Będzie krótko.
Historia nie tyle piekielna, co mocno irytująca.
Wybierasz się do planetarium na seans NAUKOWY rozpoczynający się wykładem NAUKOWYM i kończący również wykładem NAUKOWYM i doskonale wiesz, że takie się odbędą (informacja podana na stronie), to nie zabierasz na nie dzieci poniżej 10 roku życia, ponieważ takowe się nudzą i wtedy zaczyna się recital: Mamo, nudzi mi się! Mamo, chcę już na frytki! Tato! *płacze, piski, jęki* ja chcę już iść! JA CHCĘ NA FRYTKI! *kolejna fala łez pisków i jęków* i wydzieranie się na dzieciaka w takiej sytuacji nie pomoże, gwarantuję. Dookoła ludzie zirytowani, prowadzący nie wie co robić i jest ogółem niefajnie. Informacja ode mnie: są prowadzone seanse przeznaczone dla dzieci, naprawdę!
Druga sprawa: tabliczki o zakazie jedzenia. Wiszą w widocznym miejscu przed salą, ale w razie problemów ze wzrokiem prowadzący wspomina o tym jeszcze dwa razy przed rozpoczęciem. Ale ty masz to głęboko w poważaniu i otwierasz paczki chipsów, ciastek i innych niezdrowych, szeleszczących i chrupiących rzeczy, i całą rodzinką wesoło obżeracie się zagłuszając samego prowadzącego, który przecież ma mikrofon. I ignoruj morderczy wzrok, każdego na sali. Przecież nikt nie będzie ci mówił, jak masz żyć!
To by było na tyle. Przepraszam, jeśli chaotycznie, ale jeszcze nie ochłonęłam.
planetarium
Irytujące niemożebnie. Tak samo wyjące dzieci w wózkach i biegające w kółko starszaki w muzeum na wystawie zdecydowanie dla dorosłych czy znudzony 5 latek na 'Ślubach panieńskich'. I rodzice, totalnie niezwracający uwago na to zachowanie.
OdpowiedzE tam, zaraz Cię piekielni zjadą, że nie mieli z kim dzieci zostawić, że ble,ble. Kiedyś w komentarzu do jakiejś historii napisałam, że na zajęciach aerobiku dzieciak niemożebnie przeszkadzał, to raczej wiem jak się odniosą do Twojej historii. No cóż, posiadanie dziecka wiąże się również ze sporymi ograniczeniami i trzeba to zaakceptować albo wybrać wolność i dzieci nie mieć.Są miejsca dla dzieci, są zajęcia dla dzieci i bardzo dobrze. Ale też są miejsca, gdzie dzieci przeszkadzają innym i rodzice muszą to zaakceptować. Żeby nie było, mam dwoje dzieci.
Odpowiedz@Katka_43: Moja droga, wszystko zależy od tego, na jaki zestaw użytkowników akurat trafisz. Czasami dwie, niemal identyczne historie - a zupełnie różna ocena. I historii i komentarzy pod nią. Osobiście wychodzę z założenia, że jak się nie ma z kim dzieci zostawić - to trzeba z "dorosłych" rozrywek rezygnować. Nie można zjeść ciastka - i mieć ciastka. Tylko ostatnio coraz modniejszy jest pogląd, że dzieci zabiera się wszędzie. Na wystawy, na koncerty, na zakupy do galerii, do restauracji... i wszędzie ma się prawo je nakarmić i przewinąć. Tylko patrzeć, jak matki zaczną zabierać dzieci na bale sylwestrowe, do teatrów, albo na późne kinowe seanse dla dorosłych...
Odpowiedz@Armagedon: akurat co złego jest w zabieraniu dzieci do restauracji czy na zakupy do centrum handlowego? Byleby nad nim zapanować, żeby nie zachowywało się głośno, nie podchodziło ludziom do stolików i ogólnie nie przeszkadzało. Im wcześniej oswoi się dziecko z takimi miejscami tym sprawniej pójdzie nauka jak się ma zachować.
Odpowiedz@Malibu: Szkoda tylko, że ta nauka musi odbywać się kosztem klientów i konsumentów, którzy może nie mają ochoty wysłuchiwać wrzasków i oglądać rodzicielskich popisów pedagogicznych. Spróbuj zapanować nad znudzonym i zmęczonym trzylatkiem, którego "nóżki bolą", woła pić, narobił w pieluchę i chce wszystkie zabawki z centrum. Albo spróbuj utrzymać go bez ruchu przy stoliku w restauracji przez dwie godziny... no chyba, że restauracją nazywasz McDonald's, Burger King, czy Pizza Hut - wtedy można zaryzykować...
Odpowiedz@Armagedon: Zauważ, że piszę ze przede wszystkim trzeba nad nimi zapanować. Czyli nie pozwolić dziecku wrzeszczeć. Z tak małym dzieckiem nie trzeba zaraz iść na wystawny obiad z deserem. Pierwsze kroki stawiałabym raczej od jednodaniowych, krótkich wypadów w mniej uczęszczanych godzinach + usadowienie się gdzieś na uboczu. Wymierna nagroda za dobre zachowanie i jakaś zabawka na nudne chwile powinny sprawę załatwić. Serio nigdy nie musiałaś słuchać wrzasków dorosłych w miejscach publicznych? Kelner bo zupa zbyt zupna lub wąsatego Janusza opieprzającego swoją małżonkę że jest idiotką bo kupiła coś a w sklepie obok było 50 gr tańsze? Nie twierdzę, że nie zdarzyło mi się spotkać dziecka, któremu nie miałam ochoty zakneblować małej mordki ale niestety to samo uczucie miałam niejednokrotnie w stosunku do młodzieży czy osób dojrzałych. Że tak zapytam, ile lat miałaś jak pierwszy raz wybrałaś się do restauracji?
Odpowiedz@Armagedon, jako matka po części muszę Ci przyznać rację, a po części zaprotestować. Różne miejsca publiczne mają różną rangę, różne przeznaczenie też, że tak to ujmę ;) dziecko muszę zabrać do sklepu, do lekarza, czasem do banku- bo po prostu to są miejsca, w których często coś załatwiam (albo moje dziecko jest tam potrzebne, bo np.jesteśmy u pediatry), nie da się po prostu zawsze BEZ. I tyle. Miejsce, do którego nie muszę natomiast i nie mam obowiązku zabierać mojej 20miesięcznej córki, to dajmy na to:muzeum, elegancka restauracja, właśnie wykład naukowy. To nie jest to samo co supermarket. A moja córka również gdzieś musi się nauczyć, że nie może zjeść jajka niespodzianki zanim pani na kasie nie zrobi 'pik' a mama nie da jej pieniędzy. I że nie wolno się przepychać, na przykład. Albo nadgryzać sobie jabłek. I uwierz mi, że już tak małe dziecko jest to w stanie zrozumieć-może popłakać, ale się nauczy. Dzięki temu może za kilka lat będziesz miał mniej do czynienia z burakami sklepowymi, jeśli nauczysz dziecko zachowania w społeczeństwie, zrozum ;) nie nauczę jej tego w domu, a później właśnie jest już troszkę późno.
Odpowiedzzapomniałam również dodać, że raczej jak masz dziecko, to jeśli myślisz i masz możliwość, to wybierasz dobry czas i/bądź coś, co Ci pomoże. Czyli np.bierzesz dziecko najedzone i przebrane plus maskotkę/coś słodkiego/zabawkę, nie w czasie kiedy wiesz, że jest zmęczone i chce spać. To raz. A dwa... Piszesz o tym, że ta nauka odbywa się kosztem innych konsumentów, ale kurcze, no to jest element życia w społeczeństwie na dobrą sprawę, bo przecież zawsze trzeba iść na jakieś kompromisy też. Możesz unikać miejsc w których na pewno będą dzieci, ale na pewno znajdą się jednostki które wezmà dzieci tam, gdzie nie powinny. I zawsze się znajdzie ktoś, kto się nie potrafi zachować. Tak po prostu jest i na to nic nie poradzisz.
Odpowiedz@Malibu: @elefun: Wy, zdaje się, mylicie pojęcia. Nie mówię tutaj, bowiem, o PLANOWYCH wyjściach z dziećmi do kawiarni, czy po zakupy - siłą rzeczy ograniczonych w czasie - ale o ciąganiu ich wszędzie, gdzie się idzie, bo "nie ma ich z kim zostawić". Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że parogodzinny trucht po galerii handlowej jest dla dziecka przyjemny i atrakcyjny? Co innego robić konkretne, potrzebne zakupy w markecie, a co innego łazić z wózkiem od sklepu do sklepu, bo mam ochotę na jakiś zakup, ale jeszcze nie wiem jaki. Albo wiem, że chcę sobie kupić nowe buty, ale sklepów z butami jest piętnaście i do każdego muszę wejść, pooglądać i poprzymierzać. To samo dotyczy restauracji. Tu już NAPRAWDĘ nie ma konieczności, by zabierać tam małe dziecko. Posiłek zawsze można przygotować w domu. Tylko ja mam na myśli RESTAURACJĘ, a nie jadłodajnię typu "dania krótkie", na przykład "u Wietnama", albo "u Chinola". Jeśli mam ochotę na kolację z mężem w restauracji, chcę zjeść coś wykwintnego i popić lampką wina - to nie lecę tam z marszu, wprost z ulicy i z dzieckiem w spacerówce, bo akurat mi taki pomysł zaświtał, tylko planuję wyjście wcześniej i zapewniam dziecku na ten czas opiekę. A jeżeli "opiece" w ostatniej chwili coś wypadnie, to trudno, rezygnuję z kolacji, a nie wychodzę "i tak", tyle, że zabieram ze sobą malucha. W chuście, nosidełku, spacerówce, czy w głębokim wózku, wszystko jedno. I jeszcze wymagam, by w restauracyjnym kiblu był przewijak, oraz pomieszczenie, gdzie można nakarmić cyckiem. A jak nie ma - to wywalam pierś przy stoliku, a przewijam na krześle obok. I tylko o to mi chodzi.
Odpowiedz@Armagedon, no zawsze jak mówię znajdą się ludzie, którzy się nie stosują ;) Ciągania po sklepach bez konkretnego celu też Ci nie wytłumaczę, bo sama nie kumam... z tym że ja po prostu się staram bez celu nie włoczyć z młodą, bo nigdy nie wiadomo kiedy jej się znudzi, a dla mnie żadna przyjemność oglądać w krzykach, więc. Z restauracjami jest różnie, czasem zabranie tam malucha to jedyna opcja żeby coś zjeść w końcu, wierz mi. Bo czasem tylko wyjście z domu uratuje sytuację i to się zdarza właśnie w najbardziej marudne dziecka dni ;) choć j staram się iść gdzieś, gdzie zjem szybko i kupie coś dziecku za jednym zamachem (niech ten chińczyk już będzie), to czasem właśnie w tej restauracji masz w miarę cenowo dobry obiad i opcję żeby cokolwiek zjeść. Zatrudniać opiekunkę tylko po to żeby zrobić zakupy... oj, najdroższe zakupy świata ;) zresztą czasem potrzebujesz np.kupić szafę is musisz zwiedzić parę sklepów. Ja np.podziękuję za kupowanie mebli on-line od pewnego czasu o chcę zobaczyć. I tak, nie mam tu z kim zostawić dziecka... a przecież nie zostawię jej samej w domu ;) więc chcąc nie chcąc, biorę ze sobą i staram się sprawę załatwić najszybciej jak się da, ale to trwa ;) może o tym piszesz jak mówisz o włóczeniu się bez celu w sumie? bo to że ktoś niczego nie wybrał celu nie wyklucza jednak.
OdpowiedzTak sobie myślę... sytuacja niby beznadziejna, ale da się to obejść. Wykład powinien się zaczynać od słów "Wszechświat jest wielki jak jasny ch*j i stary, że ja pier*lę," a potem już normalnie. Miałby dzięki temu rating R i skończyłyby się problemy z dzieciakami.
Odpowiedz@KoparkaApokalipsy: Albo skończyłyby się jego dylematy związane z zatrudnieniem...
OdpowiedzNo bo po takim seansie powinni wszyscy pójść do kasy po zwrot kasy za bilety, to następnym razem może służby porządkowe upilnują porządku...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 marca 2016 o 22:56
Rozumiem, że rodzice chcą swoje dzieci rozwijać, ale taka edukację trzeba dostosować do wieku dziecka. Nie wezmę mojego 3latka do kina czy muzeum, bo nie usiedzi do końca. Dlatego mimo, że sama mam dzieci ciężko mi znieść wrzaski 5latka czy innego szkraba, któremu nudzi się oglądanie starych eksponatów. Dalej, dorośli, jak wspominasz w historii, nie są wzorami - jedzą, szeleszcza i głośno komentują bazarowym językiem.
OdpowiedzTo mały pikuś. Ja widziałem dzieci na spektaklu teatralnym. Na plakacie jak byk stoi "tylko dla dorosłych". W broszurce z opisem na czerwono. Uwaga, spektakl zawiera wulgarny język i sceny jakieś tam. Przed spektaklem krótkie wprowadzenie z informacją, że w uk został okrzyknięty bulwersującym i skandalicznym ze względu na język i sceny. A rodzinka z dziećmi i tak weszła. A później w trakcie spektaklu sceniczny oburzony szept ze sceny "no jak oni tak mogą! tu są przecież dzieci!".
OdpowiedzA prowadzacy nie moze wyprosic przeszkadzajacego towarzystwa??
OdpowiedzW zeszłym roku komuś się chciało i zorganizował w Anglii koncert świetnej polskiej pianistki. Jako że to był pierwszy taki polski koncert w tym mieście, przyszła masa Polaków. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że na widowni zasiadło (żeby jeszcze siedziały w miejscu..) kilkadziesiąt dzieci w wieku 3-6 lat, które nie były kompletnie zainteresowane muzyką klasyczną i robiły taki hałas krzycząc i biegając po sali (gdzie byli rodzice???), że nie dało się praktycznie nic usłyszeć. Po prostu krew mnie zalała. Jak to się dzieje, że gdy chodzę na koncerty brytyjskich muzyków, brytyjska publiczność jest w stanie zostawić dzieci w domu. Polacy nie potrafią, w dodatku nie widzą nic złego w kompletnym zagłuszaniu muzyki przez rozwydrzone dzieciaki. Ręce opadają...
Odpowiedz