Październik 2015.
Rutynowa kontrola naszej 3-miesięcznej córki u pediatry. Lekarka chwyciła małą za ręce, próbując tym samym sprowokować "podciąganie" dziecka do siedzenia, a tu... nic. Główka leży i ani myśli ruszyć do góry. Jeszcze druga i trzecia próba, bez efektu. Kobieta przewraca córkę na brzuszek, młoda dumnie podnosi swoją włochatą łepetynkę, sztywno trzyma i wlepia wielkie oczyska w pediatrę, jakby chciała powiedzieć "patrz, to mi wychodzi super!". Czyli nie jest źle.
Lekarka (młoda, sympatyczna, bardzo zaangażowana) stwierdziła dość słabe mięśnie odpowiadające za trzymanie główki w pionie i wręczyła nam skierowanie - tak na wszelki wypadek "niech córkę obejrzy neurolog i zdecyduje o rehabilitacji".
W domu przystępujemy do działania - ja wcielam w życie dodatkowe ćwiczenia z małą, mąż dzwoni do ośrodka rehabilitacyjnego (skierowanie było na konkretny oddział, bez możliwości realizacji w innym szpitalu/ośrodku NFZ). Co słyszy?
- Proszę pana, ale w tym roku już się nie uda. Zapisujemy dziecko na listę i będziemy po nowym roku dzwonić z konkretnym terminem.
Cóż było robić? Popytaliśmy znajomych, poszperaliśmy w internecie i po ok. tygodniu poszukiwań umówiliśmy się na prywatną wizytę u neurologa dziecięcego, mającą nastąpić już parę dni później. Pan doktor, wesoły brodacz (również miły i sympatyczny), zrobił szczegółowy wywiad, poprzewracał małą, powyginał, pomachał łańcuszkiem, podał smoczek do rączki, sprawdził chyba wszystkie możliwe odruchy. Pochwalił, że ćwiczenia już powoli dają pierwszy efekt. Zatem z neurologicznego punktu widzenia wszystko idzie w dobrym kierunku. "Oby tak dalej i zapraszam za miesiąc na kontrolę".
Podsumowując: cud i miód, a na orzeszki trzeba będzie jeszcze troszkę popracować. Odetchnęliśmy podwójnie, bo i w portfelu mniej do dźwigania przecież.
I tu historia mogłaby się bez piekielności zakończyć, ale...
...jest kwiecień 2016. Właściwie to już bardziej jego połowa. Odbieram telefon od męża:
- Kochanie, właśnie do mnie dzwonili z tego ośrodka rehabilitacyjnego, za tydzień możemy przyjechać. Co robimy?
Spojrzałam na naszą córkę. Nasze 9-miesięczne dziewczę, które właśnie wesoło przedreptało po czterech do kanapy. Tę, która sekundy później usiadła na podłodze, podniosła rączki do wspomnianego mebla i sobie przy nim stanęła.
- Odwołaj, może komuś się przyda.
niemowlę vs NFZ
Jak chodzi o terminy i limity NFZ podobnie tragikomiczna jest sytuacja z obowiązkowym usg bioder dziecka, zalecanym między 4 a 6 tygodniem życia. W teorii wszystko pięknie, ale żeby dziecko zarejestrować, to trzeba mieć skierowanie - zaś żeby zarejestrować z wyprzedzeniem gwarantującym wykonanie usg w tych ramach czasowych, trzeba by to załatwiać jakiś miesiąc przed narodzinami dziecka, co jest rzecz jasna awykonalne. Błędne koło. Chyba, że się idzie prywatnie, niektórzy nawet nie mają luksusu wyboru, bo w rejestracji dowiadują się, że limity zostały wyczerpane i trzeba płacić czy się chce, czy nie... Zależy ci, rodzicu? Płać.
OdpowiedzNie wiem, jak jest w innych przychodniach, ale w mojej zaraz po urodzeniu zapisaliśmy dziecko i hurtem do pediatry i ortopedy na kontrolę (bo takie maleństwa muszą mieć badanie i mają pierwszeństwo). Potem się tylko doniosło skierowanie. Nie wszędzie jest tak źle.
Odpowiedz@psychotrans: my na pierwszej wizycie u pediatry dostaliśmy skierowanie do poradni preluksacyjnej i niewiele było placówek do wyboru (w wielu miejscach najpierw trzeba iść do ortopedy i dopiero on zleca usg, czyli czeka się dwa razy), kolejki po około sześć tygodni wszędzie. I tak załapaliśmy się na NFZ, znajoma trzy miesiące wcześniej w tej samej przychodni usłyszała, że wyczerpano już limit na kwartał i można wykonać badanie tylko odpłatnie. Akurat to centrum zdrowia dziecka mamy najbliżej i wielu naszych znajomych trafiło na podobną ruletkę.
Odpowiedz@RudaPaskuda: Nam skierowanie na bioderka wypisała położna podczas pierwszej wizyty (nie wiedziałam nawet, że ma takie uprawnienia). Mąż następnego dnia obdzwonił wszystkie 3 ośrodki w promieniu 20 km - termin jakoś już pod koniec bufora 4-6 tygodni... :)
OdpowiedzMówi doktor do pacjenta: - Proszę Pana... wyniki są fatalne. Z notatki lekarza pierwszego kontaktu wynika, że zauważał Pan coś niepokojącego już lata temu. Teraz już nie da się tego wyleczyć, jedynie wstrzymać rozwój choroby. Czemu Pan nie przyszedł z tym wcześniej? - Przyszedłem i to następnego dnia! Ale termin do specjalisty dostałem na za dwa lata! Co to w ogóle się dzieje w tym pseudo państwie? Każdą chorobę należy leczyć natychmiast, nawet przeziębienie, bo komplikacje mogą być śmiertelne. Dziecko rośnie bardzo szybko, rośnie każdego dnia, jak te barany nie mają wstydu powiedzieć rodzicowi, że zadzwonią za trzy miesiące?!
Odpowiedz@Herbata: W Kanadzie umarła dziewczyna, która miała dostać przeszczep szpiku. Dawca był. Ale skończyły się limity na ten miesiąc. Następnego nie dożyła.
Odpowiedz@Herbata: Nie mam pojęcia. I nie wiem też, dlaczego zostałeś zminusowany.
OdpowiedzDostał minusa z automatu, bo napisał kilka niemiłych komentarzy i nie jest zbyt lubiany
OdpowiedzPsioczymy na państwowe kolejki, ale odkąd prowadzę małą firmę usługową jestem pewna, że w znacznej mierze sami pacjenci (a u mnie klienci) je powodują nie odwołując terminów, na które nie mają zamiaru się stawić. U mnie czeka się w kolejce 1-2 tygodnie, gdybym była informowana o rezygnacji z usługi/opóźnieniu odbioru/zmianie koncepcji to terminy byłyby maksymalnie tygodniowe. Moja branża jest niszowa, więc i terminy krótsze, ale przy tak wielkiej skali jak leczenie na NFZ, nie dziwię się, że kolejki wizyt na cito sięgają przyszłego roku.
OdpowiedzDlatego u nas w gabinecie okulistycznym dzień przed planowaną wizytą otrzymuje SMS z prośbą o potwierdzenie wizyty. W przypadku braku potwierdzenia jestem określana z listy i wizyta jest proponowana komuś innemu. Szkoda im czasu . Do mnie też kiedyś dzwonili, ze zwolnili się miejsce. Też tak zrób.
OdpowiedzDoniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa, nie udzielenia pomocy i nie rozpoczęciu leczenia co może być przyczyną kalectwa. Pewniw wyrok był by nie kożystny ale przy 1000 zgłoszeniach i 1000 sprawach, może ktoś by wpadł na pomysł, że nie da się zaplanować liczby zaćm, raków, zawałów itp. ile jest - tyle trzeba leczyć. Czym wcześniej tym taniej i większa szansa na sukces.
OdpowiedzMoże trzeba było poprosić o skierowanie nie do konkretnej poradni, tylko ogólnie i poszukać szybszych terminów gdzie indziej.
Odpowiedz@Bastet: Na pewno tak, jednakże: -przed wizytą u pediatry nie spodziewałam się dostać takiego skierowania, nie byłam przygotowana -na samą wizytę u pediatry dla zdrowego dziecka czeka się u nas min. 2 dni + późniejsze oczekiwanie na termin u neurologa na NFZ... (nie wspomnę, że bieganie z maleństwem do i po przychodni nie jest zbyt komfortowe ani proste logistycznie) Niemal pewne, że nigdzie w okolicy byśmy zbyt szybko przyjęci nie byli w ramach NFZ.
OdpowiedzNie wypisaliście dziecka z listy, wiec sami sztucznie wydłużyliście kolejkę. Jak pewnie wielu innych przed wami.
Odpowiedz@Caron: Może coś w tym co piszesz jest, jednak koniec końców zrezygnowaliśmy, zatem miejsce dla kogoś zostało zwolnione - przecież i tak wszyscy czekali aż pojawią się miejsca w nowym roku, po prostu po telefonie do nas o tym, że wkrótce nasza kolej daliśmy znać, że rezygnujemy i na nasze miejsce wskoczyła następna osoba z listy.
Odpowiedz@BedeGoZjadla: A gdyby nie zadzwonili? Jak się rezygnuje to się o tym powiadamia, a nie "może się domyślą". Piekielni jesteście wy i inni pacjencji waszego pokroju.
Odpowiedz@Painkiler: Zadzwonić musieli - zasada ośrodka: my/pacjent zgłaszamy potrzebę wizyty i zawozimy skierowanie, ośrodek wpisuje na listę wraz z numerem do kontaktu i później dzwoni aby wyznaczyć termin. I bardzo uprzejmie proszę mnie nie wrzucać do szuflady z osobami, które nie odwołuję wizyt. Robię to zawsze a nawet jestem nieco przewrażliwiona na tym punkcie. Choćby chodziło o najmniejszy drobiazg czy spóźnienie, zawsze dzwonię i ostrzegam. Ot, podstawowe zasady.
Odpowiedzfanie piszesz ;)
Odpowiedz@butros: Dziękuję, to wielki komplement dla typowego ścisłowca! ;-)
Odpowiedz