Mój pies niedomaga. W czwartek udałam się więc z nim do kliniki weterynaryjnej (wtedy jeszcze nie było wiadomo co z nim jest), gdzie obejrzało go dwóch wetów, wstępnie zdiagnozowali, zaordynowali trzy różne zastrzyki i pobrali krew do badania. W czasie badania, pobierania krwi itd. siedziałam w poczekalni, bo w mojej obecności pies sieje na widok człowieka w kitlu taką panikę, że szkoda słów ;) Mieli nadzieję, że jak straci z oczu obiekt, za którym się można chować, to się uspokoi.
W każdym razie - w poczekalni kilka osób sobie siedzi, rozmowy o zwierzakach, wiadomo. Pewien pan zaczął mnie zagadywać, niby normalna sprawa, choć w pewnym momencie poczułam się jak na przesłuchaniu... Przytoczę tutaj dialog:
P - pan
J - ja
P - A pani piesek to ten co tak wył?
J - Tak, to mój, panikarz:)
P - A co, szczepienie?
J - Nie, takie i takie problemy (tu wyjaśnienie co dokładnie) i takie podejrzenia.
(Streszczę trochę, bo wyjdzie dialog na pięć stron: Jak karmię? Ile godzin spaceru dziennie? Gdzie na spacer chodzę? Ile ma lat? Ile waży? Wnioski z rozmowy: źle karmię, za mało spacerów itd.)
W którymś momencie weterynarz przyprowadził mi psiaka i kazał jeszcze chwilę zaczekać. No to czekam.
P - Eee tam, wymyślanie. Nic mu nie jest. Przecież widać, że wszystko w porządku.
J - No, wie pan, chyba jednak jest, znam swojego psa i widzę, że się coś złego dzieje.
P - Wymyślanie, wybiegać się musi!
J - Akurat teraz to go, proszę pana, oszczędzam, bo przy wysiłku go boli...
P - O, widać że zdrowy. Tylko niewybiegany!
J - ...
P - Da sobie pani spokój, co go pani ciąga po weterynarzach i stresuje tylko? Porządny spacer mu jest potrzebny!
J - ...
P - E, ale ludzie wymyślają, a widzę, że niewybiegany, no widzę.
Cierpliwie przemilczałam, chociaż już miałam na końcu języka sugestię, żeby pan otworzył własną praktykę, skoro, patrząc z odległości kilku metrów, lepiej wie co psu dolega niż weterynarze. W końcu nie po to tam przyszłam, żeby się kłócić z jakimś (przepraszam za określenie) pacanem. Ale ciśnienie mi podnieść to mu się udało. Na szczęście zaraz zawołali mnie do gabinetu, a jak wyszłam, pana niewybieganego już nie było.
Zastanawiam się tylko, czy facet naprawdę był taki, hmm, mądry inaczej, czy przylazł tam dla rozrywki podenerwować ludzi, bo zwierzaka żadnego ze sobą nie miał...
u psiego lekarza
A wybiegałaś go? ;) (musiałam) Mam nadzieję, że z psem wszystko będzie ok.:)
OdpowiedzTrzeba się było go zapytać po co on siedzi u weterynarza skoro taki wszechwiedzący?
OdpowiedzMiał! Muchy w nosie!!! Co z psem? Mam nadzieję, że nic poważnego... Trzymamy kciuki!
Odpowiedz@hotchilli: Wszystko będzie dobrze, już widać ogromną poprawę:)
OdpowiedzDobrze, że nie zdążyliście przejść do tematu żywienia psa. Pewnie byś się dowiedziała, że źle go karmisz i że najlepsze dla psa są resztki ze stołu.
Odpowiedz@Poison_Ivy: Chyba doszli, bo okazało się, że wg pana źle karmi ;
Odpowiedz@kokosanka: A faktycznie, przeoczyłam :D
OdpowiedzPsa nie mam, ale nurtuje mnie jedna kwestia - czy domowe jedzenie dostosowane do potrzeb psa nie jest zdrowsze od puszek/suchego? Mam na myśli sytuację, kiedy po rozmowie z weterynarzem gotuję czworonogowi mięso, kaszę i co tam jeszcze doktor zaleci. Przypomina mi się cytat z "Lassie, wróć": "Biedna Lassie, schudła, trzeba jej dawać miskę mleka przed jedzeniem." albo "Nie podoba mi się kolor jej dziąseł, dobrze jej zrobi łyżka tranu". Co myślicie, kochani psiarze?
Odpowiedzsingri: gotowanie i zapychanie kaszą nie, ale surowa zbilansowana do potrzeb psa dieta (np. BARF lub wholeprey) już tak.
Odpowiedz@singri: Co innego posiłki przygotowywane specjalnie dla psa i odpowiednio zbilansowane, a co innego resztki naszych ludzkich potraw, które zawierają zwykle zbyt dużo soli, przypraw i rzeczy ciężkostrawnych lub nieprzyswajalnych dla psa. Tran ciągle się czasem podaje psom. Natomiast mleko jest na indeksie potraw zakazanych (słusznie czy nie - to już temat do zupełnie innej dyskusji).
OdpowiedzDzięki. Resztki to wiem że nie. O kaszy słyszałam, że w niewielkich ilościach jest wskazana, pobudza perystaltykę jelit podobno. Oczywiście podstawą musi być mięso i oczywiście pełna konsultacja z wetem.
Odpowiedz@singri: Raczej z dietetykiem. Weterynarze często mają małe pojęcie o żywieniu zwierząt. Kasza nie, jeśli już to owoce i warzywa.
OdpowiedzTrzeba było numer wziąć. To ja tracę czas na stanie w kolejkach do dobrego Veta, wywalam kasę na dobre karmy, a tu jeden rzut oka, jeden telefon, jedno pytanie i już za free diagnoza postawiona.
Odpowiedzten pan nie miałby czasu na trucie innym gdyby się porządnie wybiegał.
OdpowiedzA co on, kynolog/dogoterapeuta, że wie, co dobrego dla obcego psa?
OdpowiedzZnam to aż za dobrze. Moja psinka ze względu na wiek cierpi na problemy z kręgosłupem co skutkuje tym że bywają dni że z daleka widać że z psem jest coś nie tak, czasem nawet przez dzień czy dwa nie chodzi. Całe osiedle zamienia się wówczas w weterynarzy i każdy wie najlepiej co jej jest. Doszło do tego że jedna z sąsiadek obraziła się, bo gdy mój chłopak niósł 40kg cielsko na rękach nie zatrzymał się by z nią porozmawiać a ona "miała tyle dobrych rad dla nas" a my jesteśmy "niewychowani gówniarze". No widocznie:/
OdpowiedzHa, trafiłam losowaniem na akurat tę historię :) Więc dla ewentualnych ciekawskich wyjaśnienia i aktualizacja: Piesek, z powodu urazu mechanicznego, cierpiał na zapalenie tkanek miękkich w obrębie splotu nerwowego w okolicach kręgosłupa szyjnego/piersiowego,co powodowało opuchliznę, czego skutkiem by ucisk na splot nerwowy i przeszywający ból. Uraz powstał na skutek ADHD pieska, który pomimo swoich 11 lat, zachowuje się jak szczeniak, nie patrzy gdzie leci, zdarza mu się wpaść na drzewo... W każdym razie, jakby się ktoś martwił, co z pieskiem - informuję, że Tytus żyje, ma się dobrze, na nic obecnie nie cierpi. Przy okazji badań wyszła nietolerancja wapnia; obecnie łyka tabletki wapniowe, cud, że się przez całe życie nie połamał, bo poziom wapnia miał taki, jakbym go karmiła ziemniakami, a jak się go puści na chwilę na wolność... no, to by trzeba było zobaczyć na własne oczy, (jakbym miała opisać jednym słowem, to mi się nasuwa torpeda...). W każdym razie - kosztowało to Tytusa sporo stresu, a mnie prawie trzy tysiące, ale już jest wszystko OK, a Tytus nadal zadziwia wszystkich naokoło: ( - ile ma? - jedenaście. - misięcy? - Nie, lat. - O_o) tak to wygląda :P
Odpowiedz