Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Kumpel, którego problemy z zatrudnieniem kiedyś opisałem, podrzucił mi nową historyjkę. Wstęp…

Kumpel, którego problemy z zatrudnieniem kiedyś opisałem, podrzucił mi nową historyjkę.

Wstęp będzie przydługi, ale jak ktoś nie lubi wstępów, to zapraszam do ostatniego akapitu.

Kolega, powiedzmy Grzegorz jest programistą. Nie informatykiem, żeby nie było niejasności.

Pracuje w firmie, która produkuje obrabiarki sterowane numerycznie. Czyli takie maszyny, gdzie pan lub pani projektantka na komputerze sobie wymyśli i zaprojektuje element, wysyła do obrabiarki i ta w pocie, i trudzie oraz oparach chłodziwa z zapałem wycina z bloku materiału zaprojektowany element. Maszyny te są z reguły duże. I ciężkie. I na plecach ich się nie przenosi.

Do projektowania takich zabawek jest specjalistyczne oprogramowanie, Grzegorz pisze tak jakby sterowniki do tych urządzeń, tak jak są sterowniki do drukarek. Tak mi to tłumaczył, takie coś jakby magia, tylko na bazie matematyki, no i ma działać.

Grzegorz jest też takim przykładem stereotypowego komputerowca, niziutki, chudziutki, w okularkach, jego hobby to programowanie mikrokontrolerów, na śniadanie zjada garść procesorów z mlekiem. Jak jest na urlopie, to pracuje tylko do 15 :) Ma zarejestrowaną działalność gospodarczą, jest więc właściwie podwykonawcą dla firmy. W sumie nie tylko dla tej jednej, dlatego taki układ mu bardzo odpowiada.

W styczniu ku zaskoczeniu i niedowierzaniu wszystkich pracowników Grześ poprosił o urlop i to cały tydzień! W czerwcu! Szok! Kierownik urlop przyznał, zaznaczył na czerwono w kalendarzu i o sprawie zapomniano.

Po jakimś czasie w firmie pojawił się nowy pracownik, na stanowisku typu "Dyrektor d/s optymalizacji procesów produkcyjnych i koordynacji zamówień do bufetu". Został zatrudniony poza procesem rekrutacyjnym, nic nie umiał, brał sporą pensję, więc został sklasyfikowany jako ucho i oko prezesa. Jego głównym zajęciem było łażenie i przeszkadzanie wszystkim, od ciecia na bramie przez produkcję, księgowość, kierownictwo, aż po sprzątaczki. Dla każdego miał mnóstwo czasu i dobrych rad typu: "Jakbyś szybciej stukał w te klawisze, to byś szybciej pisał"... no taki upierdliwiec do szóstej potęgi. Powiedzmy Janusz.
Przepraszam - Pan Dyrektor Janusz.

Traf chciał, że firma wynajęła stoisko na targach w Poznaniu w weekend, w którym rozpoczynał się urlop Grześka. Cały tydzień przed targami w firmie zamieszanie, to jedzie, to nie jedzie, banery, rowery, hostessy, ulotki, oświetlenie, nagłośnienie, cuda wianki, wszystko na cito.

Janusz biega jak kot z pęcherzem, przeszkadza wszystkim, we wszystko się wtrąca, wszędzie go pełno, przeszkadza wszystkim jak tylko się da. Czyli jest w swoim żywiole.

Janusz w pewnym momencie zorientował się Grzegorz ma urlop. Wzięty pół roku wcześniej, zaznaczony w firmowym grafiku, kalendarzu i zaakceptowany przez jego kierownika. Ale Janusz wymyślił, Grzegorz na targach być musi. W piątek o 15 ogłosił mu dobrą nowinę, że anulował jego urlop i jutro jadą do Poznania. Stoisko trzeba szykować, maszyny ustawiać, lampy wieszać, banery rozwijać, promować, agitować, namawiać, objaśniać, pozyskiwać, targety robić, klientów ściągać! Nie ma, że urlop! Nieważne, że maszyny po 5 ton, nieważne, że Grzegorz jest tam niepotrzebny! Jedziem, jedziem! Jeżeli Grzegorz nie pojawi się w sobotę o 7 rano punkt, zostanie to potraktowane jako porzucenie pracy, dyscyplinarnym zwolnieniem, wpisaniem do akt i tylko szubienicy na rynku brakowało.
Traf chciał, że Grześ z kierownikiem nie miał kontaktu, więc godzina 16 (punkt) zabrał swoje zabawki, laptopa (swojego), pożegnał się z kolegami, Januszowi powiedział, żeby na niego nie czekał, że zwolnić go nie może, więc widzimy się po urlopie, cześć.

I wyszedł. I w sobotę nie przyszedł. To znaczy przyszedł, tylko nie na 7 tylko na 17, nie na targi tylko do kościoła i nie ulotki rozdawać, tylko ślub wziąć. A na weselu też byłem i tę historię usłyszałem, i dla piekielnych zapisałem.

A stary kawaler Janusz doskonale wiedział po co Grześkowi urlop, wszyscy w pracy dostali zaproszenia. Ale to przecież taki doskonały sposób, żeby kogoś zdenerwować i podleczyć swoje kompleksy.
A prezes dopiero po akcji "zwolnijmy głównego programistę" trochę się ogarnął, Janusz dostał biurko, komputer z internetem i już więcej szkód nie robił.

firma rodzinna a z rodziną wiadomo najlepiej na zdjęciu

by Garrett
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
40 46

Ślub trwa max 2 godz. Przecie by zdążył! A w zasadzie jak by się na ślubie nie zjawił.... Za 3-5 lat by dziękował Januszowi a tak ... będzie zawsze wspominał"było słuchać dyr Janusza"

Odpowiedz
avatar vezdohan
1 3

Kolega, powiedzmy Grzegorz jest programistą. Nie informatykiem, żeby nie było niejasności. Hmm, człowiek, który programuje sterowniki nie jest informatykiem? To kto nim jest? Tak, przy okazji znam dwie definicje: Informatyk - człowiek, który przerabia kawę na software. Łatwo sprawdzić czy Grzegorz pije kawę, bo software pisze. Informatyk - człowiek, który został uznany za informatyka przez innego informatyka. Ja jestem informatykiem, twierdzę że Grzegorz jest informatykiem. tak więc Grzegorz jest informatykiem.

Odpowiedz
avatar KropkaWCzarnePaski
0 0

@vezdohan: Może nie jest z wykształcenia informatykiem?

Odpowiedz
avatar Stevills
1 1

@vezdohan: W moim otoczeniu przyjęte jest: Programista - programuje; Informatyk - wie jak obsłużyć komputer, peryferia. Coś tam skonfiguruje i naprawi. Ale programu nie napisze. :) Informatykiem można zostać niespecjalnie się przykładając na studiach. Tudzież w ogóle bez studiów. Programista zaś musi posiąść sporą "wiedzę tajemną".

Odpowiedz
avatar obserwator
1 1

I potem płacz i zgrzytanie zębów, że polskie firmy z rodzimym kapitałem padają jak muchy... Nie dość, że nasi nie mają gdzie zdobyć doświadczenia, jak się takie coś prowadzi, to jeszcze rzadko wyciągają wnioski z błędów.

Odpowiedz
avatar kbstyl
0 0

dobre zakończenie, ślubu bym się nie spodziewał:)

Odpowiedz
Udostępnij