Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O poszukiwaniu pracy... Ku przestrodze... Aby nie ufać bezgranicznie ogłoszeniom w gazetach...…

O poszukiwaniu pracy... Ku przestrodze... Aby nie ufać bezgranicznie ogłoszeniom w gazetach...

Było to w 2000 roku. Mój obecny mąż, wtedy narzeczony, sprowadził się do mnie, do dużego miasta, z drugiego końca Polski, praktycznie z dnia na dzień. A że nie grzeszy wykształceniem (ma wąską specjalizację, niezbyt odpowiadającą miejskim oczekiwaniom), zaczęliśmy szukać pracy w gazetach.

Najpierw pojechaliśmy „grubo, po kasie”: praca na platformach wiertniczych. Dobrze płatne, ale daleko od domu. Po jakimś czasie przyszła przesyłka za pobraniem: 54 złote (w ogłoszeniu o pobraniu nic nie było). Nie odebraliśmy tego listu.

Kolejne ogłoszenie, już „siedliśmy na tyłku”: składanie długopisów. Mogę pomóc, pracuję w domu, nie ma problemu. Kiedyś ciocia zajmowała się chałupnictwem i była zadowolona. Już liczymy podwójną kasę. Jak przysłali ofertę, to się okazało, że płacą... 6 groszy od złożonego długopisu! Perspektywa „złotych gór” oddaliła się na Antypody.

No dobra, zachęciła nas oferta adresowania kopert. Szybko i ładnie piszemy, to się nadamy. Zaznaczam, że był to rok 2000, komórka była luksusem, rozmowa z niej po 3 zł za minutę. Okazało się, że płacą 20 groszy za przekonanie klienta z książki telefonicznej na jakąś ofertę i wysłanie jej na jego adres. Czyli jakieś 2 zł dziennie, jak dobrze pójdzie...

No i wisienka, po której mój ukochany przestał szukać ofert w gazecie.
Zaprosili po telefonie na spotkanie. Po jakichś ogólnych opowiastkach kazali się stawić następnego dnia punkt ósma w siedzibie, w garniturze pod krawatką. Pożyczyliśmy stosowny ubiór od brata i taty, no i w drogę.

Jak wspomniałam, komórka była luksusem...
Wieczorem mój ukochany pojawił się w domu (pominę moje gigantyczne nerwy; nie znał miasta, znał adres, gdzie mieszka, w miarę wiedział, jak dojechać, miał też kasę na taxi i bilety tramwajowe). To, co opowiedział, było jak z groteski.

Wywieźli jego i jakiegoś kolesia 40 km od miasta (czyli ogólnie mówiąc na zadupie), kazali nauczyć się po drodze jakiegoś kretyńskiego wierszyka i „szkolić” się w charakterze akwizytora sprzedającego jakieś atlasy i zegarki. Osoba „szkoląca” była „głównym sprzedawaczem” (podejrzewamy, że do niego szła prowizja), natomiast mój ukochany, jako że był postury dość mięsistej, w chwilach grozy był nazywany „ochroniarzem”.

Po zakończonym sześciogodzinnym „szkoleniu” w samochodzie wypełniali ankietę. Kolega niedoli mojego ukochanego w jednym z pytań podał, że nie chce tak pracować, więc pan "szkolący"... kazał mu wysiąść z samochodu, zostawiając te 40 km od dużego miasta, praktycznie w szczerym polu. Mój ukochany wykazał się szczątkami trzeźwego myślenia i napisał, że podoba mu się taka praca. Szczęśliwie został dowieziony do "bazy", które znał i w całości dotarł do domu, z przyrzeczeniem, że rano stawi się w pełnym rynsztunku do "pracy".
[…]

Po miesiącu mój ukochany podjął pracę załatwioną przez przyszłą teściową, a po trzech miesiącach założył własną firmę i pracuje do dziś w swoim wąsko wyspecjalizowanym zawodzie. A ogłoszenia gazetowe omijamy szerokim łukiem. Innym też to radzimy. Swoją drogą, nie słyszałam o osobie, która podjęła pracę z ogłoszenia i była zadowolona.

by monanela
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Zlodziej_Fistaszka
6 6

Internet wtedy również nie był popularny. Ogłoszenia w końcu przeniosły się do Internetu, tą drogą najszybciej teraz znaleźć pracę. Fakt, że większość ludzi nie jest zadowolona z niej, to już inny temat.

Odpowiedz
avatar jerzynka78
9 9

Najgorsze jest to, że wszędzie można trafić na tego typu pracę. Przeglądasz e internecie czy z Pup dostajesz ofertę np. przedstawiciela handlowego a okazuje się, że latasz po domach i wciskasz. Nic się nie zmieniło. Tak na prawdę to niewiele osób jest zadowolonych ze swojej pracy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-2 4

@jerzynka78: Fajna robota w Krakowie! Około 1500zł - 2 godz. dziennie , w tym soboty i niedziele. Możesz wybierać gnój z pos Smoka!

Odpowiedz
avatar singri
13 15

Mnie co innego rozbraja: Rozmowa kwalifikacyjna: "Ale ja mogę tylko pierwsze zmiany, dziecko, przedszkole" - "Oczywiście, pani singri, będą same jedynki. Po tygodniu: "W poniedziałek na czternastą. Jakie jedynki, nie, ja tak nie mogę." Jakby nie mogli od razu powiedzieć. Teraz pewnie mam wyjąć lampę i wysłać po dziecko dżinna...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 7

@singri: Czy pomoc Państwa w zakresie żłobków/przedszkoli na drugą zmianę nie była by cenniejsza niż 500+ ? Kobiet pracujących na zmiany jest od cholery i troszke np. kasa w markecie. Ważniejsza jest pomoc w powrocie do pracy niż jałmużna!

Odpowiedz
avatar singri
3 3

A pewnie, że by była. Ale jak się nie ma co się lubi... Poza tym przymus dopasowania się do przedszkola sprowokował mnie do szukania odpowiedniej pracy i trafiłam świetnie.

Odpowiedz
avatar grisznik
1 13

Ile może trwać złożenie długopisu? Z 15 sekund? Licząc taki czas i to że by się np. dało to robić 40 godzin tygodniowo - wychodzi nieco ponad 14 zł na godzinę i prawie dwukrotność płacy minimalnej przy założeniu 168 godzin w miesiącu. A pewnie jednym okiem przez ten czas spokojnie można by było telewizję oglądać.

Odpowiedz
avatar Hancia
11 11

@grisznik: Zapominasz o najważniejszej rzeczy... "Skręcanie długopisów" to wałek znany od wielu lat :P

Odpowiedz
avatar kabo
10 10

@grisznik: ale wyobrażasz sobie przez bite 8 godzin, bez jednej przerwy czy obsuwy czasowej, bo Ci długopis upadł, albo musisz się po tyłku podrapac, składać dlugopisy? Bo jeśli nie, Twoje wyliczenia są mocno optymistyczne. Mi się wydaje, że to mocno irytująca i żmudna praca przez kilka godzin dziennie.

Odpowiedz
avatar misiafaraona
9 9

Tylko, że ta praca nie istnieje, ani nigdy nie istniała.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 12

@misiafaraona: Ależ istnieje! Ja się prawie na to nabrałam, dobrze że ktoś mnie uświadomił na czym to polega - otóż dostajesz długopisy w częściach, do poskładania, oj nie, wróć, nie DOSTAJESZ, masz je KUPIĆ. Poskładasz i już możesz bujać się z nimi w charakterze domokrążcy, o ile drożej je sprzedasz, to twój zysk. Przy czym dowiadujesz się o tym w ostatniej chwili, bo twój "pracodawca" informuje cię tylko, że wysyła ci paczkę z długopisami do składania, dopiero jak ona przyjdzie to okazuje się że to paczka za pobraniem... Jak z zaskoczenia zapłacisz, no to po tobie, dostajesz tylko informację że masz to sobie poskładać i sprzedać, po czym "pracodawca" przestaje odbierać telefony od ciebie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

@Igielka: Pewnie płacisz "kaucję" większą niż wartość długopisów? No ale jest inna praca "rozkręcanie długopisów z Chin" - aby tobie mogli je przysłać! ;)

Odpowiedz
avatar grisznik
4 4

No tak, optymistycznie wyliczam, ale na produkcji jak praca wygląda? Też sie napie... ekhm, robi cały czas to samo. I może i praca fikcja, ale czepiam się szczegółów podanych w historii ;) Jeśli bez kaucji i taka stawka, to jak się nic innego nie ma, to na utrzymanie w 2 osoby powinno się dac zarobić.

Odpowiedz
avatar laurakapelewska
0 2

@grisznik: Tak a z tego biorą 20gr za każdy uszkodzony lub niedziałający długopis. Ciężko, żeby się nie uszkodziły po spotkaniu z kurierem :) i pod wpływem własnego ciężaru - te z dołu są popękane Do tego płacisz, za wysyłkę - przeważnie w tym momencie pracodawca przestaje się odzywać

Odpowiedz
avatar mlodaMama23
6 8

@Hancia: Słaby z Ciebie detektyw. Wystarczy kliknąć w nick autorki, i widać, że ma dodaną tylko jedną historię, tą którą właśnie czytasz.

Odpowiedz
avatar monanela
6 6

@Hancia: ta wąska specjalizacja to drwal. Ciężko w mieście o posadę w tym charakterze, jednak, jak wspomniałam, do dziś szczęśliwie pracuje w swoim zawodzie i ma własną firmę. Do pracy dojeżdża poza miasto, choć i w mieście zdarzają się zlecenia.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 1

@monanela: W miastach drwale też są potrzebni, drzewa też są wycinane tu i ówdzie a to pod budowę, a to z innych powodów. Jak drwal jeszcze potrafi wspiąć się na drzewo i ścinać je po kawałku, tak żeby nie ucierpiały okoliczne domy, to trochę roboty może być.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

W dużej firmie pracowałem 8 lat jako PH. Ogłoszenie z Gazety Wyborczej w roku 2000! Zmieniając pracę też tym sposobem się posilkowałem i to dość skutecznie (byłem na kilku rozmowach w firmach budzących zaufanie, jednak los się inaczej ułożył i to ja jestem pracodawcą). Obecnie prowadząc rekrutację do mojej firmy kożystam z OLX. Jeżeli szukasz i wybierasz ogłoszenia "Pierdylion zł. pracując godzine dziennie!", lub "5000 za 20 min. w sieci", których jest pełno - to jak najbardziej zostałaś oszukana. "Adresowanie kopert" - szczera prawda i nieżle płatna, tyle, że adresy odbiorców musisz załatwić na własną rękę. Czyli - albo kupisz bazę danych i wtedy dopłacisz do interesu, albo ukradniesz (pobierzesz z internetu), i wtedy jesteś przestępcą, a zleceniodawca swoje oferty wysyła legalnie. Długopisy - raz się spotkałem z takiego typu zajęciem u mojego klienta, zlecenie od Spółdzielni Inwalidów i ściśle ograniczona liczba sztuk do wykonania. Myślę,że to co w gazecie to ściema, Wszak i tak wszystko przychodzi z Chin, A małe Chińskie rączki pracują szybciej i taniej... . Minęła już moda na akwizytorów, komiwojażerów itp. Już na ulicy nie zaczepia cię "przedstawiciel" z kasetami, książkami, i innym badziewiem. Nie mniej ogłoszenia w prasie dają możliwość fajnej pracy, duży pracodawca albo kożysta z firm rekrutacyjnych, lub sam prowadzi rekrutację i raczej nie chce zatrudniać "krewnych i znajomych królika" - takie rzeczy tylko w Rządzie i państwowych posadkach, gdzie kompetencje to dopiero na trzecim miejscu są brane pod uwagę.

Odpowiedz
avatar pinoaisai
-4 8

W 2000 komorka luksusem? Chyba zartujesz

Odpowiedz
avatar mlodaMama23
3 5

@pinoaisai: No nie, nie żartuje. Miałam ok 10 lat (14 lat temu) i moja mama miała pierwszy telefon komórkowy. Minuta rozmowy kosztowała coś koło 2zł, a sam zakup aparatu nie był tak prosty jak teraz. Pamiętam jak w Plusie mama chciała mi wziąć telefon, to trzeba było zaświadczenie z pracy mieć o zarobkach, telefon stacjonarny itp. Teraz zamawiasz przez internet i nikt Cię o nic nie pyta. W końcu dostałam po ojczymie nokie 3310, i byłam dumna jak paw, moja koleżanka przyszła do szkoły z nokią 3510i (kolorowy wyświetlacz), a w dodatku miała bajerancką obudowę, to dopiero był lans. Więc tak, te 16 lat temu, komórka to był luksus na który nie każdego było stać.

Odpowiedz
avatar monanela
5 7

@pinoaisai: Tak tak. Potwierdzam. Po telefon trzeba było stać w kolejce, zaświadczenie z pracy obowiązkowe. Ja byłam wtedy na studiach i nie dostałam telefonu. Brat mi wziął. Moja pierwsza motorola miała antenkę, a zamiast akumulatora mogłam włożyć 4 paluszki. Minuta rozmowy między 9 a 17 kosztowała 3 zł, w pozostałych godzinach 2 zł, nie było sekundowego naliczania. Do tego mój abonament 40 zł. Czyli miesięcznie około 100-150 zł wychodziło.

Odpowiedz
avatar mlodaMama23
4 4

@monanela: Ja znalazłam jakiegoś starego alcatela u ojczyma w samochodzie, taki z antenką, i bardzo małym wyświetlaczem, gdzie ładowarka to była taka baza jak na telefon stacjonarny. Swoją drogą ciekawe że teraz nowoczesne telefony stacjonarne wyglądają jak najstarsze komórki :D

Odpowiedz
avatar whateva
-1 1

@mlodaMama23: Zakup aparatu był równie prosty, jak teraz - dawało się pieniądze i otrzymywało się telefon. Plus GSM - i tylko Plus GSM - do zawarcia umowy abonamentowej wymagał zaświadczenia o zatrudnieniu, nie o zarobkach; pozostałe sieci nie były tak restrykcyjne. W 2000 roku komórki były już powszechne - kto chciał, mógł sobie kupić tani telefon i kartę prepaid.

Odpowiedz
avatar whateva
0 2

@monanela: Pomieszanie z poplątaniem. Jak już napisałem wyżej, zaświadczenie o zatrudnieniu było wymagane tylko u jednego operatora, a i to można było obejść, choć w bardzo niewygodny sposób (kaucja). Jeśli za minutę płaciłaś 3 zł (a tak naprawdę to 2,95) w szczycie i 2 zł (w rzeczywistości 1,75) poza szczytem, to piszesz o prepaidzie, a w nim nie było abonamentu. Był abonament Contact (42,70), ze stawkami połączeń 2,20 i 0,92 zł za minutę, z taktowaniem co 30 sekund. Wszystkie kwoty zawierają VAT. A może brat był mistrzem zła, kupił ci Simplusa, a oprócz tego kasował od ciebie "abonament"?

Odpowiedz
avatar Jorn
5 5

Akurat w 2000 r. znalazłem najfajniejszą pracę, jaką dotąd miałem (a z tych w Polsce też najlepiej płatną). Z ogłoszenia w Gazecie Wyborczej.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

@Jorn: Ja też w tamtym roku znalazłem najciekawszą i najbardziej satysfakcjonującą pracę życia. Po znajomości.

Odpowiedz
avatar Shineoff
1 1

Znalazłam pracę z ogłoszenia w internecie i była bardzo spoko - wiedziałam jak to będzie wyglądało, bo szukałam konkretnych ogłoszeń. Przepracowałam co prawda krótko, bo 3 miesiące, ale z innych powodów niż chęć zmiany pracy (była to konieczność). Ale szukałam ogłoszenia uczciwego, bez "dynamicznego młodego zespołu, z możliwością awansu i prowizjami".

Odpowiedz
Udostępnij