O tym, jak ukradziono/porwano mi psa.
Nie wiedziałam, że w ogóle może zdarzyć się coś takiego.
Od 2 lat jestem studentką, mieszkam w 3-pokojowym mieszkaniu moich rodziców, które kiedyś sobie kupili, a teraz wynajmowali, wiec mam 2 współlokatorki, które czasami się zmieniają, jak coś się nie zgra w charakterach. Raz trafiłam na pewną, nazwijmy ją, Kasię. Naprawdę się polubiłyśmy i myślałam, że zostaniemy przyjaciółkami, ale... No właśnie. Odkąd się wprowadziłam, miałam ze sobą psa, buldoga francuskiego, naprawdę przyjazny, niestety do każdego, ale tylko u mnie w mieszkaniu, jak gdzieś go zabieram, do rodziców czy znajomych, staje się nieswój. Kasia bardzo go polubiła, z jako taką wzajemnością. Dla mnie to nawet dobrze, bo zabierała go na spacery i w ogóle. Nie podejrzewałam, że może stać się coś dziwnego.
Po kilku miesiącach Kasia wyprowadziła się do swojego chłopaka. Miała wtedy dzień wolny, a ja zajęcia, wiec gdy wyjeżdżała, nie było mnie w mieszkaniu. Jakie było moje zdziwienie, gdy po powrocie do domu nie zastałam psa! Druga współlokatora była ze mną na zajęciach, więc nic nie wiedziała, sąsiedzi w pracy (blok zamieszkiwany praktycznie przez samych młodych ludzi), oprócz starszej sąsiadki z parteru. Widząc moje zdenerwowanie, zapytała o co chodzi, gdy jej opowiedziałam, powiedziała, że widziała jak Kaśka zabiera mojego psa do samochodu i z nim odjeżdża.
Znając nowy adres, szybko tam pojechałam, otworzył mi jej chłopak, bardzo zdziwiony tym, że chcę zabrać ICH psa. Powiedział, że Kasia kupiła go, gdy ze mną mieszkała, a ja jej czasami pomagałam w zajmowaniu się nim. Szarpanina słowna z nimi trwała jakieś pół godziny, aż sąsiad zadzwonił po policję. Na szczęście. Noszę zawsze przy sobie książeczkę zdrowia i paszport psa (wszędzie z nim podróżuję, więc musi taki posiadać), oba ze zdjęciami. Po wyjaśnieniach policja pozwoliła mi zabrać psa i odjechałam. Nie wiem, jak potoczyły się losy Kaśki, ale raczej nic im nie zrobili.
W ogóle jak można zrobić coś takiego? Słyszałam o "pożyczaniu" podczas przeprowadzki różnych rzeczy, no ale żeby psa?!
współlokatorka
Polecam też zaczipować psiaka na wypadek np. kradzież razem z dokumentami
Odpowiedz@Okocim: Jak wyrabiałam w zeszłym roku psu koleżanki paszport to żeby otrzymać paszport musiał być zaczipowany. Ale żeby sprawdzić czy jest czip trzeba niestety sprzętu więc pewnie łatwiej zabrać papiery niż wozić zwierze np do weta na sprawdzenie.
Odpowiedz@sicca: Są specjalne czytniki, które można kupić dla siebie.
Odpowiedz@LupoMannaro: taki czytnik "dla siebie" nic nie da - policja nie będzie go honorować, bo jest to urządzenie niewiadomego pochodzenia. Muszą mieć własny lub pojechać z psem do weterynarza, którego czytnik jest certyfikowany itp.
OdpowiedzAle zgłosiłaś to gdzieś, czy dałaś sobie spokój? Bo jeśli odpuściłaś, to Kaśce chyba nic zrobić nie mogli.
Odpowiedz@Deffie: Dokładnie. Kradzież psa nie jest ścigana z urzędu, więc dopóki autorka nie zgłosiła przestępstwa na policję, to nic nie mogli zrobić.
Odpowiedz@Deffie: Jak się tam z nimi kłóciłam o psiaka to ich zaaferowany sąsiad zadzwonił po policję, przedstawiłam dowody, że jest mój i pozwolili mi go zabrać do domu, zwłaszcza, że było widać, że jest bardzo przestraszony, dopiero na mój widok zaczął się cieszyć. Zabrałam go do domu, a oni z nią jeszcze rozmawiali, nie wiem jak to się skończyło, bo się z nią nie kontaktowałam, ani mnie nie wzywali do składania jakiś wyjaśnień. Dałam sobie z tym spokój, bo na studiach nie chcialam zawracać sobie głowy takimi sprawami, ale jak to się powtórzy to raczej sobie nie daruje ;)
Odpowiedz@Bonia: "zwłaszcza, że było widać, że jest bardzo przestraszony, dopiero na mój widok zaczął się cieszyć." Czyli widziałaś psa, a pies nie widział ciebie. Ciekawe naprawdę...
OdpowiedzTo zwykła kradzież, powinnaś zgłosić to na Policji.
OdpowiedzDlaczego obwiniasz chłopaka Kaśki? Prawdopodobnie nie miał o kradzieży pojęcia i wierzył w słowa dziewczyny. I tak był spokojny i ugodowy, bo ja na jego miejscu po przekazaniu informacji 'pies należy do mojej dziewczyny Kaśki' zamknęłabym drzwi i ewentualnie do Kaśki zadzwoniła. Jeżeli kogokolwiek winić, to tylko ją.
Odpowiedz@qulqa: A w którym miejscu ona oskarża chłopaka? Bo nie widzę.
Odpowiedz@natalia: Cytuję. Nie wiem, jak potoczyły się losy Kaśki, ale raczej nic im nie zrobili. IM. Nie JEJ, tylko IM.
Odpowiedz@qulqa: Aha, faktycznie, bardziej zwróciłam uwagę na początek tego samego akapitu. Aczkolwiek tak czy siak nie wiemy jak dokładnie było.
OdpowiedzJuż kilka lat temu czytałam gdzieś tę opowieść.
OdpowiedzI ona tak wiedząc prawdopodobnie, iż znasz jej adres, nie mając żadnego planu działania - ot tak spontanicznie, pies hyc do auta i optymistycznie zakładamy, że właścicielka nie zauważy lub machnie ręką? Zbrodnia doskonała.
Odpowiedz