Kilkanaście lat temu z pełną premedytacją zabiłam psa kolegi.
Kolega wraz z całą swoją rodziną byli osobnikami BARDZO, ale to BARDZO wierzącymi. Naprawdę wierzący - nie było to latanie do kościoła na pokaz albo z przyzwyczajenia.
Mieli sobie psa - 10-letni wynalazek w typie owczarka niemieckiego.
W związku z wiekiem dolegały różne rzeczy - wśród tego od jakiegoś roku był rozsiany nowotwór na wątrobie.
Zadzwonili do mnie któregoś późnego wieczoru (okolice północy), czy nie mam może czegoś mocnego przeciwbólowego dla psa - "bo jakoś tak dziwnie się zachowuje".
Psa nie widziałam wtedy przez jakieś dwa miesiące... jak go tamtej nocy zobaczyłam, spotkał mnie szok.
Guzy nowotworowe mają to do siebie, że rosną bez ograniczeń, większość z nich w pewnym momencie zaczyna się tez rozpadać, co powoduje niegojące się rany (wzrostu to jednak nie powstrzymuje). W przypadku gdy guz znajduje się na wątrobie, rozpad skutkuje krwotokiem - i jest to sytuacja, gdzie albo się guza wytnie, albo pies umrze. Owczarek kolegi miał jednak pecha, że jego nowotwór miał postać rozsianą - zamiast jednego porządnego guza, duża ilość "ognisk" nowotworowych, z których każde rozrasta się dopóki tylko ma miejsce - i jednocześnie ogniska martwicowe (miejsca, gdzie guz zaczyna się rozpadać) są stosunkowo niewielkie - czyli też nie powodują takiego krwotoku jak normalny guz.
Rozrastają się, dopóki mają miejsce... No właśnie - u tego psa miejsca już nie było. Skórę miał napiętą do granic możliwości, nie był w stanie stać, chodzić ani nawet się położyć - cały brzuch miał wypełniony jednym wielkim nowotworem, który kiedyś był wątrobą. A skoro w jamie brzusznej nie było już miejsca - to i przepona była ściśnięta... A przez ucisk na przeponę pies nie mógł wziąć normalnego oddechu... Normalnie ilość oddechów u dużego psa to około 10 na minutę. U niego było to coś około setki... Mówiąc wprost - dusił się.
Gdy powiedziałam właścicielom, że psu pomoże już tylko i wyłącznie uśpienie, spotkałam się z jakże "logicznymi" argumentami typu "to niezgodne z wiarą", "to wola Boża" i ogólnie, jak to eutanazja jest wbrew Bogu. Nieważne, że pies w tym stanie może się jeszcze przez kilka dni męczyć, gdzie nie ma najmniejszej szansy na poprawę...
Uświadomiłam właścicieli, że pies prawdopodobnie nie dożyje świtu i że lek może mieć działanie nasenne - przy czym, jeśli pies się położy - to się udusi. "Jeśli Bóg zechce, żeby tak było, to niech będzie". Zgodzili się.
Pies lekarstwo dostał, właściciele dostali jeszcze dodatkowo dwie strzykawki z przykazaniem podawania co 4 godziny. W tym, co dałam ja, był 1 ml leku rozcieńczony do 5. Oni dostali 5 ml bez rozcieńczenia.
I tak na koniec gwoli wyjaśnienia - nie mogłam ostrzec, że "być może" po podaniu pies umrze i od razu przedawkować lek - uznaliby to za zbyt dużą ingerencję w "wolę Boga".
adult
Wola boska i skrzypce. Czy jestes weterynarka? Jesli tak, to trzeba bylo koniecznie starac sie przekonac tych ludzie, ze trzeba szybko i bezbolesnie zakonczyc meczarnie zwierzecia, a jesliby nie chcieli, to sa srodki prawne i organizacje/instytucje, ingerujace w domniemane prawa posiadaczy psa (n.p. TOZ, albo choc policja). Meczyc stworzen nie wolno, albo przedluzac niepotrzebnie cierpienie!
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: te minusy to pewnie od ludzi pokroju tych wierzących z historii...
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Nie jestem weterynarzem, chociaż coś wspólnego z zawodem mam. O ile samego kolegę byłabym w stanie przekonac, to niestety w przypadku jego rodziców - a w szczególności ojca - było to niemożliwe, a sam kolega nie miał za wiele do gadania bo niepełnoletni był wtedy. Konkretnie były tu dwa problemy - religia i ogólne podejście do zwierząt - bo pies, chociaż był w domu, to jednak jako "gatunek niższy" był traktowany dość przedmiotowo. Samo zmuszenie ich do wizyty u weterynarza gdy pojawiły się pierwsze objawy związane z nowotworem (wodobrzusze), było ciężkim wyzwaniem "bo to tylko pies". Później, gdy konieczne było odbarczanie (ściaganie płynu) też unikałam wizyt u nich, żeby ruszyli zad do weta. Mam w domu sporą "kolekcję" leków, mam pewną wiedze, pewne umiejętności - ale nie mam chociażby sprzętu do badań dodatkowych. Wet z tego co się później dowiedziałam blisko dwa tygodnie ich już namawiał, żeby skończyli męczyć psa, chociaż pies jeszcze wtedy w aż takim stanie nie był. Jeśli chodzi o zgłaszanie - znając opieszałość różnych instytucji (i biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że było to kilkanaście lat temu - gdzie znęcanie się nad zwierzętami miało jeszcze mniejsze znaczenie, niż teraz) to pies sam by zszedł. Była to kwestia jednego - dwóch dni
OdpowiedzNie, te minusy to od ludzi uwazajacych, że instytucje to za długa droga i przez ten czas męczarnie dla biednego zwierzęcia.
Odpowiedz@FlyingLotus: Akurat ode mnie za "weterynarkę"
Odpowiedz@Iras: Pies jako "gatunek niższy". Ciekawe co powiedziałby na to Św. Franciszek, który to przecież nazywał zwierzęta naszymi braćmi i siostrami?
Odpowiedz@KoparkaApokalipsy: Moze za koparke? Lekarke?
OdpowiedzCholerne sku*wysyny z przezartymi przez 'religię' mózgami. Miłosierdzie, dobre sobie. Ciekawe, czy u siebie też bym coś takiego w imię woli boskiej wyhodowali. Albo u swoich dzieci. Debile. Normalny człowiek nie mógłby wytrzymać patrzenia na takie cierpienie, a oni na to patrzyli tygodniami... no ale na szczęście sumienia mają czyste, przecież bóg tak chciał. Ja pie*dolę
Odpowiedz@kabo: Widzisz, piekielne w tej historii jest to, że ci ludzie NAPRAWDĘ wierzą we wszelkie kwestie związane z religią. Bzdury typu "cierpienie prowadzi do zbawienia" itp. Ciemnota spowodowana zaślepieniem przez wiarę. Ten typ ludzi w momencie gdyby dotyczylo to dziecka, żony, siostry czy rodzica zachowałby się tak samo. Chociaż najprawdopodobniej by wymiękł, gdyby dotyczyło to jego samego.
Odpowiedz@Iras: Raczej piekielne jest to, że ci ludzie pojęcia nie mają, w co wierzą. Albo za grosz pomyślunku. Albo jedno i drugie.
OdpowiedzO, właśnie trafiłam na ciekawą historyjkę: http://piekielni.pl/41595 I nic dziwnego, że po tego typu indoktrynacji ciemnota się szerzy...
OdpowiedzHmmm, to coś tam z tą ich wiarą musiało być "trochę" nie tak, bo nigdy (przynajmniej w KK) nie spotkałam się ze stanowiskiem, że chore zwierze ma się męczyć tak długo, "jak Bóg zechce". Nie wiem, czy na te msze to do Natanka chodzili, może Biblię do góry nogami czytali, albo do takich przekonań doszli na drodze dedukcji, ale ciemnoty i bestialstwa nie ma co naukami jakiegokolwiek kościoła tłumaczyć... Historia mocna. Jak chcą, to niech sami się cierpieniem uszlachetniają, ale według jakiej logiki fundują to zwierzęciu, które w myśl nauk KK duszy nie posiada? Ja prdlę... Każdy normalny ksiądz walnąłby im takie kazanie o miłosierdziu wobec braci mniejszych, że by im majty z gumą pospadały...
Odpowiedz@Meliana: Są odłamy Chrześcijaństwa w których wierzy się, że nie powinno podawać się żadnych leków. Zazwyczaj słyszy się o dzieciach które umarły z tego powodu, jednak potrafię uwierzyć, że są ludzie którzy na psa także to przenieśli...
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 22 maja 2016 o 19:18
Jakby nie patrzeć to Pismo Święte zabrania znęcania się nad zwierzętami (Wyjścia 23:4,5; Przysłów 12:10).
OdpowiedzSkojarzyło mi się z ludźmi, którzy nie wykastrują/wysterylizują psa/kota, bo to "nie po bożemu", ale potem nie mają żadnych skrupułów przed utopieniem szczeniaków.
OdpowiedzPrzecież nawet w bogobojnym średniowieczu niemalże obowiązkowym wyposażeniem rycerza była "mizerykordia", czyli krótki sztylet mający służyć skracaniu cierpień rannych żołnierzy. Co do dopiero można powiedzieć o zwierzętach...
Odpowiedz@toomex: Dokładnie, "mizerykordia", czyli miłosierdzie. A samo skracanie cierpień rannych żołnierzy, to z francuskiego "Coup de grâce", czyli mniej więcej "cios łaski".
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 maja 2016 o 21:58
Całkiem niedawno spotkałam podobną babę w poczekalni lecznicy. Pies jedną łapą był na tamtym świecie. Baba "ciumkała" jak do dziecka: "Już niedługo, dzióbeczku, przestanie boleć". Byłam pewna, że przyszła go uśpić, zagadałam i okazało się, że jestem bezdusznym potworem. "Cierpienie uszlachetnia, im większe tym szybciej piesek trafi do Najświętszej Panienki, to jak to tak zabić i ma nie trafić do nieba?". Wiem, że pies męczył się jeszcze kilka dni, nie pozwoliła go uśpić mimo starań lekarza. Ale przynajmniej bez kolejki stanął przed obliczem Bozi...
Odpowiedz@feluska: mam wrażenie, że zmyślasz. Nie wiem, jaką religię wyznawała owa pani, ale według katolików i prawosławnych (bo to te odłamy chrześcijaństwa oddają szczególną cześć Matce Bożej) nieśmiertelna dusza jest czymś, co posiada tylko człowiek, a zwierzęta nie - wobec czego pieski i kotki nieba osiągnąć nie mogą. Chyba że bohaterka twojej historii była niedoinformowana lub zwyczajnie głupia.
Odpowiedz@marcinn: Owszem, według KK zwierzęta duszy nie mają ale to jest wykładnia Kościoła a dużo ludzi "w swoje wierzy". Spotkałam całą masę katolików wierzących, że zwierzęta duszę mają i do nieba idą. I zaznaczam, że nie chodzi mi teraz o dywagacje czy zwierzęta posiadają duszę czy nie, tylko o to, że doktryna mówiąca że zwierzęta duszy nie mają nie przeszkadza ludziom wierzyć, że jest inaczej.
Odpowiedz@marcinn: Niestety nie zmyślam i wolałabym nie mieć tego widoku w pamięci. Baba była zwyczajnie pieprznięta. Nieważne w co wierzyła, niech nawet w Latającego Potwora Spaghetti, ale to nie daje jej prawa do znęcania się nad psem. Bezsensowne przedłużanie cierpienia w sytuacji bez wyjścia to jest znęcanie.
Odpowiedz@marcinn: Wielu właścicielom zwierząt domowych (zwłaszcza psów i kotów) odbija do tego stopnia, że traktują je jak własne dzieci ze wszystkimi tego konsekwencjami, z wiarą w ich życie pozagrobowe włącznie.
OdpowiedzPo pierwszym zdaniu miałam ochotę Cię udusic. Biedne psisko, dobrze, ze skrocilas mu cierpienie przynajmniej o tyle o ile się dało.
OdpowiedzKatofobie da się leczyć, naprawdę. Rozumiem że nie jesteście zadowoleni z waszych nic nie znaczących żyć i podnosicie swoje wątłe ego samo zaliczeniem się do tych "oświeconych" ale nie lepiej znaleźć sobie jakieś hobby?
OdpowiedzBrawo autorko! Ja od dłuższego czasu patrzę na cierpienia psa sąsiada. Zgłaszałam sprawę w lokalnych władzach,że jest takie stare psisko,wychudzone,prawie głuche i ślepe i do tego strasznie cierpi przy próbie wypróżniania się. Gdy zadzwoniłam później zapytać się do czego doszli to okazało się,że pies cierpi na stawy i starość i oni ich nie mogą zmusić do tego,żeby oni go uśpili, bo oni nie chcą i to jest od nich ukochany pies i tyle.
Odpowiedz@bladaizlosniwa: Cierpienie jest pojeciem dośc względnym - stary pies nigdy nie będzie wyglądał dobrze. Praktycznie każdy stary pies będzie wychdzuny, będzie miał problemy z wzrokiem i słuchem, a w przypadku kazdego większego - będą siadały stawy. Samo wypróżnianie się może nie byc dla niego bolesne - tylko przyjęcie odpowiedniej pozycji. Sama starość przesłanką do eutanazji nie jest. Problemy z wypróznianiem się też nie - większość psów załatwia się raz - dwa dziennie, więc jeśli poza problemami w trakcie pies potrafi jeszcze się cieszyć z zycia (dla kogoś z boku może to nie być takie oczywiste) - to uspienie byłoby pozbyciem się problemów, a nie skróceniem cierpienia. Podstawową sprawa jest to, czy pies rzeczywiście cierpi, czy też tylko się tobie tak wydaje, bo wygląda jak wygląda. Sama miałam kiedyś psa, który w pewnym momencie wyglądał jak szkielet obciągnięty skórą, przejście 10 metrów było dla niego maratonem, potrafił się przewrócić w trakcie załatwiania, czesto nie mógł sam wstać i był praktycznie głuchy i prawie ślepy. Z tego co nie było widać to problemy z sercem, pomału wysiadające nerki i mały guzek na śledzionie, no i lekkie problemy neurologiczne po wylewie (chwilowa utrata równowagi - stąd przewracanie się). I coś w rodzaju demencji starczej. Czy się męczył? nie - był po prostu stary. Pikawa i stawy byłe leczone, nerki i guzek na śledzionie były obserwowane. Średnią długość życia u tego typu psów wynosi jakieś 8 - 10 lat - on miał 17. Większość problemow zdrowotnych zaczęła się gdy pies lat miał 13 (serce, nerki, wylew, guzek) wychudł w ostatnim roku życia. Został uśpiony gdy dostał skrętu żołądka - ze względu na ogólną kondycję. Samą operacje może by i nawet przeżył, ale całość byłaby morderczym ciosem zarówno dla nerek jak i dla serca. Więc biorąc pod uwagę kwestię, że rekonwalescencja trwałaby około 10 dni, a prawdopodobienstwo, że przezyje dłuzej niż 2 -3 tygodnie praktycznie nie istniało - decyzja została podjęta...
Odpowiedz@Iras: Już prostuje :) Znam się trochę na psach, miałam wcześniej 2 pieski,teraz jednego adoptowanego w typie Akity, opiekuję się też pinczerkiem od dziadka. Ten pies wyje i trzęsie się z bólu w TRAKCIE wypróżniania. Wcześniej bardzo długo szuka zawsze pozycji i wędruje z wypiętym tyłkiem przez nawet i pół ulicy. Sam moment wypróżniania się trwa wieki. On płacze, ja płaczę a ten ostatecznie zrobi kupkę,której kupą nazwać nie można. Bobek zaledwie. On nie jest kochany.Jest brudny i cały w kołtunach. Właściciele jak są to mają swoje sprawy a on całe dnie spędza przed budą i tam też śpi. Wyjątkiem jest deszcz czy mróz wtedy śpi w garażu.
OdpowiedzBardzo dobrze postąpiłaś. Chore pojeby, z tych ludzi.
Odpowiedz