Pobiegłam dziś bladym świtem (tj. ok 9:00) do pobliskiego dyskontu po świeże pieczywo na śniadanie.
Przede mną w kolejce młody tata z synkiem w wieku ok. 3-4 lat. Uznałam, że to tak fajnie, że dał zonie pospać, a sam z młodym po bułeczki(bo to mieli w koszyku) na niedzielny poranny posiłek.
Pan przez cały czas rozmawiał ze swoim synkiem i poświęcał mu dużo uwagi. Pomyślałam: "więcej takich ojców!", ale po dokładniejszym przysłuchaniu się rozmowie zwątpiłam. Dlaczego? Oceńcie sami. A oto zasłyszana rozmowa:
Synek (s): Kiedy pójdziemy do domku?
Ojciec (o): Musimy najpierw zapłacić za bułeczki i pączki. Położymy je na taśmie, a pani kasjerka skasuje zakupy na tej czarnej kasie. Lubisz robić zakupy z tatusiem?
(s) Lubię!
(o) A masz pieniążki, żeby zapłacić?
(s) Nie.
(o) A kto ma pieniążki?
(s) Tatuś!
(o) Bo kto zarabia pieniążki ?
(s) Tatuś!
(o) A kto tylko siedzi w domu i nie zarabia pieniążków?
(s) Mamusia.
(o) To kto jest ważniejszy: tatuś czy mamusia?
(s) Tatuś!
tato z synkiem na zakupach/"partnerski" podział ról
Eeee... No comment. Strach myśleć, co później z takiego dziecka wyrośnie...
OdpowiedzTATUŚ
Odpowiedz@Deanerys_Targaryen: Jak to co? Tato ver. 2.0 ;)
OdpowiedzNiechby sam tak "posiedział". Jak to było? "Podobno siedzę w domu. Ciekawe, bo jest południe, a ja nie zdążyłam jeszcze usiąść, za to mam ochotę się położyć..." Książka "zupa musi być", autorki nie pamiętam, ale wyguglam.
OdpowiedzMam. Autorka Magda Kołodkiewicz.
Odpowiedz@singri: 4 letnie dziecko chodzi do przedszkola. Matka może pracować jak każdy dorosły, samodzielny, odpowiedzialny człowiek.
Odpowiedz@Alicja012: Nie wszędzie łatwo jest posłać dziecko do przedszkola. W wielu miejscowościach miejsc jest o wiele mniej niż dzieci.
Odpowiedz@Painkiler.: przy takim toku rozumowania, jaki ty masz nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci samych smacznych bułeczek
Odpowiedz@Alicja012: Owszem, 4-letnie dziecko może chodzić do przedszkola, ALE: - nie zawsze dostanie miejsce w przedszkolu blisko swojego miejsca zamieszkania, oddalone przedszkole może się wiązać z koniecznością dowożenia dziecka samochodem - posiadanie samochodu = dodatkowy koszt; - nie zawsze dziecko nadaje się do masowej placówki (bo np. ma wadę wzroku, lub Zespół Aspergera) i wymaga przedszkola specjalnego lub prywatnego = koszty; - nie zawsze dziecko jest jedynakiem - dwoje, troje (już nie mówiąc o większej liczbie) dzieci w przedziale wiekowym np. 0-6 lat to już nie małe wyzwanie, żeby znaleźć dla takiej ferajny miejsca w żłobkach/przedszkolach, odprowadzać/rozwozić je codziennie; - nie każda rodzina ma do pomocy np. dziadków = rodzice są zdani tylko na siebie; - posiadanie dzieci, to nie tylko odprowadzić-przyprowadzić z przedszkola - czasem dziecko zachoruje, czasem wymaga regularnych zajęć dodatkowych/wyrównawczych, czasem trzeba iść na zebranie = któryś z rodziców musi mieć na tyle elastyczny czas pracy, żeby móc to ogarnąć; - życie to nie tylko praca-przedszkole = trzeba kiedyś zrobić zakupy (spożywcze, odzieżowe), ugotować obiad, posprzątać w domu (im więcej dzieci, tym więcej prania, sprzątania), pójść na pocztę, do urzędu i inne tego typu "pierdoły"; - sumując powyższe wychodzi na to, że samo prowadzenie gospodarstwa domowego, to praca na pełen etat! - pracodawcy o tym wiedzą i niechętnie zatrudniają matki - całkowicie to rozumiem i nie mam o to do nich pretensji.
Odpowiedz@Emi21: Bzdety i tłumaczenia. Jak się chce to można zorganizować, ale to wymaga zmiany nawyków/przyzwyczajeń rodziców i o nie jest najtrudniej Piszę to jako ojciec dwójki dzieci w przedziale 0-6, jak taki wybrałaś
OdpowiedzJa z innej beczki. Wiesz ile ze świeżym pieczywem mają wspólnego te bułki z dyskontu i ile w nich chemii?
Odpowiedz@KrowaNiebianska: No, wymieniaj co to za szkodliwa "chemia" tam jest - a jak nie potrafisz, to zewrzyj paluszki i nie stukaj w klawiaturę bredni.
Odpowiedz@Painkiler: Szkodliwa może nie, ale nieprzyjemne srodki już tak... świńskie (E920, l-cysteina, której nie opłaca się wytwarzać syntetycznie, więc wytwarza się ze zwierząt i ludzi), Dioctan sodu (E262), ktorego właściwości dla człowieka wciąż nie znamy, czy może guma guar (E412) działająca przeczyszczająco, co raczej przyjemne nie jest. Jasne, nie jest to szkodliwe (może oprócz E262, którego wpływu wciąż nie badaliśmy dokładnie, ale prawdopodobnie nic szkodliwego dla organizmu), ale zdecydowanie nieprzyjemne, i zdecydowanie ciężko to już porównać do chleba jakim był przez większość czasu istnienia... niestety. @edit Ale osobiście też ciężko mi się zgodzić ogólnie z "świeżymi" bułkami z dyskontu.. chemia też jest, np. monotlenek diwodoru odpowiedzialny za miliony śmierci rocznie jest składnikiem chleba.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 października 2016 o 21:51
@Rollem: Dokładnie. Monotlenek diwodoru już dawno powinni wycofać!
Odpowiedz@Rollem: Duże ilości monotlenku diwodoru zostały znalezione we właściwie wszystkich strumieniach, jeziorach i zbiornikach wodnych. Substancje tą znaleziono nawet w lodzie Antarktydy.
OdpowiedzNa szczęście nad naszym bezpieczeństwem czuwa Monotlenko-diwodorowe Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe... czyli w skrócie MOPR, potocznie błędnie nazywane WOPR...
Odpowiedz@Rollem: A wiesz, że część wody którą pijesz ktoś wcześniej wydalił jako mocz lub kał? Tak samo alkohol etylowy to odchody drożdży... To, że coś jest produkowane z jakiegoś odpadu nie ma większego przełożenia na końcowy związek chemiczny, jeśli ma praktycznie 100% czystość, nie wspominając o tym, że dodatek l-cysteiny można liczyć w dziesiątych procenta. Octan sodu to sól powstała z połączenia kwasu octowego i sodu - no to jest trochę szkodliwe, wszak nadmiar sodu jest szkodliwy, ale jakoś na chlorek sodu nikt nie męczy więc nie rozumiem bólu odnośnie bardziej organicznego źródła. Guma guar, aby miała działanie przeczyszczające musi być spożyta w odpowiedniej ilości, a wątpię, aby takowa się znalazła nawet w 20 takich bułeczkach.
Odpowiedz@Rollem: Jest szkodliwe - E920 (w dziale "Substancje wzmacniające smak potencjalnie niebezpieczne dla osób z nietolerancją histaminy (i wszystkich alergików", [za:] H. Steigenberger, Dieta antyhistaminowa, Wydawnictwa Lekarskie PZWL, Warszawa 2010, s. 127).
Odpowiedz@didja: Potencjalnie niebezpiecznie nie równa się szkodliwe. Równie dobrze można powiedzieć, że mleko jest szkodliwe bo ktoś ma alergię na kazeinę, czy nietolerancję laktozy. Następnym razem, zanim zarzucisz jakimś źródłem poprzedź to albo odpowiednią edukacją, albo przynajmniej logicznym myśleniem :).
Odpowiedz@Painkiler: Idąc twoim tokiem rozumowania to nawet arszenik można uznać za nie niebezpieczny. I to ty nie podajesz żadnych źródeł. A żebyś wiedział, że mleko nie jest zdrowe, wypłukuje wapń z kości. W jakim świecie ty żyjesz, że nikt tam na chlorek sodu nie narzeka? Biała śmierć, słyszałeś? Do okoła ludzie o tym trąbią żeby ograniczać sól.
Odpowiedz@KIuska: Toś się zapędził i bredzisz. Mleko wypłukuje wapń z kości? Chyba tylko w efekcie zakwaszenia organizmu, a żeby do tego dopuścić to trzeba tego mleka wypić z 50l dziennie. Arszenik jest szkodliwy w większej ilości - w mniejszej bywa nawet dość pomocny, ale tak jest ze wszystkim więc polecam więcej edukacji, a mniej bredni. Odnośnie soli to chodziło mi o komentarz odnośnie "chemii w pieczywie", gdzie nikt o soli słowem nie wspomniał.
Odpowiedz@Painkiler: To ja ci polecam douczyć się w sprawie żywności. Ale skoro chcesz to dalej wierz w reklame "pij mleko będziesz wielki". W piękne kłamstwo.
Odpowiedz@KIuska: Oj widzę ktoś cierpi tu na kompleksy - odnośnie żywności douczać się nie muszę ja, a ty - bo ty bredzisz.
OdpowiedzRozumiem, że przeciwnicy L-cysteiny nie jedzą też rzeczy barwionych koszenilą, bo "z robaków", ani nie używają cukru wanilinowego, bo "z gówna". A arszenik (podobnie jak wiele innych "trucizn") bywa stosowany w medycynie. "Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę" (Paracelsus)
Odpowiedz@Painkiler: Ktoś cierpi ale nie jestem to ja.
Odpowiedz@yersinia: Też wyznaję tę dewizę, i jak napisałem - nie są to rzeczy szkodliwe (co do jednej, L-cysteiny pozyskiwanej sztucznie wciąż nie ma jasnych wyników, ale wątpię, żeby była szkodliwa, i o tym nawet napisałem). Faktem jest jednak, że jeśli się zastanowić co współcześnie jemy (po rozłożeniu na czynniki podstawowe) to można naprawdę sobie obrzydzić jedzenie.
OdpowiedzCiekawe jak szybko ten pan miał by dość,gdyby musiał zamienić się z żoną. Stawiam,że raczej szybko.
Odpowiedz@LittleM: A skad wiesz co zona robi? Moze faktycznie nic nie robi.
Odpowiedz@LittleM: Szczególnie jak pan jest spawaczem, górnikiem albo hutnikiem. Na pewno by go zamęczyło sprzątanie czy prasowanie a panienka by śmigała w jego robocie jak mały robocik.
Odpowiedz@Sharp_one: Powiem tak wolę spawać niż prasować :) (Obu rzeczy doświadczyłem w życiu)
Odpowiedz@Isegrim6: Etam, ja spawać nie spawałem, ale prasowaniem się zajmuję bo lubię :)
OdpowiedzAch, to opresyjne patriarchalne społeczeństwo...
OdpowiedzOdpowiedzialność za dziecko ponoszą rodzice. Czasem jest tak, że pracuje ojciec a czasem, że matka - co nie czyni żadnego z nich lepszym lub gorszym jeśli rzeczywiście zajmują się tym dzieckiem z miłością.
OdpowiedzNie przesadzajcie z tym, że niepracujaca matka jest taka zajęta cały dzień od rana do wieczora domem, bo byłam taką matką przez jakiś czas i właściwie były dni, że nie miałam co ze sobą zrobić, bo w domu było posprzatane i ugotowane, dzieci przypilnowane, zakupy zrobione a ja spokojnie mogłam znaleźć czas dla siebie. Za każdym powrotem do pracy było mi ciężko, bo wiedziałam, że laba się kończy, ale dodatkowa kasa nie śmierdzi. Także nie róbcie z matek siedzących niewiadomo ile lat z dzieckiem w domu meczennic, bo ja w to męczennictwo nie wierzę. Co nie zmienia faktu, że ojciec nie powinien tak mówić dziecku. Bardzo nie na miejscu taki tekst.
Odpowiedz@elda24: Może masz idealne dzieci :) W moim domu sprzątanie i zmywanie to niekończąca się opowieść. Jak nie zmiana pieluchy, to przygotowanie jedzenia, a to pranie, a to rozlany sok, idziemy na spacer, budujemy z klocków, sprzątamy klocki, starszemu trzeba jeszcze pomoc w nauce... Nie jest tak, ze nie da się miedzy te obowiązki wcisnąć pół godziny z kawa i książką, ale nie pamiętam, kiedy zdarzyło mi się "nie mieć co ze sobą zrobić". Przeważnie jest tak, ze brakuje mi czasu wolnego na zajęcie się hobby, albo zajmuje się przyjemnościami kosztem obowiązków domowych. Taka nieidealna matka ze mnie ;)
Odpowiedz@elda24: No pewnie! Niepracująca matka, w ogóle, opiernicza się przez cały dzień, ma zdecydowanie za mało zajęć, więc się nudzi i NIE MA CO ZE SOBĄ ZROBIĆ. Komu ty wciskasz taki kit? Bo wydaje się, że masz zdolności klonowania. Nie można zajmować się sobą i dziećmi jednocześnie. Albo rybka, albo pipka. Chyba, że "czasem dla siebie" nazywasz zerkanie jednym okiem w telewizor, lub malowanie paznokci. A może mówisz o dzieciach, które są już w tym wieku, że doskonale potrafią zajmować się sobą same? Poza tym zgubiłaś gdzieś kilka zajęć domowych. Na przykład zmywanie, pranie, lub prasowanie. Ale, rozumiem, że masz zmywarkę, pralkosuszarkę, więc bielizny rozwieszać i zdejmować nie musisz, a prasowaniem nie zawracasz sobie głowy. Pewnie też nikt w domu nie bałagani (szczególnie dzieci), więc wystarczy jak przelecisz szmatką po meblach i odkurzaczem po dywanie. Dzieci w tym czasie stoją i patrzą. To samo robią, jak gotujesz. A zakupy to jest mały pikuś. Zajmuje ci to, góra, piętnaście minut, dzieci w tym czasie czekają grzecznie w samochodzie pod marketem. Na spacery, czy plac zabaw, po prostu, nie chodzisz. I powiem ci coś. Gdyby jakakolwiek opiekunka-pomoc domowa stwierdziła przy pracodawcy, że w SWOJEJ pracy to ona ma "labę" - wyleciałaby z tej roboty szybciej, niż by zdążyła zdanie skończyć. A niańka/pomoc I TAK nie zajmuje się tym wszystkim, czym POWINNA zajmować się niepracująca matka i gospodyni.
Odpowiedz@elda24: Jeśli do aktywnej pomocy miałaś dwie babcie to nie dziwię się.
Odpowiedz@misiafaraona: no raczej nie miałam, bo mieszkam za granicą a reszta rodziny w Polsce, więc byłam tylko ja i mąż. @armagedon - posprzatane dla mnie zawiera pranie, prasowanie i zmywanie. Fakt, mam zmywarke, więc częściowo zmywanie mi odpadalo, co do prasowania to też nie trafiłaś, bo moje dzieci i maz mają zawsze wszystko wyprasowane, nie wypuszcza z domu nikogo, kto wygląda jak fleja. Dzieci nie mam grzecznych, są to dwa nakręcone robociki, jedynie nie było u nas kolek nigdy, więc powiedzmy o tyle miałam łatwiej. Zresztą mam dużo koleżanek, które powiedzą ci to samo co ja napisałam. Wszystko zależy od tego, jak organizujesz sobie czas, ile pomaga ci ojciec dzieci i na ile potrafisz swoje dzieci wychować, zamiast pozwalacrity wszystkim wejść sobie na głowę. Dzieci bałagania masakrycznie, ale potrafią też pomoc w sprzataniu tego bałaganu a sprzątanie można też zamienić w zabawę, w której maluchy będą chętnie uczestniczyć. W gotowaniu zresztą też. Ja nie mam zamiaru uczyć moich synów, że mama zrobi wszystko za nich, oj nie.
Odpowiedz@Armagedon: co do zakupów to robię duze raz w tygodniu, wtedy ojciec siedzi z dziećmi (niespodzianka, ojciec też może z dziećmi coś robić, nowość, nie?) A na spacerzecz dzieci były codziennie kilka razy, bo mam też psy,trzeba je wyprowadzić. Także swoje przytyki możesz sobie wsadzić głęboko w nos. Jak ktoś jest sierotą życiową, to nie poradzi sobie z niczym. Ale są takie matki/gospodynie, co sobie świetnie radzą. I wcale ich nie jest mało.
Odpowiedz@elda24: No albo twoje dzieci są jakieś mega spokojne, albo moje jest jakieś nadaktywne. Owszem mam czas dla siebie. Raz w tygodniu,w sobotę. Wtedy mąż idzie z młodym na spacer,a ja zajmuje się sobą,nawet jeśli brudne gary wychodzą ze zlewu. Może gdybym niee gotowała,miała zmywarkę, olewała odkurzanie po karzdym posiłku ( młody uczy się sam jeść,a na miejscu nie usiedzi),a mąż wracał przed 18...
Odpowiedz@elda24: czytam i nie wierzę. Tyle minusów! Ale chyba właśnie w tym komentarzu ujęłaś to, co najbardziej boli zgromadzonych - osoba ojca. Mam wrażenie, że dla Czytelników podział ról to jest matka niewolnica i ojciec, którego jedynym obowiązkiem jest praca zawodowa. Nie przychodzi nikomu do głowy, że ojciec też zajmuje się dziećmi i jest coś takiego, jak partnerstwo. Ale jak komu wygodniej. Pozdrawiam Cię @elda24 :)
Odpowiedz@elda24: @vonflauschig: Rozmawiamy tu chyba o "siedzeniu w domu z dzieckiem", bo tatuś chodzi do pracy i choćby chciał pomagać, to nie ma go w domu średnio dziesięć godzin dziennie. Tak wiec w ciągu tych dziesięciu godzin trzeba zrobić, co jest na bieżąco do zrobienia, przypilnować dzieci, a może nawet czegoś je nauczyć (moje np nie urodziły się geniuszami i trzeba było pomagać im w ubieraniu się, sprzątaniu po sobie, myciu zębów itp.). Powiedzmy sobie szczerze, dziecko dwu-, trzyletnie raczej nie pomoże zbyt dużo w domu. Gotowanie i sprzątanie można zamienić w zabawę, ale i tak dzieci za nas tego nie zrobią, a wręcz zajmuje to więcej czasu, niż normalnie. I dalej zajmujemy się domem, nie odpoczywamy w kawiarni. Robienie zakupów spożywczych to tez obowiązek domowy, i nie uważam tego za relaks nawet, gdy mogę pojechać sama, bo mąż zajmuje się dziećmi. Czas wolny dla mnie to wyjście na kawę lub spacer z przyjaciółką, kino, teatr, kilka godzin które mogę poświęcić na zainteresowania (nie wtedy, gdy trzeba jednym okiem zerkać na dzieci). Elda24 twoje opowieści nie trzymają się kupy. W czasie, gdy twój mąż był w pracy, ty zdarzyłaś wyjść kilka razy na spacer z dziećmi i psami, sprzątnąć w domu i ugotować również z tymi dziećmi, wyprać i poprasować ubrania, pobawić się, zjeść kilka posiłków, posprzątać i pozmywać po nich. Oczywiście pomijam takie trywialności, jak zmiana pieluchy, ubrania, mycie raczek. Potem dzieci są "przypilnowane" (przez kogo, skoro to ty się nimi zajmujesz?) a ty siedzisz i nie masz co robić. Albo jesteś jedną z nielicznych kobiet, które lubią zajmować się domem i nie maja innych zainteresowań, albo trochę ubarwiasz.
Odpowiedz@elda24: Powiem tak. Zawsze mnie wkurzają baby, które - kreując się same na super-hiper bohaterki domu - jednocześnie dyskredytują umiejętności innych matek i wyrażają się o nich lekceważąco. Gdybyś swą pierwszą wypowiedź ujęła w inny sposób - słowa bym nie rzekła. Ale ty sugerujesz kobietom, które zajmują się dziećmi i domem że PRZESADZAJĄ, bo wcale nie mają aż tylu obowiązków i zajęć. Znaczy - albo kłamią i robią z siebie męczennice, albo to niedorajdy, które obowiązki przerastają. Popierasz tym samym opinię większości facetów, głęboko przekonanych, że ich żony na wychowawczym "siedzą i nic nie robią". A wystarczyło napisać, że TOBIE udawało się godzić zajęcia domowe z opieką nad dziećmi i jeszcze mieć czas na "czas dla siebie". Zaś co do reszty twoich wypowiedzi. RAPTEM okazuje się, że jednak mąż ci pomaga. Czyli NIE WSZYSTKO robisz całkiem sama. A wiele kobiet musi, bo małżonek palcem o palec nie trąci, gdyż właśnie uważa, że żona "siedzi i się nudzi", a on ciężko tyra na dom. I - paradoksalnie - ma jeszcze wsparcie takich bab jak ty, które z mężowskiej pomocy w domu korzystają. Kobiety mają tylko dwie ręce, a doba tylko 24 godziny. NIKT mi nie wmówi, że można zajmować się gospodarstwem i JEDNOCZEŚNIE "dopilnowywać" dzieci. Chyba, że dziecko to noworodek przesypiający większość doby, lub dziecko na tyle duże, by mogło samo wyjść "na ogródek". Podejrzewam, że takowy posiadasz, na dodatek ogrodzony. Bo JA na podwórko przed blokowiskiem nie wypuściłabym dziecka samego, jeśli miałoby mniej niż siedem lat. Zakupy. Robisz je raz w tygodniu, sama, korzystając z samochodu. Ciekawe, jak byś sobie radziła robiąc je co drugi dzień, na piechotę, pchając przed sobą wózek z półrocznym maluchem, a trzylatka ciągnąc za rękę? A po zakupach, żeby zdążyć na czas, musiałabyś OD RAZU stanąć przy garach i pitrasić? A tu niemowlę się drze, trzylatek chce czegoś co chwila, robi w dziecinnym "sajgon", a spać, za cholerę, nie chce. Za chwilę małemu musisz dać butelkę, przewinąć, uśpić... Gary pyrkoczą, mały śpi... no, ale czeka stos prasowania, trzeba sprzątnąć sajgon w dziecinnym, załadować pralkę, przygotować posiłek trzylatkowi. Wreszcie starsze zasypia... za to budzi się niemowlę i woła jeść... Później mąż wraca, jego też trzeba nakarmić, potem sterta garów do zmywania... Przeeestań! Większość matek, które znam, czas dla siebie ma późnym wieczorem, gdy potomstwo, wykąpane i przebrane, wreszcie zasypia. Aha. "...sprzątanie można też zamienić w zabawę, w której maluchy będą chętnie uczestniczyć." Owszem. Ale zajmuje to trzy razy więcej czasu, niż gdybyś zrobiła to sama. Słowo kluczowe - CZAS. Wydłuża się odwrotnie proporcjonalnie do wieku dziecka. Więc siłą rzeczy masz go mniej na inne sprawy. I nie ma opcji, albo poświęcasz czas dzieciom, a resztę robisz po łebkach, albo tę resztę wykonujesz porządnie, a dzieci w tym czasie MUSISZ z oka spuścić. Myślisz, że wypadki domowe biorą się znikąd? Poparzenia, skaleczenia, złamania... dzieci spadają ze schodów, wypadają przez okna, topią się w domowych basenach. A nawet są porywane, mordowane, gwałcone... NIE DA RADY robić wszystkiego naraz, w dodatku bez zarzutu. Więc nie rób z siebie "super niani" i "perfekcyjnej pani domu" w jednym.
Odpowiedz@vonflauschig: A jak zamierzasz, dobra kobieto, przekonać męża, który wychodzi do roboty o siódmej rano, a wraca o dwudziestej styrany, żeby wykąpał i nakarmił dzieci, a potem poczytał im bajkę, bo ty chcesz teraz zająć się sobą i zrelaksować? I jakiś brak logiki w tej twojej wypowiedzi. Bo... -albo sadzisz, że kobieta prowadząca dom JEST przepracowana i POWINNA od męża oczekiwać pomocy, mimo, iż tyra on zawodowo -albo uważasz, że obowiązków ma za mało, nudzi się w domu, a I TAK powinna małżonka angażować do pomocy -lub też podejrzewasz, że matka "na wychowawczym" WŁAŚNIE DLATEGO ma dużo czasu dla siebie, bo obarcza obowiązkami pracującego małżonka No to - zdecyduj się. Bo moim zdaniem, nawet jeśli pracujący mąż pomaga, to tylko POMAGA, by żonie było łatwiej, nie zaś po to, żeby mogła nic nie robić. Trudno oczekiwać od faceta, żeby po powrocie z roboty zajmował się domem i dziećmi, podczas gdy jego żona wypoczywa, bo bardzo zmęczyła się "nicnierobieniem" przez całe przedpołudnie.
Odpowiedz@Armagedon: weźcie się nie posrajcie wszystkie. Jak dziecko jest malutkie, rozumiem, że jest ciężko, ale jeżeli trzpiot jest w wieku szkolnym, pół dnia ci nie starczy na obowiązki domowe i ugotowanie obiadu? No bez kitu. Kurcze, ja na totalnym lajcie dawałam radę z siostrzenicą i zostawało mi jeszcze z 2 czy 3 godziny czasu wolnego.
Odpowiedz@Massai: Wiesz co, Massai? Ja ci też zdradzę wielką tajemnicę. Są kobiety - i kobiety. Te z mentalnością "kur domowych" spełniają się przy garach, a jakikolwiek przymus pracy zawodowej przyprawia je o frustrację. Więc zawsze będą narzekały na złego szefa, zbyt wygórowane wymagania, bezsensowną dyscyplinę, debilne procedury i ogólnie za ostry "zapier_dol". Domowe pielesze - to ich żywioł i żadna praca domowa nie będzie dla nich zbyt ciężka. Znam takie, które relaksują się szorowaniem kibla. Nie będą nikomu "ściemniać o ciężkiej pracy w domu", bo to, po prostu, lubią. Te drugie - nie znoszą ani garów, ani pieluch. Obsługa pralki je wkurza, a odkurzaczem się brzydzą. Szczotki do kibla nie odróżniają od tej do butelek, a wyszorowanie dokładne wanny - przekracza ich możliwości. Za to świetnie czują się w zawodzie, i tu potrafią, bez specjalnego zmęczenia, zapieprzać nawet po dwanaście godzin. Ale nie zawsze mają taką możliwość, bo jak już urodzą dziecko - to oczekuje się od nich rezygnacji z zatrudnienia i pozostania w domu PRZYNAJMNIEJ przez trzy lata. A taki ćwok z historii uważa, że praca w domu - to przecież nie jest ŻADNA PRACA, tylko jakieś mało wyczerpujące czynności fizyczne, zamiast gimnastyki. A że żona NIE ZARABIA - to jest nikim. I nie ma znaczenia, czy kobieta ta siedzi w domu BO CHCE, czy dlatego, że musi.
Odpowiedz@Massai: "No i dzieci. Jak dziecko ma mniej niż rok, i jest z tych "umęczliwych", to zajmuje cały czas, więc i tak dom się zapuszcza ;-) Ale starsze? Tu myślę że kluczowe jest "zabawa z dzieckiem"." Tu się mylisz. Niemowlak jest dużo łatwiejszy w obsłudze, sporo śpi, łatwo go czym zająć, . Zeby nie było, piszę o większości zdrowych dzieci, które nie płaczą non-stop, nie wymagają specjalnych zabiegów itp. Dzieciaki od roku tak do dwóch-trzech lat to najgorsza harówka, wulkan energii, którego nie wystarczy "przypilnować", trzeba go wychować, nauczyć korzystać z toalety, ubierać się, sprzątać po sobie itp. a w międzyczasie ogarniać cały chaos, który w trakcie nauki powstaje. Oczywiście obowiązki domowe swoją drogą trzeba odbębnić, odkurzania i prania jest przy dzieciach więcej, to normalka. Nie jest to zapiernicz cały dzień, jeśli umie się trochę odpuścić, trochę zorganizować, ale nie jest to tez siedzenie na kanapie przed tv. Ciężko porównać zajmowanie się cudzym dzieckiem przez kilka godzin z prowadzeniem własnego domu. Ciężko porównać tez z pracą etatową, bo np "przekładanie papierków w korpo" wg mnie jest lżejszą pracą, niż większość dnia aktywności w domu.
Odpowiedz@Armagedon: Nie wiem, dlaczego wszystko musi być czarno-białe. Albo kobieta odwala prace domowe ze śpiewem na ustach, ma cudowne dzieci i mnóstwo czasu, albo ma dwie lewe ręce i nienawidzi swojego życia. Jeśli aż tak nienawidzisz zajmowania się domem i dziećmi, to może idź do pracy i najmij sobie opiekunkę lub daj dziecko do żłobka. Pewnie nic na tym nie zarobisz, ale przynajmniej będziesz robić to, co lubisz. A jeśli ktoś zostaje w domu bo tego się oczekuje (kto oczekuje? Rodzina? Sąsiedzi?), to sam jest sobie winny, ze jest nieszczęśliwy.
Odpowiedz@Locust: No, jakoś tak się złożyło, że dzieci nie mam, nie planuję, a zawód mam, tak zwany, wolny, więc nic mnie nie ogranicza. Nie oznacza to jednak, że nie mam pojęcia o czym mówię. Mam wielu, naprawdę wielu, znajomych, z którymi utrzymuję ściślejsze, lub luźniejsze kontakty. Do tego liczną rodzinę. I naprawdę umiem obserwować. Nie przedstawiam świata w czarno-białych barwach, tylko opisuję skrajne przypadki. Gdybym się chciała zagłębiać w przeróżne sytuacje, mogłabym książkę napisać. Problem w tym, że KAŻDA kobieta zajmująca się domem, szczególnie zaś ta, która nie przepada za swymi obowiązkami, ma prawo poczuć się przemęczona i zniechęcona. ZWŁASZCZA, gdy jest niedoceniana, jej starania są kwestionowane, a do tego mąż ma jej wysiłki gdzieś, bo nie przynoszą dochodu. Znam osobiście kilka przypadków głębokiej depresji u "kur domowych", w tym jeden zakończony samobójczym skokiem z wysokiego piętra. Dziewczyna wiecznie była łajana, że sobie nie radzi z tak prozaiczną sprawą jak opieka nad niemowlakiem i "ogarnięcie" domu.
Odpowiedz@Massai: "Jednak rozumiem kobietę, która mówi "może byś się dzieckiem zajął, potrzebuję chwili dla siebie", bo każdy potrzebuje się oderwać." No cieszę się, że rozumiesz.
Odpowiedz@Armagedon: Zapomniałaś o trzecim typie kobiet - księżniczek - pracą się nie skala "no jak to misiu zarobi" - leży i pachnieć to im w graj, a że często od tego są dzieci - to i posada kury domowej jest poniżej godności księżniczki stąd jest sporo jęków bo ani robota zachęca ani obecna pozycja nie nastraja do dumy, a jakoś tak sporo księżniczek ma sporo czasu na net
OdpowiedzMatkobosko, co za gównoburza... O.o
OdpowiedzJak mamusia woli lezec i pachniec to sie nie dziwie tatusiowi.
Odpowiedztest
OdpowiedzAle to przecież prawda. Kto nie pracuje i siedzi w domu, ten ma gówno do powiedzenia. Pogódźcie się z tym, księżniczki, albo ruszcie cztery litery do roboty. Oj... Ale do jakiej roboty jak mamy dwie lewe rączki i paluszki zakończone tipsami?
Odpowiedz@Jaladreips: Paluszki zakończone długimi pazurami to raczej u laleczek, którym się wydaje, sekretarka powinna mieć duży dekolt, krótką spódnicę i dużą dostępność. Te które pracują jako sekretarki/asystentki wiedzą, że nie na tym to polega. A tzw. "kury domowe" ? Próbowałeś kiedyś wyszorować kibel albo gary z długimi pazurami? Ja w sumie też nie, ale wyobraźnia mi zapracowała i nie sądzę aby był to prosty wyczyn :D
OdpowiedzHaha. Jakby to była mamusia z synkiem to byłyby hejty na nieroba ojca. Nie wiecie kompletnie jaką facet ma w domu sytuację, a piszecie jakbyście byli osobistymi biografami tej rodziny. Facet równie dobrze mógł trafić na księżniczkę co nic nie robi, od wszystkiego ma gosposie/opiekunkę i jej "obowiązki" skończyły się na powiciu potomka.
Odpowiedz@Sharp_one: Całkiem możliwe, zważywszy, że to ON pomaszerował rano z dzieckiem po bułki. I masz też rację co do sytuacji domowej tego faceta. Nikt o niej nic nie wie. Zatem nie można też wykluczyć innych sytuacji. Na przykład, że żona w tym czasie tamuje w łazience obfity krwotok z nosa i przykłada lód na opuchliznę pod okiem, więc po bułki raczej iść by nie mogła. Tyle, że NIE O TO akurat w historii chodzi. Tylko o wpajanie dziecku braku szacunku do matki. A przy okazji uczenie go, że JEDYNYM kryterium oceny "ważności" człowieka jest fakt posiadania przez niego pieniędzy.
Odpowiedzo.o wszystko po prostu mi opadło... Poprawcie mnie jeśli się mylę... Tatuś Szowinista?
OdpowiedzW niedzielę bułki kupuje ... zero empatii.
Odpowiedz