Teraz opowiem o tym, jak bardzo dziwię się, że jeszcze nie siedzę za zabicie nauczyciela. A nawet kilku.
Tak, będzie długo, może też być nieco chaotycznie bo temat dość rozległy i emocjonalny dla mnie.
Na pierwszy ogień idzie podstawówka. Tak zwana klasa integracyjna.
Na tle klasy się wyróżniałem. A jakże. Nadpobudliwość, problemy ze skupieniem, oraz to, że babcia w domu już zdążyła nauczyć mnie ortografii i matematyki więc na zajęciach się nudziłem.
Docenione to w żaden sposób nie było, zarówno przez, pożal się boże, nauczycielkę, jak i kilku bardziej "bojowych" rówieśników byłem "usadzany" na swoim miejscu.
Dość szybko stałem się klasowym kozłem ofiarnym. Mimo, że nie można się było do mnie do niczego "przyczepić"(ani biedny, ani brzydki, może w piłkę nie lubiłem grać, ale to tyle), to co chwila chłopaki wymyślały jakiś sposób do prowokowania mnie i wyzywania.
Co ja, będąc bahorem - ośmiolatkiem mogłem zrobić?
Ano poskarżyć się pani.
Pierwsze dwie czy trzy skargi dawały krótkotrwały efekt, ale później wszystko wróciło ze znacznym nasileniem.
Na nic się zdały interwencje matki(do ojca mam żal do dziś, że nie zrobił przysłowiowego roz*** jaki ja bym na pewno zrobił na jego miejscu) w szkole czy u rodziców.
Ba! Nauczycielka wytknęła mojej matce krótkowzroczność, bo to na pewno JA prowokuję 6 chłopaków do bicia mnie i wyzywania!
Oczywiście matula moja uwierzyła na słowo :)
Tutaj dla jasności, nie uważam, że powinna była wręcz przeciwnie, bronić mnie jak lwica, bo wiadomo, dzieci kłamio, ale nie powinna też święcie wierzyć nauczycielce. Mogła podejść do sprawy z dystansem, ale zamiast tego to mnie zaczęła trenować jak mam ich NIE prowokować.
Czułem się zewsząd zaszczuty.
Z konfrontacji z rodzicami przywódcy bandy moja matka się dowiedziała, że to "szkoła jest od wychowywania dzieci!"
Z rozmowy z pedagog dowiedziała się, że ja próbuje ich w ten sposób poniżać, robić z siebie kozła ofiarnego a potem że na pewno chcę żeby to oni ponieśli konsekwencje, że to taki mój sposób manipulacji(jakoś tak kochana pani pedagog to ujęła, fk logics)
A, pedagogiem była mamusia jednego z tamtych chłopców :)
Wyrzucanie mi zeszytów na deszcz, do kibla, wrzucanie moich rzeczy do kibli w szatni w przerwach między wuefami - to wszystko było na porządku dziennym. Bałem się zostawić plecak i cokolwiek mojego bez opieki, ostatecznie nawet między lekcjami czy do toalet chodziłem z plecakiem. Jadłem też w toaletach, do czasu aż oni mnie i tam nie zaczęli nachodzić.
Nienawidziłem szkoły, parę razy uciekłem z zajęć i przybiegłem z płaczem do domu.
Mimo to rodzice święcie wierzyli w zapewnienia pani nauczycielki, że to ja ich dręczę.
Aha.
W klasie trzeciej podstawówki zostałem pobity, między innymi jeden z mądrzejszych walnął moją głową w kamienny parapet. Niby nic, ale tej samej nocy matka znalazła mnie nieprzytomnego w toalecie. W sumie nic nie pamiętam, byłem przez jakieś 3 dni w śpiączce, wstrząs albo wstrząśnienie(nie pamiętam które) mózgu, jakiś krwiak.
Jakieś konsekwencje wyciągnięte wobec nich?
Nie! Brak dowodów + rodzice głównego sprawcy błagali o nie wnoszenie sprawy na policję.
Do dziś mam żal do mojego ojca, że się ugiął i nie zrobił im jesieni średniowiecza.
Potem co jakiś czas miałem zaniki pamięci. Takie krótkotrwałe, potrafiłem się obudzić i nie wiedzieć, jak się nazywam, mieć nagłe zawroty głowy.
Ale nie, ja i tak wszystkich tylko prowokuję!
Powroty do domu wyglądały podobnie. W pewnym momencie powiedziałem rodzicom, że nie idę do szkoły jak mnie nie odbiorą.
Chłopaki szły za mną i za moją matką i wyzywali mnie i nawet ją. Moja matka chyba wtedy zrozumiała, że może jednak nauczycielka nie jest taka mądra.
Niedługo potem coś we mnie pękło(w sumie po raz kolejny, ale tym razem bardziej) i rzuciłem się na gnojki. Było ich pięciu ale guzik mnie to obchodziło. Zanim zdążyłem cokolwiek im zrobić albo oni mi(korytarz szkolny bez monitoringu), przyleciała jakaś nauczycielka i zrobiła awanturę.
Dywanik, moi rodzice, wychowawczyni:
"Teo jest agresywny, powinniśmy zadzwonić na policję!" i w ten deseń. Mój ojciec jak ostatni kretyn kaja się na kolanach że nie, żadnej policji, on to ze mną załatwi.
Fajnie.
W domu miałem od teraz piekło porównywalne do tego w szkole. Nie chciało mi się uczyć ani w sumie już nic. Siedziałem tylko ze swoim zestawem lego po siostrze albo rysowałem. Miałem głęboką nadzieję, że oni wszyscy zdechną a ja będę mógł sobie tańczyć na ich grobach.
W sumie fajne myśli jak na dziewięciolatka.
To były klasy 1-3 i wcale nie było mi tam cały czas tak źle... Otóż czasami nie byłem gnębiony, konkretnie wtedy, gdy na lekcje przychodził inny chłopak którego gnębili bardziej.
Przykre to i nienawidzę siebie za to do dziś, ale jak oni go dręczyli to i ja się przyłączałem, ciesząc się, że nie jestem na jego miejscu. Choć tak naprawdę ze względu na problemy zdrowotne był on w szkole rzadko(mam na myśli jak łącznie był miesiąc w ciągu roku w szkole to był szał), to każdy dzień był dla mnie świętem. Potem się zreflektowałem i się kumplowaliśmy do końca gimnazjum.
W klasie czwartej rodzice przenieśli go do innej szkoły, gdzie chodził normalnie i nikt go nie dręczył. Utrzymywaliśmy kontakt i widywaliśmy się dość regularnie.
Mnie rodzice przenieść nie chcieli.
Bo daleko.(do mojej szkoły miałem dwie przecznice, do tamtej pięć)
W czwartej klasie zaczęły się też baseny. To też był horror, ale chodzić trzeba było.
Zrywanie ręcznika i wyśmiewanie się ze mnie nago było na początku dziennym. Nabawiłem się przez to dodatkowych kompleksów nawet na punkcie rzeczy, na punkcie których mając jakieś 10 czy 11 lat nie powinno się mieć kompleksów.
Trwało to do gimnazjum. Szykany ze strony tej bandy, brak pomocy ze strony nauczycieli. Wieczne donoszenie moim rodzicom że to ja sprawiam kłopoty.
Oczywiście była cała lista "tortur" jak np. klasyczne wpychanie śniegu za koszulkę czy wrzucanie rzeczy do pobliskiej rzeki.
Epilog:
Cała ta wieloletnia fala zaowocowała zaburzeniami rozwojowymi i depresyjnymi, wykrytymi lata później już po próbach samobójczych.
Niedawno odwiedziłem mą starą szkołę, głównie ze względu na jedyną osobę, która okazała mi wsparcie i przy której czułem się względnie bezpiecznie: bibliotekarkę. Przemiła kobieta(jak wszystkie znane mi dotąd bibliotekarki) która dała mi schronienie na kółku bibliotecznym, w którym wystawiliśmy kilka przestawień dla najmłodszych w różnych fajnych rolach.
Tam też spotkałem soją wychowawczynię z klas 1-3 która w mojej opinii była nieświadomą współsprawczynią tego piekła.
Do tego czasu puściłem jej błędy w zapomnienie i wspominałem dość dobrze.
Ale...
- No, a jak z rodzicami?
- No dobrze, dobrze, jakoś idzie.
I wtedy, w sumie nie pamiętam jak to dokładnie ujęła ale powiedziała coś w stylu:
- No, ciebie to już w dzieciństwie trzeba było usadzić na swoim miejscu, żebyś sobie nie myślał, że wszystko jest takie różowe.
Nawet nie zrozumiałem co miała przez to na myśli, ale słysząc jej poczucie wyższości w głosie krew mi się zagotowała.
To babsko, które jest dopuszczone do zajmowania się dziećmi, "usadzało" mnie na swoim miejscu sprowadzając na mnie piekło, bo tak sobie wymyśliła.
Wstałem i odwróciłem się do wyjścia. Prawie się poryczałem, bo jakoś tak przypomniały mi się wszystkie złe chwile z tej szkoły.
- A tobie nagle co?
- Módl się, żebym cię więcej nie spotkał, bo za******.
Wyszedłem. Pewnie bibliotekarka uważa mnie teraz za chama czy coś. Ale jakoś mnie to nie obchodzi. W związku z depresją i zaburzeniami, z którymi walczę i które są efektami między innymi pracy tej baby, jest mi bardzo ciężko znaleźć dziś swoje miejsce, podjąć długotrwale zatrudnienie, a czasem nawet wykonywać jakieś codzienne czynności jak higiena osobista. Biorę regularnie leki, ale różnie mi to pomaga. Zresztą moje perypetie ze służbą zdrowia to osobna historia.
W sumie nie wiem jak to skwitować. Jestem wściekły i jest mi przykro. Dziś nienawidzę tej nauczycielki, pedagog i rodziców tamtych dzieciaków. Chłopcy są tylko trochę winni, bo to dorośli powinni być tu odpowiedzialni, skoro jako dzieciaki mieliśmy wszyscy siano w głowie.
W sumie tyle. Chciałem się w końcu wyżalić i to sobie samemu poukładać, może pozwoli wam to trochę zobaczyć to wszystko z punktu widzenia dręczonego czy coś.
szkoła
dzieci "kłamio" .... zabolało... nadpobudliwość, problemy ze skupieniem... ekhm... większosc tego, co w dzisiejszych czasach jest tak nazywane to po prostu bezstresowe wychowanie. Sama historii nie zamierzam oceniać, jednak nie spodziewaj się raczej wysokiej oceny. Ogólna piekielnośc twoich podstawówkowych przeżyć jest niska. Przy czym własnie określenie "ogólna" - to słowo klucz. Co dla jednej osoby będzie totalną bzdurą, inną może skłonić do samobójstwa, gdzie ta "normalna" osoba, nie będzie w stanie zrozumieć dlaczego ta druga posunęła się do ostatecznego kroku. Psychika to paskudna rzecz... nawet jeśli komuś się wydaje, że rozumie innego człowieka to tak naprawdę tylko mu się WYDAJE.
Odpowiedz@Iras: Niby rozumiem co mówisz, ale jednak dla mnie przywalenie czyjąś głową w parapet, zawsze kwalifikuje historie na "wysoce piekielną". Głowa i parapet (zwłaszcza typowo szkolny, wielki i kamienny) nie idą w parze, wierz mi.
Odpowiedz@Zmora: Tylko tak poważnie, kto nie przeżył podobnej historii w podstawówce? Moja głowa co prawda nie spotkała się z parapetem, ale z podłogą już owszem. Też kamienną. Po prostu siódmo- czy tam ósmoklasiści nie zauważyli drobnej drugoklasistki i mnie stratowali. Mózg co prawda był lekko tym wstrząśnięty, ale pozostał nie zmieszany, więc tylko parę dni nie było mnie w szkole, a potem rodzice kazali mi uważać jak łażę. Epizodów "pudrowania" śniegiem, wywalania piórnika przez okno, "żarcików" basenowo-wuefowych i podobnych było tyle, że aż szkoda sobie pamięć zaśmiecać. A zaznaczam - nie należałam do grona klasowych kozłów ofiarnych. Dlatego ode mnie historia dostała "słabe". Właśnie za niską piekielność ogólną, jak to ujęła Iras, oraz za stylistykę i byki, przez co całość stała się, jak dla mnie, trudna do przebrnięcia - "czy coś".
Odpowiedz@Meliana: Wiesz, dla mnie ma pewnie znaczenie, czy głowa trafiła w kamień umyślnie, czy przez nieumyślną bezmyślność (np. stratowanie). Do tego parapet ma krawędzi, a podłoga zwykle jest płaska jednak. Ale może przesadzam, może po prostu mam jakąś fobię przed krawędziami parapetów.
Odpowiedz@Meliana: sory, ale ja takich przygód nie miałam. moje rodzeństwo również. koledzy i koleżanki też. jeśli uznajesz, że to co opisał autor jest "normalnością", to naprawdę, szczerze i gorąco ci współczuję. ps. co innego wypadek, a co innego umyślne pobicie.
Odpowiedz@Meliana: no ja jakoś podobnych historii nie przeżywałam, ani nikt z mojej szkoły. Pobicie kogoś tak, że pobity na trwale uszkodzone zdrowie i zaniki pamięci to nie jest jakiś tam niewinny szkolny żarcik, gdyby sprawa dotyczyła dorosłych skończyła by się w sądzie karnym. Jeżeli dla ciebie to zupełna normalka to nie chcę wiedzieć w jakim środowisku się wychowywałaś.
Odpowiedz@Meliana: Ty naprawdę nie widzisz różnicy między tym, jak ktoś celowo uprzykrza Ci każdy dzień, a głupimi żartami? Też bywałam wytarzana w śniegu, poobijana przez różne dzikie biegi, a mój plecak przeżywał takie przygody że hej, ALE TO WSZYSTKO BYŁY WYGŁUPY, ewentualnie przypadki (co do upadków). Przepraszam za mocne porównanie, ale dla mnie to tak, jakbyś zgwałconej dziewczynie mówiła, że "no przecież też uprawiałam seks, nie dramatyzuj". Przykre i niesamowicie płytkie jest takie mierzenie wszystkiego jedną miarą.
Odpowiedz@grupaorkow: W szkołach po dziś dzień tuszuje się sprawy pobić dzieci rodziców uznanych za niewygodnych.
Odpowiedzprzestańcie już nudzić z tym bezstresowym wychowaniem. nic takiego nigdy nie istniało. może i są ludzie nieudolni wychowawczo, ale nigdy nie słyszałam i usłyszeć się nie spodziewam osoby, która zadeklarowałaby się, że wychowuje bezstresowo. to taka sama miejska legenda, jak brokat u ginekologa - każdy historię o dumnym "bezstresowym wychowawcy" słyszał od znajomej znajomego, ale sam nigdy na własne oczy takowego nie widział.
OdpowiedzNiekoniecznie. Autyzm, zespół aspergera czy adhd istnieje. Chłopak b bystry, ale totalna ciapa społeczna. Rówieśnicy szybko to wyczuwaja. 15 lat temu o zaburzeniach rozwojowych, jeśli nie były super widoczne nikt nie słyszał, a powiklaniem są właśnie depresję, próby samobójcze czy konflikty z prawem. Czasy mamy jakie mamy, ale cieszę się, że dziś jednak większa jest świadomość takich rzeczy i raczej są one wykrywanie wcześniej niż kiedyś
Odpowiedz@dodolinka: Zgadzam się. ADHD istnieje, owszem ale na pewno nie ma go co drugi dzieciak, któremu coś stwierdziła niedouczona Pani pedagog.
OdpowiedzPrzykro mi że musiałeś to przeżyć, ale czas się ogarnąć. Nie możesz przeżywać tego do końca życia. Problemem nie są te wydarzenia tylko ty.
Odpowiedz@grruby80: Dzięki, ogólnie już tego nie przeżywam, nie żyję przeszłością a przynajmniej staram się i próbuję się kierować w stronę masaży i tworzenia gier, jeszcze o mnie usłyszycie w telewizji i internetach :D
Odpowiedz@grruby80: No nie, sorry, ale nie ma, że "problemem jesteś ty, a nie wydarzenia". To jest normalnie wtórna wiktymizacja - nie dość, że w dzieciństwie, przepraszam za grubiańskość, facet zdrowo oberwał po dupie, to jeszcze ma zapomnieć i się nie przejmować, bo jak nie, to jest problematycznym męczybułą. No jasne. :/
OdpowiedzTen człowiek ma typowo dresiarsko-ignoranckie podejście do rzeczywistości, nie ma co mu przemawiać do rozsądku.
Odpowiedz"Co ja, będąc bahorem - ośmiolatkiem mogłem zrobić?" Tak na moją głowę, to powinieneś był jednak uważać na tych lekcjach ortografii, bo babcina edukacja najwidoczniej dała krótkotrwały efekt. :)
Odpowiedz@Zmora: Przecież chłop napisał, że miał zaniki pamięci. ;)
Odpowiedz@eulaliapstryk: A, no tak. To zwracam autorowi honor. :)
OdpowiedzTo okropne. Sama wiem, jak to jest, dlatego mocno Ci współczuję. Bardzo mną wstrząsnęła postawa Twojego ojca oraz zachowanie nauczycielki. Nóż się w kieszeni otwiera, a jednocześnie z oczu płyną łzy. Mam nadzieję, że wkrótce uda Ci się z tego wszystkiego wyjść, chociaż wiem, że nie zawsze jest łatwo. Trzymam za Ciebie kciuki :)
OdpowiedzWIesz, nie chcę być złośliwy, ale tak czytam, czytam te twoje historie... W każdej, czy to w szkole czy w pracy byłeś poniżany albo wykorzystywany. Zastanów się więc, czy to faktycznie tylko wina otoczenia, czy może to z tobą jest coś nie tak.
OdpowiedzOczywiście, że z autorem. Ktoś, kto doznawał przemocy w dzieciństwie albo sam staje się agresorem ( najlepszą obroną jest atak) albo idealną potencjalną ofiarą. Przykład: poniżenia jakich moja matka doznała od mojej babci (własnej matki) w okresie dojrzewania sprawiły, że związała się z moim ojcem (jaki jest taki jest, ale mnie chce). Ponieważ związkowi daleko było do ideału, odeszła. Dokąd? Z powrotem do matki. Bo "sama nie da sobie rady". Mieszka u niej do dziś i znosi przemoc na zasdzie "bo to moja matka, nie zostawię jej przecież, a w ogóle to dokąd ja pójdę?" Jedyne do czego jest zdolna to płakanie mi w słuchawkę.
OdpowiedzJa Cię doskonale rozumiem,przez pół podstawówki i całe gimnazjum miałam podobnie jak ty,Jeśli chodzi o rodziców to mogłam liczyć na wsparcie nauczyciele też nie byli tacy źli,no ale gnębienie było
OdpowiedzNo to rzeczywiście doskonale rozumiesz, przechodząc przez coś praktycznie innego.
OdpowiedzTo, co przeżyłeś to w zasadzie nic wielkiego, miliony osób to przeżyło, a reszta mogłaby przeżyć. Wszystko jest kwestią tego, czy potrafisz dbać o swoje interesy. Ot, wszystko to mogłeś sam rozwiązywać bez pomocy dorosłych. OK, nie rozwiązałeś - trudno. Ale po kilkunastu latach wciaz zadręczać się tym samym? Ot, znam wiele osob, ktorych zyciorys zawiera naprawde smutne przezycia, ale oni sobie z tym poradzili i ida dalej.
Odpowiedz@Rollem: Proszę, wyjaśnij, jak 9-letnie dziecko miało samo rozwiązać problem bycia dręczonym przez 5-6 rówieśników, przy cichej (albo wręcz otwarcie wyrażanej) akceptacji dla tego stanu rzeczy ze strony pedagogów i jego własnych rodziców.
Odpowiedz@Fithvael: dokładnie. z męczeniem przez dzieci jest ten problem, że one świetnie się przy tym bawią i w ogóle nie współczują ofierze. serio. mają w tym takie wsparcie własnej grupy rówieśniczej, tak sie same nawzajem nakręcają, że bardzo ciężko jest sytuacje naprostować samej ofierze i interwencja dorosłych jest potrzebna, by dzieci miały jakikolwiek sygnał, że to zachowanie jest niedopuszczalne. to rzadko jest tak, że kozły ofiarne są naprawdę winne, bo np. nie potrafią współpracować, są samolubne czy niekoleżeńskie, czy nawet nudne, brzydkie czy biedne. wystarczy, że takie dziecko jest inne, a klasowy "lubiany dzieciak" stwierdzi, że warto się z tego pośmiać. te dwie rzeczy, i dzieciak ma w klasie piekło.
OdpowiedzMiesiąc temu wyszedłem z czegoś podobnego (bez pobicia, staram się unikać problemów), też w podstawówce. I na szczęście po tych przeżyciach poszedłem do gimnazjum po drugiej stronie miasta gdzie już nie mam takich porąbanych ludzi w klasie. Łap pan "dobre" :D .
OdpowiedzCzęściowo Cię rozumiem. W podstawówce byłem też gnębiony, przez kilka pokoleń "kolegów". Nienawidziłem ich strasznie. Życzyłem im śmierci w męczarniach. Z tego co wiem to jeden kopnął w kalendarz, i jakoś nie jest mi go żal. Ani jego rodzinie. Musiałem się pogodzić z przeszłością, bo w przeciwnym razie odbiło by mi na tyle żeby zrobić komuś krzywdę...
Odpowiedz@kojot_pedziwiatr: Kilka pokoleń? Ileś ty czasu chodził do podstawówki?
OdpowiedzBrzmi jak opowieść tlumaczaca twoje erotyczne odchylenie w strone chlopcow
OdpowiedzI kolejny przyklad kiedy cos sie dzieje, to naiwni ludzie rozwiazania widza w poskarzeniu sie rodzicom, nauczycielom, policji, piekielnym itd. a zycie i prawo jest takie ze tylko skarzacy bedzie mial problemy. Na prymitywów i dzieci dzialaja metody prymitywne. Gdybym byl ojcem to bym gownazerii bezceremonialnie wpier...ił tak ze bali by sie nawet o tym komus powiedziec, bo dopadlbym ich jeszcze raz. A teraz minusujcie
Odpowiedz@ptah: Ja daję plusa. Miałam w podstawówce w klasie dziewczynę z lekkim opóźnieniem, oczywiście miała przekichane mimo, że i nauczyciele pilnowali i cześć z nas starała się bronić przed prześladowcami, przy ponad trzydziestce dzieciaków w klasie i reszcie szkoły do upilnowania nie było opcji żeby ktoś cały czas za nią łaził. Zdarzało się, że coś jej zabrali, zepsuli, że sobie popłakała albo dorobiła się siniaka. Żadne nauczycielskie pogadanki i kary nie dawały efektu na tak długo jak ojciec nota bene policjant, który wpadał do szkoły i rozmawiał sobie z agresorem trzymając go za łachy na wysokości swojej twarzy. Jak taki dzieciak nie ma za sobą mądrego rodzica to nikt mu skutecznie nie pomoże.
Odpowiedz@ptah: "Polish polish the floor" - znęcali się brytyjscy uczniowie nad polskim. Dyrekcja udawała, że nic się nie dzieje. Skończyło się interwencją rodzica, powaleniem na ziemię wskazanego winnego, przeciągnięciem przez korytarz z okrzykiem "British polish the floor!" - i skończyło się babci słanie. Takie ekscesy na Wyspach także mają miejsce. Podobnie, jak szkoły zabijające kreatywność były normalką w czasach, gdy uczęszczał do nich pewien muzyk. Dopiero mi to uświadomił mój rozmówca w hotelu - myślałem, że takie stalinowskie placówki pseudooświatowe były tylko w bloku wschodnim.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 czerwca 2016 o 16:45
@obserwator: a Kapitan Sprawiedliwość trafił do sądu za pobicie dziecka.
OdpowiedzBardzo Ci współczuję. Chodziłam do bardzo dużej podstawówki ponad 2000 dzieci jeszcze w starym systemie, nauczycielki krótko i na temat podchodziły do wszelkich aktów przemocy fizycznej czy psychicznej, agresorów za wszarz i stawiały na środek korytarza spisując ich nazwiska, po 3 spisaniach rodzic był wzywany do szkoły po 3 wezwaniach rodziców sprawa szła do pedagoga szkolnego/miejskiego i ten decydował co dalej. nie wiem czy działało to tylko w mojej szkole ale u nas działało całe 8 lat ani razu nie spotkałam się z żadną formą dręczenia, nie widziałam tez bujek. nie był potrzebny monitoring, zwyczajnie na każdym korytarzu stało 2 nauczycieli jeden pilnował toalet drugi wejścia na korytarz, uczniowie chodzili w koło i nie wolno było zbijac się w grupy czy siedzieć, przed i po lekcjach w promieniu 50 m od szkoły stało zawsze kilku nauczycieli. To lenistwo i jakiś wewnętrzny sadyzm nauczycieli potęguje szkolną agresję
Odpowiedz@maat_: Jeśli nie było uczniów równych i równiejszych, to gratuluję! Zetknąłem się z przypadkiem, że dzieci rodziców (za komuny) prowadzących prywatną działalność były co najmniej gorzej chronione, a za ochronę grono pedagogiczne domagało się darmowych usług i/lub towarów z danej działalności.
OdpowiedzNiestety "trochę" wiem co przeżywałeś, bo mi też dokuczali w przeszłości. Niech nikt się później nie dziwi, że w dorosłym życiu ciężko żyć "normalnie", kiedy nie miało się normalnego dzieciństwa (bez poniżania, dokuczania czy popychania). Nie wiem co jest bardziej piekielne w takich sytuacjach: dzieci, rodzice, nauczyciele? Ja osobiście nienawidzę swojej podstawówki, miasta i "kolegów/koleżanek" z dzieciństwa. Teraz pewnie myślą, że się wywyższam, bo nie chcę z nimi pogadać czy pomóc w czymś. Tylko o czym tu gadać? Perfidia w czystej postaci! Czasami się zastanawiam co byście zrobili, gdybyście spotkali swoich "oprawców" z przeszłości?
Odpowiedz@Nataniel: Kogokolwiek jeszcze dziwi, że przychodzi potem dzieciak do domu i wygaduje kalumnie przeciwko uczniom, a rodzice mają go za młodego gestapowca i nie stworzą warunków, by się otworzył i powiedział, że go biją? Pisze on przy bramie szkoły hasło "Praca czyni wolnym" (po niemiecku - i jest to jego pierwszy zwrot, który w tym języku poznaje) - a ci, którzy przysięgają wychować potomstwo, ignorują niebezpieczeństwo i myślą, że jest po prostu leniem? (Przytaczam przykład z życia, z całym szacunkiem do b. więźniów wszystkich obozów koncentracyjnych!)
OdpowiedzZmodyfikowano 6 razy. Ostatnia modyfikacja: 7 czerwca 2016 o 17:00
Większość zjebow i odludków z problemami, którzy tu wylądowali mogłoby taką historię stworzyć
Odpowiedz@pierdut: ty jesteś natomiast takim zje*kiem który nigdy nie powinien tu trafić, ewentualnie jeśli już to nie mieć prawa pisać postów.
Odpowiedzwiem co czujesz, ja również byłam bita i poniżana w szkole, nie miałam kolegów ani koleżanek, byłam ze wsi,rodzice biedni więc nie miałam się czym pochwalić. Na dodatek byłam cicha więc nie potrafiłam się odezwać. Najbardziej dostawało mi się od chłopaków... W domu ojczym alkoholik który nie pracował, urządzał awantury i nie raz nie dwa była u nas policja.... W późniejszych latach próbował mnie zgwałcić... Matka odeszła od niego dopiero kiedy miałam 17 lat... to wszystko wpłynęło na mnie tak,żę strasznie bałam się samotności i byłam wszystkim bardzo uległa. Wjeb ałam się w związek z narkomanem, który z kolei próbował mnie wciągnąć w narkotyki(skończyło się na szpitalu)... Też potrafił mnie poniżać i bić. a ja z nim siedziałam bo taki sam miałam przykład z domu rodzinnego...ile łez wylałam i ile razy pękło mi serce nie jestem w stanie powiedzieć... Także autorze nie jesteś sam, moje życie to również bagno, nie mogę się pozbierać.. Myślę nad samobójstwem bo po prostu nie mam już nikogo na kim mogłabym polegać...
OdpowiedzDziewczyno, nie pisz tak, samobójstwo nie jest fajne. Ja chciałam się zabić gdy ciężko chorowalam, rok wyjęty z życia, kolejne półtora roku na dojście do siebie po chorobie. Cierpiałam fizycznie tak, że każdego dnia marzyłam o śmierci. Nie miałam przyjaciół, na szczęście mama się mną opiekowała. Życie się rozpieprzylo, zawaliłam studia, straciłam prace i partnera. Po cierpieniu fizycznym przyszło psychiczne. Nie pamiętam prawie nic z tamtego okresu, byłam warzywem. Teraz cieszę się, że zdecydowałam się żyć. Jest coraz lepiej. Tobie życzę tego samego. Ja też jestem samotna, czasem mi z tego powodu smutno, ale w sumie jestem rasowym introwertykiem, wśród ludzi baterie mi się wyladowują :P Trzymaj się!
Odpowiedzco wy macie z tym PRZYSŁOWIOWYM? jakie jest przysłowie o "rozpier**lu"?
Odpowiedz@jedendwatrzy: Słowo "przysłowiowy" ma dwa znaczenia. Jedno dotyczy przysłowia, zaś drugie czegoś powszechnie znanego.
OdpowiedzW jednym z komentarzy napisałeś, że już sobie wszystko przepracowałeś i pogodziłeś się z przeszłością. Moim zdaniem nie, co widać po Twoim niedawnym zachowaniu w rozmowie z bibliotekarką. Niestety, dwadzieścia lat temu takie pojęcie, jak "specjalne potrzeby edukacyjne" było nauczycielom nieznane. Wychowawcza miał w klasie 30 dzieci i równał do średniej, więc niemalże każdy miał w klasie kogoś, kto był powyżej, jak i poniżej niej. A ponieważ klasy były duże, nauczyciel chciał mieć względny spokój. Miał zbyt dużo uczniów, żeby poświęcać chociaż część uwagi jednemu z nich, który przeszkadza na lekcji. W tamtych czasach z góry uznawano takie dzieci za niegrzeczne i źle wychowane. Nie można było takiego delikwenta wyrzucić z klasy, więc się go temperowało. Ja również miałam w klasie takie osoby. Nie każda z nich wyrosła na dorosłego z depresją, ale jednak u każdego pozostawiło to jakąś rysę. Dzisiaj jest inaczej. Młodsi nauczyciele posiadają już odpowiednią wiedzę i we współpracy z rodzicami można takiego ucznia przebadać, a potem podjąć decyzję odnośnie jego dalszego kształcenia. Zachowanie Twoich kolegów było oczywiście piekielne bez dwóch zdań. Tego typu zachowania najczęściej wynosi się z domu. Prawdopodobnie więc oni sami byli często bici przez rodziców i przez to utrwalili sobie, że to silniejszy ma rację i jeśli będą gnębić innych i udowodnią swoją "pozycję w stadzie", to nikt nie będzie chciał gnębić ich. Niestety, tutaj bardzo często nawet zaangażowany nauczyciel ma związane ręce. Takiego ucznia nie można wyrzucić z zajęć, na których znęca się nad innymi. Nie można go zawiesić ani zakazać mu przychodzić do szkoły. Można nawiązać kontakt z rodzicami, którzy często są przekonani, że ich Jaś to uosobienie cnót wszelakich. Zgłoszenie problemu dyrekcji może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego, bo dyrektor nie chce pod swoim dachem afery i każe się nauczycielowi zastanowić, czy naprawdę chce ryzykować utratą posady. Trzeba więc kombinować. Jeszcze w podstawówce wychowawca ma jeszcze u uczniów jakiś autorytet, ale w gimnazjum jest już gorzej. Dobrze, że bierzesz leki, ale farmakoterapia to za mało. Powinna być ona jedynie uzupełnieniem normalnej terapii, a nie jej głównym sładnikiem. Musisz przepracować w sobie wiele problemów, bo inaczej to Cię zniszczy. Czytałam inne Twoje historie i w mojej opinii wchodzisz w każdych relacjach w rolę kozła ofiarnego. Zastanów się nad tym. Jakbyś chciał pogadać, zawsze możesz napisać do mnie na priv.
Odpowiedz@Fisstech: 20 lat temu nikt nie słyszał o specjalnych potrzebach edukacyjnych? To skąd w takim razie poradnie psychologiczno-pedagogiczne? Skąd psycholog w szkole?Ja chodziłam do podstawówki dokładnie 20 lat temu i w mojej klasie były osoby, które miały takie potrzeby. Mieliśmy w 4 klasie szkoły podstawowej wychowawczynię, która pomagała im po pracy bezpłatnie i starała się im pomóc. Jeśli się chce to można wiele i to zależy przede wszystkim od nauczycieli i dyrekcji bo nawet rodzice czasem niezbyt wiele zdziałają jeśli po prostu nie mają czasu iść do tej szkoły bo muszą siedzieć w pracy. Poza tym da się np przenieść ucznia do innej klasy chociażby i wcale nauczyciele czy grono pedagogiczne nie ma związanych rąk, tylko trzeba chcieć.
OdpowiedzNo, będę o tym pisać licencjat. Też byłam dręczona w szkole, był jeden taki szczurowaty gnojek, którego babcia była nauczycielką, a matka właziła w ciało pedagogiczne tylnym wejściem i okręcił sobie wszystkich wokół palca. Później pojawiło się jeszcze gorsze ścierwo i chociaż rodzice reagowali ostro na duszenie mnie w szatni i bicie, to pewnego dnia usłyszałam od wychowawczyni "Natalka nie jest pępkiem świata" i obniżyła mi ocenę z zachowania "bo skarżę na Mateuszka". Mam nadzieję, że raszpla zgnije w samotności.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 czerwca 2016 o 10:29
@Natas: Jaki kierunek studiujesz?
OdpowiedzRozumiem Cię dobrze, też byłam klasowym i nie tylko kozłem ofiarnym, tyle że nie w podstawówce, tam byłam po prostu poza nawiasem, ale w gimnazjum. W stanie permanentnej wojny z rodzicami, też nie miałam dokąd iść. Nauczyciele też guzik zrobili, 'ona musi nauczyć się bronić'. Umiałam, ale nie chciałam, bardzo długo wydawało mi się, że jeśli będę ich ignorować, znudzą się. To był mój błąd, tak myślę. Podobnie jak Ty, chowałam się w bibliotece, kiedy w toaletach też przestało być zabawnie. Całe przerwy siedziałam skulona między regałami czytając kolejną książkę. Mogłabym długo opowiadać, ale nie warto wspominać. Dość, że miasto niewielkie, a plotki sukinkotów wyprzedzały mnie wszędzie. Jechałam na obóz z innej szkoły i zastanawiałam się, dlaczego tam też mnie nienawidzą. Pod koniec obozu w końcu się dowiedziałam, że ktoś znał kogoś, komuś powiedział... Czego nie zdołali zrobić oni, to zrobiłam sobie sama. Też się męczyłam z konsekwencjami przez lata, zbieram się do kupy jak potrafię i nawet mi się udaje. Tobie też się uda!
OdpowiedzAż mnie zatkało. Sama byłam świadkiem takich sytuacji. I też nauczyciele obstawali za prześladowcami. Przykro mi z powodu zarówno Ciebie jak i tamtego kolegi. Miał jakieś zaburzenie rozwojowe i przez to był no... nieprzystosowany do życia w społeczeństwie. Jego rodzice biegali do szkoły, coś chcieli zaradzić, jednak nic to nie dawało. I sytuację pogarszał fakt, że w pewnym momencie nie wytrzymał i po prostu wybuchł złością, co reszta wykorzystywała na swoją korzyść... Przeraża mnie to, że wtedy nauczyciele zamiast się "wyrwać z letargu" i zareagować, jak przystało na pedagogów, to jeszcze bardziej go pogrążali. A dzieci nie wiedziały, że robią źle, bo nikt ich nie osądzał. Przecież one naśladują tylko dorosłych, więc w obu przypadkach gratuluję "yntelygencji" pedagogom, rodzicom, psychologowi szkolnemu i tak dalej... Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego :).
OdpowiedzBardzo mi przykro i naprawdę nie rozumiem, jak można było odpowiedzialnością za kłopoty obarczyć tylko jedną osobę. Nigdy nie jest tak, że tylko jeden błazen jest winny.
OdpowiedzTo jest urok szkół integracyjnych właśnie. One nie są integracyjne bez powodu, chodzą tam ludzie z którymi nie wszystko jest ok. Zostałem tam wysłany przez moją niepełnosprawność warokową. Przez podstawówkę, gimnazjum a nawet liceum. Trochę mi dokuczano, ale nie byłem jakoś szczególnie dręczony, a to dlatego że były osoby z niedorozwojem umysłowym, i to na nich zawsze wszystko się skupiało. Ale gdyby ich nie było, to pewnie skończyłbym tak samo.
OdpowiedzJesteś niesamowity, że się nie poddałeś :) podziwiam cię.
OdpowiedzA ja Ci powiem, że przebrnęłam dziś przez około 30 stron historii z piekielnych i Twoja jest najmocniejsza. Ludzie, którzy komentują, że słaba i nie widzą piekielności zapewne przy historiach z "fajerwerkami" piszą, że wyssane z palca, bo za dużo fajerwerków - czyli nigdy nie dogodzisz. A mnie ruszają takie faktycznie prawdziwe historie, związane mocno z emocjami. Niszczenie komuś życia przez lata jest piekielne, to tak jak chińska tortura wodna. I powiem Ci, że jestem gramatyczno-ortograficznym nazi, ale wcale a wcale nie rozumiem czepiania się w Twoim tekście, czyta się go bardzo dobrze, jakieś pierdoły są nieistotne. Spokoju życzę!
OdpowiedzHej. Trochę się rozpiszę, ale chcę również opowiedzieć swoją historię. Mam nadzieję, że choć trochę pomoże Ci myśl o tym, że nie jesteś z tym sam. Wszystko działo się w gimnazjum. Teoretycznie nie było żadnego powodu, by mi dokuczać. Nieskromnie powiem, że do brzydkich nie należałam, dobrze się uczyłam, ani nie gwiazdorzyłam ani też nie odsuwałam się od ludzi. Ale powód się znalazł, kiedy odrzuciłam zaloty "kolegi" z klasy. Lubiłam go, ale nie czułam do niego żadnych "fajerwerków". Nie darował mi tego i przede wszystkim za pośrednictwem kolegów postanowił, że się zemści. Na porządku dziennym zaczęło być wyzywanie mnie od osób lekkich obyczajów, wymyślono mi przezwisko (które do tej pory nie wiem, jaki miało związek z moją osobą, ale chodziło po prostu o uderzenie we mnie). Rzucano we mnie papierami, kredą, długopisami, jakimiś metalowymi częściami. Obrócono całą klasę przeciw mnie i nasyłano szkolnych osiłków na mojego chłopaka. Co bym nie zrobiła, było krytykowane. Wmawiali mi brzydotę, choć wiem, że im się podobałam, co mi dawali wcześniej do zrozumienia. Zakładano mi fałszywe, obraźliwe konta na NK, na moje GG przychodziły obraźliwe rzeczy. Z dobrej uczennicy zamieniłam się w wagarowiczkę z 6 zagrożeniami na koniec. Ku ich nieszczęściu wybrnęłam z tego wszystkiego, by na koniec gimnazjum zdać testy z najwyższym wynikiem w szkole i dostawać pochwały od nauczycieli. To im się wyjątkowo nie spodobało - choć mnie gnoili, to jednak wiedziałam, że za głupią mnie nie uważali. Jednak w klasie zostałam sama jak palec. Dokuczali też innej dziewczynie tylko za to, że była nieśmiała. Wychowawczyni próbowała coś z tym zrobić, ale to niewiele dawało. Większość nauczycieli udawała, że nic nie widzi. Najbardziej zabolała mnie postawa dyrektorki, u której szukałam pomocy. Mówiąc o tym, płakałam i zakrywałam twarz w dłoniach, a ona zamiast mi pomóc, powiedziała mojej matce, że przyszłam do niej do gabinetu i kładłam się na biurku... Pamiętam jeden dzień, kiedy poza zajęciami z wychowawczynią, wyżywali się na mnie non stop przez calutkie 45 minut każdej lekcji. Pod koniec nie wytrzymałam, stwierdziłam, że mam to wszystko gdzieś i po prostu bez pytania wyszłam z sali. Dostałam za to uwagę, ale w żaden sposób nie pogorszyła ona mojej sytuacji - nauczycielka powiedziała, że musiała mi ją wpisać, ale wie dobrze, czemu to zrobiłam i to rozumie. Sam "adorator" co prawda ani razu mnie nie wyzwał ani nic z tych rzeczy, ale wszystko za niego załatwili koledzy. Przez kilka lat borykałam się z niską, niekiedy chwiejną samooceną. Dopiero teraz, kiedy mam niecałe 21 lat, myślę o sobie pozytywnie. Akceptuję w 100% swój wygląd jak i swoją osobowość. Myślę, że stałam się jeszcze silniejszą osobą, choć wiem, że prześladowcy chcieli osiągnąć coś odwrotnego. Choć żyłam chęcią zemsty, to teraz jestem tylko ciekawa, co sami prześladowcy myślą o swoim zachowaniu. Jeden jak tylko widzi mnie na mieście, to unika mojego wzroku i udaje, że mnie nie widzi. Sądzę, że jest mu głupio. Dwóch pozostałych już dawno nie widziałam, ale po tym, jak odważyłam się ośmieszyć jednego z nich przy kolegach, też już prosto w oczy nigdy nic nie powiedział. A co z "adoratorem"? Po dziś dzień próbuje wpłynąć na mnie, bym jednak była z nim i nie rozumie, czemu nie chcę kogoś tak wspaniałego w jego mniemaniu jak on.
Odpowiedz