Padłam.
Odbieram list polecony z pewnej komendy policji, znajdującej się 60 km od mojego miejsca zamieszkania, a w nim zawiadomienie o usunięciu mojego pojazdu z drogi w sierpniu 2007 – czyli prawie 9 lat temu.
Powód: "kierujący prowadził pojazd w stanie nietrzeźwości, brak zabezpieczenia pojazdu przez inną osobę".
Pojazd został odholowany na najbliższy strzeżony policyjny parking – mam go sobie stamtąd odebrać, bo w przeciwnym razie koszty będą rosły.
Sprawdzam w czeluściach internetu ceny: pojazd do 3,5 t - za każdy rozpoczęty dzień stawka wynosi 33zł w tamtej okolicy - czyli wychodzi do zapłaty za te wszystkie lata gdzieś około 105 tysięcy złotych...
Problem w tym, że 5 miesięcy przed owym "usunięciem z drogi" autko sprzedałam, w urzędach właściwych pozgłaszałam i na całe szczęście zachowałam umowę kupna sprzedaży - ufff, czuję się bogatsza o ponad sto tysięcy złotych...
Aha – zapomniałam dodać, że tym pojazdem jest poczciwy fiat 126 p, który sprzedałam (jest adnotacja na umowie) za 200 zł - jako pojazd do remontu.
Historia piekielna, plus na bank... Ale błagam! Umowa sprzedaży! Nie istnieje umowa kupna sprzedaży...
Odpowiedz@koniecznickiem: A jednak istnieje coś takiego jak umowa kupna-sprzedaży. Jest to formularz powszechnie stosowany. Na przykład w takiej wersji: http://net4car.pl/pliki/umowa_ks_auto_sprzedajacy_kupujacy.pdf. To tylko jedna z wielu możliwości.
Odpowiedz@mesing: To, że jest to formularz powszechnie stosowany nie znaczy, że jest poprawny, niestety. W kodeksie cywilnym nie ma umowy: kupna-sprzedaży, kupna, zakupu (a widziałam takie rzeczy). W sumie obojętnie jak nazwiesz umowę i tak wywoła skutki. Jednak tak jak pisze @koniecznickiem w polskim porządku prawnym takiej umowy nie ma. Czy ma to jakieś ogromne znaczenie? Moim zdaniem nie, ale dajesz w ten sposób wyraźnie znać, że masz pojęcia o prawie, a to już może mieć znaczenie dla drugiej strony transakcji.
Odpowiedz@Cecil_Fenwick: Identyczna sytuacja jak ze "ścieżką rowerową". Nie ma takiego tworu w PoRD a 99,9% piszących tutaj o przepisach prawa używa takiegoż określenia. To tak jakby prawnik powiedział, że kodeks "mówi".
OdpowiedzNabywca nie zmienił dowodu rejestracyjnego, dlatego też list przyszedł do Ciebie. Umowy warto sobie trzymać w osobnej teczce nawet i na zawsze :)
OdpowiedzTak na wszelki wypadek idź z tym pismem na policję. Dobrze radzę. Mój brat miał prawie identyczny przypadek, kiedy po sprzedaży samochodu, nowy właściciel autka w kilka dni nałapał komplet punktów i mandatów na ponad 1000 zł. Mimo oficjalnej umowy sprzedaży w ręku i dowodu wyrejestrowania w starostwie, brat zasięgnął opinii u kumpla- policjanta i na podstawie jego rady odwiedził najbliższą komendę ze swoim kompletem dokumentów. Coś tam musiał dodatkowo dostarczyć na nowo, coś dopisać i sprawa załatwiona. Ja wiem, że w dobie komputeryzacji i niby porządku w papierach jest to, teoretycznie, czysta głupota i marnowanie czasu niewinnego człowieka. Tyle, że nasze polskie prawo jest jakie jest i już nie jeden mógł się przekonać. Najpierw wyciągną konsekwencje wobec ciebie, bo jesteś łatwo dostępna, a potem będą się "martwić", że ty to nie właściciel. Ile dodatkowych nerwów, być może kosztów i komornika na koncie bankowym będziesz mieć, to tego nikt ci nie życzy. Komornikom zdarzało się już zając konta osób o tym samym nazwisku i imieniu, ale mieszkających w kompletnie innych miejscowościach i oczywiście mających inny PESEL. Po co ci to? Lepiej teraz stracić chwilę czasu, niż beknąć za nie swoje winy.
OdpowiedzJeśli to cię nie przekonało, to jeszcze dodam taką ciekawostkę: Gdy do brata przyszło pierwsze wezwanie, on przebywał w pracy za granicą. Nikt tego pisma nie przyjął i wróciło do nadawcy z adnotacją, że adresat przebywa poza granicami kraju. Co kilka tygodni przychodziły kolejne polecone, pojawiła się policja, by sprawdzić, czy brata na pewno nie ma. Policja raczyła tylko poinformować, czego dotyczą owe wezwania i w rewanżu została poinformowana, że coś się nie zgadza. I tyle. Wiesz ile to trwało? 4 miesiące, nim brat przyjechał na urlop, kolejne pismo przyjął i zajął się wyjaśnieniem sprawy. Przez 4 miesiące NIKT, absolutnie NIKT z odpowiedzialnych za to urzędników/instytucji, nawet nie podjął próby sprawdzenia w rejestrze pojazdów, czy coś jest nie tak. Pierwszy właściciel dostał mandat i nikogo nie obchodziło, że może gdzieś tam w odmętach systemów komputerowych już jest wpisany nowy właściciel. Samochód został zgłoszony w starostwie i u ubezpieczyciela jako sprzedany. Zaś pierwsze kary za łamanie przepisów nastąpiły około tygodnia po sprzedaży. Mam nadzieję, że dostatecznie cię wystraszyłam, bo nie chcę za kilka miesięcy przeczytać historii twoich potyczek z piekielnym systemem urzędniczym/instytucjonalnym/komorniczym/sądowniczym...itp, itd.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 maja 2016 o 14:58
@luska: Do mojej żony smerfy przychodziły ze 3 razy. Za każdym razem notował dane z umowy sprzedaży samochodu i nic. Po kilku miesiącach powtórka.
OdpowiedzDołączam się do porad @luska, bo z praktyki wiadomo, że każdy system ma swoją bezwładność, i zanim wszystko się wyjaśni, możesz mieć komornika w domu. Proponuję wysłać pismo do policji z wyjaśnieniami i z ksero umowy, za zwrotnym poświadczeniem odbioru.
Odpowiedz@RightIsRight: może właśnie zabrakło tego dodatkowego papierka/druczku, który mój brat pisał pod czujnym okiem policjanta na komendzie? Plus do tych wyznań pan władza dowalił swoją pieczątkę i podpisik? Kto wie co się czai pod czaszką jakiegoś urzędnika w wydziale transportu lub innym wojewódzkim domku do spraw mandatów?
Odpowiedzplus :D
Odpowiedz