Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Trafił mi się - niestety - wyjazd służbowy do Paryża. Dlaczego niestety?…

Trafił mi się - niestety - wyjazd służbowy do Paryża. Dlaczego niestety? Hmmm.

Dwie firmy, z którymi mam częsty kontakt, mają siedziby w stolicy Francji. Po kilkunastu dyskusjach telefonicznych zgodnie postanowiliśmy, że dobrą opcją byłoby się w końcu spotkać na żywo. Gdzie jest chęć, jest i sposób. Tym sposobem był pociąg Eurostar z Londynu, gdzie na stałe mieszkam do Paryża (Gare du Nord). Wyjazd pierwszym pociągiem dnia o 5:40, powrót o 19 w ten sam dzień.

Nieludzka godzina wyjazdu wiązała się z pobudką o 4 rano, podróżą całkiem wygodnym pociągiem i zderzeniem z okrutną rzeczywistością w postaci jednego z najbardziej upalnych dni w roku, połączonym z tłumami w komunikacji miejskiej (poranny szczyt) i nowymi butami, które totalnie uprzykrzyły mi życie obcierając i palce, i pięty. Ale nic to, spotkania ważne, nie mam czasu się przejmować. Udało mi sie dojechać na pierwsze spotkanie na czas, potem z wywieszonym jęzorem popędzić na drugi koniec Paryża na spotkanie z drugą firmą, w przelocie kupując parę trampek, które i tak okazały się niewiele bardziej przyjazne dla moich obolałych stóp.

Drugie spotkanie skończyło się koło godziny 15, więc miałam kilka dobrych godzin na chociaż pobieżne rzucenie okiem na zabytki Paryża. No bo jak to, być w Paryżu i katedry Notre Dame nie zobaczyć. Stopy wytrzymają, nie są ze szkła. O jaka ja głupia byłam! Wytrzymałam niecałe dwie godziny zanim nogi i cała reszta człowieka odmówiły posłuszeństwa. Skwar i zmęczenie zrobiły swoje - zdecydowałam się pojechać na stację Gare du Nord wcześniej, aby w klimatyzowanym miejscu dojść do siebie. Tylko że na Gare du Nord nie ma ani klimy, ani miejsca - przynajmniej w części dla pasażerów pociągów Eurostar. „Poczekalnia” jest obleśnym kawałkiem przestrzeni z dwoma sklepikami i niewystarczającą ilością miejsc siedziących, gdzie panowała duchota i tłok. Cudem udało mi się znaleźć kawałek brudnej podłogi między walizkami, gdzie mogłam usiąść i przewegetować następną godzinę i pół.

Czekanie przedłużało się - najpiew padły komunikaty o opóźnieniu, a o 21:10 wszyscy pasażerowie zostali poinformowani, że z powodu pożaru trakcji pociągi zostały odwołane. Pasażerowie powinni „ewakuować się” ze stacji (tak było ogłoszone przez głośniki, ludzie prawie spanikowali, podejrzewająć atak terrorystyczny) i kontaktować się z Eurostarem przez infolinię w celu przebukowania biletów na inną datę. Na stacji zapanował chaos, ludzie głośno wyrażali swoje niezadowolenie podczas gdy ja na telefonie desperacko szukałam hotelu przy stacji. Udało się, szybka transakcja przez internet i 3 minuty piechotą od stacji czekało łóżko i łazienka, gdzie mogłam zmyć z siebie brud i zmęczenie z całego dnia. To znaczy, miało czekać. Gdy dotarłam na miejsce i pokazałam potwierdzenia z numerem rezerwacji i płatności pobranej z karty kredytowej, pan recepcjonista beztrosko stwierdził ze „nie mają wolnych pokoi, dużo ludzi przyszło”. Następną godzinę spędziłam na telefonie - próbując dodzwonic się na infolinię Eurostar i na infolinię Hotels.com gdzie rezerwowałam hotel. Zero sukcesu. Stwierdziłam "chrzanić to", kupiłam całkiem nowy bilet na pociąg na dzień następny i pogroziłam panu recepcjoniście policją, bo w końcu wzięli pieniądze (z karty) a odmówili wykonania usługi. W końcu pan recepcjonista zadzwonił do innego hotelu tej samej firmy, kazał im zaklepać dla mnie pokój i wyjaśnił jak tam mam dojechać metrem. Byłam już tak zmęczona że ledwo trzymałam się na nogach, więc bez protestów powlokłam sie pod podany adres.

Odważylibyście się zgadnąć, co czekało na mnie w drugim hotelu? Zgadza się, jeszcze bardziej nieprzyjemny recepcjonista, który ze złością oznajmił mi że oni nie mają wolnych pokojów i on nic mi na to nie poradzi. W odpowiedzi na jego zachowanie nie pozostało mi nic innego jak... rozpłakać się. Tak, stres całego dnia, zmęczenie, upał, obolałe stopy i absurd tej całej sytuacji po prostu mnie przerosły i zaczęłam cicho chlipać. Pan na moment spuścił trochę z tonu i kazał mi czekać, podczas gdy on przerzucał papiery i mamrotał do siebie pod nosem. Ja usiadłam w kącie recepcji, ocierając łzy przepoconą marynarką. Po chwili podeszła do mnie drobna Azjatka i nieśmiało zapytała czy nic mi nie jest. Porozmawiałyśmy chwilę, rozmowa pomogła mi ogarnąć trochę emocje. Okazało się że dziewczyna, zameldowana w hotelu jakieś pół godziny wcześniej, miała ten sam problem co ja - zapłaciła za pokój którego nie było w hotelu przy stacji i została przekierowana tutaj. Miała tyle szczęścia, że dostała ostatni wolny pokój, ale żeby nie było tak pięknie - pokój nie był posprzątany po poprzednich gościach i panował tam okropny bałagan.

Co działo się dalej? Problem zgłoszony został panu recepcjoniście, któremu totalnie popsuło to resztki humoru. Machając rękami, zaczął podnosić głos: on jest zajęty, tyle ludzi przyszło, jest późno (była już prawie północ) i jak on sobie ma z tym wszystkim poradzić - przecież on nie jest bogiem! W tym momencie straciłam cierpliwość - powiedziałam mu że tu nie trzeba boga żeby to ogarnąć - wystarczy robić co do niego należy - zająć się goścmi którzy zapłacili za usługę i skoro on tego nie potrafi, to chyba nie powinien tu pracować. W mało uprzejmych słowach poradziłam mu żeby sam posprzątał pokój mojej nowej znajomej, jeśli nie może się dodzwonić do nikogo z 'room service', a ja go mam gdzieś i jego, i jego hotel, i idę sobie szukać innego hotelu. Na szczęście po drugiej stronie ruchliwej ulicy między budynkami wciśnięty był niewielki hotelik, w którym recepcjonista okazał się bardziej pomocny. Widząc mój opłakany (dosłownie) stan, zaproponował mi ostatni dostępny pokój z którego w ostatniej chwili zrezygnowała jakaś para. Pokój nie miał klimatyzacji, był okropnie duszny i musiałam sobie sama przebrać poszewki na poduszkach bo wyglądały na używane (dostałam za to 10 euro rabatu) - ale dla mnie był idealny - miał łóżko i prysznic, a ja nie musiałam spać na ulicy.

Potem już było z górki - po kilku godzinach płytkiego, przerywanego snu (hałas z ulicy, niesamowita duchota w pokoju) wróciłam na Gare du Nord, przedarłam się przez tłumy ludzi próbujących dowiedzieć się kiedy mogą wyjechać z Paryża na biletach które poprzednio kupili ("może po południu, może wieczorem" - udało mi się podsłuchać) i dzieki biletowi który kupiłam poprzedniego wieczoru dostałam się na pokład pociągu. Dwie godziny później wysiadałam już na najpiękniejszej, najwspanialszej stacji London St. Pancrass International, obiecując sobie że nigdy w życiu już się do Paryża nie wybiorę.

I jeszcze epilog, który nieźle podniósł mi ciśnienie: po powrocie do Londynu wysłałam maila do Hotels.com, opisując całą sytuację i żądając zwortu pieniędzy, którego... mi odmówiono, bo hotel nie chciał dokonać zwrotu. Happy end jednak był - wystarczył telefon do Hotels.com, ponowne opisanie sytuacji i zszokowany pan po drugiej stronie słuchawki dokonał błyskawicznego przelewu całej sumy na moje konto.

Tym, którym nie chciało się czytać: Francuzi to penisy. Eurostar też.

Paryz

by LinaGreen
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar glan
16 20

Czytając Twoją opowieść dochodzę do wniosku, że w Polsce nie jest tak źle. Nigdy, w żadnych Polskich hotelach nie zdarzały mi się takie piekielności.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
18 20

@glan: We Francji wszyscy w branży usług zachowują się jak Smoleń w skeczu Laskowika o sklepie spożywczym - niech się klient cieszy, że "ja jestem"

Odpowiedz
avatar konto usunięte
12 14

@JaNina: jeśli się mówi po angielsku to zrobią wszystko, żeby uprzykrzyć gościowi życie, żeby nie kalał ich więcej wizytą I tym brutalnym językiem. Jeśli się jednak mówi po francusku to ich zachowanie zmienia się o 180 stopni...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
22 32

@helena: A jak zacznę mówić po niemiecku, to będą dobrze kolaboro... znaczy współpracować? ;-)

Odpowiedz
avatar emilyana
10 18

@helena: Byłam kiedyś w paryskiej restauracji ze znajomymi z kilku krajów i rozmawialiśmy po niemiecku. Z dwie czy trzy osoby z grupy znały świetnie francuski i zamówiły dania dla wszystkich, a mimo to kelner zachowywał się strasznie opryskliwie, udając przy tym w dodatku, że w ogóle nie rozumie, co chcemy zamówić. Później przypadkiem usłyszał, że ktoś przy naszym stoliku zaczął mówić po włosku (okazało się, że kelner miał tam jakąś rodzinę) i nagle zaczął nas przepraszać i przyznał się, że tak naprawdę to zamówienie było złożone pięknym francuskim, tylko zachowywał się po chamsku, bo myślał, że jesteśmy Niemcami, a Niemców nie lubi. Tak że czasem nawet i znajomość języka nic nie da.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
9 9

@emilyana: ale mimo wszystko potwierdza to teorię, że ich zachowanie zależy od narodowości gościa. Jakbyście wszyscy rozmawiali po francusku to byliby uprzejmi

Odpowiedz
avatar whateva
4 4

@helena: Fakt - obojętnie jak, byle po francusku. Kiedyś pojechaliśmy z kumplem załatwiać pewien zakup. Zaczęło się od tłumacza telefonicznego, skończyło na tablecie z Google Translate - i się dogadaliśmy :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
15 17

I ludzie dziwią mi się, że w delegacje wolę jeździć samochodem, mimo że firma płaci za i za samolot, i za najlepszy pociąg... Nie chodzi tu tylko o pociąg. Doświadczenie mnie uczy, że jak w mieście jest jakiś problem z hotelami, to w jakimś pensjonaciku albo motelu 30 kilometrów od miasta zawsze się coś znajdzie, tylko trzeba miec czym z miasta uciec...

Odpowiedz
avatar LinaGreen
5 7

@JaNina: Prawda, swoboda jaką daje samochód nie przelicza się na walutę ;) Ale chyba nie odważyłabym się jeździć po Paryżu po 11 latach za kółkiem nie po tej stronie drogi.

Odpowiedz
avatar kertesz_haz
4 4

@JaNina: Mnie to naprawdę nie dziwi,sama czasem wolę jechać niż lecieć.

Odpowiedz
avatar digi51
3 21

W pełni rozumiem Twoje zdenerwowanie, ale ta na chłodno powiem, że recepcjonista był w tym wszystkim najmniej winny i on pewnie mógłby opisać tu podobną historię o tym jak polityka w firmy prowadzi do pobierania opłat za niedostępne pokoje, braki w personelu i zła organizacja pracy do przyjmowania gości w brudnych pokojach itd. Jemu też na pewno nie było łatwo ogarnąć ten burdel, za który pewnie nie był odpowiedzialny, a na koniec jeszcze ktoś mu mówi, żeby szedł posprzątać pokój. Piekielny dzień i dla niego i rozumiem, że w tej sytuacji tylko na nim mogłaś wyładować złość, ale cóż - chyba nie on tu jest głównym piekielnym.

Odpowiedz
avatar LinaGreen
10 12

@digi51: Recepcjonista - zwłaszcza w tym drugim hotelu - był okropny: opryskliwy, nawet agresywny. Rozumiem że każdy może mieć gorszy dzień (jak ja!) ale po hotelu który ma cztery i pół gwiazdki na Trip Advisorze i setki komenatrzy spodziewałam się czegoś więcej. Z drugiej strony, recepcjonista z ostatniego hotelu był do rany przyłóż!

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
-5 15

Nie uogolniaj, nie KAZDY Francuz to c*uj, choc (jak wszedzie - takowe bywaja). A szczegolnie, jak sie nie zna francuskiego. Ale istnieja tez normalni, a nawet pomocni i sympatyczni, oraz sa (przewaznie) uprzejmi.

Odpowiedz
avatar LinaGreen
8 8

@ZaglobaOnufry: No dobra, na 66 milionów mieszkańców ze dwóch pewnie by się trafiło normalnych... ;) Pewnie, że nie wszyscy są źli. Uogólniłam, bo mi zaleźli za skórę.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
20 24

Paryż jest najbardziej syfiastym miastem europejskim jakie widziałam. Brud i syf. nigdzie nie widziałam tylu psich kup co tam. Chamstwo wszelkich sklepikarzy jest niewyobrażalne. Chciałam kupić bagietkę w piekarni, mówiłam po angielsku. Pani powiedziała (również po angielsku) że tu jest Francja i należy mówić językiem ludzi cywilizowanych. Odparłam, ze trzeba było wygrac II wojnę światową a nie czekać na Amerykanów

Odpowiedz
avatar LinaGreen
11 11

@maat_: Dla mnie totalnym zaskoczeniem było to w jakim stanie jest terminal dla pasażerów Eurostar. Wrocław Główny przed remontem prezentował lepszy standard.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

@LinaGreen: Niestety nie widziałam, a może stety, ale umiem sobie wyobrazić. Jak się widziało syf i smród nad Sekwaną to już wszystko można sobie wyobrazić.

Odpowiedz
avatar Emi21
2 6

@maat_: Jakieś 10 lat temu miałam okazję spędzić kilka dni wakacji w Paryżu. Rzeczywiście miasto wywarło na mnie wrażenie brudnego i ogólnie niesympatycznego (oraz kosmicznie drogiego). Zatrzymałam się u polki mieszkającej w Paryżu od wielu lat - kobieta w średnim wieku, wyjechała za pracą, tam osiadła i założyła rodzinę (z francuzem). Mówiła perfect po francusku, przywykła już do życia tam, ale ogólnie to tęskni za Polską, twierdzi, że Paryż jest niebezpieczny. Od maleńkości musiała uczyć dzieci jak sobie radzić w sytuacji zagrożenia, głównie chodzi o napady, głównie ze strony murzynów...

Odpowiedz
avatar jagodowa
-1 3

Fajna historia. Następnym razem proponuję podróżować autobusem :)

Odpowiedz
avatar LinaGreen
6 8

@jagodowa: Następnym razem wszędzie byle nie do Paryża ;) A szkoda, bo miasto ma swój urok. Dziękuję!

Odpowiedz
avatar zakius
6 10

ja się częściej spotykam jednak z określaniem Francuzów mianem żeńskich narządów

Odpowiedz
avatar ryjowka
3 3

Jeśli chodzi o hotele to nie mam żadnych doświadczeń, ale Eurostarem jeżdżę regularnie od jakiś 5 lat i nigdy nie miałam roblemów. Oczywiście nie licząc kilku spóźnień, ale za każdym razem dostawałam darmowe bilety na kolejną podróż. Raz nawet spóźniłam się na pociąg i mimo, że kupiłam 'najtańszy' bilet dali mi darmowy bilet na kolejny pociąg, który odjeżdżał godzinę później.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 9

Tu właśnie widać przepaść między Anglią a Francją. W Londynie nawet Francuz zostanie z uśmiechem obsłużony (mimo ogromnej antypatii między tymi narodami), ludzie tu są uprzejmi i pomocni. We Francji obcokrajowiec jest zawsze traktowany jak śmieć.

Odpowiedz
avatar Jakec
2 2

@mooz: Chyba mocno zależy to od rejonu Francji... W takiej Alzacji nie spotkały mnie żadnej nieprzyjemności mimo, że nie mówię po francusku.

Odpowiedz
avatar krystalweedon
0 4

@mooz: nie zgadzam się w Londynie nie ma aż tylu usmiechnietych sprzedawców. Nie licze miejsc gdzie jestes stałym bywalcem. Wole na zakupy i szkolenia latac do Paryża niż Londynu. Do tego wygladam jak Rosjanka to raczej są mili dla mnie.

Odpowiedz
avatar tick
5 5

Za historię plus. Ale jedno mnie dziwi, chociaż nie powinno... po jaką cholerę zakłada się nowe, nierozchodzone buty, na długą podróż, której przebiegu nie sposób przewidzieć?

Odpowiedz
avatar Dzambor
3 5

Mam rodzinę w Paryżu i kilkukrotnie odwiedzałem to miasto. Zwłaszcza w centrum zachowanie sprzedawców i kelnerów woła o pomstę do nieba. Najdłuższa próba zamówienia obiadu, przez siostrę mówiącą płynnie po francusku to było bodajże 5 restauracji. Rekord pobił kelner, który podszedł do nas zaczął dłubać w zębie, wciągnął ze świstem co wydłubał a potem zapytał się co chcemy zamówić. Jeśli chodzi o chęć udzielenia pomocy to przy meczach Euro gdy policja obstawiła stadion na mecz Polska-Niemcy bo mecz najwyższego ryzyka ( Niemiec-okupant, Polak-pijany wariat) nastąpiła seria kradzieży (kibice potracili pieniądze, telefony paszporty) koniec końców mąż siostry postrach ulic-czyli tamtejsza pomoc drogowa musiał pomagać ludziom w rozmowach z policją i dowiedział się następujących rzeczy: Policja na miejscu nie jest po to by pomagać, tylko interweniować w razie rozróby, załatwienie telefonu by chociaż skontaktować się za ambasadą to nie jest ich problem, zgłoszenie kradzieży można złożyć na komisariacie dwa kilometry dalej, jak tam mają dotrzeć to już problem poszkodowanych nie znających języka. Na komisariacie ponad 100 osób z tym samym problemem. Potem przyszły ŚDM i Francuzi byli w szoku że można tak dobrze zorganizować imprezę.

Odpowiedz
Udostępnij