Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia sprzed paru lat, kiedy zaraz po osiemnastych urodzinach szukałam pracy na…

Historia sprzed paru lat, kiedy zaraz po osiemnastych urodzinach szukałam pracy na stałe.

Udałam się do zewnętrznego biura pracy. Mój wybór padł na jeden z dużych hipermarketów na C - elastyczny czas pracy, mogłam wybrać zmiany, a nawet pracować tylko na weekendy, co przy dalszym uczęszczaniu do szkoły było idealnym rozwiązaniem. Na początku zdziwiło mnie jedno: praktycznie brak wymagań. Nie mówię tu o wymogach Bóg wie jakich, ale o najważniejszym, którego brak powinien już wtedy mnie zaalarmować: jako JEDYNY sklep (sklep, nie cała sieć, żeby nie było) nie wymagał... książeczki sanepidu. Jeśli ktoś miał wątpliwą przyjemność udać się do pracy do tego sklepu na C w Warszawie parę lat temu, to już pewnie wie, o który konkretnie chodzi. ;)

Standardowo, na początek szkolenie. Wybrałam pracę na kasie, więc całodzienne słuchanie "co, jak, dlaczego" plus trochę praktyki, żeby następnego dnia usiąść już samodzielnie na kasie. W mojej grupie wszyscy byli w podobnym wieku, prawie każdy szukał pracy dorywczej na wakacje, więc teksty pani prowadzącej typu "no, wiecie, możecie sobie wziąć wolne na żądanie z powodu choroby, ale skoro tu jesteście, to chyba nie tak, że was na to stać, he he he" nie robiły na nas większego wrażenia.

Po całym dniu, zamieszaniu i ogólnym wrażeniu wielkiego, wybaczcie wyrażenie, burdelu ze strony nadzorującej, stwierdziłam że podziękuję, pójdę na wykładanie towarów. Mniej zamieszania, mniej stresu.

Pracowałam parę dni, było ok, aż wróciła pani manager z urlopu. Typowa solara po 30, jaka to ona nie jest, co na każdym kroku starała się udowodnić - i nie miało znaczenia, czy osoba, którą akurat gnębi ma lat 18, czy 60. Odpytywanie tych samych pracowników z formułek sklepowych z manierą najbardziej znienawidzonej przez Was matematyczki w szkole było normą. Jeśli ktoś nie wiedział (zwykle byli to nowi ludzie) zostawali nazywani debilami i ogólnie byli ostro poniżani przed innymi.

Wykładaniu towarów towarzyszył jeden wielki wrzask, gnębienie i strach. Układałam z jedną starszą panią słodycze, kiedy ta wyciągnęła szybko telefon i sprawdziła godzinę - oczywiście zaraz wyłoniła się Pani Solara, z sykiem mówiąc, że jak jest taka głupia, że nie potrafi nawet wytrzymać bez telefonu 6h, to ona jej pokaże, na czym polega praca i... wysłała ją na alejkę z karmami dla zwierząt. Najwidoczniej uznała, że przerzucanie 10 kg worów przez malutką starszą kobietę czegoś ją nauczy. Tego samego dnia zrezygnowałam z "pracy" w tym miejscu, po tym kiedy 3-ci raz przyszła mnie zgnoić za to, że nie wyłożyłam jakichś cukierków. Nie docierało do niej, że ich po prostu nie ma w kartonach, więc nie mam czego wykładać.

Wsadziła łapę w wieszaki i wywaliła je wszystkie na podłogę, drąc się i każąc mi to zbierać. Jestem pyskata, chociaż cierpliwa i naprawdę długo znosiłam gnojenie, ale uznałam, że to przesada.

Nie wiem, czy ta kobieta nadal tam pracuje - unikam tego sklepu jak ognia. Nie chodzi tylko o to, jak mnie tam traktowano - nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz trafiłam na kogoś takiego. Chodzi też o panujący tam syf. W szatniach pracowników tak śmierdziało, że ubranie tam pozostawione na cały dzień nadawało się na śmietnik. Po ugadaniu się z recepcjonistką, można było zostawić bluzę czy kurtkę u niej, żeby nie wdychać fetoru przypominającego zgniłą kapustę.
Widziałam też, jak tym samym mopem wyciera się podłogę na sklepie, palety na zapleczu, na których trzymane było jedzenie, a nawet ściany. Na sklep może wejść każdy i układać jedzenie, bo nie wymagali książeczki sanepidu. Po prostu się brzydzę tam kupować.

Sprawę zgłosiłam oczywiście do sanepidu, jednak bez żadnego rezultatu.

Miałam okazję chwilę później pracować w innym sklepie tej samej sieci i było... naprawdę dobrze. Mili ludzie, wymagający, co oczywiste, ale byli ludźmi, a nie wyżywającymi się na innych przygłupami.

Jeśli dobrnęliście do tego momentu, mam do Was prośbę - pamiętajcie proszę, że ludzie pracujący w sklepach są tylko ludźmi. Często mają problemy w domu, są tam, bo muszą, nie każdy może zmienić pracę ot tak, bo zostaną bez środków do życia, a oprócz klienta, który wyżywa się na nim za zły dzień w swojej pracy, może mieć nad sobą tyrana, który jest uosobieniem mobbingu. Mogą być zmęczeni, bo w ciągu 8h pracy (lub więcej) mają 15 minut przerwy, z czego 5-8 minut trwa dojście do stołówki i wpisanie się na listę. To naprawdę może załamać.

Jeśli na Was też ktoś się dziś wyżył, macie zły dzień - zostańcie w domu, idźcie na spacer, poćwiczcie boks, jogę, cokolwiek, ale nie wyżywajcie się na pracownikach. To są tacy sami ludzie, jak Wy i nawet czasem nie dostrzegacie, w jakim strachu mogą wskazywać Wam alejkę z tymi "cholernymi jogurtami".

sklepy

by ~Chulhu
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Armagedon
-2 16

Fajna historia, ale cały efekt psuje ten wiekopomny apel w ostatnim akapicie. Śmiało mogłabyś z niego zrezygnować, tym bardziej, że historia nie dotyczy piekielnych klientów, więc ta końcówka jest tu trochę nie na miejscu. Ciekawi mnie natomiast - i tu mówię całkiem poważnie - jakich FORMUŁEK (regułek?) sklepowych muszą się uczyć na pamięć pracownicy? Mogłabyś którąś przytoczyć z pamięci, chociaż mniej-więcej? No bo to już zakrawa na jakieś psychiczne tortury zdziczałej psychopatki. Jeśli szefostwo to tolerowało - a na to wygląda - to znaczy, że "głównodowodzący" - w tym akurat sklepie - dobierał sobie średni personel pod odpowiednim kątem. Bo "jaki pan, taki kram". Aż się dziwię, że nie kazali wam "za karę" ćwiczyć tam "padnij-powstań" przy klientach. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że chodzi tu o Carrefour na Bemowie. Wciąż się ogłaszają, że poszukują pracowników. PS "...przyszła mnie zgnoić za to, że nie wyłożyłam jakichś cukierków. Nie docierało do niej, że ich po prostu nie ma w kartonach, więc nie mam czego wykładać. Wsadziła łapę w wieszaki i wywaliła je wszystkie na podłogę..." Mogłabyś to jakoś uściślić, bo nie do końca pojęłam?

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 27 lipca 2016 o 1:56

avatar Cthulhu93
7 7

@Armagedon: Ach, ogólnie sytuacja, której byłam świadkiem wczoraj w sklepie nakłoniła mnie do całego wyznania. Może niepotrzebny apel, ale jeśli choć jednej osobie da do myślenia, to uważam, że warto. Co do formułek: chodzi o znajomość tego, co i jak. To dobre, szczególnie jeśli pyta się nowych pracowników, ale to nie były pytania, a jakaś chora musztra. Np. co to wyspa, co oznaczają liczby na etykietach na półkach, jak należy układać towar na półkach zgodnie z tymi liczbami itd. Tolerowało, niestety. Z mojej grupy wróciłam tylko ja, też długo nie wytrzymałam. Stałych pracowników było może... 5? Ciągle i ciągle tam kogoś szukali. Mam nadzieję, że coś się w końcu tam zmieniło i już jest tam normalnie. Chodzi o Arkadię. Na Bemowie akurat nie miałam okazji być, więc się nie wypowiem. W Reducie za to było naprawdę fajnie. Co do cukierków. Kojarzysz, na wieszakach w alejce są np. żelki, drażetki. Kiedy zaczęła się cała pyskówka spokojnym tonem jej oznajmiłam, że tych cukierków nie ma, więc ich magiczne nie wyłożę, więc włożyła rękę w te wieszaki i zgarnęła cukierki na podłogę, mówiąc że mam je poukładać. Przy klientach. Byłam tam tylko później raz, żeby kupić coś do picia przed filmem w kinie i ją spotkałam. Uśmiechała się cynicznie pod nosem, więc dyrekcja chyba miała w głębokim poważaniu całe zajście.

Odpowiedz
avatar Cthulhu93
7 7

Nie napisałam, jaki to sklep z przyzwyczajenia - mało kto podaje tutaj nazwy sklepów czy miejsc. Jeśli jednak bardzo Panią to interesuje, to odpowiedź jest w komentarzu niżej na stronie. Moja historia nie mija się z prawdą, bo i nie stało się tu Bóg wie co, nie zrobili mi jakiejś ogromnej krzywdy, która zniszczyłaby mi życie - a gdyby tak było, to nie zajmowałabym się pisaniem o tym RAZ na tej stronie, tylko walczyła z nimi po sądach. ;) Jeśli nie widzi Pani różnicy w pytaniu "gdzie są te cholerne jogurty" a "przepraszam, czy mogłaby mi Pani powiedzieć, gdzie leżą jogurty", cóż... To nawet nie będę komentować. ;) Też nie znam całej topografii sklepu. Ba! Zdarza mi się pytać pracowników o każdą pierdołę, łącznie z tymi, jaki sos uważają za lepszy. Ale jakoś rodzice wychowali mnie tak, że robię to w sposób kulturalny i grzeczny, a nie jak cham ze słomą wystającą z butów. Pozdrawiam!

Odpowiedz
avatar Cthulhu93
4 4

(ten komentarz wyżej jest do Pani Moniki Chusteckiej, ale chyba coś źle wcisnęłam i pojawił się tu, a ponieważ jestem internetową ofermą, to nawet nie wiem, jak to naprawić, wybaczcie. :D)

Odpowiedz
avatar Cthulhu93
4 4

Do Pani Moniki: Mogłabym napisać to samo - czytanie ze zrozumieniem, bo i Pani nie zrozumiała kompletnie mojej wypowiedzi. Trudno się mówi. Co do odporności na stres - zgadzam się w 100%. Pracowałam w sklepach i ludzie trafiali się różni. Od miłych, po prostaków, którzy nie zasługują na splunięcie (wybaczcie, taka prawda). I mnie tacy ludzie nie ruszają, bo najzwyczajniej w świecie nie warto się przejmować patologią. W moim poście chodziło jednak o to, żeby przemyśleć swoje wypowiedzi, kiedy mamy szczególnie zły dzień i udajemy się do sklepu oraz żeby nie wyżywać się na Boga ducha winnych pracownikach. I to nie tyczy się tylko sklepów, ale i stacji benzynowych, szpitali, urzędów itd. Jeśli ktoś, obojętnie w jakim miejscu, używa prostackich słów i zachowuje się jak burak w stosunku do innego człowieka, to może powinien ograniczyć się do zakupów przez internet, zostać w domu i nie psuć innym dnia. Ameby umysłowe były, są i będą, co nie znaczy, że normalni ludzie mają sobie pozwalać wchodzić im na głowę. Czasami jednak niestety muszą, żeby nie wylecieć, nie każdy pracownik jest też odporny psychicznie, a nie ma możliwości zmiany tej posady. I tylko o to mi chodziło: żeby spojrzeć czasem poza czubek własnego nosa. Miłego dnia życzę. ;)

Odpowiedz
avatar Demot_2012
0 0

@Cthulhu93: Rodzice tak mnie wychowali, że nie wyobrażam sobie wyżywać się na pracownikach sklepów, itp. Zawsze staram się być miły i odnoszę się do każdego z szacunkiem. Chyba tylko raz zdarzyło mi się powiedzieć kilka niemiłych słów do kasjera ze stacji paliw, ale uważam, że akurat on sobie zasłużył. Po prostu facet zachowuje się tak, jakby tam pracował za karę, jest nieuprzejmy, jak ktoś się o coś spyta, to odburknie coś pod nosem. Jeśli oczekuje się szacunku, to trzeba go okazywać także innym.

Odpowiedz
avatar Bubu2016
-1 3

Taki drobiazg, na sklepie może być dach, podłoga - wyłącznie w sklepie.

Odpowiedz
avatar choranapiekielnosc
2 2

Piszesz o braku wymagań dot. książeczek sanepidowskich - ja parę lat temu spotkałam się z taką sytuacją, że mój kolega ze studiów pracował w pewnym markecie na promocji i posługiwał się w tym celu książeczką jakiegoś swojego kolegi, nikt ze zwierzchników nie zwrócił na to uwagi, więc Twoja historia jest nie jest w tym temacie jedyną :) żeby uniknąć zbędnego dopytywania - chodziło o Real na Grudziądzkiej w Toruniu (obecny Auchan). Pozdrawiam :)

Odpowiedz
avatar andrew_77
1 1

Moje doświadczenie (jako byłego klienta) ze sklepem na "C" Przyjechałem z zakupów i coś mi ciągle niepasowało (że kwota za wysoka a towaru jakby mało); Biorę parago i liczę: masła 4kostki na paragonie 5; cena jakiegoś tam towaru sporo wyższa niż ta na półce (a ta na półce to była i tak dużo powyżej średniej dla tego towaru) no i nigdzie nie widać odjętego kodu rabatowego a kupon kasjerka na moich oczach wzięła i schowała. Ogólnie 14,50 (będę tą kwotę dłuuuugo pamiętał). Następnego dnia reklamacja i argumenty pani z BOK czy jak mu tam: - czemu nie wczoraj (paragon 20:40 - sklep do 21:00 :) - kasjerka rabat policzyła (gdzie wzmianka na paragonie?) - masła było dobrze - monitoringu z poprzedniego dnia znad kasy nie będziemy oglądać Skinęła na ochroniarza i ten się zaczął blisko mnie kręcić (nie wiem poco), nawet ludzie z kolejki zaczęli prosić by "uznała Pani mu tą reklamację". NIC - beton. Poszedłem i do dziś już tam nie wróciłem - będzie dobre 6 lat!! No i najlepsze na koniec - jak tylko cos jest w necie o jakiejś aferze z supermarketem to 90% jest to "C" :)

Odpowiedz
Udostępnij