Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Opisane tutaj historie studentów zainspirowały mnie do założenia konta i opisania tej…

Opisane tutaj historie studentów zainspirowały mnie do założenia konta i opisania tej drugiej strony barykady. Jestem osobą prowadzącą zajęcia ze studentami i chętnie dodam coś od siebie w tym temacie. Zagadnienia jakimi się zajmuję są teoretyczno-humanistyczne, zwykle pojawiają się na pierwszym roku. Pomimo zarzucania nam prowadzącym piekielności, studenci też potrafią być piekielni.

Piekielność nr 1 – godziny zajęć.
Poranne zajęcia – nie, za rano. Wieczorne – nie, oni chcą gdzieś iść. Poniedziałek – nie, oni jeszcze w domu. Piątek – nie, już jadą na weekend. Jakby nie ustawiać zajęć studenci i tak chcą je przełożyć. Najlepiej na ten dzień, kiedy w ogóle nie mogę być obecna fizycznie na zajęciach. Kłócą się o terminy, zmiany, później najczęściej nie przychodzą, a ja siedzę jak głupia sama w sali. Ewentualnie na wieczór przed zajęciami, ok. godz. 22 dostaję maila, że jutrzejsze zajęcia to oni chcą przełożyć bo im nie pasuje/ bo coś tam/ bo coś tam...

Piekielność nr 2 – (nie)obecności.
Studenci mogą 2 razy nie być na zajęciach. Niezależnie czy choroba, czy cokolwiek innego spowodowało nieobecność – trzeba ją odrobić na konsultacjach. Na konsultacjach tłumaczę materiał raz jeszcze, pomagam w jego przyswojeniu i tak dalej. W tym roku z 90 osobowej grupy, tylko 3 osoby przyszły odrobić nieobecności. Prawie 60 osób nie było na 1/3 zajęć. Sporo osób nie miało prawie wcale obecności. Przyszła sesja. Wszyscy chcieli wpis. Wiele osób z powodu nieobecności nie mogło dostać pozytywnej oceny. Chcąc ich poratować zadałam dodatkowe prace pisemne na odrobienie zajęć. Wszyscy zdali, co mnie cieszyło, ale ich nie. Negatywna opinia w elektronicznej anonimowej ewaluacji – prowadzący zadaje dodatkowe zadania. Tylko nikt się w niej nie pochwalił, że na zajęcia nie chodził i prawdę mówiąc, zaliczenie też mu się nie należało.

Piekielność nr 3 – ubogi słownik.
Notoryczne pytania studentów typu:
„co to znaczy artykułować?”
„Co to znaczy <tu wstaw dowolne słowo>?”.
Tłumaczę, ale ręce opadają. A podobno matura z polskiego zdana...

Piekielność nr 4 – wilczy głód.
Zawsze po zaczęciu zajęć padają pytania o możliwość zjedzenia kanapki/ batona/ czegokolwiek. Niektórzy nawet odmawiają wejścia do sali, bo muszą zjeść i chcą żebym opóźniła zajęcia. Ja wiem, brak przerwy obiadowej się czasem zdarza, ale to nie powód żeby tracić 15 minut zajęć z powodu jednej osoby.

Piekielność nr 5 – spóźnienia.
Zajęcia trwają 90 minut. Studenci, zwykle ci sami, spóźniają się 30-40 minut i nie widzą w tym nic złego. Zwłaszcza, ze reszta grupy zrobiła już np. jakieś zadania, opracowała zagadnienia, a oni przychodzą na podsumowanie. Złoszczą się, że nie chcę wystawić obecności.

Piekielność nr 6 – brak motywacji, zaangażowania, współpracy.
Zwykle prowadzę zajęcia metodą dyskusji. Pokusiłam się kiedyś o pracę w grupach. Połowa osób odmówiła wykonania zadania, doboru w grupy. Na propozycję pracy indywidualnej nad zagadnieniem – studenci skrzywili się, ale nadal nie chcieli podjąć się pracy na zajęciach. Na każde zajęcia trzeba mieć ze sobą tekst, do opracowania go, najlepiej przeczytany. Oczywiście w 30 osobowej grupie zdarzają się 3-4 osoby przygotowane. Reszta nie ma materiałów ze sobą. Studenci potrafią przyjść na zajęcia nawet bez kartki i długopisu. Ciężko prowadzić w takich warunkach zajęcia. Totalna bierność.

Piekielność nr 7 – anonimowa ewaluacja.
Zwykle w niej dowiaduję się o mojej wyższości, wredności i byciu zakompleksioną małpą, chociaż wcale tak nie jest. Jestem na każde wezwanie studentów, dobieram tematy pod ich zainteresowania, staram się, poświęcam mój czas – naprawdę. Nie chcę żadnego z nich skrzywdzić. Niestety oni myślą inaczej. Po każdej ewaluacji płakać się chce. W duszy rodzi się obietnica – nigdy nie iść na rękę studentom.

Piekielność nr 8 – nadmierna towarzyskość.
Facebook na potęgę, komunikatory plumkające na zajęciach, odbieranie telefonu przy wszystkich, streszczanie na głos swoich rozmów koleżankom tak, że cała sala słyszy. Pogaduchy, pogaduchy i jeszcze raz pogaduchy. Zwrócenie uwagi nie przynosi rezultatu. Rekordzistka 4 razy odbierała telefon w sali, po czym komentowała „no co, przecież dzwonił, nie?”.
Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Inni studenci nie chcieli wejść do sali, bo robili sobie selfie, powiedzieli żebym zaczekała.

Piekielność nr 9 – oceny.
U mnie oceny są jasne, na piątkę – 100% na teście/kolokwium, na 3 – 51% na teście/kolokwium. Studenci zdziwieni. No tak, matura od 30%. Studentka zaproponowała mi zmianę punktacji, zadań i całej formuły kolokwium, tak aby więcej osób miało 5, a wszyscy zaliczyli. Hmm ciekawe. Na poprawkach, nawet dając te same pytania, studenci ich nie pamiętają. Dziwią się, że zabieram kartkę i wstawiam 2, jak zobaczę ściąganie.

Przepraszam za taki długi wywód, opisałam tu jedynie wycinek moich zmagań ze studentami, odpornymi na każdą próbę nauczenia lub zainspirowania. Ja wiem, pewnie ktoś skomentuje to tak, że to mój przedmiot i ja jesteśmy do niczego i wcale się nie dziwią, że nikt nie chce się uczyć. Mam nadzieję, że jednak opisane przeze mnie doświadczenia rzucą inne światło na dzisiejsze uniwersytety i tworzonych przez nich intelektualistów. Za ewentualne błędy przepraszam

studenci uniwersytet

by sandrine
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Rainmon
20 20

A możesz zdradzić co to za uniwersytet? Tam gdzie ja studiowałem(akurat kończę i szykuję się do obrony) czegoś takiego po prostu być by nie mogło. Owszem zdarzało się że na wykłady przychodziło TYLKO 20/40 osób, Ale na ćwiczenia frekwencja była zawsze pełna. A dyskusja na temat terminów zajęć to też coś nowego, plan jest ustalony na początku i się go przestrzega.

Odpowiedz
avatar Fisstech
17 17

Efekt pójścia na studia, bo Zosia, Zdzisia i Marysia poszły, a w ogóle to tak siara nie iść i papierka nie mieć. Chyba każdy z nas znał przynajmniej jedną taką osobę, a przy obecnym niżu demograficznym będzie coraz gorzej i w końcu uczelnie zaczną walczyć o studenta automatycznym wpisywaniem piątek do indeksu. U mnie na uniwerku takich zachowań nie było (studiowałam zaocznie, kilka lat temu) - szanowaliśmy wykładowców, nawet, jeśli oni do końca nie szanowali nas (mieliśmy jednego takiego prowadzącego). Pamiętam natomiast, jak młodsza o rok znajoma powiedziała mi: "Ja idę na UJ, to elitarny uniwersytet. W dodatku idę na studia dzienne, więc na pewno spotkam samych oczytanych i inteligentnych pasjonatów". Po roku spotkałyśmy się ponownie i powiedziała jedynie, że nigdy nie było jej dane przeżyć większego rozczarowania ludźmi, którzy potrafili powiedzieć prowadzącemu, że nie przygotują się na najbliższe zajęcia, bo za dużo do czytania.

Odpowiedz
avatar Dasiamru
8 8

@Fisstech: Masz rację z tym efektem pójścia na studia. U mnie w liceum trafiają się osoby, które idą do klasy humanistycznej, bo wiadomo, że biol-chemy i mat-fizy mają więcej chętnych i są "trudniejsze", a polski to "tylko czytanie i pamiętanie". A później siedzimy na lekcji wosu i dziewczyna pisze na tablicy "Żecz pospolita polska" (naprawdę tak napisała...). No, ale u mnie w klasie humanistycznej ludzie buntują się, że na następny dzień mają przeczytać "Szkice węglem" i "Miłosierdzie gminy", czyli coś, co razem ma z 50 stron, a o czym słyszeli dwa tygodnie wcześniej. Później osoby tego pokroju idą na studia i się zaczyna jazda. Poznałam sporo studentów, na zaocznych zazwyczaj są bardziej ogarnięci, gdyż nie chcą wyrzucać pieniędzy w błoto, ale zdarzają się niefajne wyjątki :/

Odpowiedz
avatar Fisstech
4 4

@Dasiamru: U mnie w liceum było akurat pod tym względem porządnie. Trafiłam na naprawdę fajną klasę, chociaż nie wszyscy byli orłami z polskiego (klasa polonistyczno-historyczna). Każdy, kto chciał zdawać rozszerzoną maturę, musiał czytać wszystkie lektury i często na przeczytanie 300-stronicowej książki miało się 2-3 dni. Nikt nie narzekał, nie płakał, nie jojczył. Ale to było jakieś dziesięć lat temu. Jak rozmawiałam jakiś czas temu ze swoją byłą wychowawczynią z liceum, to stwierdziła, że obecnie jest dramat.

Odpowiedz
avatar mallab
1 11

Pewnie jakaś prywatna szkoła? Studiowałam już ładnych parę lat temu ale mam kilku znajomych na różnych uniwersytetach w tej chwili i takie zachowania są raczej nie do pomyślenia więc kojarzy mi się to z: płacę =zdaję...

Odpowiedz
avatar Ara
-5 17

@mallab: Coz, jako absolwent uczelni prywatnej, ktory jednak poradzil sobie w zyciu o wiele lepiej niz znajomi ktorzy studiowali za cudze pieniadze musze zauwazyc, ze wielokrotnie bylem swiadkiem dostawania sie na uczelnie panstwowa po znajomosci lub zwyczajnie "smarujac" gdzie sie da. Ze o ograniczeniu w stylu "nie musze wiedziec gdzie jest Oklahoma, bo nie studiuje geografii!" nie wspomne. Wiec nie ma tu zasady panstwowa = lepsza, mimo ze wielu bardzo by tego chcialo.

Odpowiedz
avatar Czarnechmury
5 15

Choćby się nie wiadomo jak zaklinało rzeczywistość uczelnia w której się płaci za dyplom i egzaminy nigdy nie będzie lepsza od tej "darmowej".

Odpowiedz
avatar Ara
1 11

@Czarnechmury: Mówisz tak tylko dlatego, że nie wiesz jak wygląda nauka na uczelni prywatnej. Kto ci powiedział, że płaci się za dyplom i egzaminy? Inny kolega z państwówki, który przez to chciał się poczuć lepszym? Wyobraź sobie, że na wielu prywatnych uczelniach, placówka zarabia na liczbie poprawek, które sa płatne. W interesie wykładowcy jest więc cię oblać, a w twoim - zdać jak najszybciej. Pomijam już oczywiście idiotyzm twojej "logiki, wedle której UJ jest lepszy od Harvardu, bo ten pierwszy jest państwowy, a drugi prywatny. Jak poza tym wyjaśnisz skrajnych idiotów, z których jednego zacytowałem w poście wyżej, który nie dość, że studiował na państwówce, to jeszcze był już na III roku? Czy mimo, że jest idiotą jest ode mnie "lepszy", bo studiuje w państwowej uczelni? Więc bardzo też proszę Ciebie o to, byś nie zaklinał rzeczywistości. Jeśli chcesz coś znaczyć, pokaż, co potrafisz, a nie wymyslaj teoryjek które pozwolą ci się poczuć lepszym bez żadnego wysiłku.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 lipca 2016 o 20:11

avatar Ara
5 13

Zresztą dowodem obalającym twoje urojenia jestem ja sam. Absolwent uczelni prywatnej, który nie dość że studiował dziennie, to jeszcze sam musiał płacić sobie za studia, bo ojciec stracił pracę tuż przed moją maturą. Czyli ja, w twoich oczach płacący sobie za wykształcenie nieudacznik, ciężko pracowałem, podczas gdy intelektualna elita narodu z państwówki balowała po nocach za pieniądze rodziców i reszty społeczeństwa. Co się okazało później? Dzięki doświadczeniu zdobytemu podczas studiów oraz masie wysiłku, nie dość, że skończyłem studia, to jeszcze byłem gotowy niemal od razu na podjęcie o wiele bardziej zaawansowanych zadań w różnych przedsiębiorstwach. Teraz, nie chwaląc się, zarabiam całkiem nieźle, moja pozycja zawodowa jest stabilna i to ludzie pytają mnie, czy nie chce dołączyć do ich firmy, a nie odwrotnie. A od tej elity z państwówek słyszę dziwne rzeczy o tym jak to nie ma pracy, wszędzie wszystko jest po znajomości i nie ma szans na rozwój, co ciekawe, bardzo często na tym portalu. Nie dziwi mnie więc, że muszą sami sobie wmawiać, ze i tak są lepsi, bo studiowali "na państwówce".

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 lipca 2016 o 20:27

avatar T3TRU53K
7 13

@Ara: Twoj problem polega na tym, ze wyraznie czujesz sie lepszy, bo panstwowki sa ''darmowe''... Serio? Taki wyksztalcony, a nie wiesz, ze za uczelnie panstwowe nie placa tylko ''obcy ludzie'', ale takze rodzina studenta? Troszke bym powiedzial, ze niskie... Ogolnie mam wrazenie, ze papier z wyzszym wyksztalceniem jest dzis warty tyle co wyborcza... Bez wzgledu czy uczelnia jest panstwowa, czy prywatna to poziom nauczania upadl niesamowicie nisko... Sytuacja opisana przez autorke jest wybitnie skrajna, ale na wiekszosci uczelni wystarczy chciec ja skonczyc i to zrobisz. Nie umiejenosci sie licza, a checi lub spryt (sciaganie). A czy uczelnia panstwowa czy nie, moim zdaniem nie ma tu najmniejszego znaczenia.

Odpowiedz
avatar Fisstech
4 4

@Ara: To może ja odpowiem z punktu widzenia osoby, która studiowała zarówno dziennie (a więc "państwowo) i zaocznie (prywatnie). Ten sam kierunek, na tym samym wydziale, tylko inną specjalizację. Może Cię to zdziwi, ale o wiele poważniejszym stosunkiem do studiów odznaczali się studenci zaoczni (chociaż wiadomo, że wśród nich również znalazło się parę czarnych owiec, ale one odpadły po pierwszym semestrze). To byli ludzie, którym zależało na tym, żeby zdać w odpowiednim terminie i nie przekładać co chwilę zajęć. Przykładali się, bo wiedzieli, że za te studia płacą (często własnymi, ciężko zarobionymi pieniędzmi), a więc oblewanie ich byłoby totalnie bez sensu. Na zajęcia przychodzili i przyjeżali regularnie, nie chcąc robić sobie zaległości i zwalniać się potem z pracy, żeby odrobić. Na studiach dziennych przekładanie z byle powodu było praktycznie co zajęcia, na wykłady przychodził jedynie odsetek całej grupy (na zaocznych wykłady były między ćwiczeniami, więc frekwencja była wysoka), ludzie olewali sobie naukę i cieszyli się studenckim życiem, bo na utrzymanie łożyli mama i tata. W jednej z sesji egzaminacyjnych tak się złożyło, że przedmiot zdawała razem zarówno grupa studentów dziennych, jak i zaocznych. Te same pytania, ta sama punktacja. Zaoczni zdali wszyscy. Z dziennych co piąta osoba. Bo co się mają przejmować, bo sobie przyjdą i poprawią, bo wczoraj był ostry melanż. Nie twierdzę, że wszędzie tak jest, bo może ktoś inny miałby zupełnie odmienne doświadczenia. Sądzę jednak, że to dobrze obrazuje problem.

Odpowiedz
avatar Tenzprzeciwkacomakotairower
0 6

Czarnechmury: Choćby się nie wiadomo jak zaklinało rzeczywistość uczelnia w której się płaci za dyplom i egzaminy nigdy nie będzie lepsza od tej "darmowej". Mówisz, że oxford czy cambridge nigdy nie będą lepsze od" unieersytetu rolniczego w Wałbrzychu, wydziału zamiejscowego w Swierzawie"? odwazna teza....

Odpowiedz
avatar scandal
0 0

@mallab: Ja właśnie kończę studia na UŚ. To nie są moje pierwsze studia więc mam porównanie jak wyglądało to 15 lat temu i jak wygląda to teraz. To co opisuje autorka zdarzało się u mnie na zajęciach również. I nie, nie tylko nasze "dzieciaki" potrafiły odebrać telefon na zajęciach. Koleżanki dobrze po 40 również. Przekładnie zajęć, negocjowanie "bo przeczytanie 15 stron to przecież za dużo, bo przecież jeszcze trzeba przeczytać 5 na inne zajęcia", pisanie na komunikatorach przez całe zajęcia. Byłam w szoku kiedy dziewczyna rozmawiając z promotorką wyłożyła się na ławce jakby była w podrzędnym pubie już po kilku piwach. Co do państwowych i prywatnych uczelni - ja bym pozostała jednak w Polsce z porównaniem. Jasne że są (a raczej w większości były) prywatne uczelnie w Polsce w których zwyczajnie można było zapłacić 1 października żeby w czerwcu odebrać zaliczenie. Ale czy takie szkoły jak Polsko Japońska Akademia Technik Komputerowych jest złą szkołą?:)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
26 26

Studenci, owszem, zachowanie jak z gimbazy, ale z historii troche wynika, że za dużo im pozwalasz, żeby wyjść dobrze w ankiecie a przez to oni wchodzą Ci na głowę (troche jak małe dziecko które sprawdza granice wyznaczone przez rodziców). Takich nauczycieli, profesorów może się lubi, ale zazwyczaj się ich nie szanuje. Jestem pewna, że są wykładowcy, u których zaliczenie zaczyna się od 70%, nie ma zerówek, warunkowych wpisów I innych "ułatwień", a nadal są darzeni szacunkiem przez studentów. Dać palec to wezmą całą rękę, przykro mi...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 lipca 2016 o 15:21

avatar FlyingLotus
1 1

@helena: u mnie tak było. Zaliczenie zaczynało się od 75%. A po drodze sporo osób odpadło, bo za wysokie progi.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 1

@helena: u mnie zaliczenia na każdym przedmiocie są od 70%.... Przełożyć zajęcia czasem się da, ale na zajęcia, wykłady i seminaria (najbardziej bezsensowna forma zajęć, na jednych zajęciach siedzisz i przepisujesz podręcznik do powerpointa i potem to czytasz grupie na tych samych zajęciach - tak na fizjologii mieliśmy, godziny trzeba wyrobić) przychodzi cały rok, bo każda nieobecność musi być odrobina.

Odpowiedz
avatar menevagoriel
33 33

Twoje zachowanie nie jest w porządku wobec studentów, którzy się przykładają. Oni chodzili - inni i tak mają zaliczenie, oni byli przygotowani - inni i tak mają zaliczenie. Swoim podejściem sprawiasz, że coraz mniej osób będzie się przykładać do Twojego przedmiotu, bo czują si dymani.

Odpowiedz
avatar lady0morphine
6 6

@menevagoriel: Dokładnie o tym samym pomyślałam! Również nie oceniłabym pozytywnie wykładowcy, który wyraźnie faworyzuje obiboków. Jak to ma być, przepraszam? Ja się będę starać, uczyć, chodzić na zajęcia i tracić cenne godziny, a Kowalski przebaluje cały semestr, ale na koniec rzuci pracą napisaną w pół godziny i też zda? Śmiech na sali. Stąd pewnie ZASŁUŻONA negatywna opinia w elektronicznej anonimowej ewaluacji. Nienawidzę takich niesprawiedliwych wykładowców, którzy próbują się "zakumplować" ze studentami. Wykładowca ma uczyć, a nie być kochanym koleżką, tym bardziej nie powinien lizać tyłków obibokom kosztem normalnych studentów.

Odpowiedz
avatar myzsa12
20 20

Sama jeste studentka i uważam, że powinnaś być dla nich ostrzejsza. Nie maja wymaganej obecnosci do zaliczenia? 2 Nie zdali testu? 2 Jak zobaczą ze z Toba nie jest tak latwo to w koncy zaxzna sie bardziej przykladac do zajec.

Odpowiedz
avatar mru
14 14

Łatwo jest radzić żeby wykładowca był bardziej ostry. Znajoma usłyszała, że jak obleje zbyt wielu leserów to może się pożegnać z pracą. A naprawdę szła na rękę nawet tłukom, którzy raczyli się pojawiać raz na semestr. Taki jest efekt walki o pieniądze. Bo za każdego studenta uczelnia dostaje kasę. Poziom na uczelniach jest tam gdzie jest prestiż. A i nie to zawsze. W efekcie znajoma nie pracuje już w wylęgarni lansu i bansu. Niemniej przyjdzie walec i wyrówna ;) Część będzie chodzić i płakać że mają mgr a pracy niet.

Odpowiedz
avatar Grejfrutowa
9 9

Jestem członkinią rady wydziału. Nad studentem wszyscy się trzęsą (zwłaszcza na kierunkach, które nie były oblegane). Broń Boże, by odszedł, z nim odejdą pieniądze. Stąd ciche przyzwolenie góry na pobłażliwość. Przykład koleżanki: czy da pani na poprawce to samo? Dała, ale dopilnowała, by ten, kto siedział w rzędzie A, na poprawie siedział w rzędzie B. Efekt: obsmarowanie koleżanki a usosowych ankietach, bo prowadząca kłamie, bo nie wywiązuje się z obietnic i w ogóle jest be.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

Studiowalam na dwoch panstwowych uczelniach krakowskich, na jednej z nich, takie zachowania byly na porzadku dziennym. Jakbym czytala o ludziach ze swojego roku, ale mlze kwestia kierunku, ktorego nikt nie traktowal powaznie, mawet wykladowcy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

@Swidrygajlow: tak, a na drugiej uczelni, pewnie z racji bardzo konkretnego kierunku i bezwzglednie obowiazkowych zajec takie zachowania nie mialy miejsca

Odpowiedz
avatar Swidrygajlow
1 1

@nursetka: Uuuuh, that's a bingooo! Zatem witam koleżankę z UP i - cóż, powiem tyle - na innych uczelniach poziom jest znacznie wyższy niż na UP, to i nic dziwnego, że studenci też czują śrubę. Nie ma tego dobrego. Z tym drugim to mi pachnie Politechniką albo AGHem, tam nie ma głaskania, nie? :D

Odpowiedz
avatar mesiaste
9 9

Też wydaje mi się, ze za bardzo dałaś sobie wejść na głowę. Bezczelność to bezczelność i tyle, a dla uniknięcia kilku kąśliwych uwag ze strony nierobów w anonimowych ankietach, nie dawałabym sobie tak łapy gryźć, aż do łokcia. Bo sama widziałam, że chociaż akurat mój rok, oceniał wykładowców sprawiedliwie, to lecieli bardziej ci, co nie podobali się górze, a zdanie studentów, miało marginalny udział w procederze. Przestań więc przejmować się śmiesznymi ankietkami, przyciśnij tych nierobów po prostu, przestań ich klepać po pleckach, skoro na to nie zasługują. To ich zmartwieniem powinno być, czy zdadzą przedmiot czy nie, a jak nie potrafią docenić dobrej woli, to sami sobie będą winni. Tak na marginesie, widziałam różne akcje na studiach, ale takich bezczelnych, mentalnych szczyli, nie miałam okazji spotkać.

Odpowiedz
avatar este1
7 9

Słuchając o tych studentach to chyba ten słynny uniwersytet lansu i bansu. Co do spóźnien, kwadrans akademicki i drzwi na klucz od środka.

Odpowiedz
avatar Bubu2016
1 3

"...w tym temacie" Ręce i nogi opadają...

Odpowiedz
avatar Rollem
8 8

50+% na zdanie (3) to nic wielkiego, tyle było u mnie w gimnazjum na 2... ale fakt, 100% na 5 to dość dużo, jeśli ktoś zrobi jeden drobny błąd to już nie dostanie...

Odpowiedz
avatar Kunegunda95
7 9

Jako student mogę się zgodzić prawie ze wszystkim, oprócz punktu nr 3 - nie każdy ma bogaty zasób słownictwa i to chyba dobrze, że studenci się pytają co dane słowo znaczy, a nie używają go bez świadomości o jego znaczeniu. Jak dla mnie na tym częściowo studia polegają - na poszerzaniu zasobu słownictwa.

Odpowiedz
avatar Papa_Smerf
15 17

Nie rozumiem Twoich pretensji. Pozwalasz sobie wchodzić na głowę i dziwisz sobie, że ludzie wchodzą Ci na głowę. Nie rozumiem, dlaczego umawiasz się z nimi na godziny zajęć- przecież to uczelnia powinna je odgórnie ustalić. A jeśli już to robisz, to skoro nie odpowiada im kilka normalnych terminów, to trudno, ich strata. Nie staraj się dogodzić wszystkim, bo to jest niemożliwe. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek mój znajomy wysyłał SMSy do wykładów o 22 z prośbą o przełożenie zajęć. Po co im podałaś numer? Takie sprawy załatwia się o mailem albo osobiście z wyprzedzeniem. Dostałaś takiego SMSa o 22? Trzeba było zignorować, a na zajęciach wytłumaczyć, że jakaś elementarna kultura obowiązuje. Twojego problemu z nieobecnościami nie rozumiem. Ktoś ma zwolnienie LEKARSKIE i to jest nieobecność usprawiedliwiona (tak samo z oddaniem krwi). Nie masz prawa żądać jej odrobienia. Ten limit 2 nieobecności dotyczy nieobecności nieusprawiedliwionych. Możliwe, że uczelnia ustaliła inaczej, ale z teksu wynika, że To Twój wymysł. I dziwię się, że Ci nie szkoda czasu - 60 osób *10 zajęć to 600 osobogodzin. Nawet niech przychodzą w grupach, to i tak sporo czasu. A dorośli ludzie powinni sami umieć nadrobić materiał-traktujesz ich jak przedszkolaków. Pozwalasz na jedzenie na zajęciach? To dlaczego dziwisz się, że to robią? Tak samo ze spóźnieniami. Po 15 min nie wstawiasz obecności i za tydzień wszyscy są o czasie. Co do braku współpracy, to, jak już mówiłam, traktujesz ludzi jak dzieci ("Psze Pani, mogę zjeść/odrobić zajęcia?"), to zachowują się jak dzieci. Powiedziałabyś komuś, że jak nie chce pracować na zajęciach, to może wyjść i ma nieobecność, to nie byłoby takich zachowań. To samo dotyczy się pozwalania odbierać telefony w czasie zajęć. U mnie na studiach to byłoby nie do pomyślenia. I dlaczego się przejmujesz ankietami? Niepotrzebnie chcesz wszystkich zadowolić. Jeśli ktoś studiuje z przymusu, to będzie pisał bzdury w ankietach i krytykował prowadzących. Ważne jest to, żeby z tych ankiet wyciągnąć jakieś wnioski. Może ktoś Ci już pisał to, co ja wyżej? Może warto by popracować nad asertywnością i egzekwowaniem szacunku do samej siebie? Jak można szanować wykładowcę, który tak pisze: "Na poprawkach, nawet dając te same pytania, studenci ich nie pamiętają."? To studenci dają pytania na poprawkach? To właśnie napisałaś. Kiedyś na uczelni pracowała elita, a teraz wykładowcy nie umieją posługiwać się językiem polskim. To trochę ironiczne w kontekście tego, co piszesz o zasobie słownictwa studentów. Wyglądasz mi na osobę, która uważa, że studenci powinni Cię szanować, bo masz władzę. Tylko nie umiesz z niej korzystać. Zachowanie studentów jest piekielne, ale Twoje też. Zastanów się nad sposobem prowadzenia swoich zajęć, bo coś jest ewidentnie nie tak. Jak już mówiłam, dajesz sobie wchodzić na głowę.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 lipca 2016 o 18:54

avatar inga
5 7

Też prowadzę zajęcia na studiach wyższych, mam podobne doświadczenia. Może kiedyś rozpiszę się bardziej, teraz tylko kilka słów o głównych problemach. EWALUACJA Głos studenta, który ani razu nie pojawił się na zajęciach liczy się tak, jak prymusa. Jeśli ktoś nie zrozumiał wykładów, bo po prostu jest miernotą, przyjętą "bo mamy niż", to i tak Twoja wina. Spory problem mają też doktoranci, prowadzący ćwiczenia do wykładów. Nie mają wpływu na program (ten ustala profesor), ale i tak są za niego oceniani. Często wciska się im zajęcia typu "wstęp do..." itp, które, nawet fantastycznie prowadzone, są trudne, żmudne i na pierwszy rzut oka do niczego niepotrzebne. Dlatego zawsze będą mieć oceny znacznie słabsze niż starsi wykładowcy, prowadzący zajęcia ze swojej specjalności, wg autorskiego programu. MANIPULACJE "Prowadzący zadawał dodatkowe zadania" - studenci piszą w ankietach taką wersję, jaka jest dla nich wygodna. Potrafią przyjść do dyrektora instytutu a nawet dziekana na skargę, bo np. prowadzący za długo sprawdzał prace, a "zapominają", że w drodze wyjątku przesunięto im deadline, marudzą, że nie wiedzieli jak napisać pracę - a dostali wytyczne mailem 3 miesiące wcześniej itp. Albo "ojej, zalało mi komputer", dzień później słyszę jak ta sama studentka opowiada koleżance, jak sprytnie załatwiła sobie wydłużenie terminu. Władze na szczęście nauczyły się, że każdą skargę trzeba weryfikować, a wykładowcy - żeby mieć wszystkie ustalenia ze studentami na piśmie i wymieniać informacje o studentach z innymi prowadzącymi. Więc jak student oszukał jednego z nas - reszta będzie o tym wiedziała. JEDZENIE Kiedyś nieopatrznie zgodziłam się na dojadanie na zajęciach i szybko pożałowałam, bo nie spodziewałam się, że będą przychodzić z pierogami w sosie serowo-czosnkowym na zajęcia, które poprzedza godzinna przerwa i które są... ostatnimi tego dnia. Mam nauczkę. Część kwestii autorka może dość łatwo rozwiązać, zwyczajnie mając mniej miękkie serce. Po 10 latach już wiem - dasz palec, wezmą całą rękę, więc jedyną drogą jest trzymanie się regulaminu i ściśle określonych zasad, np. w sprawie nieobecności. Za ustępstwo nikt mi nie podziękuje, za to mogę mieć problemy z szefostwem, jeśli studenci palną "pani Iksińska nam pozwalała na łamanie regulaminu, a pan nie!". Gadających przez telefon wywalać. Studenci są często mentalnie jeszcze w gimnazjum i z pełną świadomością testują, na ile mogą sobie przy nas pozwolić. Brak reakcji uznają za akceptację, teraz odbiorą telefon, następnym razem zaczną gadać przez skype'a z kamerką. Trza być twardym, a nie miętkim, inaczej wejdą nam na głowę ;) Więc jeśli studenci narzekają na "służbistów", to pretensje powinni mieć tylko do starszych kolegów, którzy nauczyli wykładowców, że dobry uczynek jest zawsze przykładnie ukarany.

Odpowiedz
avatar Jorn
5 5

"Na poprawkach, nawet dając te same pytania, studenci ich nie pamiętają." Studenci ci zadają pytania na poprawkach? Zwykle w takich sytuacjach student jest nie od zadawania pytań, a od opowiadania. "Anonimowa ewaluacja. Zwykle w niej dowiaduję się o mojej wyższości". No to chyba powinnaś się cieszyć, że cię uważają za kogoś lepszego? "Studenci mogą 2 razy nie być na zajęciach. Niezależnie czy choroba, czy cokolwiek innego spowodowało nieobecność – trzeba ją odrobić na konsultacjach." A to jest uczelnia, czy szkoła podstawowa?

Odpowiedz
avatar polipotam
2 2

Przekładanie zajęć? Jedzenie i rozmowy przez telefon? Jesteś pewna, że to uczelnia a nie przedszkole/wczesna podstawówka? Ja co prawda studia skończyłam 9 lat temu, ale nie sądzę, żeby przez ten czas zmieniło się aż tyle. U nas na większości przedmiotów na początku zajęć była wejściówka, sprawdzająca opanowanie materiału, którym będziemy się zajmować. Jak ktoś jej nie zaliczył, to był wypad z zajęć z obowiązkiem ich odrobienia, co nie było takie łatwe z uwagi na to, że były to laborki (trzeba było znaleźć inną grupę/rok, gdzie znajdzie się wolne stanowisko do pracy).

Odpowiedz
avatar chikwadrat
3 3

Powiem ci, że jak czytam tę historię, to nabieram pewności, że podczas rekrutacji na studia doktoranckie, poza prezentacją projektu badawczego i ewentualnego egzaminu z wiedzy, normę powinny stanowić testy psychologiczne, które zweryfikują, czy dana jednostka jest zdatna do takiej interakcji społecznej, jak prowadzenie zajęć. Studenci ci po prostu weszli na głowę, ale ewidentnie to wyłącznie twoja zasługa i brak autorytetu u studentów. Na ten z kolei należy sobie zasłużyć. Zasłużyć natomiast nie da się w sposób represyjny. Do rzeczy. Mam za sobą 2 lata studiów doktoranckich - a co za tym idzie, również doświadczenie w prowadzeniu zajęć ze studentami. Kierunek zdecydowanie nie humanistyczny. Nadmienię tylko, że studia przerwałam i nie będę ich kontynuowała. Jako że i ja byłam początkującym doktorantem, to wiadomo, że na pierwszy ogień dostawałam zajęcia z ludźmi z licencjatu. Uważam, że historie opisywane przez ciebie przypominają mi historie z pracy mojej kuzynki. Tyle, że ona uczy w szkole specjalnej, przeznaczonej dla osób z lekkim upośledzeniem umysłowym. Po prostu nie umiesz tej grupy ogarnąć, nie umiesz nad nią zapanować, o autorytecie nie wspomnę. Autorytetu nie zyskasz wtedy, kiedy będziesz im kazała tłumaczyć się z każdej nieobecności czy odrabiać nieobecności, lub pisać kolokwia na 100% żeby dostać piątkę. Tego to nawet starzy profesorowie nie stosują. 100% na piątkę?! Serio?! Każdy jest tylko człowiekiem, każdemu zdarza się drobna pomyłka, literówka, moment rozkojarzenia. Każda ocena powinna być dostępna w ramach pewnych widełek. Rozumiem, że ocena bardzo dobra będzie się zaczynała od 90% lub nawet 95%. To jest i uczciwe i realne do osiągnięcia. Ale 100%?! Nie dziwię się, że budzisz negatywne emocje, skoro w zasadzie nie dajesz ludziom szansy na uzyskanie oceny bardzo dobrej, mimo sporego wkładu pracy. Zdajesz sobie sprawę, że jak ktoś nauczy się na 95% to jest to wspaniały wynik i że taką osobę należy nagrodzić oceną - a nie ją karać i wytykać, że 100% to przecież nie jest? Kolejna sprawa - nieobecności. Nawet profesorowie wychodzą z założenia, że to nie jest przedszkole, że każdy uczy się dla siebie i na zajęcia chodzi dla siebie - nie dla wykładowcy. Różni ludzie mają różny styl nauki, jeden ogarnia materiał na zajęciach - inny przyswoi go o 4 nad ranem w domu. Po drugie, z różnych przyczyn studenci opuszczają zajęcia. Połowa to ludzie po prostu dorośli mentalnie, mimo młodego wieku - młodzież pracująca zawodowo. I jak akurat bardzo to doceniam i szanuję. To są studia - nie liceum, nie ma dzieci - są dorośli ludzie, którzy również mogą mieć już dzieci. Kolejna sprawa jest taka, że ludzie po prostu chorują.Tak zwyczajnie. Ulegają wypadkom, leżą w szpitalach, przechodzą operacje, zapadają na choroby zakaźne. I mają do tego prawo. Dlaczego osoba, która 2 tygodnie leżała w szpitalu, kolejne dwa tygodnie spędziła na rekonwalescencji, ma być za to dodatkowo ukarana, bo dwukrotnie przekroczyła limit nieobecności? Mało ma jeszcze kłopotów życiowych? Kilka sprawdzonych propozycji, jak nie dać sobie wejść na głowę, zrealizować program i nie zostać znienawidzonym prowadzącym. 1. Zasady na początku ustanowić z grupą. I to nie takie, żeby czuli się jak rekruci w kampanii karnej. Niech uczestniczą w ustalaniu zasad. 2.Zajęć nie przekładać. Wyjaśnić, że w grupie jest około 30 osób, wśród których są osoby studiujące na dwóch kierunkach i mające IOS, którym mało co będzie pasowało, są osoby pracujące, które również nie są zbyt dyspozycyjne, są osoby wychowujące dzieci, są osoby dojeżdżające komunikacją publiczną z innych miast. Na jaką godzinę by się miało przełożyć - zawsze będzie ktoś, komu z różnych względów nie będzie to odpowiadało. Do tego dochodzą problemy lokalowe, bo sal jest mało i trudno tak na zawołanie znaleźć wolną salę. Czyli przekładania zajęć nie ma. Każdy kto ma ochotę, może spróbować poszukać miejsca w innej grupie. A jak komuś bardzo nie będzie pasowało - to zawsze możemy znaleźć rozwiązanie zastę

Odpowiedz
avatar chikwadrat
1 1

@chikwadrat: <<<heh, dopiero dziś dostrzegłam, że limit znaków uciął połowę mojej wypowiedzi, zatem dokończę dziś>>> Czyli możemy znaleźć rozwiązanie zastępcze. 3. Jedzenie. Na początku semestru ustalamy, że na zajęciach nie jemy. Ja nie jem i studenci również nie jedzą. Na drzwiach sali jest tabliczka informująca o zakazie wnoszenia do sali lodów, zup, kebabów. (Swoją drogą, w sejmie by się taka przydała). Ale ja widzę, że ktoś coś chrupie, to podchodzę do takiej osoby i wcale nie zwracam uwagi jak dziecku, żeby nie jeść - a staram się z humorem tę osobę nieco zawstydzić. Podchodzę, życzę smacznego, pytam co tam dobrego zajada, czy smakuje, czy to jakaś specjalna dieta, a gdzie zakupione, a za ile, czy mogę spróbować, czy ma tego więcej. Z żartem - a działa o wiele bardziej skutecznie niż sroga mina i notoryczne uwagi. Skutek jest taki, że osoba z pełną buzią, cała w pąsach odpowiada na pytania, skupia na sobie uwagę calutkiej grupy i nikt nie chce być następny. :) Sprawdzone - polecam, bo działa. 4. Spóźnienia. Ze spóźnieniami podobnie. Nigdy nic nie powiedziałam osobie, o której wiem, że studiuje na 2 kierunkach i zarywa połowę jednych zajęć, żeby przyjść na moje ćwiczenia, chociaż na ich połowę. Nigdy nic nie powiedziałam osobie, o której wiedziałam, że zrywa się z pracy, żeby choć na połowie ćwiczeń być. Nigdy nie zwróciłam uwagi osobie, która dojeżdża gdzieś z innego miasta komunikacją publiczną i nie ma innego połączenia. Po prostu to są normalne życiowe sytuacje, pracuję z ludźmi - nie z robotami. Natomiast na spóźnialskich śmieszków, którzy mieszkają w akademiku obok wydziału i im się wstać nie chciało, bo co tam, też miałam sposób z humorem. Jak mi taki osobnik wchodził po 30 minutach, to zawsze witałam serdecznie, informowałam, że czuję się zaszczycona obecnością, a skoro już osoba jest blisko drzwi, to ma najbliżej, aby przynieść flamaster z portierni, potem wrócić i włożyć coś do teczki. Skutkował też żart, że na początku zajęć ustaliliśmy z grupą, że dla osoby, która najpóźniej przyjdzie została prezentacja na kolejne zajęcia, taka na 5 minut. Temat prezentacji: "Dlaczego nie powinno się spóźniać" lub coś tam innego z tematyki relacji międzyludzkich. Oczywiście nie na ocenę, nie po to, aby kogoś szczególnie karać - ale aby śmieszkom nieco nosa utrzeć. Dobrze wiedzieli, że krzywdy to nikomu nie zrobi, ale się grupa nieco z nich pośmieje, nikt nie chce być kolejny. Ot, sama się nie spodziewałam, ale okazało się, że działa. A wszystko na luzie i z humorem. 5. Prowadzenie zajęć o obecność na zajęciach. Już dawno dowiedziono, że student, jak każdy człowiek, jest istotą przekorną. Jak coś trzeba - to się kombinuje, jak to obejść. Jak czegoś nie wolno - to się na przekór pcha w tym kierunku. Dowiedziono również, że "z niewolnika nie ma pracownika", a student przymuszony restrykcjami jest tylko zbuntowany, sfrustrowany i przekorny. Sprawdza się natomiast metoda kija i marchewki, dająca wybór i poczucie, że jest się panem swojego losu (na tych zajęciach). Metoda skuteczna wygląda tak, że na początku semestru daje się towarzystwu kilka przykładowych pytań, które mogą pojawić się na kolokwium. Oczywiście nie tych, które się pojawią, tylko takich zbliżonych. Zagadnienia mają być raczej trudniejsze. A na każdych kolejnych zajęciach podsuwać po jednym pytaniu. Zaliczenie na ocenę dostateczną od 65%. Ocena bardzo dobra od 90%. Cały materiał przerobiony na zajęciach, aby nie trzeba było zbyt wielu dodatkowych informacji doczytywać w domu. A na zajęciach plusy za aktywność. 95% możliwych do zdobycia plusów = zwolnienie z kolokwium z oceną bardzo dobrą. Wynik niższy podnosił odpowiednio ocenę uzyskaną z kolokwium. Czyli opłacało się chodzić na zajęcia, być na nich aktywnym. Student miał wybór - nie musiał się wcale na zajęciach pojawiać, przerobić materiał w domu, przyjść na kolokwium i napisać na minimum 65%. A mógł przychodzić na zajęcia, być aktywnym, poznawać stopniowo materiał, nie musieć się wcale za

Odpowiedz
avatar chikwadrat
1 1

@chikwadrat: 6. Nadmierna towarzyskość. Zazwyczaj pojawia się jako reakcja na nudę i nadmiar wolnego czasu. Jak ludki mają dużo do zrobienia i zajęte raczki, to nie nadążają w tym samym czasie za bardzo gadać lub głaskać smartfonów. A jak podczas tej pracy w grupach ktoś mi się tam za bardzo udzielał nie na temat, to brałam sobie krzesełko, siadałam obok tego towarzystwa i prosiłam o wprowadzenie do tematu, bo słyszałam tylko fragmenty, to chętnie się przyłączę. Albo chociaż sobie tu z nimi posiedzę. Efekt taki sam jak jedzeniem. Robi się zamieszanie, uwaga się skupia na zawstydzonym studencie, nikt nie chce być kolejny. Albo najzwyczajniej można stanąć za plecami takiej osoby, aby czuła twój wzrok na plecach. Albo mówić można coraz ciszej, aż ktoś się skapnie, że coś nie tak. Jest mnóstwo sposobów na ciszę na zajęciach, bez konieczności wypowiadania "proszę o ciszę". Z dystansem, z humorem - potwierdzam, działa. Piszesz o ankietach "Zwykle w niej dowiaduję się o mojej wyższości, wredności i byciu zakompleksioną małpą." Wybacz szczerość, ale ja czytając twoją historię, odniosłam własnie takie wrażenie - że jesteś strasznie zakompleksiona i wywyższająca się jednocześnie. Ze skrajności w skrajność. Założyłaś z góry, że należy ci się ich szacunek bo ty jesteś wykładowcą i każesz - a oni maja ci go okazywać, bez względu na to, co zrobisz. No ale nie wychodzi ci, oni ci tego szacunku nie okazują. To powoduje w tobie frustrację i jeszcze bardziej przykręcasz im śrubę, co powoduje jeszcze mniejszy szacunek. Przy takim układzie za 2 lata pozabijasz studentów i wykończysz się nerwowo. Podkreślę, że wyłącznie na własne życzenie. Zauważ, że absolutnie nie chcę ci powiedzieć, żebyś nie przykładała się do obowiązków, żebyś im dała zaliczenie za darmo i naiwnie uwierzyła, że to są słodkie aniołki. Nic z tych rzeczy. Oczywiście, ż wiem, że nie jest to homogeniczna masa, że są tam osoby pilne i ambitne - ale jest sporo śmieszków, leniwców, krętaczy. Pewnie, że wiem. I oczywiście, że wiem, że pewnie zdarzyło im się mnie czasem oszukać. A niech im na zdrowie będzie! Chodzi o to, aby nie zakładać z góry, że każdy student to oszust, leń i krętacz, zatem profilaktycznie należy z góry ukarać wszystkich. Bo tak robisz. Represje wobec wszystkich "za zapas". I zobacz, co ci to daje. Ktoś szanuje twoje być może i dobre intencje? Nie. Czy ktoś stara się domyślić, co ty możesz mieć na myśli, postępując w ten sposób? Nie. Czy jesteś w tym co robisz bardziej efektywna i skuteczna? Nie. Czy pracuje ci się dzięki temu lepiej? Nie. Czy jesteś przez to bardziej usatysfakcjonowana z pracy? Nie. Spójrz- na każde pytanie odpowiedź brzmi - NIE. Pytanie zatem - czy to dobry sposób obrałaś? Ani nie jesteś bardziej efektywna, ani nie masz z tego satysfakcji. No to może coś należy zmienić? Studentów nie zmienisz - zmień zatem podejście do studentów i siebie samej, bo się wykończysz psychicznie. Po nich to spłynie - twoja frustracja pozostanie. Przyjmij, że owszem, masz rację - leniwce pospolite i cwaniaki są - ale nie stanowią 100%. Nikt nie czyta w twoich myślach i nie ocenia cię za intencje- tylko za twoje czyny. Intencji nie widać - czyny widać. A czyny w moim przekonaniu nie świadczą na twoją korzyść. Podejdź do tego na luzie. Na luzie - to nie oznacza lekceważąco, to nie oznacza niefrasobliwie, to nie oznacza, że nieodpowiedzialnie, to nie oznacza, że należy obniżyć poziom. Na luzie, czyli merytorycznie i zadaniowo - a nie restrykcyjnie i emocjonalnie. Merytorycznie to znaczy, że masz studentom wbić do głowy treści obowiązujące na przedmiocie. Oni mają to mieć w głowie, to podstawowe zadanie. Czy na zajęciach to zdobędą, czy sami w domu nadrobią - w sumie nie powinno cie to specjalnie obchodzić. Zadanie drugie - masz przeprowadzić zajęcia. Zwab "podstępem" ludzi na te zajęcia, to chętnie przyjdą. Zmuś pod groźbą kary - zbuntują się i nie przyjdą. Traktuj ich po partnersku. Co wcale nie oznacza, że pozwalaj na wszystko i nie wymagaj niczego. Nic z tych rze

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 1

@chikwadrat: zupełnie jak mój wykładowca od fizjologii. Dodam tylko jeszcze: jak ktoś śpi, to nie musi to oznaczać, że twój wywód jest nudny. Ta osoba jest po prostu wycieńczona i mimo tego, że desperacko potrzebuje snu, to zjawia się na Twoich zajęciach, bo zwyczajnie jej na tym zależy. Chyba że obecność jest na 100% - cóż, jeżeli śpi na zajęciach to znak, że albo przynudzasz, albo w sali jest za ciemno. Albo uczy się z książek, więc jak ma zajęcia 7-19, to odsypia zarwane noce. Nie ma sensu tępić kogoś tylko dlatego, że ze wszystkich przedmiotów jakie ma, akurat ten go nudzi, choćby tobie się wydawał najważniejszy na świecie. A obecność na wszystkich wykładach i zajęciach obowiązkowa... Jak nie zwrócisz na taką osobę uwagi, co najwyżej przejdziesz ze dwa razy obok, to inni powiedzą tej osobie (sprawdzone), że wykładowca widział że śpi i żeby uważała następnym razem. Więcej nie zaśnie - będzie się pilnować, żeby wcześniej iść spać mając zajęcia następnego dnia. Jeżeli zaśnie w dzień (w zimę słońce wcześniej zachodzi, koło 18. jest już praktycznie noc, a w niektórych salach nie ma okien, albo są przysłonięte żeby było widać prezentację - osoby wrażliwe na cykl dobowy będą walczyć z chęcią zaśnięcia - kto nie wierzy niech poczyta trochę o oku ciemieniowym i szyszynce) wtedy kilka osób zrobi tej osobie zdjęcia i wrzuci na facebooka danej osoby. I kolejna informacja - spanie na zajęciach to nie zawsze lekceważenie twoich zajęć. Lekceważenie poznasz po tym, że śpi więcej niż jedna osoba, tak koło 5-10% studentów na sali. Jeżeli reszta notuje, to znaczy, ze coś z tego wyniosły. Zdarzały się przedmioty-zapychacze, z których nie wynosiło się nic przydatnego nawet jak się uważało, wtedy śpi ponad połowa. Dodam tylko jeszcze, że przy obowiązku chodzenia na wykłady, a talencie do uczenia się z książek, wykłady będą stratą czasu i chwilą na odzyskanie energii, którą się wydatkuje na naukę w nocy/nad ranem, kiedy powinno się spać. Niestety organizm ma swoje potrzeby i lubi spędzić 1/3 życia na spaniu.

Odpowiedz
avatar Filemona
2 2

Wybacz, ale jako studentka śmiem twierdzić, ze może nie tyle, co Pani jest piekielna, to na ta piekielnośc pozwala. U mnie tego typu zachowania są niedopuszczalne. Na konsultacjach odrabia się nieobecnośc nie poprzez prywatną lekcję od Pani profesor, ale poprzez szczegółową odpytkę z zakresu tematu opuszczonych zajęć. Kto nie ma zaliczonych nieobecności, nie ma zaliczenia ćwiczeń-proste. A tak ogółem, to studenci jedzą, spóźniają się, przekładają zajęcia mailem (takie coś jest w ogóle możliwe???) jeżeli czują choćby nieformalne przyzwolenie na to ze strony prowadzącego. Sama Pani do tego doprowadziła, zapewne chciała być Pani bardziej koleżanką niż konsekwentną prowadzącą, czego skutki Pani teraz odczuwa. Nie usprawiedliwiam tu studentów, bo ich zachowanie jest skandaliczne, od każdego powinno wymagać się kultury i, przede wszystkim, szacunku do prowadzących. Jednakże, z własnego doświadczenia wiem, że kiedy profesor jest "na luzie" to i studenci zaczynają być, zwyczajny brak autorytetu. Polecam na przyszłość, już na pierwszych zajęciach twardo wyznaczyć zasady: tyle i tyle nieobecności, odrabianie na konsultacjach inaczej przedłużanie sesji na poprawę, brak możlwiości modyfikowania ustalonego planu zajęć, każde nieprzygotowanie skutkuje uzyskaniem "nieobecności" na liście (skoro nie ma nawet kartki i długopisu to jego fizyczna obecnośc jest niewiele warta merytorycznie). Może być Pani później uznawana za "jędzę", ale najcześciej takie "jedze" są pozytywnie wspominane, bo czegoś faktycznie uczą, a tacy "luzacy" szybko zapominani, bo ich zajęcia były na odwal i w sumie do niczego nie przygotowały. W końcu prowadzący nie wymagał, a nawet jeśli wymagał to tego nie egzekwował. P.S. Wchodzenie w jakiekolwiek roszczeniowe dyskusje ze studentami też Pani nie pomoże. Musi Pani twardo stawiać sprawę i nie ma, że jednemu Pani popuści "bo ma kaca", bo wtedy każdy będzie miał kaca. Zamiast żalić się w Internecie polecam zmienić sposób nauczania.

Odpowiedz
avatar pierwszywolnyodlewej
0 0

Nie wiem co to za uniwerek, ale nigdy nie słyszałam o takim zachowaniu studentów. Zawsze na ćwiczeniach trzeba być (dopuszczalna 1-2 nb), wykłady to już indywidualnie zależy od prowadzącego. Z opisu wygląda na to, że przedmiot jest mało ważny, a Pani najwyraźniej po prostu nie potrafi ogarnąć grupy dorosłych ludzi. Co do zachowań studentów. Tak, czasami zdarzało nam się przełożyć zajęcia, ale to z jakiegoś konkretnego powodu. Poza tym zajęcia mają faktycznie średnie godziny, siedzi się np w pt do 16:30 (czyli najpóźniej jak można, później mają zajęcia zaoczni), bo dany wykładowca jest tylko w piątki. Albo na trzy zajęcia są dwa okienka, więc siedzi się na uczelni cały dzień, bo nie każdy ma tak blisko stancję czy dom, żeby opłacało się tak krążyć. Spóźniłam się może raz, ale to tylko dlatego, że autobus nie przyjechał. I wyszło tego może 10-15 minut. Także serio, normalni studenci się tak nie zachowują. Z opisu wynika zresztą, że to bardziej bydło niż ludzie.

Odpowiedz
avatar burninfire
1 1

A po co się nad tymi ludźmi litować? Wywalać. I lepiej dla rynku pracy, bo zostaną tylko ci, którym zależało. Po co magister czegoś, na czym się nie zna, bo akurat wtedy go nie było na zajęciach? Dyplom ma świadczyć o wiedzy, niedługo rozumiem, że w firmach będą testy ze znajomości dziedziny, żeby odsiać magistrów od "magistrów"?

Odpowiedz
avatar Thaddea
0 2

Nie daj sobie wmówić, że jesteś piekielna, takich wykładowców jak Ty szanowałam najbardziej. Na studia idzie się dobrowolnie, jak się nie chcą uczyć, to nie. McDonaldy chętnie ich przyjmą.

Odpowiedz
avatar bazienka
1 1

wszystkim gadajacym przez tel kazalabym natychmiast wyjsc za drzwi i wrocic po skonczeniu rozmowy a tym od selfie coz zamknelabym drzwi przed nosem i przekrecila klucz w srodku

Odpowiedz
Udostępnij