile pani ma lat?
- Co pani zażyła?
- Leczy się pani na nadciśnienie?
- Jak to pani się nie leczy? To skąd pani ma ten lek?
- Ile pani wzięła?
- Kiedy pani wzięła?
- Jak to nie spada?

Pani Zofia wyczerpująco odpowiedziała na wszystkie pytania.

- No to trzeba wziąć więcej!
- To jest taki lek, że spokojnie może pani zażyć jeszcze dwie tabletki. Pani poczeka z pół godziny. Jak dalej nie spadnie, pani zadzwoni.

Pani Zosia proszki łyknęła, odczekała pół godziny, ciśnienie nieco spadło, nieco się uspokoiła i uznała, że późno się zrobiło (ok. 23.), czas na spacer z psem. Powolutku. Wzdłuż ulicy, pod latarniami, żeby z daleka widać ją było.

Na spacer z psem kobieta przeznacza zwykle pół godziny. Była już prawie na finiszu, gdy nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, poczuła, że umiera. Świat jej zawirował, nogi się ugięły, w gardle poczuła jakąś dziwną słodycz, zrobiło jej się duszno. Oparła się o jakiś samochód, wyjęła komórkę i zadzwoniła... do zięcia.

- Słuchaj tak i tak sprawa wygląda, jestem tu i tu, przyjeżdżaj, zajmij się psem.

Usłyszała tylko "już jadę, będę za dwadzieścia minut, trzymaj się". Drugi telefon Zosia wykonała na pogotowie. Odebrał ten sam dyspozytor. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak.

- Jak się pani nazywa?
- Piła pani alkohol?
- No wiem, że pani wcześniej dzwoniła.
- Słabo, to znaczy jak?
- No to niech pani usiądzie na ławce.
- Jak to nie ma ławek?
- Na spacerze z psem? A co pani zrobi z psem?
- Zięć? No to niech panią zięć zawiezie na SOR!

Na pytanie pani Zofii, czy ma się położyć na trawniku, żeby jakiś przechodzień wezwał ambulans (to wtedy przyjadą?) usłyszała, że jak chce, to się może położyć. No i tyle było gadki, strony się rozłączyły, nie bardzo wiadomo kto pierwszy.

Zofia zadzwoniła do zięcia, poinformowała go, że karetka nie przyjedzie, że udaje się w stronę domu, ale nie wie czy dojdzie.

Jakoś doszła, na ugiętych nogach i ledwo zipiąc, zmierzyła ciśnienie, które okazało się znowu bardzo wysokie. Wkrótce przyjechał zięć, zadeklarował, że psa zabierze, a teściową na SOR odwiezie...

Ale to historii nie koniec.

Zadzwonił telefon Zofii. Zdziwiona odebrała (zastrzeżony numer) i słyszy głos, tym razem, dyspozytorki z pogotowia.

- Wzywała pani pogotowie, karetka pani szuka, gdzie pani jest?
- Jak to w domu?
- To niemożliwe, żeby tak powiedział.
- Tak, mamy nagrania, odsłucham.
- Nie, karetka nie poczeka.
- Nie, nie może podjechać do pani, w zleceniu jest inny adres.
- Nie podajemy nazwisk dyspozytorów.
- Proszę bardzo, może pani napisać skargę.

Pani Zofia uznała, że nie ma sensu jechać na SOR, bo i tak ją "pogonią" do rodzinnego. Zrobiła się sobota, a więc miała przed sobą nerwowy weekend, nafaszerowany dużą ilością mało skutecznego leku, powodującego nieciekawe "skutki uboczne".

W poniedziałek udało jej się dodzwonić do rodzinnego. Miała szczęście! W rejestracji powiedzieli, że "ktoś zrezygnował z wizyty i zwolnił się termin JUŻ na środę", więc będzie przyjęta.

No i fajnie! Może do środy leku jej wystarczy?

słuzba_zdrowia

by Armagedon
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar ptah
-5 27

Gdyby powiedziala, ze pila, albo rozbila szybe kamieniem w sklepie to by ja od razu przyjeli. Przestepcy i patologia ma pierszenstwo. Co do rodzinnego tez mi raz kazali przyjsc za kilka dni, ale wiecej asertywnosci spowodowalo, ze zgodzili sie przyjac w tym samym dniu. Po przyjsciu okazalo sie, ze w przychodni pustki... Te terminy wymyslaja po to, zeby ludzie prosili o wizyte prywatnie

Odpowiedz
avatar NiePyskuj
19 23

@ptah: "Te terminy wymyslaja po to, zeby ludzie prosili o wizyte prywatnie" Hahahahah no chyba nie. Te terminy są tak odległe, bo ludzie się rejestrują i nie przychodzą...Może u rodzinnego aż tak się tego nie odczuwa, ale u specjalistów jest koszmar właśnie z tego powodu.

Odpowiedz
avatar katem
-2 4

@NiePyskuj: ale swoją drogą nie rozumiem, dlaczego rejestratorki w dzień poprzedzający termin nie obdzwonią pacjentów i nie upewnią się, czy jeden z drugim przyjdzie ? Lepiej posiedzieć nic nie robiąc ?

Odpowiedz
avatar NiePyskuj
3 3

@katem: Czy nic nie robią to bym nie powiedziała, bo np. u mnie w przychodni na rejestracji siedzą pielęgniarki, więc poza obowiązkami rejestrowania mają pełno innych. Pomysł świetny, chociaż i tak znalazłyby się osoby które dzień przed potwierdzą wizytę, a i tak nie przyjdą. Wydaje mi się też, że nie ma obowiązku zostawiania telefonu kontaktowego, więc nie do każdego mogą mieć nr. Gdyby jednak dzwonili, na pewno znalazłoby się sporo wolnych terminów.

Odpowiedz
avatar Armagedon
2 2

@NiePyskuj: Po pierwsze, podczas rejestrowania, na ogół, proszą cię o numer kontaktowy. Na ogół rzadko z niego korzystają. Ponieważ nie ma na to czasu, a dodatkowo koszty poradni rosną, bo jeden "abonament" musiałby być zarezerwowany wyłącznie dla połączeń wychodzących. Gdyby w poradni przyjmował jeden specjalista i tylko 20 osób dziennie - zadanie byłoby wykonalne. Ale nie, gdy zapisy są do kilku różnych, w dodatku na przed i popołudnie. I mówię tu tylko o zwykłych poradniach, a nie, powiedzmy, przyszpitalnych, gdzie do kilku(nastu) specjalistów, w jednej rejestracji, zapisuje się dziennie ze 200 osób. Po drugie, "znalazłyby się osoby które dzień przed potwierdzą wizytę, a i tak nie przyjdą." Bardzo wątpię! Nie po to ludzie czekają po kilka miesięcy na wizytę, żeby sobie ją generalnie olać, ot tak, dla kaprysu, albo z czystej złośliwości. Widocznie FAKTYCZNIE zakładasz, że ludzie po lekarzach chodzą dla rozrywki, a jak trafi im się coś ciekawszego, to z wizyty towarzyskiej w poradni rezygnują. Po trzecie. "Gdyby jednak dzwonili" to może i znalazłoby się sporo wolnych terminów, (a może i nie), ale musieliby dzwonić PRZYNAJMNIEJ tydzień wcześniej. Żeby na ewentualne, zwolnione "numerki" zdążyć jeszcze zapisać kogoś innego. Ludzie TEŻ mają prawo mieć swoje plany. Nie rzucą wszystkiego z dnia na dzień, bo okazja się trafiła. A dzwoniący personel usłyszałby, że część pacjentów zdążyła wykorkować, więc ci nie przyjdą na pewno, część, ze względu na odległy termin, po prostu o wizycie nie pamięta, abo pomyliła daty (i ci przyjdą), a część powie, że już nie trzeba, bo się leczą prywatnie. Jednak i tak ZDECYDOWANA część pacjentów wizytę by potwierdziła i przyszła. Mogłoby się zdarzyć, że ktoś wizytę potwierdzi i się nie pojawi (zdarzają się też wypadki losowe), ale tych "ktosiów" byłby może promil, bo na pewno nie procent. Więc te mity i legendy, że "numerków nie ma", bo na 10. zapisanych pacjentów 5. nie przychodzi, można śmiało między bajki włożyć.

Odpowiedz
avatar NiePyskuj
1 1

@Armagedon: Jeżeli mówimy o specjalistach, to na pewno po czekaniu kilku miesięcy a na wet lat pacjent nie oleje sobie wizyty (chyba że już poszedł prywatnie i nie odwołał tej na NFZ). Jednak komentarz ptah odnosił się do lekarza rodzinnego, a tutaj jak najbardziej można znaleźć osoby chodzące tam dla rozrywki. Co do kosztów dla przychodni to się zgadzam. Jeśli przychodnia jest duża, to musieliby wręcz zatrudnić osobę tylko do potwierdzania wizyt.

Odpowiedz
avatar slothqueen
0 0

@Armagedon: po historiach o ludziach, którzy potrafili do NPLu przyjechać o 4 rano na rowerze z miejscowości oddalonej 25 km, bo im się zrobiło słabo, albo przyjść o północy w niedzielę, bo ich swędzą kolana od klękania na sianie - tak, sądzę, że dzwonienie dzień przed niewiele by dało. moja recepta to płatność przy każdej wizycie - niewiele, 5, 10 zł, z możliwością zwrotu pieniędzy np. w razie jakiejś przewlekłej choroby. ale poza tym - jeśli w grę wejdzie szacunek do własnych pieniędzy, frekwencja na wizytach wzrośnie trzykrotnie.

Odpowiedz
avatar Aard
1 1

Czy te tabletki to Captopril?

Odpowiedz
avatar Armagedon
2 2

@Aard: Zdaje się, że tak.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

@Armagedon: doraźnie to się pod język daje a nie połyka, połknięte wolniej się wchłaniają. Jeśli łykała to nic dziwnego, że działanie odbiegało od oczekiwanego.

Odpowiedz
avatar MyCha
17 17

W życiu nie odpuściłabym na miejscu zięcia w takiej sytuacji. Zwyczajnie zawiozłabym teściową na SOR i żądała jej zbadania bo takie objawy jakie miała nie są zwyczajnie normalne i mogą zagrażać życiu. Co terminu w przychodni na za dwa dni. W tamtej przychodni karzą ludziom z grypą czekać na wizytę do lekarza? A w międzyczasie ktoś taki ma może jeszcze chodzić do pracy? No bo przecież nigdy nie wiadomo czy lekarz wypisze zwolnienie.

Odpowiedz
avatar LoonaThic
-2 4

@MyCha: Buaaahahahaha :) A SOR by Ci powiedział - ale o co chodzi? Pani miała iść do POZ, nie na SOR - ludzie - nauczcie się wreszcie! Na SOR ze stanem zagrożenia zycia, do nocnej i świątecznej opieki właśnie w takich przypadkach. A że się dało - to widać na załączonym obrazku. Żyje Pani Zosia? Dobrze się ma? Dziwne, prawda?

Odpowiedz
avatar Locust
13 15

Skoro lek nie pomagał, powinna jechać na SOR bez wyrzutów sumienia, i gdyby ktoś chciał ja stamtąd "wyrzucić", to bardzo bym się zdziwiła. Przynajmniej zrobiliby jakieś badania. Wydaje mi się, ze pani Zosia tez jest w tej historii piekielna. Może pod wpływem tego leku albo stresu nie działała racjonalnie. Skoro już tak źle się poczuła na spacerze i zadzwoniła po zięcia, nie powinna się ruszać z tego miejsca i usiąść choćby na ziemi. Przy takim ciśnieniu dodatkowy wysiłek tylko pogorszyłby sprawę, a dodatkowo zawroty głowy- mogła upaść, rozbić głowę. Właściwie to wychodzenie na daleki spacer, gdy czuła się na tyle kiepsko, nie było zbyt mądre.

Odpowiedz
avatar burninfire
6 6

@Locust: Możliwe, że krąży dookoła miejsca zamieszkania, ja też jak ze swoim wyjdę na 15-20 min to wszystko okrążymy, p. Zosia jest starsza to może jej to zająć 30 min. Co do reszty to się zgadzam, zresztą samo to "a, nie przyjedziecie to nie chcę do lekarza" przy takich objawach oznacza, że albo była nieświadoma zagrożenia, albo wcale nie było tak źle.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

Nie potrzeba nazwiska dyspozytora, numer wystarczy. I jeśli na nagraniach nie ma formułki 'zgłoszenie przyjęte, proszę oczekiwać na karetkę' to racja jest po Twojej stronie, dyspo musi potwierdzić, że zgłoszenie przyjął.

Odpowiedz
avatar Armagedon
3 5

@Caron: No dopytałam dzisiaj o szczegóły. OCZYWIŚCIE, że nie padła formułka o przyjętym zgłoszeniu. Gdyby padła, pani Zosia nie ruszyłaby się z miejsca. Ostatnimi słowami dyspozytora było, że jak ona chce, to się może na trawniku położyć. JA natomiast podejrzewam, że pan mody dyspozytor podejrzewał, że Zośka jest dziabnięta, bo mówiła nieskładnie. Dopiero później przemyślał, poradził się koleżanki, spanikowali i karetka jednak pojechała sprawdzić, czy nie padła w oleandry. Było późno, nikt jej mógł nie zauważyć, a zięcio znał szczegóły. Zresztą pani Zosia powiedziała, że dyspozytorka nawet nie próbowała sugerować jej "bezzasadnego wezwania", a numer pana dyspozytora, choć niechętnie, jednak jej podała. Tylko, że Zośka z tego sprawy nie zrobi. Nie ma "nerw", jak twierdzi. A poza tym mówi, że jak ONI zechcą to i tak to całe nagranie spreparują tak, żeby wyszło na jej winę. A moim zdaniem powinna. Wysokie ciśnienie to nie jest wysoka gorączka. Co prawda udaru dostać nie musisz, ale grozi ci on w każdej chwili.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

@Armagedon: mi nie tłumacz, ja zawodowo też z różnymi dyspozytorami muszę czasem gadać - jedni są normalni, innym człowiek by miał ochotę przez słuchawkę natłuc :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

@Armagedon: widać, że realiów służby zdrowia też nie znasz. Niestety ok. 90% pacjentów blokujących numerki do lekarzy rodzinnych to osoby starsze, które chodzą do lekarza co 2 dni po receptę na jeden z kilkunastu leków jakie przyjmują. Powód jest banalny - często są to osoby starsze chcące sobie poplotkować i nie mają nic innego do roboty. Człowiek chory, z gorączką, leswo trzymający się na nogach ewentualnie może poczekać do końca kolejki i zostanie przyjęty (wiem, że to chore ale tak jest ale dla pocieszenia dodam, że lekarz ma obowiązek taką osobę przyjąć). Niestety znam przypadki, gdzie pacjent idzie do lekarza z powodu wysokiego ciśnienia, lekarz wysyła na zmierzenie ponowne a pacjent od pielęgniarki słyszy "proszę przyjść za 2 tygodnie". Badanie, które trwa raptem 5 minut może mniej. Prawdą jest, że pacjenci nie znają swoich praw co lekarze w przychodniach i szpitalach wykorzystują. Może paść pytanie skąd niby to wiem... niestety (może stety) wychowałam się w środowisku lekarzy jako dziecko pielęgniarki.

Odpowiedz
avatar slothqueen
4 6

Dżizas. Pani była w stanie tak dramatycznym, czuła się taka umierająca, że zadzwoniła po karetkę... ale TAK NA ZIEMI USIĄŚĆ?! oszaleli w tej dyspozytorni, czy co? druga sprawa - a jak Twoim zdaniem, autorze, historia miała się potoczyć? dyspozytorka miała zamknąć jadaczkę i w ciemno posłać karetkę, bo komuś się zrobiło słabo? czy ty w ogóle wiesz, do czego służy karetka i czym się ona różni od przychodni?

Odpowiedz
avatar Lenia
1 1

@slothqueen: Ciśnienie 220 to już stan zagrożenia życia, a nie "zrobienie się słabo".

Odpowiedz
avatar slothqueen
-2 2

@Lenia: Dzięki serdeczne za chęć doedukowania, ale niestety - mylisz się. Żadna wartość ciśnienia, nawet 300 mmHg i nawet przy normie 100/70 nie jest stanem zagrożenia życia, jeżeli nie towarzyszą jej objawy uszkodzeń narządowych. Jest to tzw. stan pilny i jak najbardziej ciśnienie należy zbijać, jednak sam z siebie nie jest zagrożeniem życia i nie pretenduje do wezwania karetki.

Odpowiedz
Udostępnij