Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Samorządy studenckie niewiele różnią się od tych... samorządowych. Wydział, na którym studiuję…

Samorządy studenckie niewiele różnią się od tych... samorządowych.

Wydział, na którym studiuję jest z tych, gdzie jedna połowa kadry nauczającej nosi to samo nazwisko, a druga połowa nie, bo zachowała panieńskie/kawalerskie, zaś krewni dalszych stopni zajmują różne stanowiska w administracji. Przekonałam się o tym na własnej skórze.

Swojego czasu oblałam zaliczenie przedmiotu. Zdarza się, nie pierwsze, nie ostatnie w karierze, ale chciałam zobaczyć swoją pracę, żeby przed poprawką wiedzieć, czego jednak nie wiedziałam wcześniej. Profesor odpowiedzialny za zaliczenia to chcenie potraktował tak, jakbym mu co najmniej napluła w gębę. Mój argument, że regulamin studiów daje mi święte prawo zobaczenia swojej pracy, ba, nawet uzasadnienia oceny mogę się domagać, wywołał reakcję, którą mogę streścić w zwrocie "poszła won!". Poszłam więc, przeczytałam jeszcze raz regulamin, przeczytałam wszystko, co na stronach uczelni na temat rozwiązywania konfliktów było (niewiele, swoją drogą), zorientowałam się, że starosta roku wyjechany i postanowiłam zwrócić się do samorządu studenckiego, niech mediują (jest bardzo duża różnica między tym, jak pozwalałam się traktować, mając lat 12 i 22).

Pierwsze zderzenie z rzeczywistością: przedstawiciele samorządu na moim wydziale (11 osób) przyjmują przez godzinę w co drugi tydzień - i to pod warunkiem wcześniejszego ogłoszenia, że w tym tygodniu dyżur będzie. Mail kontaktowy co prawda podany, ale prywatny i w ogłoszeniu sprzed 3 lat, więc coś mi mówiło, że droga do sukcesu niekoniecznie wiedzie tamtędy. Miałam jednak blisko do ich biura, postanowiłam zajrzeć mimo wszystko.

W biurze zastałam 3 osoby, wszystkie zatopione w lekturze. Po moim "cześć" obrzuciły mnie bardzo niechętnym spojrzeniem, jedna wydusiła z siebie "cześć" i wróciły do książek. Potrafię poznać, kiedy nie jestem mile witana. Ale uważam też, że na głowę wchodzi się tym, którzy wejść sobie pozwalają, więc usiadłam na krześle i postanowiłam przeczekać.

To było najbardziej dłużące się 10 minut mojego życia. Wygrałam tę wojnę ignorowania się tylko dlatego, że z nudów zaczęłam podśpiewywać pod nosem. Nie wytrzymali. Siedząca tam dziewczyna rzuciła w moją stronę bardzo nieuprzejme "potrzebujesz czegoś?" - ton informował od razu, że jedyną prawidłową odpowiedzią jest "nie".

Dziewczyna, do której mówiłam (bo rozmową tego nie nazwę) słuchała mnie z kamienną twarzą. Druga dziewczyna i chłopak usiłowali powstrzymać chichot. Kiedy skończyłam, spojrzała na mnie z bezbrzeżną pogardą i zapytała: "Więc co właściwie mam zrobić, powiedzieć ojcu, żeby ci pokazał tę kartkę?"

Cóż. Spurpurowiałam, odparłam, że sama sobie poradzę i poszłam.
Poradziłam sobie tak, że po opłaceniu warunku wybłagałam w dziekanacie zapisanie do grupy, którą zaliczać miał ktoś inny. I na każdym kroku plułam na samorząd, w czym wtórowało mi jeszcze parę osób.

Tak się zdarzyło, że skończyła się kadencja samorządu, trzeba było przeprowadzić wybory. Wystartowałam na starościnę wydziału. I przekonałam się, jak naprawdę wygląda ten światek. Z osób, które namawiały mnie do startu prawie nikt nie przyszedł na głosowanie. Za to przyszła jedna z prodziekanów - matka mojego kontrkandydata. Pogratulować mu stołka. Jeszcze zanim otwarto urnę. Wybory, oczywiście, przegrałam.

Dzisiaj (sobota!) miały się odbyć konsultacje studenckie w sprawie zmian w programach studiów, zaliczeniach przedmiotów, praktyk i kilku innych bardzo ważnych rzeczy. Konsultacje służą m.in. po to, żeby zebrać głosy studentów i wypracować jedyne oficjalne stanowisko wobec władz wydziału. Informację o konsultacjach "znalazłam" tylko dlatego, że stałam w kolejce za dziewczyną z wydziałowej rady samorządu i podsłuchałam jej rozmowę. Wybrałam się na te konsultacje - drzwi zamknięte. Zrobiłam zdjęcie, zrobiłam filmik, w którym główną rolę zagrała klamka szarpana moją ręką i wrzuciłam na grupę na fejsie mojego roku. Głosów oburzenia jest już kilkadziesiąt. Osób, które odpowiedziały na prośbę o podpisanie skargi do rektora brak.

I po raz kolejny dziekan z zadowoleniem stwierdzi, że przecież studenci nie mają żadnych zastrzeżeń do np. całkowicie fikcyjnego systemu ECTS.

Ale jeżeli w poniedziałek do biura dziekana trafi raport z konsultacji, to będę bardzo, bardzo zła.

uczelnia

by Ursueal
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
10 10

Zgłoś na policji fałszerstwo dokumentów. Albo wyślij jakiemus CBA, a co tam, oni teraz lubią trząść portkami różnym zasiedziałym sitwom. Władza się zmieniła to wiadomo starych wymiata i swoich wsadza

Odpowiedz
avatar LesnyPan
10 12

Co to za "uczelnia"? Z opowieści to jakiś ku*widołek a nie poważna instytucja.

Odpowiedz
avatar Carima
-3 5

@LesnyPan: Czyli jak większość publicznych uczelni. Na moim uniwersytecie jest podobnie - jak starościna czasem opowiada, co się dzieje "wyżej", bo ma znajomości, to człowiek traci wiarę w cokolwiek. Ale póki co nic nas osobiście nie dotyka pod tym względem, bo kadra naszego kierunku aktualnie rządzi, a docent nas lubi i pomaga. Walczyliśmy już kilka razy z tym "ustrojem", raz coś przeszło, innym razem nie. Ostatni semestr nam został, to już sił brak się w szambie zanurzać.

Odpowiedz
avatar Ursueal
0 0

@LesnyPan: Jedna z 3 największych w jednym z największych miast tego kraju. :P Niestety. Dość duża, żeby przetrwać wojnę i dopiero po niej dać radę "wdrożyć procedury".

Odpowiedz
avatar Najlepshy
-3 5

Według mnie wszystkie uczelnie w Polsce są takie same. Od 35 lat NIC się nie zmieniło, ręka rękę myje i w moim odczuciu jest to korupcja (żeby nie powiedzieć MAFIA) na skalę nieznaną nigdzie indziej. Na palcach jednej ręki można policzyć uczciwych wykładowców, takich z powołania...

Odpowiedz
avatar Malibu
5 5

@Najlepshy: Muszę się z Tobą nie zgodzić. Na mojej uczelni takich cyrków nie było. W takich sprawach (które nie zdarzały się często) można było interweniować przez prodziekana lub dziekana i otrzymać realną pomoc.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
4 6

"Z osób, które namawiały mnie do startu prawie nikt nie przyszedł na głosowanie." - No i dlatego macie, co macie.

Odpowiedz
avatar poprostumort
2 2

Zastanów się nad tym jak bardzo Ci to przeszkadza, ponieważ ewentualną walkę z tym możesz przypłacić problemami z ukończeniem studiów. Jeżeli bardzo przeszkadza to narób dymu i najlepiej zmień uczelnię, jeżeli mniej, to zbieraj kwity i dowody, a dym zrób po obronie.

Odpowiedz
avatar Ursueal
-2 2

@poprostumort: Mam wyłożone. Uczelni zmieniać nie będę, bo większość studiów już za mną, zresztą, na każdej jest tak samo, specyfika dyscypliny. Kwitów nie ma sensu zbierać, wszystko zgodne z literą prawa, a robienie dymu po dyplomie równa się śmierci zawodowej.

Odpowiedz
avatar Nikodem
0 2

@Ursueal: Czyli prawo albo medycyna (tak na 99%), wszystko jasne.

Odpowiedz
avatar kitiko
-1 1

@Nikodem: No dokładnie. Ursueal studiowałaś na wszystkich uczelniach co do jednej, że mówisz, że na każdej jest to samo?

Odpowiedz
avatar Ursueal
0 0

@kitiko: Uczelni prowadzących mój kierunek jest akurat mało. Regularnie spotykamy się z ludźmi z innych miast i nasze doświadczenia są zaskakująco zbieżne. Poza tym, wystarczy wejść na strony wydziałów w innych miejscowościach i scenariusz się powiela- albo to wyjątkowa zbieżność nazwisk, wyjątkowa w skali kraju i Europy.

Odpowiedz
avatar doubleD
0 0

Współczuję, sama studiuję na jednej z polskich politechnik i sytuacja nie wygląda dużo lepiej... Sytuacji piekielnych nie brakuje, prowadzący są bezkarni, jeśli ktoś Cię nie lubi to z góry możesz sobie odpuścić jego przedmiot

Odpowiedz
avatar Ursueal
0 0

@doubleD: Na politechnice możesz zmienić kierunek i nie wpływa to za bardzo na ścieżkę kariery, bo umiejętności wykształci się podobne, mało też jest kierunków dających prawne kwalifikacje zawodowe. Niestety, u nas karierę reguluje odpowiednie hasełko na dyplomie, bez którego nie możemy podjąć pracy zgodnej z wykształceniem, więc jesteśmy skazani.

Odpowiedz
Udostępnij